Życie z Bogiem – część 4
Aravind
Balasubramanya
Bóg
jest największym życiowym uzależnieniem
Ze wszystkich szaleństw nękających
człowieka, najmniej szkodliwe i najkorzystniejsze jest szaleństwo na punkcie
Boga. Świat ponosi niewypowiedziane szkody wywołane przez wariackie prawa i
obłąkanych przywódców. Ale szaleństwo człowieka na punkcie Boga przynosi
harmonię, pokój, braterstwo i miłość!
~ Bhagawan Śri Sathya Sai Baba, Prasanthi Nilayam,
Mahaśiwarathri, 1955 r.Najwcześniejsze
wspomnienie Nawanitha Kumara o Babie pochodzi z czasów, gdy jako czteroletni
chłopiec został w 1990 r. zabrany przez mamę na darszan do Prasanthi Nilayam. Siedział cierpliwie obok niej,
czekając na przyjście ‘Swamiego’…. Mama cichutko szeptała mu do ucha: „On jest
Bogiem… Pomódl się do Niego… Kiedy się do nas zbliży, weź list, podejdź do
Niego i podaj Mu go… Do tej chwili siedź cicho…”
Wkrótce
postać Baby ubranego w pomarańczową szatę ukazała się w sali darszanowej. Gdy Swami podszedł bliżej,
mama podała synkowi list i klepnęła go w plecy. Jak biegacz olimpijski
pobudzony adrenaliną, chwytający pałeczkę w biegu sztafetowym, tak Nawanith,
ściskając w palcach list ruszył w kierunku Swamiego. Miał wrażenie, że Swami
łagodnie płynie w jego stronę. Mama powiedziała mu, żeby uważał na wolontariuszy
wymuszających dyscyplinę, którzy mogą go odciągnąć z powrotem na miejsce. Gdy
osiągnął cel i zalazł się twarzą w twarz ze Swamim, oniemiał. Przytłoczyła go
wielka korona czarnych włosów i majestatyczna obecność ‘osoby’ znajdującej się
przed nim. Przez chwilę czuł się jak sparaliżowany i Swami łagodnie go minął.
Wtedy Nawanith wrócił do mamy, ściskając w dłoni list.
Tak to
wyglądało przez następnie 15 lat. Gdy Nawanith uczęszczał do szkoły i na akademię,
której zresztą bardzo nie lubił, Bhagawan Śri Sathya Sai Baba stał się jego
Swamim, chociaż pozostał tylko czczoną przed niego fotografią. Nawanith, mimo tego,
że urodził się Hindusem, to dał się pochłonąć innej religii, będącej opium indyjskich
nastolatków – krykietowi! Pokochał tę grę, gdy miał pięć lat i w końcu stał się
wszechstronnym graczem, mogącym się mierzyć z dwukrotnie od siebie starszymi
seniorami. Najsilniejszym wspomnieniem z okresu, gdy był dzieckiem i nastolatkiem
był krykiet.
Ważna
decyzja życiowa
Dwunasta
klasa uważana jest przez wielu mieszkańców Indii za punkt zwrotny. To ten moment,
gdy nastolatek dokonuje wyboru swojej kariery. Dla Nawanitha przypadł on na
2005 r. Po wielu dyskusjach i rozmyślaniach postanowił wstąpić na kurs pielęgniarski
w SJES Nursing College in Bangalore[1]
(obecnie Bengaluru). Oto powody składające się na tę decyzję:
1. Bangalore było
rodzinnym miastem wielu doskonałych krykiecistów, obdarzonych doskonałymi
umiejętnościami.
2. Kurs dla
ratowników medycznych był zorientowany na pracę i takiemu chłopcu jak on, mającemu
awersję do nauki, gwarantował dobrą zagraniczną pracę.
3. Bangalore
znajdowało się w odległości niecałych 150 km od domu Bhagawana Śri Sathya Sai
Baby.
Ten trzeci punkt dodał w ostatniej chwili. Stało
się tak z powodu darszanu, którym się
cieszył w kwietniu 2005 r. Daleki krewny namówił go na wspólną wizytę w Puttaparthi
z okazji nowego roku. Na to święto przyjeżdżało do Baby z Kerali tysiące osób.
Jest to dla nich prawdopodobnie najważniejsze wydarzenie noworoczne. Nazywają
je wiszu lub wiszukkani, co w tłumaczeniu oznacza ‘pierwszą rzecz widzianą po
przebudzeniu się w dzień nowego roku’. Wiszukkani
zwykle polega na rytualnym ułożeniu przynoszących szczęście przedmiotów
symbolizujących bogactwo. Jednak dla tysięcy wielbicieli Sai Baby tym Wiszukkanim jest Swami. Z wielką
żarliwością i oddaniem czekają na darszan
Wiszukkani Kazhća. Nawanith nie miał wtedy najmniejszego pojęcia, że
początek nowego roku stanie się też początkiem jego nowego życia.
Siedząc na darszanie spotkał innego młodego
człowieka z Kerali, który znajdował przyjemność we wręczaniu Swamiemu listów.
Codzienne wręczanie listów Swamidżiemu wydało się Nawanithowi dziwne i
interesujące.
„Tak naprawdę
to nie mam wiele do pisania w tych listach. Kiedy Swami bierze je ode mnie,
dotykam Jego palca swoim palcem. To dla tego dotyku piszę codziennie listy”, wyznał
młodzieniec Nawanithowi.
W ciągu kilku
minut Swami pojawił się na darszanie.
Przybył w specjalnie zmodyfikowanym samochodzie, w którym kierowca siedzi z
tyłu, z Swami sam na przednim siedzeniu. To było niezwykle Wiszukkani Nawanitha! W jednej chwili przeniósł się do czasów
dzieciństwa, do chwili, gdy jak zahipnotyzowany stał przed Bhagawanem. Teraz
czuł się tak samo – siedział nie mogąc się poruszyć. Gdy Swami spokojnie
zbliżał się do niego, poczuł się jak wtedy, gdy jako czterolatek biegł w Jego
kierunku. Jedyną różnicą pomiędzy 1990 r., kiedy jego ciało przemieszczało się
w stronę Sai Baby, a tą chwilą w 2005 r. było to, że tym razem to jego serce
galopowało w kierunku Swamiego. Swami przyjął list od jego sąsiada i nawet go dotknął,
palec do palca.
Swami ruszył dalej i zakończył rundę darszanową.
Chociaż nie wszedł z nim w kontakt fizyczny, to Nawanith był głęboko poruszony.
Nic dziwnego, że odległość do Puttaparthi stała się decydującym czynnikiem w
wyborze koledżu, ponieważ Nawanith postanowił często odwiedzać to miejsce.
Nieświadome
przywiązanie
Puttaparthi
stało się dla Nawanitha niebem spokoju, radości i komfortu. Wysiłek wkładany w
uzyskanie stopnia pielęgniarza, połączony z zajęciami praktycznymi, nie pozostawiał
mu czasu na choćby zaciśnięciu palców na piłce czy pałce. Nie miał nawet okazji
oglądać meczu krykieta – co pozostawało w sprzeczności z jego pragnieniem
zainicjowania przynajmniej ‘k’ w krykiecie! Nawanith uświadomił sobie również,
że nie chce być ratownikiem medycznym. Czuł się na zajęciach obco. To, dlatego
liczył na boską łaskę mogącą się pojawić choćby w ostatniej chwili.
Co dwa lub trzy miesiące wyruszał do Puttaparthi, żeby obserwować i
podziwiać darszan Swamiego. Sam widok
Bhagawana napełniał go dreszczem emocji i radością. Wkrótce się od Baby uzależnił.
Nie mógł wyobrazić sobie życia bez patrzenia na Swamiego. Przyjaciele dziwili
się, czemu nieustannie jeździ do wioski w pobliskim stanie Andhra Pradesh, żeby
spotykać się z ‘jakimś Babą’, ale Nawanith nigdy nie czuł potrzeby wytłumaczenia
im tego. Nie chciał się zwierzać z tego co przeżywa. Słuchał serca i tylko jego
– a nawet, jeśli już o to chodzi, to nie słuchał nawet policji!
Trwały
wakacje i Sami wybrał się na przejażdżkę po Puttaparthi. Nawanith wszedł na jezdnię
i biegł obok Jego samochodu, ciesząc się darszanem.
Po jakichś pięciu czy dziesięciu minutach, eskorta za autem Swamiego kazała mu
się odsunąć. Zlekceważył to. Sytuacja zdawała się symbolizować jego obecną
sytuację – bieganie za Swamim, przebywanie z Nim, brak gotowości słuchania
kogokolwiek kto każe mu robić coś innego. Usłyszał drugie i trzecie
ostrzeżenie, ale biegł dalej, z oczami wbitymi w Pana. W tym momencie policjant
wyskoczył z dżipa i wciągnął go do swojego samochodu.
„Nie
rozumiesz, jak ktoś uprzejmie cię prosi? Teraz się zamknij i siadaj tutaj. Zabieram
cię na komisariat.”
Nawanith
poczuł się szczęśliwy. Bez żadnego wysiłku jechał teraz za samochodem Swamiego
w wygodnym pojeździe. Ach! Perspektywa człowieka oszalałego na punkcie Boga
różni się od perspektywy człowieka owładniętego światem. Na miejscu zamknięto
go na godzinę w celi, po czym policjanci powiedzieli mu tak: „Szalony chłopcze…
Dalej, idź do domu i nie biegaj tak za autem Swamiego.” Możecie się założyć, że
Nawanith nie miał zamiaru ich posłuchać.
Gdy uzależnienie od Swamiego stawało się coraz mocniejsze, zaczął
uciekać z koledżu na darszany.
Zajęcia na uczelni przestały go interesować. Przyjaciele starali się pomóc,
tłumacząc mu: „Nawanith! Krzywdzisz siebie. Co robisz ze swoim życiem? Co
widzisz w tym Swamim?” „Dlaczego nie pojedziecie ze mną i sami się nie przekonacie?”
– odpowiedź Nawanitha była dla nich wyzwaniem.
Kilku kolegów
wybrało się z nim do Brindawanu (w Whitefield koło Bangalore) i otrzymało darszan. Nawanith, który na co dzień był
cichym chłopcem, teraz nieustannie opowiadał kolegom o swoich radościach,
dreszczach i doświadczeniach. Wielu jego przyjaciół zainteresowało się fenomenem
Sathya Sai i kilkukrotnie towarzyszyło mu na darszanie. Niespodziewanie Nawanith zaprzyjaźnił się z wieloma
kolegami w klasie. Przyciągał ich do Boga.
2006 rok był kolejnym ważnym kamieniem milowym w uzależnieniu Nawantha.
Został wolontariuszem Sewa Dal i wraz z innymi wielbicielami z Kerali wypełniał
swoje obowiązki w styczniu i w lipcu. Miał wielkie szczęście, bo przydzielono
go do sektora mieszkalnego, a to oznaczało, że będzie służył w mandirze i w
jego otoczeniu. Nawanith zapisał sobie w pamięci wszystkie dobre i gorsze
punkty darszanowe w Sai Kulwant Hallu. Wkrótce stał się profesjonalistą w
wyszukiwaniu miejsc, w których Swami mógł go bez trudu zauważyć. Baba ze Swojej
stron zaczął błogosławić Nawanitha uśmiechami i spojrzeniami, co sprawiało, że
jeszcze bardziej utwierdził się w przekonaniu, iż swoje serce może oddać
jedynie Sai Babie.
Upewnienie
czy rozkaz?
W styczniu 2007 r. Nawanith znalazł się ponownie w Parthi. Do tej pory
zdążył nauczyć się już sztuki bycia obecnym w każdym miejscu, na którym może
znaleźć się Swami podczas Swoich publicznych wystąpień. Zatem rankami przebywał
w sali darszanowej, biorąc udział w badżanach i cieszył się darszanem Swamiego siedzącego na tronie.
Pewnego dnia Swami, przechodząc przez salę bhadżanową, zbliżył się do
Nawanitha. Nawanith wstał i zapytał: „Swami, co powinienem zrobić?” Swami
spojrzał mu w oczy i coś odpowiedział – Nawanith nie zrozumiał co. Swami
powtórzył to jeszcze raz - na próżno. Tamtej nocy Nawanith miał sen. To było deja vu, ponieważ poranny epizod ponownie
wyświetlił się w jego głowie. Jedyna różnica była taka, że usłyszał i zrozumiał
słowa Swamiego: ‘Bądź tutaj! Zajmę się tobą…” powiedział Swami. Obudziwszy się
Nawanith uświadomił sobie, że były to słowa Swamiego z poprzedniego ranka.
Poczuł wielką ulgę i spokój.
Minęło kilka
dni. Nadeszła chwila powrotu do Bangalore i do koledżu. Dowiedział się, że
koledż ma problem z przynależnością, jednak sprawy koledżu nie interesowały go
już w najmniejszym stopniu. Gdy mijał bramę aszramu martwił się tylko tym,
kiedy ponownie zawita do Prasanthi. „Swami kazał mi tu zostać. Powiedział
także, że się mną zajmie. Skoro drugie zdanie było upewnieniem, to czy pierwsze
było rozkazem?
Nawanith z
wielką radością utwierdzał się w tym przekonaniu. Oddalając się od stacji autobusowej,
wracał do aszramu. Postanowił odwrócić sytuację. Do tej pory większość czasu
spędzał w Bangalore, a do Puttaparthi wpadał tylko na krótko. Od tej pory
postanowił spędzać dużo czasu w Puttaparthi i bywać w Bangalore jedynie okazjonalnie!
Co jednak z koledżem? Nawanith zdecydował, że nic nie jest ważniejsze od darszanów Swamiego. Musi zrezygnować z
koledżu dla ratowników medycznych i ze stopnia ratownika medycznego na rzecz
jedynego wyzwania życiowego! Tak postanowił, rozkładając prześcieradło na
podłodze szedu nr 5, najbardziej niewygodnego miejsca do zamieszkania w
aszramie.
Spędzał w
Puttaparthi tygodnie i miesiące, wyjeżdżając do Bangalore tylko wtedy, gdy to
było absolutnie konieczne. Nieobecność Nawanitha zwróciła uwagę najpierw jego
przyjaciół, potem kolegów z klasy, a w końcu nauczycieli. Pod koniec 2007 r.
okazało się, że jego frekwencja w koledżu była tak niska, że zablokowała mu
dostęp do udziału w egzaminach. Wcale się tym nie przejął. I tak już
zrezygnował z nauki. Poinformował o tej decyzji mamę, ale zabrakło mu odwagi i
chęci, aby oznajmić to ojcu. Mama stanęła po jego stronie i rzekła: „Swami
powiedział, że zaopiekuje się tobą. Wierz w Niego. Jestem pewna, że zdarzy się
coś dobrego…”
Nawanith
wziął udział w obowiązkach służebnych także w styczniu 2008 r. Wykonywał je z
radością, ciesząc się darszanami i bhadżanami. Swoimi radościami i doświadczeniami
miłości dzielił się z parą wielbicieli z Karali, którzy ponad dwa tygodnie
przebywali z nim w piątym szedzie. Bardzo się ze sobą zaprzyjaźnili - związała
ich w magiczny sposób nić miłości do Swamiego.
Przyjemność
to przerwa pomiędzy dwoma cierpieniami
Luty 2008 r.
zaczął się dla Nawanitha w cudowny i interesujący sposób. Miał wrażenie, że Bóg
przygotował dla niego same pomyślne sytuacje. Każdego dnia długo rozmawiał w
szedzie ze swoimi dwoma przyjaciółmi, starając się ich przekonać, żeby wybrali
się z nim do mandiru na poranne badżany. Wyjaśnił im, że patrzenie na Swamiego
podczas sesji badżanowej jest szczególnym doświadczeniem. Chłopcy jednak byli
zbyt opieszali, żeby pobiec do świątyni i zająć miejsca w niej miejsca.
Piątego lutego, gdy Swami przechodził przez salę badżanową, Nawanith
został pobłogosławiony okazją złożenia Panu padanamaskaru.
Opisał towarzyszom z szedu radość jaka go wtedy przeniknęła. Jeden z nich był
byłym pacjentem Instytutu Wyższych Nauk Medycznych Śri Sathya Sai, a drugi
przyjechał do Parthi na dwa tygodnie, aby służyć i praktykować duchowość. Następnego
dnia i kolejnego historia się powtórzyła. Tym razem przyjaciele Nawanitha postanowili
zrezygnować ze śniadania i wziąć udział w badżanach. W ten sposób Nawanith
ponownie udowodnił, że jest dobrym przyjacielem, ponieważ sprowadził ich ‘bliżej’
Boga. Wydawało się, że Swami wynagrodził go za to, udzielając mu czwartego padanamaskaru. Nawanith był w siódmym niebie
lub w jakimś innych wysokich niebiosach - jeśli są takie.
Bhagawan Baba
często podkreśla, że przyjemność jest przerwą pomiędzy dwoma bólami. Ciesząc
się przyjemnościami możemy być pewni, że czeka nas cierpienie, a cierpiąc
spodziewajmy się nadejścia jaśniejszych dni. Nikt nie jest tu wyjątkiem, nawet
ten, kto poszukuje Boga. Wydaje się, że świat został zaprojektowany w ten sposób
by pomóc człowiekowi rozwinąć w sobie spokój i szukać wyjścia z niekończącego
się koła męki i przyjemności. Jeśli pracujemy nad tym intensywnie, jak
Siddartha (Budda), to w końcu znajdziemy wyjście.
Gdy Nawanith
opowiadał o swoim wstąpieniu do siódmego nieba, jeden z przyjaciół spytał
wskazując na jego twarz: „Co to za krosta?” Nawanith delikatnie ją dotknął. „Tu
jest jeszcze jedna i tu. To niewątpliwie wietrzna ospa.” Zabrano go do Szpitala
Ogólnego. Lekarz wręczył mu wymagane leki i żel do miejscowego nakładania. Nawanith
zadzwonił do mamy i powiedział jej o chorobie. Pragnęła, żeby natychmiast wrócił
do domu, oboje obawiali się jednak, że podczas podróży może zarazić pasażerów i
że istnieje ryzyko, iż ojciec dowie, że przestał chodzić do szkoły dla
ratowników medycznych. Nawanith upewnił ją, że ma na miejscu dobrą opiekę, bo
jest ze Swamim. Nie usatysfakcjonowało to nie w pełni jego mamy, ale upomniała
samą siebie, że musi wierzyć.
Wiara
Nawanitha nie zawiodła go. Dwaj przyjaciele zajęli się nim jak bratem. Ponieważ
szed był w połowie pusty, przygotowali mu posłanie z daleka od pozostałych
osób. Przynosili mu liście łagodzące swędzenie i zajęli się jego dietą. Jeden
chłopców, będący weteranem dwój bitew z wietrzną ospą, doradził Nawanithowi,
żeby jadł chłodzące pokarmy i zapewnił mu stałą dostawę melonów i dyń. Nawet
pielęgniarki w szpitalu nie mogłyby opiekować się nim tak dobrze. Ale Nawanith
nie czuł się szczęśliwy. Dwa dni choroby sprawiły, że straszliwie tęsknił za
Swamim. Ponieważ wietrzna ospa jest zaraźliwa, w żadnym wypadku nie mógł pójść
na darszan. Przyjaciele mu to odradzali: „Chyba nie chcesz zarazić Swamiego wieczną
ospą?” To pytanie uciszyło Nawanitha. Chociaż Swami był dosłownie ‘Złodziejem
Serc – Nawanitha Ćorą, to miłość
Nawanitha była zbyt głęboka, żeby zarazić Swamiego wirusem. Płakał, bo bardzo
za Nim tęsknił. Swami zdawał się również za nim tęsknić, ponieważ tej samej
nocy przyszedł do niego w snach… i następnej nocy i następnej. Nawanith zdał
sobie sprawę, że cztery następujące po sobie padanamaskary wzmocniły go przed bitwą z ospą. Ale piątego dnia ból
stał się nie do zniesienia – nie ten fizyczny, lecz ten w sercu. Nawanith
tęsknił za Swamim i rozpaczał.
„Skoro mnie potrzebujesz, to zasługujesz na mnie.”
Gdy
wielbiciel usycha z tęsknoty, to nic go nie odgrodzi od Pana. Oto krótka
opowieść, ćinna katha, o uczniu poszukującym
Boga.
Ów uczeń udał
się do guru i powiedział:
„Gurudżi,
przez całe życie szukam Boga, ale On zdaje się nie słyszeć moich próśb. Nie odpowiada
mi. A ja chcę zobaczyć i doświadczyć Boga.” Guru był poruszony.
„Jutro rano,
gdy wykąpiesz się w rzece, czekaj na mnie. Pomogę ci zobaczyć Boga.” Następnego
dnia uczeń znalazł się w rzece jeszcze przed świtem. Ukończywszy ablucje czekał
na przyjście guru. Guru przyszedł i kazał mu wejść do wody po pas i nie patrzeć
na niego. Uczeń zrobił, jak mu kazano. „Teraz całkowicie poddaj się Bogu…”
Uczeń zamknął oczy i próbował zatracić
się w Boskości. Nagle poczuł słabość w kolanach i zanurzył się w rzece.
To co się
stało, było niespodziewane. Guru wykorzystał sytuację i wcisnął głowę ucznia do
wody. Uczeń stracił czujność i zaczął tonąć. Starał się uwolnić od uścisku
guru, ale nie zdołał. Szybko myślał. Niewątpliwie chciał ‘zobaczyć’ Boga, ale
nie pragnął, żeby guru zaaranżował bliskie spotkanie z Bogiem w taki sposób!
Cóż mógł jednak zrobić? Jak bardzo by się nie starał to i tak nie wynurzy się
na powierzchnię. W końcu jego płuca zaczęły się poddawać. Wiedział, że jeśli
nie zaczerpnie powietrza, to umrze. Wykonał ostatni wysiłek i zdziwił się
własną siłą. Wyrwał się, poszybował w górę, odepchnął swego guru i wciągnął
głęboko powietrze. Gdy uczeń doszedł do siebie, guru stanął na nogi i spytał:
„Co się stało?” „Co chciałeś przez to uzyskać, gurudżi?” Starałeś się mnie
zabić..." „Naprawdę? Upewniam cię, że nie. Powiedz mi, co widziałeś pod
wodą? Czy zobaczyłeś Boga?” „Niczego nie widziałem. Całą uwagę i energię
skupiłem na wynurzeniu się z wody i zaczerpnięciu powietrza…” „A co się stało
potem?” „Nic… Byłem ślepy i głuchy na wszystko. Chciałem odetchnąć powietrzem,
ale nie byłem w stanie wyrwać się z twojego uchwytu.” „Ale w końcu ci się to
udało…” „Ach, stało się tak, ponieważ uświadomiłem sobie, że jeśli nie
zaczerpnę powietrza, to wkrótce umrę. To przekonanie napełniło mnie
niewiarygodną siłą, tak myślę…” „I znalazłeś to czego szukałeś - powietrze.
Pamiętaj dziecko, jeśli będziesz w ten sam sposób szukał Boga, to na pewno Go
znajdziesz. Czy czułeś kiedyś, że jeśli nie znajdziesz Boga, to umrzesz?” Uczeń
zrozumiał swój błąd. Jeśli człowiek ‘potrzebuje’ Boga bardziej niż czegokolwiek
innego, to znaczy, że na Niego ‘zasługuje’. To przyrzeczenie Sai Baby, Boga,
który się inkarnował w kali judze!
Nawanith
szukał Swamiego bardzo intensywnie i jego modlitwy, jak się zdawało, zostały
spełnione. Następny dzień był piątym dniem wiecznej ospy. Po przebudzeniu czuł
się o wiele lepiej. Ślady się zmniejszyły i wziął pierwszą kąpiel w wodzie z
rozkruszonymi liśćmi drzewa neem[2].
Teraz krosty zniknęły zupełnie! Zwykle zajmuje to 7-9 dni, ale Nawanith
otrzymał szczególny przywilej. Z radością pobiegł na darszan. Nie przewiduję
nagrody za to, że domyśliliście się, że tego dnia otrzymał uśmiech i
padanamaskar swego Pana!
Nowe
postanowienie
Wietrzna ospa
otworzyła Nawanithowi oczy na fakt, że nie może dłużej ukrywać przed ojcem
swojej porażki w szkole dla ratowników medycznych. Jak jednak ma mu to powiedzieć?
Że 15 lakhów rupii zainwestowanych w kurs wsiąkło w piasek? Że ostatnio
właściwie nic nie robił?
Myśląc nad tym intensywnie znalazł wyjście. Spróbuje się dostać do
koledżu Swamiego w Puttaparthi! To mu zapewni bliskość Sai Baby i edukację.
Dostępne były aplikację na rok 2008/9. Pomyślał, że to wspaniały pomysł, ale o
co ma się ubiegać? Musi zrezygnować z licencjackiego stopnia naukowego,
ponieważ nauka wcale go nie interesuje. Schadzka z pielęgniarstwem sprawiła, że
nauka stała mu się jeszcze bardziej obca. Nie miał zamiaru zajmować się
biznesem i administracją, ponieważ nie chciał studiować w Brindawanie,
fizycznie daleko od Pana. Sztuki piękne to było coś, co mógł zaaprobować jego
ojciec. Ale nie interesowała go sztuka. Co więc powinien zrobić?
Wiedział, że
kilku jego kolegów wstąpiło do Sathya Sai Mirpuri College of Music. Mówili, że
jest wspaniały i zatrudnia bardzo dobrych nauczycieli. Dodatkową zaletą był
fakt, że Swami kocha muzykę. Jednak Nawanith nie miał pod tym względem żadnego
doświadczenia. Mimo to wystąpił o przyjęcie na kurs podstawowy gry na tabli.
Czuł, że będzie mógł powiadomić ojca o swoim nowoodkrytym zamiłowaniu do
muzyki. Ukryje fakt, że ta jego nowa miłość wypływa z miłości Swamiego do muzyki.
Stworzony
dla Boga i oszalały na punkcie Boga
Dopiero
po złożeniu podania Nawanith dowiedział się o jeszcze jednym chłopcu w szedzie,
który również chciał zostać muzykiem. Ten chłopiec zgłosił się na dwa kursy –
tabli i mridangamu. Przygotowywał się do tego solidnie. Jeśli chodzi o
Nawanitha to po raz pierwszy widział instrumenty muzyczne z tak bliskiej
odległości. „Możesz ćwiczyć ze mną, jeśli chcesz. Nauczę cię podstawowych rytmów…”
Nawanith zastanawiał się po co koledze szkolne wykształcenie, skoro wykazuje
taką zręczność? Być może on również chciał wykorzystać muzykę jako środek
zbliżenia się do Swamiego? Następne oświadczenie chłopca zburzyło tę teorię:
„Jeśli chcesz się dostać, to ćwicz regularnie i wytrwale. Zrezygnuj na kilka
tygodni z darszanów i badżanów. Zostań ze mną i weźmiemy się za to naprawdę
solidnie.” „Czy on oszalał?”, zastanawiał się Nawanith. Jak mógłby zrezygnować
z czegoś, co było najważniejszym powodem jego prośby o przyjęcie do szkoły muzycznej?
Nawanith czuł, że został stworzony tylko dla Boga i że zwariował na punkcie
Boga. „Nie, dziękuję ci. Nie mogę tracić czasu na ćwiczenia. Mogę to robić
przez godzinę dziennie, po wieczornej sesji w mandirze.”
Chłopiec
poczuł, że Nawanith oszalał. Taki jest świat. Ci, którzy oszaleli na punkcie
świata, myślą, że ludzie, którzy oszaleli na punkcie Boga zwariowali. Ci,
którzy uzależnili się od Boga, uważają, że zwariowali ci, którzy szaleją na punkcie
świata!
Minęły
tygodnie. Chłopiec pilnie ćwiczył, a Nawanith spijał słodycz darszanu oczami,
sercem i duszą.
Niezwykły
egzamin wstępny
Pierwszą część egzaminu wstępnego wyznaczono na 6
maja, w Dniu Iśwarammy. Nawanith, zmierzając w stronę koledżu, odbierał podekscytowanie
i hałas. To mogło oznaczać tylko jedno – Swami wyruszył na przejażdżkę! Mógł
więc nacieszyć się Jego darszanem jeszcze przed egzaminem. Nauczył się adi talamu, pierwotnego rytmu muzyki
karnatackiej i wykonywał go każdego dnia. Miał nadzieje, że zapewni mu miejsce
na uczelni.
Gdy
wywołano jego nazwisko, wszedł do sali. Dyrektorem koledżu był znany muzyk
grający na winie. To on przewodniczył kolegium. „Jesteś z Kerali, z południa
Indii. Dlaczego chcesz grać na tabli, skoro to instrument hindustański, podczas
gdy karnatackim instrumentem jest mridangam?” Nawanith nie umiał na to
odpowiedzieć. „Proszę pana, to nie problem. Mogę nauczyć się grać na
mridangamie, jeśli pan czuje, że będzie to dla mnie lepsze. Nic nie wiem o
żadnym z tych instrumentów, więc nauka grania na którymś z nich będzie dla mnie
wielkim przywilejem.” Jego pokora poruszyła dyrektora. „Proszę, usiądź”, powiedział,
wskazując na instrumenty leżące na podłodze.
Nawanith
nie umiał grać na żadnym z nich. Dyrektor poprosił go więc, żeby zaśpiewał badżan.
Nawanith zaśpiewał całym sercem Om Namo
Bhagawathe Wasudewaja. Linie bhadżanu zbiegały się z mantrą śpiewaną przez
małego Dhruwę, pragnącemu sprawić przyjemność Mahawisznu. Nawanith zamknął oczy
i śpiewając przywoływał obraz Pana. Na tym zakończyła się pierwsza część
egzaminu i był zdziwiony, że trwała tak krótko.
Tego
wieczoru Nawanitha spotkała wielka radość, ponieważ, oprócz uśmiechu Swamiego,
otrzymał wiadomość, że przeszedł pierwszą część egzaminu i zakwalifikował się
na interview, mające się odbyć za kilka dni. Miał na w nim uczestniczyć wicekanclerz.
Wicekanclerz
zadał Nawnithowi kilka bardzo ważnych pytań na temat muzyki, a zwłaszcza muzyki
karnatackiej. Nawanith nie umiał na nie odpowiedzieć. Dyrektor stanął w jego
obronie. „Proszę pana, tak naprawdę to od przyszłych studentów kursu
podstawowego nie oczekujemy znajomości tych zagadnień. Wydaje się skromny i chętny,
a to są najwyższe kwalifikacje na aspirującego muzyka.” Cóż, są to również
najwyższe kwalifikacje na aspiranta duchowego i Swami wiedział, że Nawanith je
posiada.
W
kilka dni później oczy Nawanitha napełniły się łzami, gdy zobaczył swoje
nazwisko na liście kandydatów przyjętych na kurs podstawowy do Miripuri College of Music. Ku swojemu
zaskoczeniu dowiedział się, że jego uzdolniony kolega się nie dostał!
Czasami
niewiedza jest wielkim dobrodziejstwem – w nauce i w wykształceniu. Przyjęcie
do koledżu Swamiego nie opiera się jedynie na akademickich konsultacjach, ponieważ
tym, co się w nim przekazuje są informacje na temat budowania egzystencji, a
nie zarabiania na życie.
Nawanith
był teraz szczęśliwy i mógł poinformować ojca o zmianach. Powiedział o nich
mamie, a ona ogromnie się ucieszyła. Nawanith pojechał za Swamim do Brindawanu,
żeby cieszyć się tam Jego darszanami – teraz już jako student!
Nie
Szrama, lecz Prema, Miłość
Sposób
w jaki człowiek ocenia człowieka różni się boskiego sposobu oceniania. Ocena
człowieka opiera się na uzyskanych efektach. Bóg zwraca uwagę na włożoną w nie
pracę. Człowiek, zanim zadzwoni do kandydata, najpierw sprawdza jego
kwalifikacje. Bóg wzywa człowieka, który Go potrzebuje i obdarza go koniecznymi
kwalifikacjami. Właśnie to uświadomił sobie Nawanith, wprowadzając się do akademika
Śri Sathya Sai Mirpuri College of Music
już jako student tej uczelni. Na rękach czuł gęsią skórkę.
Był
pierwszy tydzień czerwca i Swami przebywał w Brindawanie, w Bangalore. Oczekiwano,
że wróci do Puttaparthi w połowie miesiąca. Nawanith należał do najstarszych
studentów uczęszczających na kurs podstawowy. Przekonał się, że jego koledzy w
klasie mają od 12 do 16 lat. On miał 22. To bardzo go zraniło. Wyraźnie przypomniał
sobie zdanie z prospektu: „Kurs podstawowy
z tych przedmiotów trwa dwa lata i jest przeznaczony dla uczniów mających 13-20
lat. Kurs dyplomowy trwa trzy lata i mogą w nim brać udział uczniowie w wieku
od 16-23 lat.”
Jak
udało mu się dostać tu miejsce, skoro był ‘przerośnięty’? Pamiętał jeszcze
jeden cud mający miejsce podczas końcowego interview. Ciesząc się, że ‘wypadł
dobrze’ na teście wstępnym, podekscytowany perspektywą, że może zostać studentem
koledżu Bhagawana Baby, Nawanith napisał do Swamiego list dziękczynny. Wisienką
na torcie tych zdarzeń było to, że Swami go przyjął - gdy brał list z ręki
Nawanitha, ich małe palce się zetknęły i Nawanith poczuł, jak wpływa w niego
energia Sai. W jego sercu wzniosła się fala ciepła, gdy spojrzał Swamiemu w
oczy, a Swami uśmiechnął się do niego łagodnie. Ach! Swami spełniał każde jego
nawet najmniejsze pragnienie. W takim radosnym nastroju Nawanith udał się na
końcową rozmowę.
Wśród
pytań, jakie zadał mu wicekanclerz, było takie: „Jesteś studentem Bal Wikas?”
(Ruch Bal Wikas jest niezwykłym konceptem, którego celem jest budowanie charakteru.
Uczy się tego wpajając dzieciom i młodzieży miłość do Boga.) Nawanith nie
uczęszczał na zajęcia Bal Wikas i właśnie miał to głośno powiedzieć, gdy nagle
jego spojrzenie padło na jego własne podanie, podsunięte mu przez
wicekanclerza. Ku swojemu najwyższemu zdumieniu, zaznaczono tam ‘Tak” w okienku
z pytaniem „Czy jesteś studentem Bal Vikas”. On tego na pewno nie zrobił i właśnie
to chciał wyjaśnić wicekanclerzowi. Wicekanclerz powtórzył pytanie: „Jesteś
studentem Bal Wikas?”. „Er… Tak, proszę pana”, odpowiedział.
Nawanith uświadomił sobie, że znalezienie mu
miejsca w Szkole Muzycznej wymagało od Swamiego działań na wszystkich frontach.
Ale Pan nigdy nie traktował tego jak ‘pracy’. Pewnego razu, gdy ktoś dziękował
Swamiemu za wysiłek jaki włożył w niego, Swami tak mu odpowiedział: „Złotko, bangaru, to nie jest wysiłek, lecz
miłość.”
Dni
błogich darszanów
Nawanith
czekał by Swami wrócił z Brindawanu. W międzyczasie związał się ponownie z inną
miłością - z krykietem. Krykiet był oficjalną grą w hostelu, więc mógł do syta
uderzać i łapać piłkę. Człowiekowi pragnącego jedynie Boga przypominało to ofertę:
‘Kup jedno, a drugie dostań za darmo.’ Pragnienie świata, które poprzednio
odczuwał, wypełniło się automatycznie.
Swami
wrócił w lipcu i Nawanith mógł się cieszyć Jego darszanami. Sai Kulwant Hall
był mu równie bliski jak własny dom, ponieważ spędził w nim mnóstwo godzin. Był
tutaj najszczęśliwszy i znał w nim każdą kolumnę i kafelek. W naturalny sposób
poznał wszystkie punkty widokowe i miejsca ‘dobrego darszanu’.
(Chwileczkę!
Czym jest ‘dobry darszan’? Czyż nie jest tak, że każdy darszan jest dobry?)
Kiedy
ten termin pojawia się na języku wielbiciela oszalałego na punkcie darszanów,
wówczas to określenie ma nieco inny wydźwięk. Darszanem nazywamy moment, w którym
widzimy Swamiego. Jeśli Swami również widzi wielbiciela, nazywamy to wtedy
‘dobrym darszanem’, ponieważ darszan otrzymuje zarówno wielbiciel jak i Pan!)
Takim darszanem cieszył się Nawanith przez miesiąc.
Wtedy w jego głowie zrodziła się kolejna szalona idea. Zrodziła się,
ponieważ studenci przychodzili do mandiru tylko na wieczorne darszany, ponieważ
rano mieli zajęcia w koledżu. „Może powinienem zrezygnować z Koledżu
Muzycznego. Mając zasługę studiowania tutaj przez miesiąc, stanę się alumnem i
będę miał zarezerwowane miejsce w Sai Kulwant Hallu. Mógłbym cieszyć się
wtedy porannymi i wieczornymi darszanami…”
Czekając
na przyjście Swamiego czuł jak to postanowienie się umacnia i zanim zaczął się
darszan, zdecydował, że to zrobi! Tamtego dnia Swami wybrał jednak nietypową
drogę przez świątynię. Wycofał się zaraz po udzieleniu darszanu paniom i udał
się do pokoju darszanowego, omijając sektor centralny w którym siedzieli studenci
i mężczyźni. Nawanith nie mógł się więc nacieszyć dobrym darszanem, ale od
kiedy został studentem mógł wejść do sali badżanowej i czasami dostać ‘dobry
darszan’. „O mój Boże! Gdybym już był alumnem, nie otrzymałbym dzisiaj dobrego
darszanu. Lepiej już być studentem.” Tęsknota za darszanem zrodziła najpierw w
jego głowie pomysł zrezygnowania z koledżu, a potem skłoniła go do dalszych
studiów.
Życie
studentów Swamiego krąży wokół mandiru, koledżu i akademika. Harmonogram
odnoszący się do tych trzech miejsc został podzielony i ustawiony przez
Swamiego. Swami pragnął, żeby każdy student przestrzegał go regularnie. Przy
wielu okazjach karcił studentów, którzy opuszczając zajęcia przychodzili rano
do świątyni. Jeśli ktoś pracował poza godzinami w hostelu z powodu
nadchodzących świąt i tracił darszan, Swami był nieszczęśliwy. Jednocześnie,
jeśli student nie zapisał się na żadne samodzielne zajęcia w akademiku ze
względu na nawał zajęć na uczelni, to Swami marszczył brwi. Nawanith zrozumiał,
że rozkład zajęć w koledżu jest równie istotny dla Swamiego jak rozkład spotkań
w mandirze.
To
bardzo znaczące. Mandir można traktować jak pole oddania, bhakti kszetrę, akademik jako pole działania, karma kszetrę, a koledż jako pole wiedzy, dżniana kszetrę. Rozdzielanie tych trzech jest nieprawidłowe, podobnie
jak nieprawidłowe jest uważanie bhakti,
karmy i dżniany ze trzy wykluczające się drogi do Boga. Bhakti, karma i dżniana przeplatają
się ze sobą - bez siebie tracą wartość. Nikt nie powinien zajmować się jedynie
w darszanami i bhadżanami, ignorując jednocześnie sewę i satsangi. To samo
stwierdzenie odnosi się do odwróconej sytuacji – nie można przypisywać
znaczenia bhadżanom, mówiąc, że tym co liczy się dla Boga jest służenie.
Szok
i pociecha
Nawanith przystosował się do rytmu przychodzenia
do koledżu, akademika i świątyni. Czuł, że już najwyższy czas, żeby złożyć ojcu
tak długo odkładane wyjaśnienia. 15 lipca 2008 r. jeden z opiekunów wyprowadził
go z sali modlitewnej w koledżu. „Twój tata jest poważnie chory. Musisz natychmiast
jechać do domu.” „Co się stało, proszę pana?” „Nie ma czasu na wyjaśnienia. Natychmiast
wyjeżdżaj.” Nawanith wiedział w sercu, że jego ojciec nie żyje. „Czy mogę udać
się na darszan przed wyjazdem?” „Tak, możesz. Ale zaraz potem ruszaj w drogę.”
Po twarzy Nawanitha płynęły łzy, gdy biegł w stronę mandiru. Zatrzymał się,
żeby zadzwonić do mamy. Telefon odebrał wujek. „Nawanith, kup bilet na samolot
i jak najszybciej wracaj do domu.” „Wujku, co się stało?” „Przyjedź tutaj. Ojciec
będzie cię potrzebować.”
To
była krótka i napięta rozmowa. Nawanith odłożył słuchawkę, zapłacił rachunek i
udał się do mandiru.
Jego
ojciec umarł, a on stracił szansę, żeby się z nim pożegnać. Nawet mu nie
opowiedział o wielkim szczęściu jakim zostało pobłogosławione jego życie. Swami
był teraz jedynym źródłem jego siły. Z jakiegoś powodu Swami nie przyszedł tego
dnia na darszan, ale Nawanith był światkiem arathi, zanim udał się na przystanek
autobusowy. Wyruszył do Bangalore i wysiadł przy lotnisku. Miał ze sobą 2800
rupii. Nie było już lotu do jego rodzinnego miasta Kalkuty, więc zdecydował się
na lot do pobliskiego Koći. Bilet kosztował 2500 rupii. Nawanith po raz drugi w
życiu wsiadł do samolotu z 300 rupiami w kieszeni i imieniem Swamiego na
ustach.
Swami nie
udzielił Nawanithowi darszanu, ale zorganizował wszystko tak, by młodzieniec
poczuł komfort i spokój. Gdy usiadł w swoim fotelu i miał się pogrążyć w smutku
z powodu śmierci ojca, jego sąsiad, sędzia Sądu Najwyższego, zapytał go skąd
wyruszył. „Przyjechałem z Puttaparthi.” „Tak sobie pomyślałem, bo jesteś ubrany
na biało. Dużo słyszałem o tym miejscu, ale nigdy tam nie byłem. Jak tam jest?”
Jeśli nie macie czasu, to nigdy nie pytajcie doktoranta o temat jego badań ani
Nawanitha o Swamiego. Na szczęście adwokat miał czas i cieszył się satsangiem
Nawanitha niemal przez godzinę. Wkrótce obaj stali obok karuzeli bagażowej i
Nawanith się żegnał.
„Gdzie pan
jedzie?”, zapytał adwokat. „Do Kalkuty.” „Jak się pan tam dostanie?” „Pociągiem.”
To wszystko na co mógł sobie pozwolić Nawanith mając w kieszeni zaledwie 300
rupii. „Pociąg odjeżdża z Alwaje”, powiedział adwokat. „Mogę podrzucić tam pana
taksówką. Proszę nie odmawiać mi przyjemności płynącej z pana towarzystwa.” Aby
skrócić tę długą opowieść powiem, że adwokat wynajął taksówkę dla Nawanitha aż
do Kalkuty. „Proszę, to moja wizytówka. Bądźmy w kontakcie. Nie ma pan pojęcia,
jakie wywarł pan na mnie wrażenie.”
Nawanith dotarł do domu i tam potwierdziły się
jego obawy. Jego ojciec leżał w szpitalnej kostnicy. W milczącej rozpaczy i z
zewnętrznym spokojem Nawanith spełniał swoje synowskie obowiązki. Kierownik i
dyrektor koledżu wystawili mu w tym czasie dwutygodniowe zwolnienie z zajęć,
aby mógł odprawić wymagane obrządki i rytuały.
Piątego
dnia Nawanith powiedział swojej mamie, że postanowił wrócić do Puttaparthi. „Będąc
tam, udzielę ci lepszego wsparcia.” Matka zgodziła się, mówiąc: „Zmieniłeś się
bardzo. Śmiało, idź na przód. Wróć szesnastego dnia.” W ciągu kilku godzin
Nawanith znalazł się w miejscu gwarantującym mu dobry darszan.
„Dlaczego
przyszedłeś na poranny darszan? Nie masz zajęć na uczelni?” To pytanie zadał mu
pan Wedanarajan, nauczyciel sanskrytu i główny śpiewak Wed w mandirze.
„Sir, umarł mój ojciec. Wróciłem,
bo chcę zobaczyć Swamiego.” „Och, tak mi przykro. Powinieneś usiąść w sali
badżanowej w pierwszym rzędzie.”
To
wtedy po raz pierwszy Nawanith widział Swamiego tak blisko podczas bhadżanów.
Obecność Boga jest wszechogarniająca. Mógł patrzeć na Swamiego cały czas. Miał
pusty umysł. Nic nie mówił ani nie starał się podać listu Swamiemu. Swami
zapytał Nawanitha: „Kjun wapas aaja?
– Dlaczego wróciłeś?” „Chciałem Cię zobaczyć, Swami.” Ta prawda z lekkością
wypłynęła mu ust. Swami uśmiechnął się i poklepał go. Potem powiedział: „W
porządku. Wracaj. Wypełnij swoje obowiązki, a potem wróć.” „Swami, nie powiedziałem
tacie...” „W porządku… W porządku…”, upewnił go Swami.
Nawanith
wrócił do Kalkuty, wypełnił wszystkie swoje obowiązki, a potem poprosił mamę o
błogosławieństwo i wrócił do Puttaparthi.
Życie
oddane całkowicie Bogu
Kontakty,
które Nawanith miał ze Swamim w latach 2008, 2009, 2010 były tak liczne, że
trudno je opisać w jednym rozdziale. W oczach świata nie były to ‘wielkie
cuda’, lecz drobne magiczne momenty, które były dla Nawanitha wszystkim. A
przede wszystkich, czyż Swami nie jest Bogiem drobnych rzeczy?
Z
perspektywy obecnej historii, wyróżniają się dwa momenty. Pierwszy miał miejsce
we wrześniu 2009 r. Swami wezwał Nawanitha i pobłogosławiwszy go powiedział: „Zostań
tutaj. Powiedz mamie, że się tobą zajmę.” Nawanith kiwnął głową i zrobił, jak
kazał mu Baba.
Drugi pojawił się podczas święta Daśary w 2010 r.
Po sesji bhadżanowej, gdy Swami siedział na werandzie w Kulwant Hallu, wszędzie
panował spokój. To była piękna chwila, podczas której wielbiciele w całkowitej
ciszy wpatrywali się w Sai Babę, a Sai Baba patrzył na wielbicieli. Swami
skinął na Nawanitha prosząc, żeby wszedł na werandę. Pobłogosławił Go i
powiedział w języku kannada: „Yelli Hoga
Beda – Nigdzie nie odchodź.”
Nawanith
czuł, że Swami namawia go do czegoś, co i tak by zrobił. Pan nie musi nakłaniać
wielbiciela, żeby z Nim został. Prowadzi ku temu okrężna droga, na której
wielbiciel prosi i modli się do Boga, żeby pozwolił mu z Nim zostać. Po kilku
miesiącach Nawanith zrozumiał wagę prośby Swamiego. 24 kwietnia 2011 r. Bhagawan
Śri Sathya Sai Baba odrzucił ziemskie więzi.
Przez
niemal cały rok Nawanitha nic nie interesowało. Wyglądało to tak, jak gdyby
jego życie zdążało nie wiadomo gdzie, bez kierunku i celu. Potem wróciły do
niego słowa Swamiego: „Zostań tutaj. Zajmę się wszystkim. Nigdzie nie odchodź.”
Nawanith
porzucił plan szukania pracy gdzieś w kraju lub na świecie. Zostanie w Prasanthi
Nilayam, tak jak rozkazał mu Bóg. Ale co będzie robił? Ktoś, kto nauczył się
grać na mridangamie w Prasanthi Nilayam, nie ma szans na zawodową karierę. W
dodatku Nawanith nie był w tej sztuce mistrzem, ponieważ celem jego nauki w
koledżu było uczestnictwo w darszanach.
Taka
była sytuacja Nawanitha. Otrzymawszy w 2013 r. dyplom z muzyki, starał się o
przyjęcie do któregoś ze studiów Radia Sai. Nie miał najmniejszego pojęcia, że
za kilka miesięcy otrzyma dar od Swamiego – zostanie zatrudniony w Radio Sai
Global Harmony! W grudniu 2013 r. Nawanith otrzymał stamtąd list i Swami
przyszedł do niego we śnie, błogosławiąc go przyjęciem.
Obecnie
Nawanith zajmuje swoje ulubione miejsce obok krzesła Bhagawana w Sai Sannidhi –
podczas każdego święta lub wydarzenia w Sai Kulwant Hallu. Jako jeden z
kamerzystów pracujących na żywo podczas uroczystości w Kulwant Hallu, Nawanith
zawsze czuje, że jest bardzo blisko swojego Nieśmiertelnego Ukochanego.
„Swami kazał mi zostać, więc jestem
tutaj. Czekam na Niego. To dla mnie nic nowego, czekałem na Niego wiele razy.
Słyszę, że ludzie mówią o Jego powrocie. Nie wiem, co się stanie. Ale jeśli
wróci w taki sposób, w jaki tego oczekują, to będę tutaj, tuż obok Niego i
nagram Go kamerą. Ale nawet jeśli się tak nie stanie, to wiem, że Swami
nieustannie mnie obserwuje. Może nie będę mógł Go zobaczyć, ale On z pewnością
mnie zobaczy. A to ‘dobry darszan’ – czyż nie?
tłum. J.C. Myśl prowokująca doświadczenie
Pewnego
dnia Swami zapytał prof. Sudhira Bhaskara: „Jaką masz pensję?” Profesor nie wiedział
co odpowiedzieć, więc milczał. Swami zadał mu kolejne pytanie: „Czy twoja praca
jest współmierna do wynagrodzenia?” Ponownie odpowiedziała Mu cisza. Swami
poprzestał na tym i odszedł. Profesor zastanawiał się, dlaczego Swami zadał mu
te pytania… Czas mijał. Któregoś dnia Sudhir Bhaskar otrzymał przywilej
podążania za Swamim podczas darszanu i odbierania od Niego listów. W
jakimś momencie zauważył mężczyznę zmierzającego w stronę pierwszego rzędu,
który próbował podejść do Bhagawana i podać Mu kopertę. U profesora włączył się
dzwonek alarmowy. Podczas darszanu ochotnicy z Sewa Dal i ludzie
towarzyszący Sai Babie zachowywali ostrożność, uważnie obserwując osoby
starające się zbliżyć do Niego. Bhagawan przyjął list od tego człowieka i
przekazał go Sudhirowi Bhaskarowi, stojącemu tuż za Nim. Potem ruszył dalej.
Nagle ów wielbiciel chwycił profesora za rękę i rzekł półgłosem: „Sai Ram, bądź
ostrożny. W tej kopercie jest 200 000 rupii.” Profesor zamierzał trzymać
jego list z innymi listami, gdy nagle Swami schwycił kopertę i odrzucił ją na
kolana darczyńcy. Potem ruszył dalej… Wielbiciel był zaskoczony i ponownie
starał się wręczyć ją profesorowi. Profesor go zignorował i podążył za
Bhagawanem. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jeśli ktoś chce kroczyć za
Bogiem, to musi być ślepy na atrakcje i rozpraszającą moc tego świata. Swami
szedł dalej. Uprzejmie wziął list od młodego człowieka otoczonego grupą
wielbicieli i wręczył go profesorowi, prosząc, żeby go dobrze pilnował. Gdy
runda darszanowa dobiegła końca, Sami zapytał Sudhira Bhaskara, gdzie ma
list. Profesor podał Swamiemu brązową kopertę, którą trzymał oddzielnie w kieszeni.
Po chwili Swami zwrócił ją profesorowi z poleceniem, żeby ją otworzył i
zobaczył co znajduje się jest w środku. W kopercie był kwit potwierdzający
wpłatę 10 rupii dokonaną w Stanowym Banku Indii na rzecz Trustu Śri Sathya Sai.
Swami wyjaśnił profesorowi, że ów wielbiciel poprzedniego dnia wyrzekł się
obiadu, żeby złożyć Swamiemu tę ofiarę. Swami rzekł: „Daanakanna Naaku Idi
Mukham – To dla mnie ważne.” Profesor wiedział, że Swami nawiązuje do
200 000 rupii proponowanych Mu przez pierwszego ofiarodawcę. Drodzy
wielbiciele, następne słowa powiedziane przez Swamiego są bardzo, bardzo ważne
i stanowią dla nas wszystkich lekcję. Swami wyjaśnił profesorowi: „Z tych
pieniędzy opłacam wasze pensje. Pamiętajcie o tym!” Teraz profesor już
wiedział, dlaczego rok temu Swami zapytał go, ile zarabia i czy jego praca jest
współmierna do otrzymywanego wynagrodzenia. Ów incydent przyniósł mu także
sugestię, aby sprawdził, czy pracuje wystarczająco wydajnie, aby usatysfakcjonować
kogoś, kto wyrzekł się dla niego posiłku? Czyż faktyczna wartość pensji, którą
otrzymał, nie jest większa niż jej wartość liczbowa z powodu zawartych w niej
szlachetnych uczuć?” \\\
[1] Śri
Jayachamarajendra Educatkon Society Nursing College związany z Rajiv Gandhi University of Health Sciences
[2] Drzewo neem - to prawdopodobnie najbardziej pożyteczna
tradycyjna roślina lecznicza w Indiach. Każda część drzewa posiada liczne
właściwości lecznicze. Jest cennym źródłem unikalnych, naturalnych substancji
używanych do tworzenia leków przeciwko różnym chorobom, a także do pielęgnacji
skóry. Dosłowne przetłumaczenie słowa neem
z sanskrytu oznacza: „ten, który podaruje dobre zdrowie”.