Kontynuujemy
prezentację cudownych wspomnień pana Chidambarama Krishnana, wieloletniego
wyznawcy Bhagawana Baby, który przybył do Pana w trochę niezwykłych
okolicznościach. W ostatnim odcinku przerwaliśmy narrację w chwili, gdy
rozmyślaliście o wizji/śnie pana Krishnana. Pan Krishnan chciał uzyskać co do
niej pewność, więc postanowił wrócić do Puttaparthi i omówić tę sprawę bezpośrednio
ze Swamim. W tym odcinku będziemy mu tam towarzyszyć i dowiemy się, co było
dalej. Zachęcamy Was do czytania.
Swami
powiedział kiedyś do mnie: „Zapewnię ci doskonałą opiekę, bez względu na
okoliczności. Dam ci również dokładne wskazówki jak i kiedy należy działać”. Z
początku nie przyjmowałem do wiadomości boskości Swamiego i zwykle przeprowadzałam
krytyczną analizę każdego wypowiedzianego przez Niego zdania, zamiast akceptować
je z wiarą. W końcu spłynęło na mnie zrozumienie, że nie mam najmniejszego
prawa postępować w ten sposób. Muszę naprawdę w pełni poddać się Swamiemu,
pozostawiając Mu każdą sprawę, bez względu na karmę. On wie wszystko i zawsze
robi to, co dla mnie najlepsze. Ta prawda powoli zapadała w moje serce.
Uzmysłowiłem sobie, że nie pozostaje mi nic innego jak tylko akceptować Jego
wybory i wierzyć, że Swami pragnie mojego dobra. W ten sposób wyzbyłem się
bezużytecznych analiz. Jeśli Pan mówi „stój”, to stoję. Jeśli mówi „usiądź”, to
siadam. Po prostu wypełniam Jego polecenia. Nauczyłem się dostrzegać Sai Babę
we wszystkim, ponieważ to jedyna prawda. Niewątpliwie Swami nieustannie nam o
niej przypomina, ale szybko o tym zapominamy, ponieważ przyzwyczailiśmy się
koncentrować na zewnętrznej różnorodności. Dlatego, zamiast przyglądać się
formom zewnętrznym, powinniśmy bez przerwy ćwiczyć się w dostrzeganiu swojej
wewnętrznej boskości.
Jak uniknąć konsekwencji karmy
W
tym miejscu przypomina mi się pewna historia. Jakiś pan, podróżujący ze Swamim
samochodem, zapytał: „Swami, powiedziałeś, że nie powinniśmy polować i zabijać
zwierząt. Przypuśćmy, że zbliży się kobra, żeby mnie ukąsić. Czy mogę ją
zabić?” Swami odrzekł: „Jeśli myślisz, że przyszła cię ukąsić, to możesz ją
zabić, ale jeśli wierzysz, że rezyduje w niej Swami, to nie wolno ci tego zrobić.”
„Ależ Swami, kobra może mnie ukąsić!” „Nie” – odpowiedział Swami. „Jeśli naprawdę
wierzysz, że Swami przebywa również w kobrze, to nie zostaniesz ukąszony.” Mogę
z całą mocą stwierdzić, że to prawda. Przeżyłem wiele chwil, gdy niebezpieczeństwo
natychmiast się oddalało, ze względu na tę wiarę. Ta wiara przyciąga opiekę
Swamiego. Swami powiedział mi kiedyś: „Nadchodzi pewien mężczyzna, żeby cię
zaatakować i pchnąć nożem. Próbuje to zrobić z powodu twojej karmy. Może
unikniesz ataku, ale nie uda ci się na zawsze umknąć przed konsekwencjami
karmy. Ponieważ w normalnych okolicznościach nie ma przed nią ucieczki. Jeśli
jednak w atakującym cię sztyletem człowieku ujrzysz Swamiego i złożysz Mu namaskar, niebezpieczeństwo ustąpi i
znikną skutki twoich dawnych czynów, tak po prostu!” Wszystko jest teatrem. Swami
jest tym, który przychodzi cię zranić i tym, który zostanie zraniony. Jest
obydwoma. Z powodu ignorancji, widzimy te dwie osoby jako oddzielne. Lecz gdy
poznajemy prawdę, przedstawienie się kończy i karma znika! Zatem najbezpieczniejszym
sposobem wymazania całej przeszłej karmy i uniknięcia gromadzenia się nowej
jest dostrzeganie Swamiego we wszystkim. Przychodzi to dzięki całkowitemu
poddaniu się Jego woli i jest najlepszym rozwiązaniem.
Intrygująca przygoda na Cejlonie
Opowiem
teraz o zdarzeniu, które miało miejsce w 1961 roku. Pokazuje ono, że Swami
opiekuje się nami, skoro dał na to słowo. W tym czasie nasza spółka prowadziła
mnóstwo interesów na Cejlonie[1].
Nasz produkt posiadał znak firmowy. Przepisy na Cejlonie ustalały, że znak
firmowy musi być odnowiony przed datą jego wygaśnięcia. W Indiach przepisy nie
są takie sztywne i istnieje okres przejściowy, ale na Cejlonie nie ma z tym
żartów. Znak firmowy trzeba odnowić, bo inaczej traci się go na rzecz innego
przedsiębiorstwa. Więc, jak powiedziałem, znak firmowy naszej spółki musiał
zostać odnowiony. Mój brat miał w tej sprawie polecieć na Cejlon. Kierowaliśmy
się zasadą: „Nie rób nic bez zgody Swamiego”. W związku z tym mój starszy brat
udał się do Puttaparthi po błogosławieństwo. Swami udzielił mu go z miłością.
Spółka była zarejestrowana na nazwisko brata, brat był legalnie jej
właścicielem. Musiał pojechać i podpisać dokumenty potrzebne do odnowienia
znaku. Swami poprosił go o załatwienie na Cejlonie kilku drobnych spraw, dał mu
prasadam i zgodził się, żeby wziął
udział w uroczystościach ślubnych córki wysokiego komisarza. Potem brat wyjechał
z Puttaparthi i przez Trichy wrócił do nas do Nukkudal. W Trichy zarezerwował bilet
na samolot do Kolombo. Do domu dotarł wieczorem, około 19:30. Na przywitanie
powiedział mi, że dostał błogosławieństwo Swamiego, że zarezerwował bilet i że
wyjeżdża rankiem. Dodał: „Nie będzie mnie tylko przez kilka dni. W tym czasie
zajmij się naszymi interesami.” O 4:30 obudził mnie i oznajmił: „Przed chwilą
Swami ostrzegł mnie, żebym nie leciał na Cejlon.” Zdziwiony odrzekłem: „Bracie,
myślę, że to ci się przyśniło. Byłeś u Swamiego i otrzymałeś Jego zgodę. Co
więcej, Swami poprosił cię o załatwienie kilku spraw. Jak mógł to wszystko odwołać?”
Brat odpowiedział: „To nie był sen. Swami pojawił się fizycznie i powtarzał, że
powinienem zrezygnować z podróży. Pochylałem się do Jego stóp, gdy nagle
zniknął. Tak wygląda prawda.” Nie byłem gotowy na jej przyjęcie, więc powiedziałem:
„Słuchaj, byłeś w Puttaparthi i Swami pozwolił ci lecieć. Co więcej,
pobłogosławił cię. Teraz oznajmiasz, że zostajesz w domu. Nie mogę się z tym
zgodzić. Sugeruję, żebyś postąpił zgodnie z wcześniejszymi planami.” Brat nie
miał nastroju do słuchania moich uwag i powtórzył: „Już ci mówiłem, Swami stał
przede mną w Swojej fizycznej formie i kilkakrotnie mnie prosił, żebym został w
domu.” To mnie jednak nie przekonało. Uznałem jego wizję za halucynację. Potem
brat dodał, że Swami prosił o to, ponieważ pojawiło się nieoczekiwane niebezpieczeństwo.
Byłem tym wszystkim zaniepokojony i rzekłem: „Bracie, pomyśl tylko co się
stanie, jeśli nie polecisz. Co będzie z naszym znakiem firmowym?” Brat odparł:
„Rozumiem to, lecz skoro zagraża mi niebezpieczeństwo, to czego ode mnie oczekujesz?”
Uznałem, że istnieje tylko jeden sposób rozwiązania tej sprawy – powinienem
udać się do Swamiego i poprosić Go jeszcze raz o przewodnictwo. Wezwałem
kierowcę i niemal natychmiast wyjechałem. O 19:30 dotarłem do Puttaparthi i
Swami zaraz po mnie posłał. Wszedłem na górę i przekonałem się, że na mnie
czeka. Zapytałem: „Swami, o co chodzi?” Swami odparł: „Gdyby twój brat pojechał
tam teraz, nie wróciłby już żywy.” Zdziwiłem się. „Ależ Swami, to Ty dałeś
bratu pozwolenie na wyjazd na Cejlon.” Swami powiedział: „Tak, to prawda, ale sytuacja
była wtedy inna.” Nie rozumiejąc tego zapytałem: „Swami, co sprawiło, że
sytuacja tak nagle i dramatycznie się zmieniła?” Swami cierpliwie odrzekł:
„Wkrótce po wyjeździe stąd twojego brata, prezes waszej firmy na Cejlonie zwolnił
kierowcę. Kierowca rozzłościł się i próbował zaatakować prezesa. Żeby uratować
swoją skórę, prezes powiedział kierowcy, że to twój brat polecił go zwolnić. To
nieprawda, ale kierowca w to uwierzył i poprzysiągł, że jeśli twój brat przyjedzie
na Cejlon, to go zabije. Z tego powodu pojawiłem się przed twoim bratem i
powstrzymałem go od wyjazdu.” Rozumiałem co się stało, ale wciąż miałem
wątpliwości. Zapytałem: „Swami, w porządku, ale co z odnowieniem znaku firmowego?
Jeśli mój brat nie pojedzie na Cejlon i nie podpisze papierów, stracimy go.”
Swami odparł: „Nie martw się o to. Sam się tym zajmę.” Wciąż nie w pełni
świadomy boskości Swamiego, zapytałem naiwnie: „Swami, jak możesz się tym
zająć, skoro jesteś tutaj? Tam musi pojechać mój brat. Tego wymaga prawo.”
Swami odsunął od Siebie moje niedojrzałe uwagi, mówiąc: „ Czy ci nie powiedziałem,
że zajmę się wszystkim? Teraz zamilknij.” Potem zapytał: „Czy twój brat ma na
Cejlonie coś jeszcze do zrobienia?” Odpowiedziałem: „Tak, Swami, wybierał się
na ślub córki wysokiego komisarza indyjskiego.” Swami powiedział: „Twojemu
bratu nie wolno tam pójść, ale ty możesz go zastąpić.” Przeraziłem się i
wyjąkałem: „Ależ Swami, ten wściekły kierowca rzuci się na mnie!” Swami
uśmiechnął się i rzekł: „Nic ci nie zrobią. Zaopiekuję się tobą.” Następnie
zmaterializował wibuti i polecił mi otworzyć usta. Wysypał je na mój język i
polecił: „Zjedz to.” Potem dodał: „Po prostu jedź tam i zaufaj Mi. Nie spotka
cię żadna krzywda.” Wróciłem do rodzinnego miasta i opowiedziałem o wszystkim
bratu. Odetchnął z ulgą: „Dzięki Bogu, że nie poleciałem, bo Ali byłby mnie
zabił.” Wtedy powiedziałem bratu, że Swami upewnił mnie, że zajmie się sprawą naszego
znaku towarowego. Brat nie wiedział jak Swami tego dokona, ale o nic już nie
zapytał. Potem przypomniał sobie: „A co ze ślubem córki wysokiego komisarza?”
Odrzekłem: „Swami polecił, żebym się na niego wybrał.” Brat się przeraził i
powiedział: „Nie możesz pójść! Ten zwariowany kierowca spróbuje cię zabić!!”
Upewniłem brata: „Nie bój się. Swami powiedział, że nic mi się nie stanie, bo
będzie mnie ochraniał.” Brat nie był do końca przekonany i próbował zniechęcić
mnie do wyjazdu, ale stałem przy swoim – Swami poprosił mnie, żebym pojechał i
upewnił mnie o Swojej opiece. Nie mogło mnie nic zatrzymać. Pojechałem!
Na Cejlonie moje życie zawisło na
włosku
Wyruszyłem
na Cejlon. W drodze do Kolombo, gdzie miał odbyć się ślub, wylądowałem w
Jaffnie. Odebrał mnie prezes firmy i od razu oznajmił, że powinienem
zrezygnować z wyjazdu do Kolombo. Dodał: „Jeśli pan tam pojedzie, Ali spróbuje
pana zabić.” Odpowiedziałem zuchwale: „Jadę. Nic mi się nie stanie.” Prezes i
jego towarzysze robili wszystko, żeby mnie zatrzymać, ale w końcu zrozumieli,
że nie zmienię zdania. Powiedzieli więc: „W porządku, zawieziemy pana do Kolombo
i podrzucimy do rezydencji, ale potem znikniemy. Jeśli Ali zobaczy nas razem,
zabije nas, jak tylko załatwi się z panem!” Jak wcześniej wspomniałem, to
miejscowy prezes pozbył się kierowcy. Pragnąc uniknąć potępienia, oświadczył mu,
że polecenie zwolnienia wydał właściciel firmy, czyli mój brat. Prezes obawiał
się, że jeśli brat lub ja przyjedziemy na Cejlon, prawda wyjdzie na jaw i
znajdzie się w wielkich tarapatach. Byłem w Kolombo i kłopoty mogły pojawić się
w każdej chwili.
Czułem
się tak zmęczony, że zasnąłem zaraz po tym jak podrzucili mnie do mieszkania.
Wczesnym rankiem usłyszałem pukanie do drzwi. Na wpół śpiący, otworzyłem je. A
tam, naprzeciw mnie stał Ali, wściekły jak diabli, razem z trzema kumplami.
Wepchnęli się do pokoju i zamknęli drzwi. Potem odezwał się Ali: „No,
twardzielu, co sobie myślisz? Twój wielki brat ukrywa się w Indiach, a ty
uważasz, że możesz przyjechać tutaj i wymigać się od wszystkiego? Czujesz się
bezpieczny pod opieką Sai Baby?” Muszę w tym miejscu zaznaczyć, że Ali był w
Indiach i z rodzinnego miasta zawiózł mnie do Puttaparthi na spotkanie z Babą.
Widział Babę. Byłem przerażony i robiłem wszystko, żeby ułagodzić zbirów,
chcących odebrać mi życie. Powiedziałem do Alego: „Posłuchaj, nie denerwuj się.
Porozmawiajmy spokojnie i rozwiążmy ten problem.” Ali nie był w nastroju do
słuchania i krzyknął: „O czym tu mówić? Przyjechałeś, żeby się pysznić swoją władzą.
Jesteś Hindusem, ale tu jest Cejlon, nie Indie. Nie miałeś prawa mnie zwalniać.
Jesteś zarozumiały i myślisz, że się wywiniesz. Przekonamy cię, że się mylisz.
Musisz za to zapłacić i zapłacisz.” Zmieniłem taktykę i rzekłem: „Zapominasz,
że ja także mam broń, ale jej nie dotykam. W tej chwili jestem sam, a was jest
czterech, same wielkie draby. To nieuczciwa gra. Będzie o wiele lepiej, jeśli
porozmawiamy rozsądnie. Jeśli jest jakiś problem, poszukajmy rozwiązania. Po co
bez potrzeby nadużywać przemocy? Najpierw mnie posłuchaj. Jeśli cię nie
przekonam, będziesz mógł mnie zabić.” Muszę wyznać, że mimo zewnętrznej
brawury, czułem ogromne przerażenie. W tym momencie jeden z kumpli Alego powiedział:
„Po co tracić czas? Przyszliśmy tu w określonym celu. Zróbmy to szybko i
zbierajmy się stąd.” Wydawało się, że Ali się z nim zgadza i że za chwilę
dojdzie do najgorszego. Trzymali w garściach pistolety i celowali nimi we mnie.
W panicznym strachu zacząłem w myślach gorąco się modlić do Swamiego: „Och,
Swami! Co się tutaj dzieje? Wygląda na to, że zakończenie tej historii będzie
inne niż się spodziewałem. Baba, jaki grzech popełniłem, że spotyka mnie taki
los? Przyjechałem tutaj za Twoją zgodą, a zobacz, do czego doszło!” Potem zwróciłem
się do Alego: „Rób, co chcesz, ale najpierw daj mi dwie minuty.” Ali uśmiechnął
się szyderczo i odparł: „A prawda, chcesz się pomodlić do swojego Sai Baby.
Proszę bardzo, pomódl się po raz ostatni.” Zamknąłem oczy i w myślach krzyknąłem
do Swamiego: „Czy to naprawdę ma się skończyć w taki sposób?” Oczy miałem mokre
od łez. Poczułem, że kilka z nich spadło na moje stopy. Rozchyliłem powieki,
żeby to zobaczyć i ujrzałem niewiarygodny widok. Ali leżał na podłodze i
płakał. To jego łzy moczyły moje stopy!
Morderca robi się potulny
Wszystko
wydarzyło się bardzo szybko, jak we śnie. Ale to nie był sen, lecz
rzeczywistość, rzeczywistość Sai! Swami dotrzymał słowa. Ocalił mnie w
ostatniej minucie, choć przedtem poddał mnie próbie. Wcześniej, w sekundę przemienił
mojego brata i pomógł mi zawrzeć małżeństwo. Teraz w jednej chwili
przetransformował człowieka, który przyszedł mnie zabić. Usłyszałem jakieś
słowa i uświadomiłem sobie, że Ali coś mówi. Zacząłem słuchać. „Przez te
wszystkie lata traktował mnie pan nie tylko uczciwie, lecz również bardzo
dobrze, a ja próbuję pana teraz zabić! Daję słowo, nie wiem co we mnie
wstąpiło. Niech mnie pan bije, kopie i ukarze jak chce. Zasługuję na to i na
wiele więcej. No dalej! Na co pan czeka? Zasługuję na każdą karę, jaką pan
wymyśli.” Wirowało mi w głowie. Wcześniej Ali odrzucił moją ofertę wyższych
zarobków i premii. Teraz, w dwie minuty później, prosił, żebym go bił i karał!
Pochyliłem się powoli i podniosłem go. Powiedziałem: „Ali, wcale nie chciałeś
mnie skrzywdzić. To, co się wydarzyło, wynikało z okoliczności. Zapomnijmy o
tym koszmarze.” Ali wciąż nie mógł się uspokoić. Inni członkowie gangu byli
zdumieni, patrząc na to, co się działo. Nagle oni również zaczęli okazywać mi
szacunek! Ali powiedział: „Wie pan co? To Baba wywołał we mnie tę zmianę!
Miejscowy kierownik waszej firmy jest tchórzem. Powinien zostać i pomóc panu.
Zamiast tego porzucił pana i uciekł! Zasługuje na chłostę! Czy w ten sposób
okazuje się lojalność szefowi? Niech się pan nie martwi! Od tej chwili będę
przy panu przez cały czas, aż do pańskiego wyjazdu do Indii. Zostanę pana
ochroniarzem!”
Od mordercy do obrońcy
Było
to o wiele dziwniejsze od fikcji. Przedstawiłem rzecz szczegółowo, żeby pokazać
w jak dramatyczny sposób Swami może wprowadzić cudowne zmiany, transformując w
ułamku sekundy potencjalnego mordercę w przyjaciela. Przypominam sobie mnóstwo
podobnych zdarzeń.
Cud z firmowym logo
Pozwólcie
mi teraz powiedzieć o naszym logo. Pamiętacie, że kiedy udałem się do Swamiego
do Puttaparthi, powiedziałem do Niego: „Swami, prosiłeś mojego brata, żeby nie
leciał na Cejlon po odnowienie znaku firmowego. Ale Swami, skoro znak firmowy
ma być odnowiony, to brat musi tam polecieć i podpisać wymagane dokumenty.
Takie jest prawo. Nie mogę tego zrobić za niego. Jeśli brat nie pojedzie, co
będzie z naszym znakiem firmowym?” Swami odpowiedział krótko: „Zostaw wszystko Mnie.
Ja zajmę się znakiem firmowym.” Po przemianie serca Alego próbowałem dodzwonić
się do brata w Indiach. W tamtych czasach było bardzo trudno uzyskać połączenie
międzynarodowe. Jeśli chodzi o rozmowę telefoniczną pomiędzy Indiami i
Cejlonem, to w grę wchodził kabel podmorski, na którym nie można było polegać.
Przez całą dobę był nieczynny. Następnego dnia spróbowałem ponownie. Po trzech
godzinach uzyskałem połączenie. Opowiedziałem bratu o zdarzeniu z Alim. Był
bardzo poruszony i powiedział: „Swami okazał swoją łaskę w zadziwiający
sposób. Powstrzymał mnie od wyjazdu. W twoim wypadku zgodził się na wyjazd, ale
tylko po to, żeby ocalić ci życie. To prawdziwy cud, że Ali się zmienił.
Jesteśmy winni Swamiemu bezgraniczną wdzięczność.” Wtedy zapytałem brata: „Powiedz,
co ze znakiem firmowym? Jakie są najświeższe wiadomości?” Brat odparł: „Ach,
tak! Chciałem ci to powiedzieć, ale zapomniałem, gdy zaczęliśmy rozmawiać o Alim.
Wiesz co? Normalnie trzeba załatwiać bardzo dużo formalności. Po podpisaniu
papierów czeka się dziewięć dni na dokument o przedłużeniu ważności. W tym wypadku,
nie wiem, jak Swami tego dokonał, lecz wierz mi lub nie, mam to w ręku, bez
wyjazdu na Cejlon i bez składnia podpisów. Nie mogę sobie wyobrazić, co zaszło,
ale mówię ci, mam to.” Słuchałem go ze zdumieniem. Kiedy rozmawiałem o tej
sprawie ze Swamim, ostrzegł mnie: „Nie bądź za wścibski i nie jedź na Cejlon do
Urzędu Znaków Towarowych, żeby o to zapytać. Pilnuj swoich spraw i pozostaw
wszystko Mnie. Rozumiesz?” Cóż, przyznaję, nie rozumiem jak Swami to zrobił,
ale pozostaje faktem, że zrobił.
Poważne zranienie
Opowiem
wam teraz o wydarzeniu, które miało miejsce w połowie stycznia 2003 r., a
dokładnie po Makarasankaranthi[2]. To moje kolejne
zadziwiające doświadczenie. Ludzie, którzy nic nie rozumieją, mówią do mnie
czasami: „Twój Sai Baba zwraca uwagę jedynie na bogatych wielbicieli.” Zawsze
na to odpowiadam: „Posłuchaj, nie jestem już bogaty. Jeśli chodzi o stronę
materialną, to nie zajmuję pozycji pozwalającej mi na znaczące wpłaty czy wykonywanie
ważnych prac dla Swamiego. A mimo to Swami robi dla mnie tyle samo, co niegdyś.
Jak to wytłumaczysz?” Żeby udowodnić tę wypowiedź, pozwólcie, że opowiem wam
teraz jak Swami kolejny raz wyciągnął mnie z koszmarnej sytuacji. Wszystko
zaczęło się następnego dnia po Sankaranthi.
Mój syn, Manohar, miał mały domek w Tirunelveli. Na dwa miesiące przed Sankaranthi wyprowadził się lokator,
który ten domek od niego wynajmował. Wokół domu rosło mnóstwo roślin, ale
ponieważ nie dostawały wody, zaczęły schnąć. Pojechałem do Tirunelveli i widząc
schnące rośliny, postanowiłem, że będę je podlewał. Robiłem to przez cztery
dni. Piątego dnia odcięto prąd i przestała działać pompa. Wróciłem więc nocą,
gdy prąd ponownie popłynął i puściłem wodę. Pracowałem bardo długo. Kiedy
skończyłem było wpół do czwartej. Czułem się szczęśliwy. Zauważyłem wtedy krzak
hibiskusa, cały obsypany kwiatami. Pomyślałem sobie: „Zerwę ich kilka na
pudżę.” Mówiąc to podszedłem do krzaka i zacząłem zrywać kwiaty. Było wciąż
ciemno i nie widziałem dobrze otoczenia. W efekcie potknąłem się, spadłem do
głębokiego na dziewięć stóp[3]
dołu wypełnionego sterczącymi rurami i mocno się poraniłem. To było straszne i
bardzo bolesne. Udało mi się jednak stamtąd wydostać. Nie wiem jak znalazłem
się na górze. Wtedy zobaczyłem, że mam do tego stopnia poranione stopy, że nie
mogę nimi poruszać. Unieruchomiony, nie wiedziałem jak dotrzeć do domu syna.
Było około 3:45. I właśnie wtedy, dzięki boskiej łasce, nadjechała motorowa
riksza. Zawołałem, żeby się zatrzymała i zapytałem kierowcę: „Czy może mnie pan
podnieść i zawieźć do domu syna?” Chciał wiedzieć, który to dom, wiec podałem
mu adres i pojechaliśmy. Ze względu na mój stan, nie chciał przyjąć ode mnie
pieniędzy. Widział wielkie plamy krwi i rozumiał, że jestem poważnie ranny. Syn
doznał szoku na mój widok i zawiózł mnie do ortopedy. Doktor mnie zbadał i
oznajmił mu: „Pana ojciec jest cukrzykiem. Obawiam się go leczyć. Proszę go
zabrać do bardziej doświadczonego lekarza w mieście.” Syn zadzwonił do wielkiego
szpitala w Vellore, a potem do kliniki w Madrasie. Lekarz w Madrasie powiedział
mu: „Niech pan go przywiezie do kliniki samolotem.” Więc zabrali mnie do
Madrasu, ale to mi w żaden sposób nie pomogło. W rzeczywistości, leczenie
jeszcze pogorszyło mój stan. Czułem się coraz gorzej i lekarz oświadczył
synowi: „Obawiam się, że będziemy musieli amputować nogę. Jeśli tego nie
zrobimy, życie pana ojca znajdzie się w niebezpieczeństwie.” Te słowa mnie przeraziły,
nie mogłem sobie wyobrazić życia bez nogi. Syn zapewniał mnie: „Tato, nie martw
się, zajmiemy się tobą. Tyle dla nas znaczysz!” Naciskali na mnie, żebym się
zgodził na amputację, ale odmawiałem. W jakiś sposób, chciałem żyć z nogą.
Ostatecznie stwierdziłem: „Dobrze, już to przedyskutowaliśmy. Teraz idźcie do swojego
hotelu i wróćcie wieczorem. Wtedy porozmawiamy o tym szerzej.” Synowie wyszli i
mogłem odpocząć.
Planowanie ucieczki
Gdy
odeszli, wydostałem się z kliniki, do której mnie skierowano i wyszedłem na drogę.
Była 16:30. Przeszukałem kieszenie i znalazłem 375 rupii. Skinąłem na rikszę i
powiedziałem kierowcy: „Niech mnie pan zawiezie na międzystanowy dworzec
autobusowy.” Kierowca uważnie mi się przyjrzał. Wiedział, że jestem pod opieką
synów i że mój stan wyklucza podróże. Odrzekł: „Proszę posłuchać, zwykle
wyjeżdżam z przystanku dla riksz przy klinice. Jeśli pana synowie dowiedzą się,
że zabrałem pana na dworzec autobusowy, zapytają: ‘Jak śmiałeś zawieźć tego
starca na dworzec autobusowy, widząc w jakim jest stanie? Czy tylko dlatego, że
cię o to poprosił?’ Jak na to odpowiem? Co mogę odpowiedzieć? Po prostu mnie
wykończą! Gdybym zawiózł pana na dworzec autobusowy, jak mi pan polecił, byłaby
to bardzo zła rzecz, niepomyślna dla pana. Poza tym tutejsi lekarze bardzo
dobrze mnie znają. Czy pan sądzi, że pochwalą mnie za to?” Wysłuchałem go cierpliwie,
a potem powiedziałem: „A czy pan wie, że chcą mi uciąć nogę? Jeśli tutaj zostanę,
stracę ją wbrew swojej woli. Gorąco wierzę w Sai Babę i jestem pewien, że mnie
ocali, jeśli Go tylko zobaczę. Nie ma znaczenia, jeśli tam umrę. Jestem całkowicie
pewien, że nie chcę żyć bez nogi.” Kierowca rikszy odrzekł: „Naprawdę, jestem
zmieszany i rozdarty na pół. Z jednej strony boję się pana synów i myślę, że
zdrowo mi dołożą. Z drugiej strony, słuchając pana, czuję ogromne współczucie i
chcę panu pomóc. No dobrze, niech będzie co ma być, zabiorę pana na dworzec.
Niech Bóg ma mnie w swojej opiece.” Rozradowany, powiedziałem: „Zapłacę, ile
pan zechce.” „Wystarczy mi 100 rupii”, mruknął. Ucieszyłem się, ponieważ jak
wiecie, nie miałem dużo pieniędzy. Przez cały czas modliłem się do Swamiego,
żeby kierowca nie zażądał zbyt wysokiej sumy. Poza tym, potrzebowałem pieniędzy
na wyjazd do Puttaparthi. Nie martwiłem się, co się stanie, gdy dojadę. Mój
umysł całkowicie skupił się na problemie jak się tam dostać. Wierzyłem ślepo,
że jeśli dotrę do Parthi, wszystko się jakoś ułoży.
Autobus do Puttaparthi
Wracając
do opowiadania, kierowca zabrał mnie na międzystanowy dworzec autobusowy i
uprzejmie wsadził mnie do pojazdu jadącego do Puttaparthi. Wielu pasażerów,
przerażonych moim stanem, pytało: „Co pan sobie myśli, podróżując z nogą w
takim okropnym stanie? Sai Baba jest bardzo zajęty. Czy pan uważa, że znajdzie
czas dla pana i pana problemu?” Odpowiedziałem po prostu: „Mimo wszystkich trudności
i wątpliwości, wolę pojechać do Puttaparthi niż zostać w domu. Bezgranicznie
wierzę w Sai Babę.” Nie byli przekonani o mojej racji, ale nic już nie
powiedzieli. Autobus dojechał na miejsce i udało mi się z niego wysiąść.
Dowlokłem się do biura zakwaterowań. Na szczęście, nie zauważyli tam stanu
mojej nogi i dali mi miejsce w szedzie 26. Dotarłem tam w wielkim bólu. Mieszkańcy
szedu, widząc mnie wykrzyknęli: „Słuchaj, powinieneś być w szpitalu! Po co tu
przyszedłeś?” Nie odpowiedziałem. Po prostu wcisnąłem się w kąt i położyłem. Po
jakimś czasie, powłócząc nogami, poszedłem do łazienki, umyłem się i doczołgałem
na darszan. Ból był nieznośny ale nie pozwoliłem sobie nawet na jedno westchnienie.
Cierpienie w szedzie – test wiary
Powoli
mijały dni – jeden, drugi, trzeci. Przez ten czas rosła opuchlizna nogi i co
gorsze, z rany zaczął wydobywać się przykry zapach, wskazujący na poważną
infekcję. Opiekunem szedu był ochotnik z północnych Indii. Przyszedł do mnie i
powiedział: „Hej, ty! Masz bardzo chorą nogę. Jutro rano zabieram cię do szpitala.
Co chcesz osiągnąć, siedząc tutaj w takim strasznym stanie? Czy nie zdajesz
sobie sprawy, że jeśli coś ci się przydarzy, splami to imię Swamiego? Jutro obejrzy
cię lekarz.” Te słowa wbiły się we mnie jak sztylety. Modliłem się w duszy:
„Swami, przyjechałem, żeby ocalić nogę, a wygląda na to, że stracę ją tutaj, zamiast
w Madrasie. Poczekam do rana. Jeśli opuchlizna nie zejdzie, dowlokę się jakoś
do rzeki Chitravathi i ukryję w jakimś kącie. Będę tam leżał bez jedzenia i
wody i pozwolę życiu odpłynąć. Taką podjąłem decyzję.”
Punkt zwrotny
Rozmyślając
o tym zapadłem w sen. Wyglądało na to, że Swami mnie usłyszał. Prawdopodobnie
powiedział sobie: „Ten wariat jest gotów to zrobić.” Obudziłem się około 3:30.
Ludzie już wstali i kręcili się, zajęci swoimi sprawami. Spojrzałem na nogę.
Stał się prawdziwy cud. Opuchlizna zmniejszyła się o połowę. Udało mi się podejść
do ochotnika i powiedzieć: „Proszę spojrzeć na moją nogę.” Zrobił to i zdębiał.
Wymamrotał: „Jak to możliwe? Brałeś jakieś leki?” Odparłem: „Nie, posmarowałem
ją wibuti.” Potrząsnął głową. „Przyjeżdża tu mnóstwo ludzi. Gdy chorują, idą do
szpitala. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Owszem, czytałem o podobnych
przypadkach, ale zobaczyć coś takiego? Nigdy! Jestem zdumiony. Ale zaraz.
Poprawa może być tylko chwilowa. Jest całkiem prawdopodobne, że jutro
opuchlizna znowu się powiększy, może nawet jeszcze bardziej.”
Mimo
tych obaw, nie wysłał mnie do szpitala.
Świadek cudu
Dowlokłem
się na darszan. Swamiego widziałem z daleka. To wszystko. Następnego dnia opuchlizna
była mniejsza. Gdzieś piątego dnia noga wyglądała normalnie. Ochotnik
nieustannie to wszystko obserwował i był oszołomiony dramatycznym zwrotem
wydarzeń. Potem zaczął zasypywać mnie pytaniami, więc podzieliłem się z nim
kilkoma doświadczeniami. Powiedziałem do niego: „To, że jeszcze żyję,
zawdzięczam tylko Swamiemu. On nigdy nie opuszcza tych, którzy całkowicie w
Niego wierzą. Bardzo łatwo jest zdobyć Jego łaskę. Potrzebna jest tylko
całkowita czystość myśli, słów i uczynków.” Mężczyzna wysłuchał tego i zapytał:
„Naprawdę uważasz, że to takie proste?” Uśmiechnąłem się i odrzekłem: „No cóż,
czemu sam nie spróbujesz?”
Nareszcie w domu, dzięki łasce
Swamiego
Tamtego
wieczoru wróciłem do Madrasu. W międzyczasie moi synowie dowiedzieli się o
wszystkim i ostro pobili się z kierowcą rikszy. Obawiali się, że uciekając dla
ocalenia nogi, mogę stracić życie. Gdy przyjechałem, było mnóstwo zamieszania.
To zrozumiałe. Patrzyli na mnie zdumieni. Kiedy doszli do siebie, zapytali: „Co
się stało? Czy Sai Baba z tobą rozmawiał?” Odparłem: „Nie, Swami był zajęty i
ja również na swój sposób byłem zajęty, myśląc o Nim bez przerwy. Musimy
całkowicie, bezwarunkowo w Niego wierzyć. Wtedy obsypuje nas łaską.”
W
ciągu kilku ostatnich miesięcy tłumaczyliśmy na angielski zapis video,
sporządzony ubiegłego roku podczas wizyty pana Krishnana w naszym studio. Pan
Krishnan mówił po tamilsku, w swoim rodzinnym języku. Jego opowieść została
przetłumaczona na angielski, zapisana w komputerze i opublikowana w sekcji „Z
serca do serca”. Mamy nadzieję, że spodobała się wam. Chociaż dobiegła już
końca, zapewniamy, że w archiwum mamy wiele podobnych opowieści. Przygotujemy
je do publikacji i w ten sposób udostępnimy porywające doświadczenia wielbicieli,
którzy się nimi szczodrze z nami dzielili. Dziękujemy za zainteresowanie.