Darszan
(widzenie)
Sparszan
(dotknięcie) i
Sambhaszan
(rozmowa)
Oto ludzka postać, w której manifestuje się każda Boska Istota, to
znaczy, wszystkie imiona i formy przypisywane Bogu przez człowieka.
~Sai Baba
Jazda
autem do Puttaparthi i bardzo oczekiwana wizyta w szpitalu były czymś więcej
niż mogłem się spodziewać pierwszego dnia. Delikatnie mówiąc, jazda samochodem
była dla mnie bardzo niepokojąca. Ale krótka trasa do szpitala pozostawiła we
mnie głębokie i pozytywne wrażenia. Jednak sześciokilometrowa przejażdżka ze
szpitala do Puttaparthi nie wystarczyła, żebym doszedł do siebie po tych
doświadczeniach.
Gdy
przekraczamy bramy Prasanthi Nilayam, naszą uwagę natychmiast przyciąga
świątyńka Winajaki. Pan Winajaka, Bóg z głową słonia, jest niezawodnym symbolem
pomyślnych początków i niszczycielem przeszkód. Budynki, nowe i stare, były
utrzymywane w dobrym stanie. Nagle poczułem, że zostałem przeniesiony do
zupełnie innego świata, zwłaszcza dlatego, że przyjechałem tutaj uciekając
przed chaosem i zamieszaniem indyjskich dróg.
Satja,
Śriniwas i ja zdążyliśmy na popołudniowy darszan - spotkanie ze świętą
Istotą. Gdy weszliśmy do sali modlitewnej, mężczyźni i kobiety siedzieli
oddzielnie. Wszystko tu było niewiarygodnie uporządkowane. W jednej chwili
zapadła cisza i zabrzmiały dźwięki bosko pięknej muzyki. Miałem wrażenie, że
przestały poruszać się liście, bo ucichł nawet wiatr. Wtedy zrozumiałem,
dlaczego: Bhagawan mijał najdalszą furtkę, położoną w pobliżu miejsca, gdzie
siedziały kobiety i zanurzał się w przestrzeń pomiędzy rzędami wielbicieli.
Wtedy
po raz pierwszy zobaczyłem Bhagawana. To był niesamowity widok. W Swojej długiej,
falującej pomarańczowej szacie zdawał się raczej zgrabnie ślizgać niż iść. Gdy
mijał tłumy wielbicieli, niektórzy z nich starali się dotknąć Jego stóp,
wręczyć listy, porozmawiać z Nim lub w jakiś inny sposób zwrócić na siebie uwagę.
Chociaż Bhagawan miał niewiele ponad pięć stóp wzrostu, to z powodu bijącego z
Niego majestatu zdawał się górować nad wszystkimi. Gdy zbliżył się do miejsca,
w którym siedziałem, mogłem Mu się dobrze przyjrzeć.
Miał
na twarzy przepiękny uśmiech. Gęste, kręcone włosy okalały Mu głowę i w
popołudniowym słońcu tworzyły wokół niej delikatną aureolę. Bardzo trudno jest
opisać Bhagawana, a zwłaszcza twarz. Jego ciemna cera przybierała różne
odcienie, przede wszystkim dominował promienny uśmiech i gęste kręcone włosy.
Miał uderzający wygląd, zarówno tajemniczy jak transcendentalny. Ochłonięcie z
tego spotkania zajęło mi sporo czasu.
Resztę
dnia spędziłem na zwiedzaniu aśramu w towarzystwie Satji i Śriniwasa. Na aśram
składał się duży kompleks różnej wielkości prostokątnych i okrągłych budynków.
Były całkowicie samowystarczalne i dysponowały wszystkimi udogodnieniami.
Zatrzymaliśmy się w dużym, nowoczesnym domu gościnnym. Na terenie aśramu były
dwie stołówki. Jedna serwowała dania indyjskie, podczas gdy druga,
‘zagraniczna’, podawała mniej pikantne potrawy o łagodniejszym smaku. Goście
mogli zaopatrzyć się również po bardzo niskich cenach w podstawowe artykuły
spożywcze, ubrania i artykuły papiernicze w aszramowym kompleksie handlowym.
Rankiem otwierano go dla kobiet, a wieczorem dla mężczyzn. Była tam także duża
księgarnia, w której można było kupić książki.
Na
terenie aśramu mieszkało na stałe w przydzielonych im mieszkaniach ponad 300
wieloletnich wielbicieli Bhagawana. Pozostałe kwatery były przeznaczone dla
miejscowych i zagranicznych gości. Wszystkie posiadały bieżącą wodę, prysznic i
toaletę. Za pokarm i kwaterunek pobierano bardzo niskie opłaty. Usłyszałem
określenie „dolar dziennie”, które oznaczało, że jeden dolar pokrywał koszty
całodobowego pobytu i wyżywienia.
Wszystko
tu przebiegało w sposób uporządkowany i sprawny. Jeśli Swami przebywał w Puttaparthi,
to wszelkiego rodzaju działania rozpoczynały się we wczesnych godzinach
rannych, zwykle o 4:40 i trwały do późnych godzin nocnych, to znaczy do 21:00,
gdy ludzie kładli się spać. Dwa razy dziennie, o 7:00 rano i o 15:30 Bhagawan
udzielał wielbicielom darszanu i interview, po których śpiewano bhadżany.
W międzyczasie odbywały się sesje duchowe i edukacyjne, prowadzone dla małych i
dużych grup wyznawców. Bhagawan był w centrum zainteresowania wszystkich i
stanowił wiodącą moc każdego działania.
Następnego
dnia obudziliśmy się po spokojnym nocnym odpoczynku i udaliśmy się na poranny darszan.
Z jakiegoś powodu czułem się podekscytowany, oczekując, że wydarzy się coś nadzwyczajnego.
Siedząc ze skrzyżowanymi nogami, odbierałem niemal odczuwalne podniecenie tłumu.
Podobnie, jak poprzedniego popołudnia, całą salę darszanową wypełniała głęboka
cisza. Tym razem siedzieliśmy w pierwszym rzędzie. Śriniwas szepnął mi, że
powinienem całkowicie skupić się na Bhagawanie i że jeśli uda mi się osiągnąć
jednopunktową koncentrację, to Swami to zauważy. To tłumaczyło Jego wybiórczą
uwagę, gdy znajdował się pośród wielbicieli. Ponownie rozbrzmiała kojąca,
niebiańska muzyka. Widziałem jak Bhagawan przechodzi przez furtki, z wdziękiem sunąc
przez salę, uśmiechając się do niektórych, przyjmując listy od innych i
pozwalając kilku dotknąć Swoich stóp.
Podświadomie
zacząłem się koncentrować. W myślach śpiewałem imię Pana Wenkateśwary. Naglę poczułem
spływające mi po plecach zimno – Bhagawan stał przede mną patrząc mi prosto w
oczy z bezgraniczną miłością i czułością. W tamtej chwili i w tamtym miejscu
wszystko stało się wieczne, ponadczasowe
i absolutne.
Nawet dzisiaj
nie potrafię zrozumieć, jak znalazłem w sobie tyle odwagi i przytomności, żeby
powiedzieć: „Bhagawanie, jestem dr Choudary z Los Angeles.” Słodkim i łagodnym
głosem Bhagawan odpowiedział: „Wiem, kim jesteś.” Potem pełnym wdzięku ruchem
dłoni zmaterializował dla mnie święty popiół, wibhuti. Zanim zdołałem
dojść do siebie po tym niezwykłym doświadczeniu, Bhagawan już się oddalił.
Miałem wystarczająco dużo rozsądku by rozsmarować popiół na czole i podzielić
się nim z otaczającymi mnie osobami. Ktoś podał mi czysty biały kawałek
papieru, żebym mógł w nim umieścić pozostałą resztkę wibhuti.
Zaraz
po darszanie podbiegł do mnie wolontariusz i powiedział: „Baba chce cię
zobaczyć.” Podprowadził mnie do wspaniale rzeźbionych drewnianych drzwi, przez
które wszedłem do niewielkiego pokoju. W tej samej chwili drzwi zamknęły się za
mną i po raz pierwszy w życiu stałem przed Bhagawanem. Chociaż się trząsłem i
drżałem, to czułem też przemożną radość. Bhagawan patrzył na mnie z uwagą i
miłością tysiąca matek i ojców.
Pierwsze
wypowiedziane przez Niego słowa do mnie brzmiały: „Straciłeś na wadze.”
Byłem tak poruszony i zdezorientowany tym nieoczekiwanym stwierdzeniem, że zacząłem
płakać. Tym samym kojącym, uspakajającym głosem Baba mówił dalej: „Nie martw
się zębem. Będzie OK.” Potem zapytał
mnie: „Czego pragniesz?” Do tego czasu częściowo otrząsnąłem się ze zdenerwowania
i wyrwało mi się: „Chcę spokoju.” Bhagawan spojrzał mi prosto w zalane łzami
oczy i powiedział: „Jeśli usuniesz ‘ja’, a potem wyeliminujesz ‘chcę’, to pozostanie
‘spokój.’
Następnie
zaczął wyjaśniać, że mój umysł skacze jak małpa i że powinienem go kontrolować.
Odzyskałem na tyle pewności siebie, aby poprosić Go, żeby pozwolił mi, w ramach
wolontariatu, pracować w Jego szpitalu. Wtedy usłyszałem Jego odpowiedź: „Bangaru,
złotko, to twój szpital, nie mój. Możesz pracować w nim, kiedy zechcesz.”
To
upewnienie poruszyło mnie i odebrało mi mowę. Mogłem jedynie kiwnąć głową.
Audiencja dobiegła końca. Owe poranne wydarzenia tak bardzo mnie oświeciły, że
już nigdy nie byłem tą samą osobą co przedtem. Ten dzień zmienił moje
spojrzenie na miłość, życie i przeznaczenie.
Tych
kilka cennych chwil, które spędziłem wtedy z Bhagawanem, powraca do mnie w chwilach
niepokoju i udręki, które doświadczam w życiu. Duchowa niepewność nękająca mnie
w przeszłości, teraz wydaje mi się trywialna i pokonana. Miłość Bhagawana jest
bezkresna. I wiem, że pozostanę na zawsze nią obdarowywany.
Kilka
miesięcy przed tą podróżą wyhodowałem sobie paskudny i nieustępliwy ropień
zęba. Periodontolog, zajmujący się chorobami przyzębia, skierował mnie do
endodonty, usuwającego zainfekowaną miazgę z komory i kanałów zębowych i
zakładającego plomby. To było pod każdym względem bardzo bolesne doświadczenie.
Jestem mocno przekonany, że personel medyczny otrzymuje zbyt wiele uwagi ze
strony innych lekarzy. Leczenie nie zawsze bywa szybkie i przewidywalne, pomimo
najlepszych intencji ze strony najzdolniejszych pracowników służby zdrowia.
Wyleczenie ropnia w moim zębie wymagało trzech miesięcy. Należę do grupy tych
ludzi na świecie, którzy jedzą, żeby żyć i pozostaję w opozycji do tych, którzy
żyją by jeść. W tym czasie straciłem prawie 5 - 5,5 kg z 68 kg wagi. Kiedy
Bhagawan wspomniał, że schudłem, czułem się całkowicie bezbronny i wytrącony z
równowagi. Podczas całego interview prześladowała mnie niepokojąca myśl:
„Bhagawan zagląda mi do duszy i wie wszystko o mojej przeszłości, teraźniejszości
i przyszłości.” W Jego wspaniałej obecności czułem się nagi. Z perspektywy
czasu zdaję sobie sprawę, że moje wątpliwości i dylematy wynikały z ogromnej
wagi zachodzących wydarzeń i z braku przygotowania do spotkania ze Swamim.
Chociaż
interview trwało zaledwie 15 minut, to jego wpływ na mnie był fundamentalny i
zmienił drastycznie moje podejście do życia. W ciągu zaledwie trzech dni, w
ciągu których wciąż przeżywałem na nowo i układałem w sobie to doniosłe i
niezwykłe doświadczenie, każdy aspekt istnienia stał się bardziej zagadkowy i
głębszy.
Po
interview niemal dosłownie unosiłem się w powietrzu w poczuciu bardzo nowej dla
mnie błogości. Zwykłe słowa tego nie oddadzą. Trzeba to przeżyć. Nigdy nie czułem
się tak szczęśliwy i zadowolony. To szczególne uczucie radości i celowości
mojej egzystencji wciąż trwa i w miarę upływu czasu staje się coraz silniejsze.
Mam spokojny i cichy umysł. W tamtym czasie to wszystko było dla mnie
całkowicie nowe. Minęło sporo czasu zanim w pełni zdałem sobie sprawę z wpływu
wywieranego na mnie przez Bhagawana.
Po
tym interview Śriniwas i Satja zasugerowali, żebyśmy zwiedzili pozostałą część
aśramu. Zaprowadzili mnie do Muzeum Wiecznego Dziedzictwa, imponującej budowli
ozdobionej trzema kopułami. Muzeum prezentuje niejako z lotu ptaka wszystkie
religie na świecie wraz z naukami szanowanych przywódców religijnych. Rozwija
ich przesłania i rozbudza w nas wrażenia w bardzo obrazowy i oszałamiający
sposób, liberalnie wykorzystując do tego sprzęt audio-wizualny. Bardzo
efektownie wyjaśnia istotę wielkich starożytnych pism świętych, takich jak Wedy,
Purany, Gita, Koran i Biblia. Tłumaczy także
obszernie filozofię Bhagawana, polegającą na tworzeniu z miłością pomostu
pomiędzy nauką i duchowością. Na koniec, gdy wyszliśmy z jaskini, przypłynęło
do nas potężne przesłanie Sai Baby: „Jestem w tobie, ty jesteś we Mnie. Ty i
Ja jesteśmy jednością.”
Muzeum
odzwierciedla uniwersalny charakter działalności i atmosfery panującej w
Prasanthi Nilayam. Jest także przykładem ogólnoludzkiej wymiarowości wszystkich
wiar zanurzających się w Bogu jak rzeki w oceanie. Zacząłem zdawać sobie
sprawę, że kierująca nami ręka Bhagawana pomaga każdemu człowiekowi podążać
własną drogą duchową, bez względu na to, którą wybierze.
Droga
powrotna do Bangalore była mniej stresującą częściowo dlatego, że przyzwyczaiłem
się do kierowcy i do indyjskich dróg. Tamtego wieczoru w domu mojego
przyjaciela, Adikesawulu, spotkałem długoletnich wielbicieli Bhagawana.
Większość z nich stanowi dla nas przykład. Nie piją alkoholu, nie palą i są
wegetarianami. Byli zdumieni, że podczas pierwszej wizyty nie tylko ujrzałem
Bhagawana, ale również z Nim rozmawiałem i otrzymałem interview.
Podczas
podróży powrotnej nie mogłem nie myśleć o chwilach spędzonych w Puttaparthi. Z
każdą mijającą minutą moja wiara w Bhagawana i szacunek dla Niego stawały się coraz
głębsze.
Po
powrocie do Las Angeles wróciłem do swoich codziennych zajęć. Z jednym wyjątkiem
– czułem potrzebę poznania bliżej Sai Baby i głębszego rozumienia Jego nauk.
Powoli przetrawiałem w sobie wpływ tej podróży na moje podstawowe przekonania i
pojęcia o życiu. Nie było to jednak łatwe. Myślałem, bardziej z powodów praktycznych
i dla wygody, że każdy człowiek z pewnym wysiłkiem, dzieli swoje życie na
części. Zawodowe aspekty naszej egzystencji różnią się od prywatnych, a te z
kolei nie mają związku z naszymi dążeniami duchowymi. Jednak wszystkie one
odgrywają kluczową rolę w kształtowaniu osobowości człowieka. Rzadko w czyimś
życiu ma miejsce wydarzenie wywierające decydujący wpływ na wszystkie aspekty
jego osobowości i na jej duchowe podstawy.
Pewnego
ranka, w kilka tygodni po przyjeździe z Puttaparthi, podczas zwykłych modlitw i
medytacji spłynęło na mnie, że Bhagawan i Pan Wenkateśwara są tym samym. To
była ta brakująca cząstka informacji w mozaice zamętu w mojej głowie. Gdy to
sobie uświadomiłem, stałem się pogodniejszy i spokojniejszy. Tego samego dnia
zrozumiałem także, że Sai Baba jest Awatarem, Bhagawanem Śri Sathya Sai Babą.
Dzięki temu zyskałem większą motywację, pod wpływem której starałem się czytać
jak najwięcej o życiu Bhagawana i poznawać Jego nauki.
W
tym samym czasie nastąpiła także wielka zmiana w moim sposobie myślenia i
podejścia do codziennych obowiązków. Odkryłem w Los Angeles wiele ośrodków Sai.
Jeden z nich znajdował się w Arkadii, blisko miejsca mojego zamieszkania.
Zacząłem uczęszczać tam na czwartkowe kółka studyjne i na bhadżany. Sala
modlitewna, mieszcząca 50 osób, udekorowana była portretami Sai Baby i świeżymi
kwiatami, ofiarowanymi Panu przez wielbicieli. W jednym z rogów starannie
udrapowano na krześle pomarańczową szatę Bhagawana i ustawiono przed nią parę
srebrnych sandałów (panduków).
Mężczyźni
i kobiety zajmowali oddzielne części pomieszczenia. Siedzenie przez półtorej
godziny ze skrzyżowanymi nogami i koncentrowanie się na tym, co się dzieje,
jest na początku trudne. Między innymi dlatego ustawiono z tyłu krzesła dla
osób starszych. Jednak bardzo szybko przyzwyczaiłem się do tego, podobnie jak
do duchowych dyskusji w kółku studyjnym. Brałem nawet udział w śpiewaniu bhadżanów.
Te zajęcia przynosiły mi duchową odnowę i przypominały mi o moich wizytach w
świątyni Baladżi. Poza tymi duchowymi spotkaniami, członkowie ośrodka aktywnie
angażowali się w karmienie ubogich i w każdą niedzielę odwiedzali mieszkańców domów
opieki.
Dowiedziałem
się również, że w pierwszą niedzielę miesiąca ośrodek Sathya Sai w Tustin
zaprasza wybitnego mówcę i prosi go o podzielenie się ze słuchaczami jego
doświadczeniami z Sai Babą. Tak się zdarzyło, że to była moja szczęśliwa
niedziela. Dr John Hislop, jeden z najstarszych amerykańskich wielbicieli Sai
Baby, miał tego dnia wygłosić prelekcję. Przez minione 30 lat dr Hislop spędził
ogromnie dużo czasu w Indiach i stał się bliskim wyznawcą Sai Baby. Napisał
kilka książek poświęconych Bhagawanowi oraz Jego naukom.
Niestety w
niedzielę obudziłem się ze straszliwą migreną. Moje wysiłki ratowania sytuacji
niczego nie zmieniły. W końcu, o 14:30, postanowiłem mimo wszystko wziąć udział
w spotkaniu. Szukając dokładnej lokalizacji w Santa Anna, zmuszony byłem zrobić
okrążenie. Liczba ludzi zgromadzonych sali była zaskakująca. Przebywało w niej
co najmniej trzysta lub czterysta osób. Na szczęście zdążyłem się przyzwyczaić
do miejsc siedzących i zająłem jedno z pustych krzeseł po stronie dla mężczyzn.
Dla osób przybywających tam po raz pierwszy bardzo przydatna okazała się kartka
z wydrukowanym programem spotkania. Wkrótce na scenę weszła wybrana grupa wielbicieli,
by śpiewać wzruszające i melodyjne bhadżany. Czułem w głowie stopniową
ulgę i ku mojemu miłemu zaskoczeniu, gdy przestano śpiewać i zaczął mówić dr
Hislop, całkowicie pobyłem się migreny. Wystąpienie dr Hislopa było bardzo inspirujące
i pouczające. Wyjaśniał nauki Baby jasno i zwięźle. Sesja pytań i odpowiedzi,
która po tym nastąpiła, zwiększyła moją dociekliwość. Kiedy dowiedziałem się,
że dr Hislop ma 95 lat i wrócił właśnie z Nowej Zelandii po dwutygodniowym
objeździe z wykładami, to byłem pod wrażeniem. Na widok tego, jak 95-letni dr
Hislop dzieli się z nami ze szczerym zapałem i ogniem swoimi doświadczeniami z
Sai Babą, poczułem, że spływa na mnie potężna, inspirująca energia. Zanim
wyszedłem, udało mi się zebrać kilka cennych informacji o Sai Babie, a także
kupić kilka książek. Wciąż jednak odnosiłem wrażenie, że dostrzegam tylko
czubek góry lodowej. Im więcej czytałem i rozmawiałem z ludźmi, tym goręcej
pragnąłem wrócić do Puttaparthi i samodzielnie dowiedzieć się czegoś więcej o
Bhagawanie.
Zgodnie
z filozofią indyjską, czas został podzielony na cztery jugi: na satja jugę,
treta jugę, dwapara jugę i kali jugę. W każdej z nich Bóg przyjmuje inną formę
(awatara) i schodzi na Ziemię w ludzkiej postaci z określonym zadaniem. W treta
judze Pan Rama zszedł tu po to, żeby zasilić korzenie prawdy i prawości. W
dwapara judze Śri Kriszna przybył wzmocnić pokój i miłość. Kali juga, obecna
epoka, została pobłogosławiona trójcą awatarów Sai. Pierwszy z Nich, Sai Baba z
Śirdi, opuścił Swoje ciało w 1918 r. upewniając wielbicieli, że powróci po
ośmiu latach. Obecny Awatar, Sathya Sai Baba obiecał, że dożyje do wieku 95 lat
i urodzi się ponownie jako Prema Sai, aby zakończyć Swoją misję.
Śirdi
Baba położył podwaliny świeckiej integracji i przekazał ludzkości przesłanie,
że obowiązkiem człowieka jest praca. Urodził się w XIX w. w małej wiosce Patri,
położonej nad brzegami rzeki Godawari. Większość Swojego życia przeżył w
Śirdi.
Misją
obecnego Awatara jest uświadomienie każdemu człowiekowi, że przebywa w nim ten
sam Bóg czyli Boskość. Jego rolą jest zjednoczenie ludzkości w ramach jednej
wielkiej rodziny. Uczy nas szanować się nawzajem, kochać i pomagać sobie bez
względu na rasę, kolor skóry i wiarę. Tak więc osoba służąca bezinteresownie
społeczeństwu wielbi tym samym Boga.
Na
koniec Prema Sai, trzeci Awatar, będzie przekazywał ewangelicką prawdę, że Bóg
nie tylko przebywa w każdym człowieku, ale że każdy człowiek jest Bogiem. To będzie
ostateczna mądrość, której nauczy się ludzkość. Umożliwi ona każdej kobiecie i
mężczyźnie dotarcie do Boga. Tak oto Ci trzej Awatarzy przynoszą nam potrójne
przesłanie o pracy, wielbieniu i mądrości.
Sai Baba,
obecny Awatar, nosił w dzieciństwie imię Satjanarajany. Urodził się 23
listopada 1926r. w maleńkiej wiosce Puttaparthi, leżącej we wschodnioindyjskim
stanie Andhra Pradesh. Jego ziemskim rodzicami są Wenkappa Radżu i Iśwaramma.
Narodziny Sai były niezwykłe. Zgodnie z tym co wiemy, gdy zbliżał się czas Jego
przyjścia, instrumenty muzyczne w domu Jego rodziców wydawały same z siebie
melodyjne dźwięki, zapowiadając przybycie Boga. Pod kocyk, na którym położono
Nowonarodzonego, wsunęła się ogromna kobra. Kobra wskazuje na węża Adiseszę, na
którym przez wieczność spoczywa Pan Mahawisznu.
Nawet gdy był
dzieckiem wiele osób dostrzegało w Nim osobę szczególnie obdarowaną, ale tylko
Jego dziadek i matka rozumieli, że jest Bogiem. Mając zaledwie czternaście lat
ogłosił Swoją boskość i Swoją rolę jako Awatara. Jego zadaniem jest
przebudzenie uśpionych wartości duchowych i promowanie międzynarodowego braterstwa
ludzi zakorzenionego w Boskiej Miłości.
Życie
Sai Baby, zgodnie z Jego własnymi słowami, podzielone zostało na trzy etapy.
Pierwsze dwa trwały po 16 lat. W początkowych 16 latach czynił figlarne cuda.
Aby pomóc kolegom, materializował dla nich przybory szkolne, słodycze i owoce
na które nie przyszedł jeszcze sezon. Organizował także śpiewanie pieśni do
Boga i przedstawienia oparte na życiu Pana Ramy i Pana Kriszny. Następne 16 lat
przeznaczył na potężne cuda, uzdrawiając ludzi z nieuleczalnych chorób i
wywołując w Swoich wiernych wyznawcach uczucie nigdy niekończącej się błogości.
W trzeciej fazie skupił się na wprowadzaniu ludzkości na ścieżkę prawdy,
prawości, spokoju i miłości.
W
wieku 14 lat i sześciu miesięcy, 23 maja 1940 r., Sai Baba ujawnił Swoją naturę
Awatara i założył aśram w małym, prowizorycznym baraku, w których mieszkał z
kilkoma oddanymi Mu wielbicielami. W ciągu następnych trzech lat Jego nauki i
służba na rzecz społeczeństwa stały się szeroko znane i setki tysięcy wyznawców
zaczęły odwiedzać Go w aśramie.
Wraz z
upływem czasu rosła liczba Jego wyznawców. W 1959r. Sai Baba przeniósł się do
obecnego aśramu i nazwał go trafnie ‘Prasanthi Nilayam’ – ‘Świątynią
Najwyższego Spokoju’. Początkowo kompleks aśramowy składał się z ogromnej sali
modlitewnej, miejsc do spania oraz ze stołówki. Ale nieustannie się rozbudowywał
i wzbogacał o nowe wyposażenie. Równolegle do tego rozrastało się Puttaparthi,
zmieniając się w międzynarodową wioskę. Ludzie, oświeceni naukami Swamiego,
wracali do swoich krajów i otwierali w nich ośrodki Sai, zgodnie z Jego dokładnymi
instrukcjami. Obecnie istnieją one w 137 państwach.
W
1982 r. wybudowano obok aśramu uniwersytet. Pod bezpośrednim nadzorem Bhagawana
zapewniał on bezpłatną edukację od szkoły podstawowej po studia podyplomowe.
Aby zapewnić mieszkania rosnącej liczbie studentów, Swami założył instytucje
edukacyjne w dwóch pobliskich miastach: w Ananthapur i w Bangalore.
Przedstawiam
wam tutaj zebrane informacje, nieustannie przeżywając na nowo swoje pierwsze
odwiedziny u Sathya Sai. Moja wiedza stawała się coraz obszerniejsza.
Przypominało to patrzenie na ulubione zdjęcie lub czytanie milej sercu książki.
Im dłużej przyglądamy się fotografii i im częściej czytamy książkę, tym więcej
dostrzegamy szczegółów na zdjęciu i coraz bliższa staje nam się książka. Po za
tym, ożywiając tamto pierwsze spotkanie zrozumiałem, że dostrzeganie Go w każdym
i wszędzie oraz praktykowanie uniwersalnej Miłości staje się moim priorytetem.
Jak podczas tamtego interview podkreślił Baba, moim zadaniem jest zniszczenie
ego i pokonanie ignorancji.
Przypadkowemu
czytelnikowi może się zdawać, że przedstawiam sprawy w sposób sprzeczny z
ruchem wskazówek zegara. Większość wielbicieli Sai Baby słyszała i czytała o
Nim, zanim się do Niego wybrała. Ja, przeciwnie, zacząłem uczyć się o Nim
dopiero po tym, kiedy Go spotkałem. Ale, jak pokazują moje kontakty i doświadczenia
z Bhagawanem, nic nie dzieje się bez prowadzącej dłoni Bhagawana. Pewnego razu,
kiedy ktoś powiedział, że przywilej oglądania, dotykania i rozmawiania z Bogiem
(darszanu, sparszanu i sambhaszanu) jest wynikiem
dobrych uczynków z poprzedniego życia, Baba natychmiast to poprawił wyjaśniając:
‘Z setek poprzednich egzystencji’.
„Dobry los,
który sprawił, że stanęliście przede Mną twarzą w twarz jest czymś, za co
powinniście podziękować swoim zasługom z poprzednich wcieleń.”
~ Sai Baba
tłum. J.C.