Sai Bhagawatam: Błogosławiona dłoń, która chroniła
Wszystko było niezwykle ciche. Pędziliśmy w kierunku
miasta Kano w Nigerii późną nocą 22 grudnia 1980 roku. Gdy wjechaliśmy do
miasta, zobaczyliśmy tłum na środku głównej drogi, około 100 metrów od nas.
Zastanawialiśmy się, czy to mogą być uzbrojeni rabusie. Nigeryjski kierowca
próbował wycofać się tak szybko, jak to było możliwe, zanim moglibyśmy zostać
zauważeni lub uwięzieni, ale było już za późno. Tłum rzucił się na nas,
krzycząc, żebyśmy się zatrzymali. W tym momencie nagle przypomniałem sobie, co
przeczytałem wcześniej tego ranka w gazetach: „w mieście panowały powszechne
zamieszki, a kilka osób zostało zabitych poprzedniego dnia”.
Od razu kazałem kierowcy się zatrzymać, bo przeciwstawienie
się tłumowi może spowodować tylko uszkodzenie auta i zagrożenie życia. Wraz z
dokumentami pojazdu i paszportem miałem zdjęcie Sai Baby. Wziąłem je w swoje
ręce. Błogosławiona dłoń Sai tchnęła we mnie trochę siły. W ciągu kilku sekund
zostaliśmy otoczeni przez uzbrojony tłum.
Dwóch mężczyzn uzbrojonych w ciężkie żelazne łomy,
podeszło i stanęło po obu stronach samochodu. W chwili, gdy łomy wgniatały się
w samochód, podszedł do mnie starszy mężczyzna. Przesłuchiwał mnie głośno
zarówno w języku hausa, jak i po angielsku. Jednak nagle ochłonął, kiedy
powiedziałem mu, że jadę odebrać żonę i dzieci, które mają przybyć na
międzynarodowe lotnisko Aminu Kano następnego dnia. Machnął ręką, wskazując
pozostałym wokół samochodu, aby nie robili dalszych szkód.
Zaczęliśmy
jechać powoli, by stawić czoła kolejnemu tłumowi na skrzyżowaniu oddalonym o 75
metrów. Zatrzymali nas pomimo sygnałów od tych, którzy pozwolili nam jechać
dalej. Ta grupa dokładnie nas przeszukała.
Następnie
ostrzegli nas, abyśmy nie kontynuowali podróży, ponieważ wiedzieli, że inne
grupy czekające wzdłuż dróg nie przepuszczają samochodów. Poradzili nam, abyśmy
na noc pojechali do hotelu Central
lub do Daula. Ponieważ te hotele
również były daleko od tego miejsca, starszy człowiek zgłosił się na ochotnika,
aby zabrać nas w bezpieczne miejsce. Miał stopy pomalowane na biało. Wahaliśmy
się z odpowiedzią. Nie czekając na decyzję z naszej strony, po prostu odepchnął
kierowcę na bok i przejął kierownicę. Zanim zorientowaliśmy się, co się dzieje,
zawrócił samochód z głównej drogi i wjechaliśmy w wąskie wiejskie uliczki.
W
końcu samochód zatrzymał się pod drzewem Margosa
czy też Neem przed domem z błota. Mężczyzna,
który prowadził, wydawał się być właścicielem domu. Wysiadł z samochodu. Mimo,
że była północ, okolica wydawała się być w pełni aktywna i przebudzona. Nawet
dzieci wstały i otoczyły samochód, chcąc dowiedzieć się o nas więcej.
W
tym momencie otworzyłem dokumenty, które trzymałem w ręce, było tam zdjęcie
Baby. Zacząłem wysyłać sygnały S.O.S. do Bhagawana. Pomogło mi to odciąć się od
przerażających myśli wywołanych nieoczekiwanym ciągiem wydarzeń. Zapewniłem
mojego przyjaciela (który był bardzo zdenerwowany), że Baba jest z nami i nie
należy się martwić.
W
międzyczasie staruszek wszedł do domu, wyjął dwie maty podłogowe i poprosił,
abyśmy odpoczywali pod drzewem. Podziękowaliśmy mu za uprzejmy gest i
poprosiliśmy, aby dał również naszemu kierowcy miejsce do spania na noc.
Niedługo
potem przyszedł do nas człowiek, który zdawał się wzbudzać szacunek wszystkich
tam obecnych. Zamienił kilka słów z właścicielem domu. Potem podszedł prosto do
nas i powiedział: „Wyglądasz na zmartwionego. Czy chciałbyś spędzić resztę nocy
na komisariacie?” Chętnie się zgodziliśmy, a on zaproponował, że zawiezie nas
na komisariat. Zajął miejsce pasażera z przodu i poprosił naszego kierowcę, aby
usiadł za kierownicą. W międzyczasie tłum wokół nas zaczął maszerować w
procesji przed samochodem, oczyszczając nam drogę.
Procesja,
która szła drogami w buszu przez około milę, trwała około 30 minut. Na posterunku
staruszek przedstawił nas uzbrojonemu oficerowi dyżurnemu. Przywitaliśmy się z
oficerem i odwróciliśmy się, by podziękować mężczyźnie, który bezpiecznie dowiózł
nas do tego miejsca. Ale nigdzie go już nie było. Nigdy nie spotkaliśmy go ponownie.
Policjant
wskazał na leżące w niewielkiej odległości, w ciemności ciało i powiedział, że
musiał zastrzelić tego mężczyznę zaledwie kilka minut temu, ponieważ próbował
uciekać pomimo rozkazu zatrzymania się i poddania się. Przeszło nam przez myśl,
że mógł to być również nasz los.
Nasz
kierowca spał w pokoju oficerskim, a my odpoczywaliśmy w samochodzie do 6 rano
następnego dnia. Wcześnie rano wyszliśmy w pośpiechu i byliśmy zszokowani,
widząc spalone samochody i zwęglone ludzkie ciała, z których część wciąż
płonęła na poboczu drogi.
W
porannych gazetach pojawiły się wiadomości o zagranicznym reporterze, który tej
nocy został zabity zatrutą strzałą. Dwa wgniecenia na masce mojego samochodu są
widoczne do dziś. Cenię je jako znaki łaski Bhagawana Sri Sathya Sai Baby,
który chronił nas przez cały czas.
-
M. Pathmanabhan, Hatfield, Wielka Brytania
źródło:
Sanathana Sarathi, lipiec 1987 r., tłum. E.G.-G.