Przedstawiamy Wam dalszy ciąg
cudownych wspomnień wieloletniego wielbiciela Bhagawana Baby pana Chidambarama
Krishnana, który przybył do Pana w niezwykłym momencie swojego życia. Poprzedni
odcinek przerwaliśmy w chwili, gdy Swami zabrał na plażę w Quilon (Kerala)
grupę osób i zastanawiał się, gdzie mogliby coś zjeść. Było jasne, że wyprawa
po kanapki jest niemożliwa, bo trwałaby zbyt długo. Z drugiej strony, Swami wiedział,
że wszyscy są głodni. Co można było zrobić? Wyznawcy postąpili w jedyny właściwy
sposób – spojrzeli na Bhagawana. A co zrobił Swami? Żeby się tego dowiedzieć,
czytajcie dalej.
Taca pełna łaski
Stworzenie kawy
Niespodziewana podróż
do Madrasu
Przy
tamtej okazji Swami delikatnym stukaniem zmaterializował kawę. Przypominam
sobie inne wydarzenie, które miało miejsce gdzieś około 1961/62 r., kiedy
boskie stukanie stworzyło zamiast kawy benzynę. Wiozłem Swamiego z Puttaparthi
do Madrasu (obecnie Chennai). W tamtych czasach przed wyruszeniem w daleką
podróż Swami uprzedzał mnie o Swoich planach. Przestrzegałem standardowej
instrukcji: „Trzymaj pełen bak. Przechowuj w kanistrach benzynę zapasową.”
Jeździłem ze Swamim do wielu miejsc – do Hyderabadu, do Madrasu... Tamtym razem
nie zostałem uprzedzony. Wyruszyłem więc do Puttaparthi nie troszcząc się o
napełnienie baku. Przygotowałem się na długotrwały, kilkumiesięczny pobyt w
Puttaparthi, więc powiedziałem sobie, że napełnię bak w Penukondzie. Jednak
wszystko potoczyło się inaczej. Gdy tylko dojechałem na miejsce Swami
oświadczył: „Jedziemy do Madrasu” i wsiadł do samochodu. Wsiadając zapytał
mnie: „Napełniłeś bak?” Odrzekłem: „Swami, gdy pytałem Cię wcześniej,
oznajmiłeś, że nie planujesz dalekich podróży i że mogę zostać tutaj od święta Daśara
do urodzin. Nie napełniałem więc baku. Teraz jednak zmieniłeś zdanie i oświadczasz,
że czeka nas długa droga. Co mam robić?” Swami pominął to milczeniem i odparł:
„Zapomnij o tym. Powiedz mi tylko jak daleko zajedziemy na benzynie, która jest
w środku.” Wyjaśniłem: „Swami, prawdopodobnie dojedziemy do Chickballapur. Może
uda nam się zatankować po drodze w Penukondzie lub nawet w Bagepalli.”
Swami
wsiadł do auta i pojechaliśmy. Zaraz potem zaczął mnie besztać. „Popełniłeś
wielki błąd. Powinieneś wcześniej napełnić bak. Czy nie wiesz, że życie przynosi nagłą zmianę planów? Powinieneś być na
to przygotowany. Nie o wszystkim, co się wydarzy, zostaniesz uprzedzony”...
Nieprzerwany ogień zaporowy krytycyzmu! Czułem się podle słuchając tych narzekań.
I przez cały czas obawiałem się, że zdarzy się coś bardzo przykrego.
Stacje benzynowe bez
benzyny!
Wracajmy jednak do faktów. Dotarliśmy do
Penukondy, ale na stacji nie było benzyny. Pojechaliśmy dalej i znaleźliśmy się
w Bagepalli. Tu również zawiodło nas szczęście. Zmartwiony skierowałem się do
Chickballapur i ku mojemu przerażeniu historia się powtórzyła! W tamtych czasach
ruch samochodowy był niewielki i zbiorniki na stacjach były napełniane od
przypadku do przypadku.
Jazda po bezdrożach
Chcę
wam jeszcze powiedzieć, że dojazd do Puttaparthi był wtedy bardzo trudny. Jadąc
samochodem, można było być pewnym trzech lub czterech awarii. Po drodze trzeba
było przejechać przez dwadzieścia niewielkich strumieni, bez mostów lub choćby
grobli, często wysuszonych lub pokrytych dużymi kamieniami. Jeśli nie było się
bardzo ostrożnym, któryś z nich mógł trafić w podwozie i uwięzić pasażerów na
dobre. W porze deszczowej zdarzały się niebezpieczne, nagłe powodzie, mogące
porwać pojazd. Bardzo dobrym samochodem dojeżdżało się z Bangalore do Puttaparthi
w ciągu sześciu godzin. Jeśli samochód był stary, podróż trwała cały dzień.
Madras
był połączony z Puttaparthi trzema trasami. Pierwsza wiodła przez Penukondę.
Nie była jednak popularna, bo przecinał ją wielki strumień. Druga biegła przez
Gorantalę. Była pokryta dużymi kamieniami i trudno się po niej jechało. Trzecia
zaczepiała o Muddi Gubba i tę drogę właśnie wybraliśmy.
Do
Puttaparthi można było dojechać dopiero w latach 60-tych. W latach 40-tych i
50-tych dojeżdżało się tylko do Karnatakanagepalli, wioski leżącej naprzeciwko,
po drugiej stronie Chitravathi. Swami miał wtedy zielonego Dodge’a. Przyczepiano
go do wozu ciągniętego przez woły i przeprawiano przez rzekę.
Przykład Swamiego
To
naprawdę były trudne czasy. Czy wiecie przez co przechodził Swami, budując
mandir? Dzisiaj wszyscy siedzimy wygodnie w świątyni i śpiewamy bhadżany. Swami
mógł wybudować mandir w jednej chwili, posługując się swoimi boskimi mocami,
ale nie chciał tego zrobić. Podejmując jakąkolwiek pracę wytężał siły i trudził
się tak samo jak my się trudzimy, pragnąc ją wykonać. W ten sposób dawał
przykład zdecydowania i wytrwałości. Nigdy nie użył boskich mocy, choć mogły
wszystko ułatwić. Czy wiecie jak ciężko było układać te wielkie stalowe dźwigary
na których wspiera się świątynia?
Swami potyka się i
upada
Kiedyś
podczas budowy Swami był na górze i dawał wskazówki. Nagle poślizgnął się
i upadł. To zdarzenie nie zostało opisane w książkach, jednak pozostaje faktem,
że Swami upadł i zranił się w głowę. Natychmiast nam polecił: „Zanieście Mnie
do Mojego pokoju”, co zrobiliśmy. Kazał wszystkim wyjść i zamknąć za sobą
drzwi. Pół godziny później otworzył je i wyszedł. Nie miał żadnych śladów
zranienia poza szramą, która wyglądała tak, jak gdyby zrosła się pół roku temu.
Niewłaściwy zakręt
Wróćmy
jednak do opowieści o benzynie. Jak już powiedziałem wcześniej, w
Chickballapurze nie mieli benzyny. Wtedy Swami zapytał: „Jaką zamierzasz jechać
trasą? I na jak długo wystarczy ci benzyny?” Odrzekłem: „Swami, myślę, że jeśli
będziemy ostrożni, to dojedziemy do Kolar, gdzie z pewnością zatankujemy.” Swami rozważał to przez chwilę, a potem
powiedział: „Tak myślisz? W takim
razie jedziemy, ale upewnij się, że nie wpędzisz Mnie w tarapaty na środku
drogi” Powiedziałem: „OK”, ale byłem tak bardzo przygnębiony, że
skręciłem w nieodpowiednim miejscu i wjechałem na drogę prowadzącą do
Chintamani, zamiast do Kolar.
Zawirowało
mi w głowie. Oto znalazłem się na niewłaściwej drodze, w dodatku w Chintamani
nie było stacji benzynowej. Jak przekazać tę złą wiadomość Swamiemu? Wkrótce samochód
stanie i wtedy nieźle oberwę od Swamiego.
Auto zatrzymuje się
ze zgrzytem
Po
jakimś czasie, dokładnie jak się tego obawiałem, samochód się zatrzymał i Swami
spytał: „O co chodzi?” Znałem odpowiedź, ale odrzekłem wymijająco: „Swami,
pozwól, że to sprawdzę.” W chwilę albo dwie później wyjaśniłem potulnie:
„Swami, skończyła się benzyna.” Swami odpowiedział mi pytaniami: „Co? Zabrakło benzyny? Czy to znaczy, że utknąłem
w samochodzie w szczerym polu? Co zamierzasz teraz zrobić?” Rzekłem z
wahaniem: „Swami, właśnie próbuję to sobie wyobrazić!”
Mogłem
czekać na przejeżdżającą cysternę i próbować kupić benzynę od kierowcy.
Ale w tamtych czasach cysterny kursowały bardzo rzadko. W tej chwili
zobaczyłem nadjeżdżający autobus. Rzuciłem pomysł, że podjadę nim do
najbliższej miejscowości i tam spróbuję w jakiś sposób dostać trochę paliwa.
Gdy wysiadałem z samochodu, Swami również wysiadł i polecił mi: „Otwórz bak.”
Rzuciłem w odpowiedzi: „Swami, licznik benzyny wskazuje, że bak jest pusty.
Oczywiście, mogę go otworzyć, ale trudno do niego zajrzeć.” Na co Swami odparł:
„To nie ma znaczenia. Po prostu otwórz bak. Sam chcę to sprawdzić.”
„Może źle odczytałeś
licznik”
Podniosłem
maskę i otworzyłem bak. Swami zajrzał do środka. Opierał się o samochód i
stukał w niego lekko palcami. Potem rzekł: „Nie mamy benzyny ani żadnych
perspektyw, że ją dostaniemy, czy tak?” Rzekłem potulnie: „Na to wygląda,
Swami.” Wtedy Swami oznajmił: „Nieważne. Wsiądź, włącz przełącznik i spójrz
jeszcze raz na licznik. Może niewłaściwie odczytałeś wskaźnik.” Posłusznie
wsiadłem do auta i przekręciłem przełącznik. Spojrzałem na licznik. Wskazywał
pełny bak. Zdziwiony rzekłem: „Swami, sądzę, że z tym licznikiem jest coś nie
tak.” Swami odrzucił moją analizę i powiedział: „Jak to możliwe? To nowy
samochód. Myślę, że licznik jest w porządku. Po prostu przekręć kluczyk i zobacz
co się stanie.” Tak zrobiłem i dziw nad dziwy, samochód ruszył! Nagle Swami zaczął się śmiać i wtedy zdałem
sobie sprawę, że stukając w bak od zewnątrz, napełnił go w jednej chwili. Potem
powiedział: „Niech to się nie powtórzy. Bądź zawsze gotowy na wszelkie
ewentualności.” Wracając do Quilon, boskie stukanie zmaterializowało tam
kawę. A teraz benzynę.
Referując
to zdarzenie, trochę odszedłem od tematu. Jak
już mówiłem, w Trivandrum Swami zapewniał, że uchroni mnie od śmierci, więc przestałem
się jej obawiać. Potem rozmawiał o moim małżeństwie. Zapytał mnie: „Kto
przygotuje przyjęcie ślubne i ile osób weźmie w nim udział?” Odrzekłem: „Swami,
najpierw trzeba ustalić datę ślubu i dopiero potem można omawiać szczegóły.” Na
to Swami stwierdził: „W porządku, jedź do domu, a potem wracaj prosto do
Puttaparthi. Przedyskutujemy wtedy wszystkie detale.” Zgodziłem się i udałem
się do rodzinnego miasta. Był 14 marzec 1960 r. i wciąż żyłem! Swami spędził
dwa kolejne dni w Kerali, a potem wyruszył do Puttaparthi przez Cochin i Bangalore.
Puttaparthi, tamte
Dni...
Po
raz pierwszy wyruszyłem do Puttaparthi 2-go kwietnia, w towarzystwie krewnego.
Byłem zdziwiony, bo brakowało tam nawet porządnej drogi! Z Bangalore jechaliśmy
szosą na Hyderabad, przez Chickballapur. Była niemal pusta. Ludzie obawiali się
napadów, więc ją omijali. Za to my cieszyliśmy się szybką jazdą. W końcu dotarliśmy
do Penukondy. Tam doznaliśmy wstrząsu – do Puttaparthi nie prowadziła żadna
droga! Mimo to, po pokonaniu wielu trudności, udało nam się w końcu dojechać.
Pierwsze pytanie, jakie zadał nam Swami, brzmiało: „Czy mieliście dużo kłopotów
z dotarciem tutaj? Czy drogi są bardzo złe?”
Problemem,
na który natknęliśmy się po drodze, była wrogość do Swamiego, panująca w wioskach
otaczających Puttaparthi. W tamtych czasach nie mieliśmy obwodnicy biegnącej
obok lotniska. Trzeba było jeździć szosą przecinającą wioskę Brahmanapalli.
Mieszkańcy wioski kładli ogromny głaz pośrodku drogi, twierdząc, że to ich bóstwo.
W rzeczywistości chcieli zablokować ruch do aśramu.
Nie słuchali nawet próśb Swamiego. Gdy ktoś próbował usunąć głaz, narażał się
na atak. Negocjacje przy kamieniu były prawdziwym koszmarem dla osób w aucie.
Swami
zapytał nas: „Czy trudno było tu dotrzeć?” Nie zapominajcie, że przybyłem do
Puttaparthi po raz pierwszy. Odrzekłem: „Swami, czemu mielibyśmy się bać, skoro
jesteś tutaj?” Chcę wam uświadomić, że mówiąc to, nie miałem zbyt wielu
doświadczeń ze Swamim. Spotkałem Go w Surandai i spędziłem z Nim kilka dni w
Kerali, to wszystko. Swami zmienił temat i zajął się moim małżeństwem. Zapytał:
„Czy wszystkie plany są gotowe? Ile osób przyjedzie?” Odrzekłem: „Swami, około
300, 350 osób.” Swami powiedział, że bardzo się z tego cieszy. Chciał wiedzieć,
czy mamy już święty naszyjnik – mangala
sutram. Powiedziałem, że tak. Na co Swami stwierdził: „Możecie go
zatrzymać. Ja jednak pragnę osobiście stworzyć naszyjnik dla panny młodej.
Będzie mogła nosić dwa zamiast jednego.” Potem dodał z uśmiechem: „To
będzie dodatkowa ochrona!” Zakończył nasze spotkanie słowami: „Jutro porozmawiamy
o czymś innym.” Następnego ranka Swami wezwał Suraję, który przygotowywał posiłki
dla gości. Puttaparthi leżało tak daleko od innych miejscowości, że praktycznie
niczego nie można było tutaj dostać. Duże ilości warzyw kupowało się w Hindupur.
Tajemniczy Sai
Nie
uwierzycie jak wszystko było tu wtedy inne. Swami udzielał interview podczas bhadżanów.
Mało kto do Niego przyjeżdżał, zaledwie pięć lub sześć osób! Tylko dwie były
zapraszane na rozmowę, reszta pozostawała na zewnątrz. W pokoju interview
Swami poświęcał każdej osobie około 45 minut, opowiadając o całym jej życiu!
Odpowiadał na wszystkie pytania, nie czekając na nie! Nie było potrzeby ich
zadawać. Uprzedzał je i miał na każde gotową odpowiedź. To były naprawdę cudowne
czasy!
Rozmawiając
ze mną o przygotowaniach do ślubu, powiedział do Suraii: „Ten człowiek twierdzi,
że z jego strony przyjedzie na ślub około 350 osób. To znaczy, że musisz
przygotować posiłek dla 1500 gości!” Kiedy wyszliśmy, Suraija zwrócił się do
mnie: „Swami zawsze mówi w ten sposób. Jak gdyby na ślub mieli przybyć
mieszkańcy wioski. Nic takiego nie nastąpi. Większość z nich nie wierzy w
boskość Swamiego. Mówią: „Ten chłopiec dorastał z nami tutaj, a teraz twierdzi,
że jest Bogiem! Jak to możliwe?” W okolicy panuje wrogość. Dlatego zamierzam
przygotować posiłek dla 350 osób.”
Ogromnie
mnie to zdziwiło. Oto Swami dał mu dokładne instrukcje, mówiąc, że ma przygotować
posiłek dla 1500 osób, a ten człowiek oświadczał, że przygotuje jedzenie na 350
osób! Po prostu to zostawiłem.
Tamten Rama jest tym
Sai Ramą
W
tamtych czasach Swami wychodził ze Swojego pokoju na górze około 16:30 i
schodził w dół do mandiru. Mieszkał tam wtedy bramin o imieniu Brahmam. Był
jedynym kapłanem przy świątyni. Siadał na przedzie w sali bhadżanowej, mając
przed sobą małe biurko. Podobne biurka używane są obecnie przez urzędników,
którzy wypełniają rachunki przykucnięci na podłodze. Swami nie zajął przygotowanego
dla Niego krzesła, lecz siadł na skórze tygrysa rozłożonej na podwyższeniu. W sumie
było tam razem siedem lub osiem osób. Oczywiście w aśramie przebywało ponad 20
kobiet, ale tego wieczoru nie było ich z nami. Spotkanie rozpoczął Brahmam,
czytając fragmenty z Ramajany i
komentując je. Potem zapytał, czy nasuwają nam się jakieś wątpliwości. Przede
wszystkim, nikt go nie zrozumiał. Pytanie o wątpliwości nie miało więc sensu! W
tym momencie włączył się Swami, mówiąc: „Nie zrozumieliście, co ten człowiek
powiedział. Wszystko wam wyjaśnię.” I wygłosił dyskurs. Opowiedział o wielu
zdarzeniach nie zapisanych w Ramajanie.
Dlatego Brahmam zauważył: „Ale Swami, w Ramajanie
nic o tym nie ma.” Swami odrzekł: „Ja jestem Ramą, byłem tam i dokładnie wiem,
co się stało!” Pan Brahmam był oszołomiony i pokornie zapytał: „Naprawdę jesteś
Ramą?” Widzicie, w tamtych czasach tylko kilka osób zdawało sobie sprawę, że
Swami jest Bogiem w ludzkiej postaci. Reszta czuła, że jest świętym człowiekiem
i posiada nadzwyczajne moce – to wszystko. Wielu przyjeżdżało, żeby Go
zobaczyć, lecz wielbienie Go wciąż stanowiło tabu. W tamtych czasach Swami mieszkał
w zachodnim skrzydle mandiru i przechodził galerią na pierwszym piętrze do
skrzydła wschodniego, żeby zjeść posiłek. Ludzie
zbierali się pod galerią i patrzyli na Niego. Lecz każdy, kto złożył ręce w
geście hołdu był wyśmiewany. Swami również miał w tym swój udział – zarzucał
welon złudzenia, poruszał się między nami jak przyjaciel. Nikt nigdy nie
słyszał o Bogu traktującym ludzi po przyjacielsku. Przez to często nie
dostrzegano Jego boskości. Mógł po prostu wezwać kogoś do pokoju interview i
spędzić czas na pogawędce!
Wracając
do opowieści, pan Brahmam spytał: „Czy rzeczywiście jesteś Ramą?” Swami spokojnie
odpowiedział: „Tak, naprawdę jestem Ramą.”
Poczułem
w głowie zamęt. Zacząłem sobie tłumaczyć: „Rama jest Bogiem, a ten Swami jest
człowiekiem. Czy człowiek może stać się Bogiem? Jak mógłbym to zaakceptować? Wygląda
na to, że stanąłem przed wielkim problemem! Czy mam porzucić jednego Boga dla
drugiego? Jeśli to uczynię, popełnię ogromny błąd.” Zwracając się do krewnego,
który ze mną przyjechał, powiedziałem: „Posłuchaj, nie cieszy mnie to, co tu
się wydarzyło. Po pierwsze, ten człowiek popełnia niewybaczalny błąd twierdząc,
że jest Bogiem. Po drugie, zapewnia nas, że jest Ramą. A ty i ja czcimy Pana
Murugana. Myślę, że to nie jest dla nas odpowiednie miejsce. Wracajmy!” Nie
zgodził się ze mną, więc umilkłem.
„Jestem Kriszną i
wiem wszystko”
Potem
były bhadżany i Swami poszedł na górę, zabierając mnie ze Sobą. Ponownie zaczął
mówić o moim małżeństwie i oświadczył, że jutro rano wyda kolejne polecenia.
Następnego
dnia Swami doglądał wstępnych przygotowań. Potem powiedział: „Wybierz się do
waszego rodzinnego astrologa i poproś go o wybranie pomyślnego dnia na
zaślubiny.”
Wieczorem
odbyła się jeszcze jedna sesja. Pan Brahmam odczytał najpierw fragmenty z Mahabharaty i próbował je wyjaśnić.
Swami przerwał mu podobnie jak poprzedniego dnia i opowiedział o wielu
rzeczach, których nie było w tekście. Brahmam ponownie stwierdził: „Swami, tego
nie ma w książce. To coś zupełnie nowego.” Swami odsunął jego wątpliwości,
mówiąc: „Jestem Kriszną i wiem to wszystko.” Brahmam, zdruzgotany, wyszeptał:
„Swami, wczoraj powiedziałeś, że jesteś Ramą, a dzisiaj mówisz, że jesteś
Kriszną!”
Na
to Swami po prostu oświadczył: „Jestem wszystkim!” Brahmam cicho zapytał: „Czy
to prawda?”
W
tym momencie lekko szturchnąłem mojego krewnego i wyszeptałem: „Słuchaj, nie
jestem szczęśliwy z powodu tego, co się tu dzieje. Najpierw powiedział, że jest
Ramą, teraz mówi, że jest Kriszną. Co by nie mówił, nie jest Panam Muruganem.
Myślę, że powinniśmy wrócić do domu.” Mój towarzysz odpowiedział: „Uspokój się!
Bądź cierpliwy i poczekaj trochę. Możemy to sobie później spokojnie
przedyskutować.”
Potem
były bhadżany i Swami wrócił na górę.
Szaleństwo na punkcie
Pana Murugana
Miałem tego dosyć. Wsiadłem do samochodu i ruszyłem
prosto do domu. Rozumiecie, byłem ogromnie przywiązany do Pana Murugana, który
kiedyś, gdy byłem bardzo chory, uratował mnie od śmierci i wyciągał z wielu
kryzysów. Gdy dotarłem do celu, mój drugi brat zapytał: „Co się zdarzyło w Puttaparthi?
Czy ze ślubem wszystko w porządku? Omówiliście wszystkie szczegóły?” Odrzekłem:
„Nie, nic takiego się nie stało. Widzisz, ten Sai Baba jest człowiekiem, lecz
twierdzi, że jest Bogiem. Nie mogę tego zaakceptować. Dlatego wróciłem tutaj
przed zakończeniem przygotowań.”
Brat
nie był z tego zadowolony i rzekł do mnie: „Nie powinieneś się o to martwić.
Dla nas ważny jest ślub. Musi się odbyć. Sai Baba powiedział, że odprawi ceremonię.
Zamiast zająć się sprawami praktycznymi, niepotrzebnie zacząłeś się zastanawiać,
czy jest Bogiem czy nie. Co to ma wspólnego z małżeństwem?” Odrzekłem: „Zawsze
z oddaniem wielbiłem Pana Murugana i dlatego nie mogę zaakceptować tych
informacji. Dla mnie nie istnieje inny Bóg jak tylko Pan Murugan. Więc daj mi
spokój.” Słysząc to mój brat zmartwił się i odprawił mnie mówiąc: „Jesteś
szalony i nie rozumiesz co do ciebie mówię. Rób jak chcesz.”
Wyszedłem
wówczas z domu i udałem się prosto do Tiruchenduru, żeby złożyć hołd Panu
Muruganowi. Stojąc przed posągiem, powiedziałem: „O, Panie! Byłem wobec Ciebie
nielojalny i poszedłem za człowiekiem, który mówi, że jest Bogiem. Proszę,
wybacz mi tę chwilową zdradę.” Potem odprawiłem w podniosłym stylu wyszukane
rytuały, pragnąc zmyć z siebie popełniony grzech. Gdy to zrobiłem, poczułem się
w środku trochę spokojniejszy i wróciłem do domu.
Muszę w tym miejscu przerwać i stwierdzić, że nie
doświadczyłem wówczas w pełni miłości i współczucia Swamiego. To prawda,
że podniósł mnie na duchu i sprawił, że pozostałem przy życiu po 14 marca 1960 roku.
Ale wciąż byłem ślepy. Zrozumiałem to zaraz po powrocie z Tiruchenduru.
Sen, który uleczył
„szaleństwo”
Tej nocy szybko zasnąłem. Około 4:30 miałem dziwny
sen. W tym śnie widziałem siebie stojącego przed posągiem Pana Murugana w Tiruchendurze.
Towarzyszyły mu dwie małżonki, Walli i Deiwajanai, stojące po obu Jego bokach.
Trzymałem w ręku kwiaty i owoce, które pragnąłem złożyć Mu w ofierze. Nagle
wszystkie trzy posągi ożyły i usłyszałem, że głośno się śmieją. Walli i Deiwajanai
mówiły do Murugana: „To szaleniec.
Dlaczego dajesz mu darszan?” Rozzłościłem się na te słowa i wykrzyknąłem: „Nie,
nie jestem szalony.” Obie małżonki zwróciły się do mnie i rzekły: „Jesteś
szalony, całkiem szalony. To dlatego niczego nie rozumiesz!” W międzyczasie Pan
Murugan zniknął, a na Jego miejscu pojawił się nieznany mi starzec. Teraz wiem,
że był to Śirdi Baba. Deiwajanai zwróciła się do Niego: „To szaleniec. Niczego
nie rozumie. Dlaczego udzielasz mu darszanu?” Ponownie zaprotestowałem,
oświadczając, że w żadnym wypadku nie jestem szalony. Gdy to mówiłem, stary człowiek
rozpłynął się w powietrzu a na Jego miejscu stanął Swami.
Tak
więc, najpierw był Pan Murugan z Walli i Deiwajanai, potem miejsce Murugana
zajął Śirdi Sai, a teraz był nasz Swami z dwiema małżonkami Murugana po obu
swoich bokach. I wszyscy się śmiali. Powtórzyli, że jestem szalony. Ponownie
zaprzeczyłem. Gdy energicznie zaprzeczałem, zjawił się groźnie wyglądający słoń
i przestraszyłem się. Nagle coś się zmieniło i wykrzyknąłem: „Teraz rozumiem.
Wszyscy są tym samym.” Walli zapytała mnie wtedy: „Czy w końcu, od tej chwili,
będziesz się przyzwoicie zachowywał?” Cicho odrzekłem: „Tak.” I gwałtownie się
obudziłem. Uświadomiłem sobie, że to był sen. Potem zacząłem się zastanawiać i
pytać siebie: „Co to wszystko znaczy? Czy śniłem tak dlatego, że intensywnie
rozmyślałem o tych sprawach? A może to Swami sprowadził na mnie ten sen?” Nie
wiedziałem, jak to sobie poukładać. Potem podjąłem decyzję: „Natychmiast wracam
do Puttaparthi. Jeśli Swami skomentuje sen, będę wiedział, że to nie był przypadek,
ale wola Swamiego. Będzie to też znaczyło, że Swami jest Bogiem. Jeśli jednak
Swami nic nie powie o śnie i zamiast tego zbeszta mnie, że wyjechałem nie
powiadamiając Go o tym, upewnię się, że jest tylko człowiekiem.
Gwałtowny zwrot
Co się potem wydarzyło? Czy pan Krishnan
dotarł do Puttaparthi czy nie? Dowiecie się tego w następnym odcinku.
z H2H tłum. J.C.