numer 28 - lipiec-sierpień 2005
Wspomnienia z pobytu w Prasanthi
18.07.2005 - 15.08.2005
Dzięki łasce naszego ukochanego Sathya Sai mogłam odwiedzić nasz wspólny dom w Prasanthi Nilayam po raz czwarty. Wcześniejsze moje trzy pobyty w aśramie dały mi tak wiele przeżyć i różnorodnych doświadczeń, że nie czułam potrzeby, by ponownie wybierać się do Indii.Wszystkie okoliczności wskazywały na to, iż nieprędko będę mogła wyjechać. Podążanie za naukami Sathya Sai i bieżące informacje z internetu na temat rozprzestrzeniania się misji Swamiego, całkowicie zaspakajały mój głód informacji i doznań duchowych. Zaproszenie do wyjazdu przyszło z najmniej spodziewanej strony. Tak się szczęśliwie złożyło, że mogłam być jednym z delegatów dwudniowej konferencji wydawców literatury i czasopism Sai. Zaproszenie to było tak nęcące, że trudno było mu się oprzeć. Wiele osób przyczyniło się do tego, że w końcu moja podróż doszła do skutku. Wszystkim chciałam gorąco podziękować.
Towarzyszami mojej
podróży i później pobytu w aśramie były wspaniałe osoby, dzięki którym poczułam,
że stanowimy wielką rodzinę Sathya Sai. Mieliśmy lecieć do Paryża, stamtąd do
Bombaju i Bangalore. W Paryżu okazało się, że w samolocie nie ma dla nas miejsc
i musimy czekać do następnego dnia. Stanowiliśmy grupę 10 osób, którym
przewodziła nasza koordynator Organizacji Sathya Sai - Majka Quoos. Dzięki
doświadczeniu naszej przewodniczki udało się nam wyegzekwować przysługujące nam
prawa, obejmujące bezpłatne zamieszkanie na ten czas w hotelu w pokojach
jednoosobowych, korzystanie z posiłków wegetariańskich oraz przejazdy między
lotniskiem i hotelem. Ofiarowano nam również saszetki z kosmetykami i koszulką
(specjalne dla pań i specjalne dla panów). Dodatkowo wykupiliśmy całodzienny
bilet na wszystkie trasy metra i udaliśmy się do centrum miasta, by zobaczyć
zabytki Paryża. Oprowadzali nas najlepsi przewodnicy: Majka i Jarek.
Następnego dnia okazało się, że wylot naszego samolotu jest opóźniony o 2 godziny. Wszyscy mieliśmy już karty pokładowe z przydzielonym miejscem w samolocie. Czekając na wylot rozmawialiśmy i okazało się, że niektóre osoby marzyły wcześniej o zwiedzaniu Paryża i były usatysfakcjonowane, że ich pragnienie się spełniło. Żartując wymienialiśmy jeszcze inne miejsca, które chętnie byśmy poznali. Jednak szybko zdaliśmy sobie sprawę z zasady materializacji myśli. Nieopatrznie ktoś powiedział, że być może nie wszyscy wsiądziemy do tego samolotu. Kiedy nadszedł czas odprawy, ustawiłam się pierwsza, by przyspieszyć czekanie. Wtedy okazało się, że moja karta pokładowa została podarta, mnie postawiono z boku i zaczęto odprawiać Władka. Wołałam Swamiego o pomoc, by mnie nie zostawiał na kolejną dobę w Paryżu, ponieważ zbliżał się czas konferencji. Kiedy Władek udawał się do samolotu, stewardesa wskazała na mnie i powiedziała: „A ty masz business class!” Byłam zaskoczona i nawet protestowałam, że to nie ja. Ona jednak wręczyła mi nową kartę pokładową. Okazało się, że mój fotel był na piętrze. Kiedy usiadłam, podziękowałam Swamiemu za taki komfort i zauważyłam obok mnie wolny fotel pod oknem. Pomyślałam: „Ciekawe jaki biznesmen siądzie w fotelu obok?” Nie musiałam długo czekać, ponieważ zaraz żwawym krokiem wkroczyła Majka i zajęła miejsce obok mnie. Obie byłyśmy wzruszone tym, co się wydarzyło. Później dołączyły do nas jeszcze dwie osoby z naszej grupy. Pierwszy raz w życiu mogłam być pasażerem business class. Nasze fotele były bardzo wygodne z możliwością regulacji nawet do pozycji leżącej. Obsługa personelu bardzo miła i zawsze pod ręką. Herbata lub kawa podawana była w filiżankach z porcelany i nalewana ze srebrnych, grawerowanych czajniczków. Czułam się jak księżniczka. Zapomniałam o różnych kłopotach życia codziennego, ponieważ zostałam otulona troską i miłością kochającej Matki Sai.
Po dotarciu do
aśramu, okazało się, że na obchody święta Guru Purnima przybyło wielu
pielgrzymów i brak jest wolnych pokojów. Na szczęście Władek, Leszek i Jarek
otrzymali czteroosobowy pokój a małżeństwo - Karolina i Adam dwuosobowy,
ponieważ przy zakwaterowaniu, małżeństwa mają pierwszeństwo. W końcu dla naszej
piątki kobiet: Kaji, Krysi, Majki, Reni i mnie znalazły się wolne łóżka tuż
obok w pokoju ośmioosobowym na parterze. Jakże byłyśmy szczęśliwe, że możemy
razem mieszkać. Pierwszego dnia mogłam tylko wziąć udział w bhadżanach i
obserwować z dala Swamiego.
Nowością był dla mnie
srebrny, dwudrzwiowy samochód marki toyota porta, którym przy dźwiękach Wed Swami wjeżdżał i wyjeżdżał z placu
darszanowego, przeważnie przy zamkniętych szybach. Fotel Swamiego usytuowany
jest obok kierowcy a dwa tylne miejsca w aucie zajmują panowie z osobistej
ochrony. Czasami wjeżdżając na darszan, Swami otwiera na krótko szybę
samochodu, by porozmawiać z osobą z pierwszego rzędu. Bardzo często zgromadzone
kobiety unoszą się wtedy do góry, by jeszcze lepiej dostrzec twarz Swamiego,
wychylającą się z samochodu. Służby Seva
Dal zawsze nawołują do przestrzegania porządku i dyscypliny na placu a już
szczególnie podczas darszanów. Odniosłam wrażenie, że najbardziej impulsywne są
Hinduski, które przeważnie nie mogły się powstrzymać, by nie wstawać czy też
klękać, jak tylko Swami otwierał okno. Służby Seva Dal w rodzimym języku nakazywały stanowczo, by siadać, poprzez
ciche ale dosadne nawoływanie: kuci, kuci!
Bardzo spodobało mi się to słowo, ponieważ przypomina nasze polskie ‘kucaj’.
Kiedy Baba przejechał już przez żeński sektor, bardzo często skręcał w stronę Mandiru, nie wjeżdżając już do części męskiej. Samochód doskonale mieści się na werandzie i może objeżdżać ją wokół, mimo, że siedzą tam ważne osobistości. Kiedy samochód Swamiego zatrzyma się na werandzie dalej intonowane są Wedy. Po jakimś czasie Swami otwiera okno, później powoli drzwi od strony fotela Swamiego przesuwają się na bok a zgrabny, biały fotelik, na którym siedzi Baba powoli wysuwa się z auta i opada na posadzkę. Wtedy podchodzi student, ujmuje dwa uchwyty z tyłu i pcha fotel, który porusza się na czterech niedużych kółkach. Później samochód odjeżdża a Swami centralnie usytuowany, słucha Wed, rozmawia z osobami z werandy i ze studentami.
Z wielką
przyjemnością mogłam obserwować jak studenci kolejno podawali swoje listy.
Swami otwierał po jednym i zaraz udzielał odpowiedzi do ucha studenta. Czasem
też Baba wywoływał jakiegoś ucznia z grupy i zadawał mu pytania. Po wysłuchaniu
Wed, Swami udawał się do pokoju interview,
gdzie przyjmował małą grupę osób, lub do wnętrza świątyni, do której zapraszano
duże, zorganizowane grupy wielbicieli. Taka liczna grupa miała często przywilej
siedzieć w bliskości Swamiego w ciszy, ponieważ nagłośnienie Wed zmniejszano do minimum.
Osoby, które przybyły do Indii po raz pierwszy uświadamiały mi, jak szczęśliwa jestem, że mogłam brać udział w darszanach w czasach, kiedy Swami przechadzał się wśród nas, brał listy, rozmawiał i zapraszał na interview.
Obecnie
atmosfera na darszanach wydaje mi się bardziej naładowana boskimi wibracjami
niż kiedyś, być może pomagały mi to odczuwać intonowane Wedy.
Dość często Swami
sprawiał nam niespodzianki, ponieważ z placu darszanowego udawał się samochodem
na ulice aśramu i tam dawał darszan przygodnie spotkanym osobom. Jeden raz
byłam tego świadkiem i stałam twarzą w twarz ze Swamim, dzieliła nas tylko
szyba. Oczy Swamiego wydały mi się pogrążone w innym wymiarze i patrzące gdzieś
daleko w przestrzeń. Uświadomiłam sobie, że patrzy On ponad maję i ułudę tego świata.
Przez następne dwa
dni pobytu miałam wielkie szczęście brać udział w konferencji wydawców Sai i
siedzieć obok Majki na konferencyjnym krzesełku. Tu ponownie poczułam boską
troskę Matki Sai - każdy otrzymał zeszyt, długopis, periodyk okolicznościowy z
okazji minionego święta Buddy i gruby zeszyt około 80 stron pt. Sai Marga, w którym zawarto dyskursy Swamiego, interesujące
relacje z prac Organizacji przy usuwaniu szkód, które wyrządziło tsunami,
treści wystąpień mówców z placu darszanowego i wiele innych cennych informacji. (po kliknięciu - relaja z tej konferencji)
Drugiego dnia obrad
wszyscy zostaliśmy zaproszeni na darszan i mogliśmy zająć miejsca w pobliżu
Swamiego. Prowadzący konferencję dr Michael Goldstein powiedział do nas: „Jutro
będziemy twarzą w twarz z Bogiem i wszystko może się zdarzyć.” Słowa te były
doskonałą pożywką dla mojego umysłu. Zaczęłam snuć domysły, co też może się
stać. Rano faktycznie przydzielono nam bliskie miejsca. Swami rozmawiał z dr
Goldsteinem, a na nas tylko spoglądał (takie miałam wrażenie). W tym czasie jedynie
mentalnie mogłam podziękować Swamiemu za wszystko czym mnie obdarzał oraz za
Jego matczyną troskę. Po południu mieliśmy podobny darszan. Swami znów rozmawiał
z dr Goldsteinem a na nas popatrywał.
Miło było przebywać
wśród uczestników tego zgromadzenia, ponieważ wszyscy zebrani, podobnie jak ja,
byli pasjonatami pracy wydawniczej, która służy rozpowszechnianiu przesłania
Sai. Czuło się pokrewieństwo dusz i wagę tego zgromadzenia. Mimo, że fizycznie
Swami nie był obecny na konferencji, czuliśmy Jego mentalną troskę o nas.
Zaraz po konferencji
uroczyście obchodzono święto Guru Purnima. Na placu darszanowym zgromadziły się
tłumy. Tuż przed wygłoszeniem dyskursu przez Swamiego, przemawiało czterech mówców.
Pewnien student przytoczył historię żebraka, który całe życie stał w miejscu i
żebrał o datki. Aby nie było mu zimno w nogi znalazł skrzynkę, na której zawsze
stawał. Kiedy umarł, ludzie zajrzeli do skrzynki, w której znaleźli skarby i złoto.
Żebrak wcale nie musiał prosić o jałmużnę, ponieważ miał bogactwa w zasięgu
ręki. Podobnie postępujemy i my. Nie zagłębiamy się do własnego wnętrza, tylko
szukamy na zewnątrz.
Cały dyskurs z okazji
święta Guru Swami wygłosił na stojąco. Po zakończeniu usiadł ponownie w fotelu.
Słuchając jak Swami mówi na temat projektu dostarczania wody pitnej w obszarze
rzeki Kriszna, w środkowych Indiach, ponownie odczułam jak kochająca Matka Sai
troszczy się o swoje dzieci, nawet o te, które Jej jeszcze nie znają, jak w
wypadku mieszkańców środkowych Indii.
Nastrój świąteczny
panował jeszcze długo, ponieważ kolejno po sobie następowały konferencja międzyreligijna,
koncerty, występy solistów, teatrów, tancerzy, przemówienia studentów itp.
Bardzo często wszyscy zgromadzeni na placu otrzymywali uświęcony poczęstunek w
postaci ciasteczka, innym razem kawałka chałwy, jabłka, pomarańczy, a nawet
słodkiego naleśnika. Wszystko zapakowane w folię.
Wielu mówców
dziękowało Swamiemu za sposobność służenia, która jest wielką łaską. Słowa te
bardzo głęboko utkwiły mi w głowie i później jeśli komukolwiek mogłam w czymś
pomóc i dziękowano mi za to, odpowiadałam: To ja dziękuję tobie, że dałeś mi
sposobność służenia. Jeśli pomagamy dedykując to Bogu, służba ta nie jest
stracona i wlicza się w dobrą karmę. Jeżeli niesiemy pomoc na pokaz albo dla
rywalizacji, taka pomoc nie liczy się w boskim rozrachunku.
Miałam wielkie
szczęście, ponieważ mogłam niektórym osobom służyć jako tłumacz u lekarza medycyny
ajurwedyjskiej dr Rao. Wszyscy byli mi za to bardzo wdzięczni a ja wysłuchawszy
wcześniej lekcji o ‘sposobności’, mogłam z serca im dziękować za umożliwienie
mi tej sposobności. Odczuwałam wdzięczność chorych, którym pomagałam i sama byłam
im wdzięczna, że pozwolili mi sobie służyć. Pomaganie cierpiącym dawało mi
uczucie błogosławieństwa i bycia pomocnikiem Boga.
Sama też chorowałam w
aśramie kilka razy. Kiedy chodziłam do doktora czy to sama z sobą czy z kimś
innym, zawsze znajdowali się jacyś chorzy - Polacy lub Rosjanie, którzy
potrzebowali pomocy tłumacza. Cieszyłam się, że przy jednej sposobności służenia,
mogę mieć jeszcze dodatkowe okazje.
Kiedy o godzinie
12:30 wracałam pieszo do aśramu, brama zagrody słonicy Swamiego Gity otworzyła
się i pilnujący jej mężczyzna zaprosił mnie, abym podawała jej lunch, w postaci
poćwiartowanych arbuzów i melonów. Gita chętnie nadstawiała koniec trąby, by
kłaść na niej ćwiartkę arbuza. Jadła z apetytem. Dopominała się o więcej, ale
opiekun twierdził, że powinno jej to wystarczyć. Mogłam głaskać ją po trąbie i
mówić do niej. Obserwowała mnie bystrymi oczami. Wiedziałam, że wcześniej
głaskał ją wiele razy Swami i że jest ona Jego ulubienicą. Poczułam się bliżej
formy fizycznej Sathya Sai, kiedy mogłam tak jak On głaskać Gitę. Słonica brała
w trąbę leżącą na ziemi gałąź i opędzała się od much. Przez następne dni zawsze
widziałam już tylko bramę do zagrody Gity zamkniętą na kłódkę.
Wszystkie budynki
aśramu są odmalowane i odświeżone. Podczas mojego pobytu prace remontowe
dobiegały końca. Wszędzie kwitną kwiaty, rośnie bujna trawa, którą co jakiś czas
się przycina. Prawie wszystkie psy aśramowe są zadbane i w większości wydały mi
się zdrowe. Koło domu polskiego Duńczycy wybudowali schronisko dla psów i
jednocześnie lecznicę. Pytałam, czy jeśli znajdę chorego psa, to czy mogę go
przywieźć i zostawić. Odpowiedziano mi, że o każdej porze dnia. Dom polski
otoczony był pięknymi kwiatami i bujną roślinnością. Wydał mi się enklawą
spokoju i polskości. Przypomniały mi się spędzane tam wieczory, zwłaszcza na
początku 1998 roku.
Kiedy mój pobyt zbliżał się do półmetka, dokwaterowano do naszego pokoju starszą panią ze Sri Lanki. Odczuwałam dla niej duże współczucie, ponieważ wydawało mi się, że trudno jej się zaadaptować. W swoim kraju była nauczycielką angielskiego a do Swamiego przyjechała po raz pierwszy. Wiodła tu życie w swoim rytmie, który nie był zgodny z nawykami współmieszkańców, np. wstawała o 3:00 nad ranem i głośno prała. Kilka razy chciałam ją zmęczyć, aby dobrze spała rano, ale przeważnie to ja byłam bardziej zmęczona niż ona. Byłyśmy razem ma medytacjach pod drzewkiem, wdrapałyśmy się pod drzewko życzeń, uczestniczyłyśmy razem w ćwiczeniach jogi na dachu kliniki dr Rao i odwiedziłyśmy bibliotekę Shanti, założoną przez Duńczyków we wsi. Trzy razy w tygodniu są tam wyświetlane filmy na wideo. My oglądałyśmy wystąpienie Hislopa na temat filozofii adwajty, następnie komedię „Pan Bóg musi być szalony” i na koniec biografię Śri Ramana Maharshiego. Biblioteka ta ma piękny ogród, w którym można usiąść na ławce i czytać książki, porozmawiać lub medytować. Obok budynku tej biblioteki usytuowana jest ośmiokątna marmurowa sala do medytacji, ćwiczeń jogi, śpiewów itp. Wszystko udostępnia się tam bezpłatnie. Pośród zebranych książek znajduje się przeszklona witrynka, w której spoczywają przedmioty zmaterializowane przez Babę: dwa pierścienie, kryształowa dżapamala, figurka Ganeszy i lingam oraz rękopis nauk Swamiego. Pytałam opiekuna biblioteki o książki w języku polskim. Kazał mi przeglądać dolną półkę, na której były publikacje w różnych językach, których nie zidentyfikowano. Znalazłam tam tylko „Sai Baba mówi o związkach”.
Podczas tego pobytu
udało mi się po raz drugi odwiedzić bibliotekę liści palmowych w Bangalore.
Większość moich koleżanek była zadowolona z tej wizyty. Mój odczyt liści
pozostawiliśmy na koniec. Mogłam tylko zadawać pytania, które trochę - jak mi
się wydaje - poszerzyły moje postrzeganie świata.
Dwa razy miałam też okazję odwiedzić starszą panią z Australii, której Swami mentalnie nadał imię Little Heart i która mieszka w Indiach już 16 lat. Jest w wieku Swamiego. Przyjmowała nas bardzo miło i udzielała cennych wskazówek jak żyć, jak radzić sobie z kłopotami i jak nigdy nie zapominać, że Swami nam pomaga. Trzeba pamiętać, by Go prosić, prosić i prosić, jeśli jest nam źle. Osobiście miała dwa interview. Kiedy w grupce pięciu osób z Australii została już wprowadzona do pokoju interview, Swami wyszedł na plac darszanowy. Wrócił po dłuższym czasie. Ktoś z obecnych zapytał, co Swami robił na zewnątrz pokoju. Baba odpowiedział: „Poszedłem posłuchać, co ludzie mówią i słyszałem tylko: daj mi, chcę to itd. Nie znalazł się nikt, kto powiedziałby: Swami, co mogę Ci ofiarować.”
W czasie mojego pobytu często wracał temat samochodu Swamiego. Dlaczego posługuje się nim, dlaczego siedzi w środku, dlaczego ma zasunięte szyby, zamknięte drzwi itd. Odpowiadano nam na to na przeróżne sposoby. Majka zorganizowała wspaniałe spotkania z Hindusem o nazwisku Venkatesh, pracownikiem aśramu, który został przez Sai Babę wskrzeszony (opowieść o tym jest na stronie 14 tego numeru). Venkateswaran mówił nam, że w jego odczuciu kondycja ciała fizycznego Swamiego zależy od poziomu praktyk duchowych Jego wyznawców, od ich uczuć i wdrażania Wartości Ludzkich w życie. Little Heart twierdziła, że Baba chowa się w aucie z powodów bezpieczeństwa. Ktoś inny twierdził, że to tylko gra i być może, że w najbliższej przyszłości Swami pokropi Swoje ciało wodą i zacznie ponownie chodzić wśród nas, jak kiedyś dawniej bywało.
Najważniejsze
jednak, to odnaleźć Go we własnym wnętrzu i to niekoniecznie w Indiach, czego
wszystkim życzę.
- Elżbieta Garwacka
powrót do spisu treści numeru 28 - lipiec-sierpień 2005