Zbliżały się 65
urodziny Baby i usłyszałam plotki, że „zaprosił na nie pewnych ludzi”. Nie
wspomniał o tym Raye’owi ani mnie, więc doszłam do wniosku, że Jego zdaniem
wystarczy, jeśli przyjedziemy do Indii w kwietniu 1991 roku. Pamiętam ogromne
rzesze ludzi przybyłe w 1985 r. na Jego 60 urodziny i trudności z przemieszczaniem
się, które sprawiały, że nie mogłam uczestniczyć w wielu wydarzeniach. Aby
pozostać wyprostowaną w wielkim tłumie, trzeba się czuć bezpiecznie na dwóch
nogach. Ja jednak nie mogłam tego o sobie powiedzieć ani w 1985 roku, ani w
1990.
Tak to wyglądało,
gdy Joy Ziegler zadzwoniła do mnie i zasugerowała, że mogłybyśmy pojechać do
Puttaparthi na urodziny Swamiego. Nie odniosłam się do tego entuzjastycznie.
Nie mogłam jednak tak od razu odrzucić jej propozycji. Czy Joy przekazywała mi
zaproszenie Swamiego? Czy Swami chce, żebym przyjechała? Jeśli to jest Jego
wezwanie, poradzę sobie ze wszystkimi przeszkodami, jakie mogą mi stanąć na
drodze. Była to chwila przeznaczona na głęboką medytację i długie modlitwy.
Nie od razu i nie
w cudowny sposób, ale stopniowo rosło we mnie przekonanie, że powinnam pojechać
i że ta podróż będzie inna od wszystkich jakie dotąd przeżyłam. Tym razem
chciałam udać się tam jedynie po to, aby być tam dla Niego. Nie dlatego, że
mnie w jakiś sposób potrzebował, ale po prostu dla tego, że nie miałam zamiaru
prosić Go o cokolwiek dla siebie. Chciałam pojechać bez żadnych oczekiwań i
pragnień. Może nie będę mogła wziąć udziału we wszystkim, co będzie się działo,
a może nawet w żadnej uroczystości, ale zaakceptuję to jako Jego wolę i nie
będę narzekać. Cokolwiek się zdarzy, to będę w Puttaparthi, ciesząc się Jego
obecnością na naszej planecie i kochając Go całym sercem.
Od chwili podjęcia
przeze mnie decyzji, pozostało niewiele czasu na przygotowanie się do wyjazdu.
Dzięki nieplanowanemu, „przypadkowemu” zdarzeniu, miałam okazję zarezerwować
bilety dla siebie i dla Joy. Kiedy zadzwoniłam do niej, żeby jej o tym
powiedzieć, usłyszałam w jej głosie nutkę zaskoczenia. Zgodziła się jednak
natychmiast i nasz plan zaczął się realizować. Później, kiedy opowiadałam o
tym, jak znalazłam się w Puttaparthi na 65 urodzinach Swamiego, wspominałam, że
nawet nie rozważałam takiej możliwości, dopóki Joy nie zasugerowała, że możemy pojechać
razem. Wtedy Joy wstała i oznajmiła:
„Nawet nie myślałam o tym do chwili, gdy Joy Tomas zadzwoniła i powiedziała, że
zarezerwowała bilety!”. Każda z nas doświadczyła wezwania pochodzącego od
drugiej osoby, ale najwyraźniej pochodziło ono od samego Swamiego. Podczas
podróży miałyśmy wielokrotnie okazję doświadczyć tej „drugiej” jako Swamiego.
Wielokrotnie powtarzałam sobie, że Swami nas wzywa i Swami nam to umożliwił.
W jednym ze
Swoich przesłań, które przekazywał nam jako wszechwiedzący, wszechobecny i
wszechmogący Bóg, powiedział: „Wszystkie imiona i formy są Moje”. Jest obecny
we wszystkim, w każdym stworzeniu, w każdym istocie i nie może być oddzielony
od nas. Czasami trudniej jest dostrzec Jego uniwersalność, zwłaszcza będąc
blisko Jego cennego ciała ubranego w pomarańczową szatę. Mimo to podczas tej
podróży zaspakajał wszystkie moje potrzeby przy pomocy Swoich instrumentów. Nie
byłam pod tym względem wyjątkiem. Opiekował się dwoma milionami gości, którzy w
tym czasie przyjeżdżali i wyjeżdżali, dając każdemu to, co mogło mu zapewnić
najlepszy rozwój duchowy.
Jedną z moich
trosk stanowił problem, jak dostanę się na stadion, mający wielkość sześciu
boisk do piłki nożnej, na którym wybudowano podium w stylu hollywoodzkiego spodka
i nazwano go „Shanti Vedika”. Znajdował się około 1,6 kilometra od aśramu i
prowadziła do niego wąska wiejska droga. To tam odbywają się wielkie uroczystości,
ponieważ ani w mandirze, ani w audytorium „Poornachandra”, mogących pomieścić
20 000 osób, nie zdołano by przyjąć tłumów. Pójście tam pieszo nie było
dla mnie możliwe i nawet gdyby znaleźli się dwaj silni młodzi ludzie, którzy
chcieliby pchać mnie na wózku inwalidzkim przez wieś i poprzez tłumy, to
istniało wiele wiążących się z tym komplikacji. Wydawało się, że bez samochodu
nie będę mogła uczestniczyć w uroczystościach na stadionie.
Joy i ja
zrobiłyśmy wszystko co może człowiek, żeby wynająć taksówkę, która zawoziłaby
nas na stadion i odbierała stamtąd dwa razy dziennie, ale natknęłyśmy się na
ścianę. Na pierwsze spotkanie dowieźli mnie w wózku inwalidzkim dwaj
młodzieńcy, ale okazało się, że z różnych powodów nie mogą robić tego dwa razy
dziennie przez kilka dni. Po powrocie do naszego pokoju zwróciłam się w sercu
do Swamiego, mówiąc, że przyjechałam tutaj tylko dlatego, żeby Go wielbić i
świętować Jego urodziny. Jeśli chce, abym wysłuchała Jego dyskursów, to wiem,
że znajdzie na to sposób. Jeśli nie, zostanę spokojnie w pokoju, tak jak to
uczyniłam w 1985 r. w podobnej sytuacji.
Tego wieczoru
ktoś zapukał do naszych drzwi i byłyśmy zaskoczone, że to Isaac Tigrett, doskonale
znany założyciel międzynarodowej sieci restauracji „Hard Rock Cafe”. Isaac jest
bardzo szanowanym wielbicielem ze względu na niezwykłą cierpliwość i wytrwałość
w poszukiwaniu Boga. Przez 15 lat przyjeżdżał do Puttaparthi dwa lub trzy razy w
roku, ale nie doświadczał fizycznej bliskości Baby. Nigdy nie dostał interview.
W ciągu tych piętnastu lat, prowadził z ogromnym sukcesem swoje restauracje,
którym nadał motto: „Kochaj wszystkich, służ wszystkim”. Kiedy Baba ostatecznie
zaprosił go na interview wraz z szesnastoma
innymi osobami, rozpoczął rozmowę od osób znajdujących się na przeciwko
Isaaca, pytając każdą z nich: „Jaka jest pana droga do Boga?”. Isaac długo
czekał na swoją okazję i nie chciał jej zmarnować, więc nieustannie szukał w
głowie najlepszej odpowiedzi. Baba jednak podszedł do niego i nie zapytał o to.
Po prostu spojrzał z uśmiechem na Isaaca i powiedział: „Wiem, «Kochaj
wszystkich, służ wszystkim»”.
Isaac doczekał się. Po piętnastu latach patrzenia
na Babę jedynie z linii darszanowych, dzisiaj widuje się z Nim
regularnie. Za każdym razem gdy odwiedza Puttaparthi, siada obok Swamiego
podczas występów, a Swami rozmawia z nim jak ze Swoim przyjacielem i
towarzyszem. Isaac jest przewodniczącym komitetu budowlanego, który wznosi w
Puttaparthi super nowoczesny szpital, poświęcając swój czas, energię i środki
na służenie Babie w sposób, o jakim większość z nas może jedynie pomarzyć. Jest
jedną z niewielu uprzywilejowanych osób, które współpracują ze Swamim. Zdobył
tę bliskość dzięki wytrwałości i nie poddaniu się zniechęceniu podczas długich
lat, w trakcie których dystans pomiędzy nim i Babą wydawał się ogromny. Podczas
tych lat Baba pojawiał się w jego medytacjach, odpowiadał na pytania i nawet
dwukrotnie ocalił mu życie. Isaac jest żywym przykładem tego, że Bhagawan jest
zawsze z nami, bez względu na to, czy zdajemy sobie z tego sprawę, czy nie, i
czy zasługujemy na to, czy nie. Nie zawsze mamy zapewnioną Jego bliskość fizyczną,
ale Jego wszechobecna, wszechwiedząca boskość jest z nami w każdym dniu naszego
życia i odpowiada na każde nasze wezwania.
Tak więc, kiedy w drzwiach naszego niewielkiego
pokoju stanął Isaac, szybko zaprosiłyśmy go do środka. Zapytał, czy chciałabym
uczestniczyć w pozostałych siedmiu czy ośmiu wydarzeniach, które miały się
odbyć na stadionie. Oczywiście z entuzjazmem wyraziłam zgodę. Wyjaśnił nam, że
udał się do Baby poprosić Go o pozwolenie na przejazd samochodu, którym
chciałby przywieść Phyllis i Sidney’a Krystal na uroczystości. Baba sięgnął za
krzesło, wyciągnął przepustkę i wręczył Isaacowi. Potem odwrócił się ponownie i
wyjął drugą, mówiąc: „Myślę, że potrzebujesz dwie”. Kiedy to uczynił, powiedział
Isaac, na ekranie jego serca pojawiała się wyraźna informacja, że ta druga przepustka
przeznaczona jest dla mnie.
Tak więc Isaac i dwaj towarzyszący mu przyjaciele,
Staphen Smith z Anglii i Gary Belz, przejeżdżali przez Puttaparthi, sunąc
cierpliwie i powoli wzdłuż ulicy wypełnionej gęstym tłumem ludzi i ofiarowywali
mi każdego dnia przepiękny dar słuchania dyskursów Swamiego. Było dla mnie
jasne, że Baba odpowiedział na moją modlitwę poprzez swoje instrumenty – Isaaca,
Garego i Stephena.
Joy, jako Jego instrument, dbała o moje potrzeby
zarówno podczas podróży jak i na miejscu, aż do trzydziestego listopada kiedy
wyjechała z Puttaparthi. Raye nie mógł w październiku opuścić pracy i nie
dostał biletu wcześniej niż na jedenastego grudnia. Pewnego dnia, gdy rozmawialiśmy
w aśramie w pobliżu sklepów, któryś z moich przyjaciół zapytał: „Co zrobisz po
wyjeździe, Joy?”. Odpowiedziałam, że nie wiem, ale jestem pewna, że Baba o mnie
zadba. W tym momencie przy naszej grupie zatrzymała się jakaś pani i powiedziała:
„Ja zajmę się nią”. Nie przypominam sobie, żebym z nią kiedyś rozmawiała, ale
miałam wrażenie, że spotkałyśmy się na krótko podczas konferencji Sai w
Oregonie. Nazywa się Suzanne Edmiston. Mieszka w Lake Oswego, w Oregonie i jest
doradczynią rodzinną z biurem w Portland. Wydało nam się oczywiste, że jest instrumentem
i Baba poprzez tę skromną wielbicielkę będzie w dalszym ciągu opiekował się mną
z miłością.
Więc kiedy Joy wyjechała, Suzanne zamieszkała
ze mną. Przygotowywała posiłki, pchała mnie w wózku na darszany,
zabierała do krawca, pilnowała, żebym była zawsze ładnie uczesana i żeby moje
potrzeby były zaspokajane w najbardziej odpowiedni sposób. Zostałam otoczona
taką opieką, jakby Baba trzymał mnie w dłoni. Niesamowita łaska.
Interesujące, że moje zobowiązanie, aby o nic
nie prosić Swamiego, okazało się trudniejsze niż myślałam. Odległość między
nami była zwykle ogromna. Sektor dla pań siedzących na krzesłach był usytuowany
daleko przy tylnej ścianie za mandirem i zwykle poprzedzało go 30 rzędów
wielbicielek zajmujących miejsca na ziemi. Nie miałyśmy okazji do podania
listów, rozmawiania z Sai Babą ani zyskania Jego uwagi. Kiedy przechodził na
stronę dla mężczyzn, przestawałyśmy Go widzieć, ponieważ zasłaniał mandir. Kiedy
kusiło mnie, żeby poczuć rozczarowanie i frustrację wywołane tą sytuacją,
traktowałam siebie dość stanowczo, czyniąc każdy możliwy wysiłek odepchnięcia
pragnienia uzyskania kontaktu z fizyczną formą Swamiego.
W tym momencie historia zatacza koło, która
może, ale nie musi, być oparta na faktach, lecz mimo to ilustruje sytuację,
która z pewnością jest rzeczywista. Opowiada o tym, jak pewna kobieta na
interview poprosiła Swamiego, aby mogła doświadczyć Jego umysłu. Momentalnie
zaczęły ją bombardować w głowie głosy, wołające: „Baba, pomóż mi proszę”, „Weź
mój list”, „Swami, wylecz mnie”, „Uratuj moją firmę”, „Zapewnij mi dobrą pracę”
i inne podobne prośby. Czy nie mogłabym z tego hałasu usunąć przynajmniej swojego
głosu?
Kilka razy Sewa Dal utworzyła
otwarte przejście przed krzesłami. Wtedy Swami mówił, że jest zadowolony
widząc, że straciłam nieco na wadze. Przy kilku okazjach powiedział: „Bardzo
szczęśliwy! Bardzo szczęśliwy!”. Wziął część listów, które przywiozłam ze
Stanów, ale po dwóch miesiącach większość z nich zabrałam ze sobą z powrotem.
Przez ostatnie trzy darszany, zanim
wyjechałam, czułam się na tyle giętka, by usiąść na ziemi. Kochane,
bezinteresowne Sewa Dal, i tak już przepracowane, cierpliwie zapewniały
mi potrzebną opiekę i usadzały mnie tam, gdzie szansa na kontakt ze Swamim była
większa niż w sektorze z krzesłami. A Swami, który twierdzi, że Jego
obowiązkiem jest obdarzanie wielbicieli szczęśliwością, czynił to pięknie.
Zmaterializował dla mnie wibhuti, wziął więcej listów i pobłogosławił słodycze,
które miałam zabrać do naszego centrum. Jego słodkie słowa obdarzały łaską moje uszy, lecz nie mówiły:
„Chodź”. Podobnie jak w 1985 roku, znów nie dostałam interview.
Z pewnością otrzymałam więcej łask niż na to
zasługiwałam, nie mogę jednak zaprzeczyć, że odczuwałam głęboki smutek,
ponieważ nie miałam okazji doświadczyć takiej bliskości Swamiego, jakiej
zaznałam w pokoju interview. Rezygnacja z wszelkich oczekiwań wobec Swamiego,
jest celem, którego powinno się pragnąć – nad którym trzeba pracować. Nie
osiągnęłam go jeszcze. Pocieszają mnie tylko słowa Bhagawana, że pragnienia
należy redukować stopniowo. Jestem przekonana, że sama decyzja o nieproszenie
Go o wszystko była potrzebna, ale pragnienia mojego serca były zbyt silne, aby
można je było pokonać decyzją umysłu. Jestem głęboko wdzięczna Jego
instrumentom. Czuję błogość, gdy uświadamiam sobie Jego obecność w moim sercu.
Z Jego łaską pewnego dnia uwolnię się może od pragnienia przebywania blisko Jego
formy.
***************
„Bądźcie prości i szczerzy… Proszę was tylko
o czystość serca, aby zalać go łaską. Nie zakładajcie, że pomiędzy wami a mną
istnieje dystans, nie wprowadzajcie formalności w relacje guru – uczeń, ani nawet
wynikających z nastawienia rozróżnień w relacji Bóg – wielbiciel, między tobą a
Mną. Nie jestem ani guru ani Bogiem. Jestem wami. Wy jesteście Mną. Taka jest
prawda. Nie ma różnic. Te, które się pojawiają, są iluzją. Jesteście falami, a
ja oceanem. Zrozumcie to i bądźcie wolni. Bądźcie boscy”.
Sathya Sai Baba
Sathya Sai
Speaks, t. 7, s.266 – 267
„Nie módlcie się do Boga szukając tej czy innej
łaski. Powód ku temu jest taki, że nikt nie wie jakie bezcenne, boskie i
wspaniałe skarby znajdują się w skarbcu Bożej łaski. Nikt nie zna intencji ani
pragnień Boga wobec Jego wielbiciela. W takiej sytuacji, prosząc o trywialne i
drobne rzeczy, człowiek podważa boski status”.
„Nikt nie rozumie, jaką cenną, świętą i boską
zasłużoną łaskę Bóg postanawia ofiarować wielbicielowi. Dlatego człowiek nie
powinien niczego oczekiwać od Boga, niczego pragnąć, ani modlić się o
drobiazgi. Cenniejszą i pożądaną bardziej niż wszystko inne jest miłość Boga”.
Sathya Sai
Baba
Sanathana Sarathi
listopad 1989 r., s. 281
„Służcie Bogu służąc pobożnym. Bóg najbardziej
ceni taką służbę. Największą konsekwencją służenia jest eliminacja egotyzmu.
Dostrzegajcie Uniwersalnego we wszystkim. Traktujcie wszystkich jako podobne
fale, podtrzymywane przez ten sam ocean. Rozwińcie w sobie tego rodzaju pokrewieństwo,
miłość i współczucie. Służcie innym z uczuciem, że nie są inni, w duchu
wielbienia, jakie rezerwujecie dla Boga. Pojedynczy akt służenia ofiarowany
Bogu dostrzeganemu w innych ma wartość wszystkich lat tęsknoty za Bogiem”. Sathya Sai Baba
Sathya Sai Speaks, t.7, s.9
„Wielbienie Boga w świątyniach i sanktuariach
odbywa się w uświęconym czasie, uwzniośla instynkty i impulsy. Badanie rzeczywistości
ma zastosowanie w wyjaśnianiu wątpliwości. Ale działalność przyjmująca postać
służby wypełnionej miłością urzeczywistnia cele wszystkich ścieżek do Boga”.
„Jego są wszystkie ręce, wszystkie stopy,
wszystkie oczy, wszystkie twarze i wszystkie usta. Pracuje wszystkimi rękami,
pracuje wszystkimi stopami, patrzy przez każde oko, je i mówi przez każde usta.
Wszystko jest Nim. Jego jest każdy krok, każde spojrzenie, każde słowo, każdy
czyn. Tę lekcję zaszczepia służenie”.
Sathya
Sai Baba
Sathya Sai Speaks, t.8, s. 15-16
„Nie posiadam specjalnego rodzaju łaski dla
tych, którzy stają u Moich drzwi, ani nie zaniedbuję człowieka stojącego przy
furtce. W rzeczywistości geograficzne „daleko” i „blisko” dla Mnie nie istnieje.
Moje „daleko” i „blisko” nie są liczone w kilometrach i metrach. Bliskość nie wynika
dla Mnie z fizycznej bliskości. Możecie być obok Mnie, a jednak daleko. Możecie znajdować się daleko,
daleko stąd, a jednak być Mi bliscy i drodzy. Bez względu na to jak daleko
jesteście, to jeśli trzymacie się prawdy, prawości, spokoju i miłości, wtedy
jesteście blisko Mnie, a ja jestem blisko was”.
Sathya Sai Baba
Sathya Sai Speaks, t.5. s. 329
„Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci
moich najmniejszych, Mnieście uczynili”.
Jezus
Chrystus
Ewangelia wg św. Mateusza, 25, 40
„Cała boska
energia przybyła do ludzkości jako Sathya Sai, aby obudzić drzemiącą Boskość w
każdej ludzkiej istocie. Nie opuszczę was. Przyszedłem wam pomóc, towarzyszyć i
prowadzić was. Nigdy nie zawiodę w wypełnianiu obowiązków wobec Moich dzieci. Będę
jednak bardzo wdzięczny każdemu mojemu dziecku, które pomoże Mi w realizacji
mojego zadania”.
Sathya Sai Baba
Joga w działaniu
O Panie! Wiem że pewnego dnia
porzucisz Swoją Kochającą Formę.
Co zrobię, kiedy ta forma zniknie?
Obdarz mnie mądrością, abym żył dalej
z oddaniem, a nie pod wpływem emocji.
O Panie! Rozumiem, że jesteś
zawsze ze mną, ukryty głęboko,
więc czy możemy zostać
kiedykolwiek rozdzieleni?
Jesteś tym, który napełnia moje serce
miłością, a nie emocjami.
Kaye
Dunham
Rozdział 22
Opór jako wyzwanie
Trzydziestego
grudnia wróciliśmy z Indii do domu. Nasi drodzy przyjaciele w Sai, Betty i Dave
Davidson oraz Mahri i Bruce Kintz przyprowadzili nasz samochód na lotnisko,
więc po prostu wrzuciliśmy do niego bagaże i ruszyliśmy do domu. Przez pięć dni
rozpakowywaliśmy się, płaciliśmy rachunki i robiliśmy wszystko, co powinno
zostać zrobione w sytuacji, gdy przez miesiąc lub dwa przebywa się poza krajem.
Czułam się dobrze. W czwartek wieczorem wybraliśmy się na kolację i wróciliśmy
do domu we wspaniałych nastrojach. Jednak w piątkowy ranek nie obudziłam w zwykłym
znaczeniu tego słowa. Byłam wpółprzytomna lub majaczyłam – prawie nieświadoma
tego co się dzieje. Raye odkrył, że moja prawa noga była niemal dwukrotnie
grubsza niż zwykle i mocno zaczerwieniona. Później nabrała buraczkowego koloru,
by ostatecznie sczernieć na dużej powierzchni. Martwił się, co powinien zrobić,
ponieważ za każdym razem, gdy sugerował, że zabierze mnie do lokalnego
szpitala, zachowywałam tyle rozsądku, żeby powiedzieć „nie”.
Zadzwonił do
wszystkich znanych sobie lekarzy – wielbicieli Sai w okolicy i za każdym razem
słyszał tę samą radę: „Zawieź ją do szpitala!”. Ostatecznie przypomniał sobie,
że zanim wyjechaliśmy do Indii, do naszego ośrodka Sai zaczął zaglądać
czarujący hinduski lekarz z Hemet, miejscowości znajdującej się w niewielkiej
odległości od nas.
Udało mu się z nim skontaktować i lekarz obiecał, że zaraz przyjdzie. Ten
wspaniały, prowadzący praktykę rodzinną młody człowiek, rzucił okiem na moją
nogę i powiedział: „Musimy natychmiast zabrać ją do szpitala”. Wytłumaczyłam
mu, że nie mam ubezpieczenia medycznego, więc nie przyjmą mnie ani do prywatnej
kliniki w Banningu ani w Hemecie i będę zmuszona pojechać do państwowego
szpitala w Riverside. Dodałam, że myśl o przebijaniu się przez procedurę
przyjęcia i stanie się „zainfekowaną nogą z pokoju 107” była zbyt przerażająca,
aby się nad tym zastanawiać. Powiedziałam, że raczej umrę niż zgodzę się na to.
Przez chwilę jego twarz wyglądała tak, jak gdyby uznał, że podjęłam ostateczną
decyzję. Ponieważ nie zostawiłam mu wyjścia, powiedział: „Wobec tego przyjmiemy
inne rozwiązanie”. Głównym powodem dla którego chciał mnie umieścić w szpitalu
było przeświadczenie, że tamtejsi lekarze zaaplikują mi antybiotyk bezpośrednio
do krwioobiegu. Opcja druga sprowadzała się do tego, że przepisał mi
najmocniejszy antybiotyk jaki mogłam przyjąć doustnie. Przyniósł mi dawkę na
trzy dni, więc mogłam natychmiast podjąć leczenie. W ciągu 24 godzin nastąpiła
poprawa.
Mimo to dla Raya
było to wciąż bardzo trudne, ponieważ musiał mi zapewnić całodobową opiekę, a
czuł się zobowiązany wobec swoich klientów. Baba często mówił, że jest tutaj,
aby łagodzić karmę, a nie anulować. Barbara Bozzani powiedziała Sharon
Robinson, że jestem chora. Sharon natychmiast skontaktowała się ze mną i
powiedziała: „Dlaczego nie zadzwoniłaś? Nie wiedziałaś, że przyjdę opiekować
się tobą?”. Przyszła bezzwłocznie. Myła mnie gąbką, przygotowywała smaczne posiłki
i roztoczyła nade mną opiekę jak nad dzieckiem. Nie mogłam czytać, pisać ani
robić niczego poza słuchaniem przez cały dzień bhadżanów. W końcu jednak
poczułam, że mam wystarczająco dużo energii, żeby utrzymać w ręku czasopismo
Peggy Mason i przez kilka minut skupiać na nim uwagę. Ostatecznie otrzymałam wielką
inspirację i odnowiłam duchową energię czytając je do końca.
Wszystkie
artykuły były poruszające, ale słowa których najbardziej potrzebowałam pochodziły
od naszego ukochanego Pana: „Poddaj mi się. Bądź gotowa na chorobę lub na
odzyskanie zdrowia, ale powstrzymaj się od wyciągania wniosków. Otwórz serce
przed bólem… witaj go jako wyznanie. Skieruj się do środka i zdobądź siłę, aby
go znieść i czerp z niego korzyści”.
Wiedziałam, że
Swami otacza mnie ze wszystkich stron. Jego ostatnie słowa skierowane do mnie
rankiem w dniu naszego wyjazdu z Puttaparthi brzmiały: „Zobaczę się z tobą”.
Widział się ze mną pod postacią mojego drogiego Raya, Sharon Robinson, dr.
Surji Reddy’ego i wielu innych instrumentów. Chociaż moja własna córka znajdowała
się zbyt daleko, żeby mi pomóc, a syn pozostawał niedostępny, nasz ukochany Pan
przysłał mi Swoich synów i córki, aby mnie kochali i opiekowali się mną.
Powiedział do mnie: „Wszyscy są twoimi dziećmi” i przedstawił mi mnóstwo dowodów
potwierdzających tę prawdę. Nie tylko dał mi okazję do bycia matką dla wielu,
ale zapewniał mi także synowską opiekę w chwilach kiedy ci, których świat
nazywa „moimi” dziećmi, byli nieosiągalni.
Otaczała mnie
miłość Swamiego. Jednak miłość Swamiego wymaga transformacji. Nigdy nie
usprawiedliwia, ani nie pomija naszych błędów. Gdyby tak było, zakończyłoby się
to stagnacją na poziomie ciała, zamiast nieprzerwanym ruchem w stronę
realizacji jaźni jako Atmy. Widzę teraz jasno – chociaż nie było to dla mnie
takie oczywiste, gdy się działo – że opierałam się wyleczeniu i bólowi! W rzeczywistości,
stawiałem opór Bogu. Baba mówi, że na tej planecie nic się nie dzieje bez Jego
zgody. Ego, nazywane „ja”, forsując swoją wolę ignoruje fakt, że boska wola
jest zawsze dla nas najlepsza.
Przeżycie, które
przyniosło tę świadomość, nastąpiło następnego dnia po ogłoszeniu przez lekarza,
że infekcja minęła. Obudziłam się rano i zaczęłam przygotowywać się do wyjazdu
do West Covina, aby pomóc przy redagowaniu edycji wiosennego „Sathya Sai
Newsletter” z 1991 roku. Miała po mnie
przyjechać Valerie Eitzen, bo wybierałyśmy się tam razem. Jednak ku mojemu
przerażeniu poczułam nagły ból brzucha. Stan mój szybko się pogarszał i już
wiedziałam, że nie przeżyję tego dnia tak, jak to sobie zaplanowałam. Tym razem
Raye powiedział: „Zabieram cię do szpitala na izbę przyjęć. Czy zdołasz wsiąść
do samochodu?”. Mój sprzeciw w większej
części wyparował, ale wciąż czułam, że powinnam przekazać Valerie pewne rzeczy,
nad którymi wcześniej pracowałam. Wiedziałam, że przydadzą się w redakcji „Newsletter’a”.
Poczekaliśmy więc na przyjazd Valerie. Wytłumaczyliśmy jej sytuację, oddałam
jej poprawione strony i udaliśmy się w pięciokilometrową podróż do najbliższego
szpitala.
Wszystko, co
wydarzyło się potem, jest niewyraźne. Nie przypominam sobie niczego ponad to,
że obawiano się o moje życie. Dowiedziałam się później, że chirurdzy wykonali
operację rozpoznawczą, odkryli pęknięty wrzód i dokonali niezbędnego zabiegu.
Ponieważ nigdy przedtem nie miałam wrzodów, ani nie byłam podatna na
owrzodzenia, więc lekarz, który wykonał operację, nie mógł stwierdzić przyczyny
moich problemów. Uściślił je mówiąc, że znalazł w moim żołądku otwór i zamknął
go, więc nie powinnam mieć kłopotów. Po siedmiu dniach wypisano mnie ze szpitala,
aby odzyskać siły w domu.
Nigdy nie
zdecydowano, co wywołało infekcję nogi i perforację wrzodu, ale nie sądzę, żeby
wiedza na ten temat przyczyniła się do mojego wzrostu duchowego. Liczy się
teraz to, że nigdy więcej nie pozwolę, żeby ego sprzeciwiło się Bogu i nadęło
się moim kosztem! Nie jestem ego, mogę je eliminować i kontrolować odpowiednim
myśleniem i działaniem. Jestem Atmą, Boską Esencją. Celem tej ziemskiej
inkarnacji jest zdobycie i podtrzymywanie tej świadomości. Z łaską Sai uczę się
cennej lekcji i nigdy więcej nie ucieknę przed doświadczeniem, które ześle mi
dla mojego dobra.
*************
„Traktujcie porażkę,
jeśli się pojawi, jako wezwanie do dalszego wysiłku. Przeanalizujcie powody dla
których wystąpiła i zyskajcie na tym doświadczeniu. Uczcie się, jako studenci
prawdy, jak odnieść sukces w zgiełku życia, żyć bez zadawania innym bólu i
samemu nie cierpieć”.
Sathya
Sai Baba
Sayings
of Sathya Sai Baba
„Łaski Pana nie można zdobyć poprzez drobne
pozory nieprzywiązania (wajragji) ani poprzez maleńkie ziarnko
rozróżniania (wiweki). Rozpoznajcie i działajcie. Zrozumcie i
doświadczajcie. To trudna droga. Poddajcie się woli Boga”.
Sathya Sai Baba
Sadhana, wewnętrzna ścieżka, s.
24
„Dlaczego się
martwisz kiedy Bóg, pragnąc uczynić z ciebie czarujący klejnot, uderza w ciebie
i przetapia, tnie i zgina, usuwając w tyglu cierpienia twoje nieczystości”.
„Ciało to dom,
który został wam wynajęty. Jego właścicielem jest Bóg. Żyjcie w nim tak długo,
jak On sobie tego zażyczy, dziękując Mu i płacąc czynsz wiarą i oddaniem”.
„Błędem jest zaniechanie
właściwego działania i poleganie na przeznaczeniu. Jeśli to zrobicie, to nawet
przeznaczenie wysunie się wam z rąk”.
„Najcenniejszym
skarbem jest spokój umysłu w każdej sytuacji”.
„Bóg zapewni wam
wszystko czego potrzebujecie i na co zasługujecie. Nie musicie Go o nic prosić,
ani nie macie powodu do narzekań. Bądźcie zadowoleni, wdzięczni za wszystko co
się wydarzy i kiedy się wydarzy. Nic się nie dzieje wbrew Jego woli”.
̶ Sathya Sai Baba
Sayings of Sathya Sai Baba
„Ucieleśnienia
Miłości, wiem że jesteście dzisiaj poruszeni, ponieważ współczesny świat rzucany
jest falami niepokojów i niepewności. Nie oskarżajcie jednak za to świata.
Niepokoje są zewnętrznym odbiciem waszych niepokojów i obaw. Brak bezpieczeństwa
mąci wasze umysły, a lęk podnosi głowę w waszych sercach. Moce świata, byty natury,
pozostają nietknięte, niezmienne. To wy się zmieniliście! Jesteście nerwowi, pełni
lęku, to wam brakuje spokoju”.
„Nosicie kolorowe
okulary i oglądacie przez nie świat. Poprawcie swoje widzenia, a świat się
poprawi. Zmieńcie się, a świat się zmieni. Stwarzacie go takim jakim chcecie go
mieć. Dostrzegacie wielu, ponieważ szukacie wielu, nie Jedynego. Spróbujcie odnaleźć
wielu w Jedynym: fizyczne ciała, swoje i innych, rodzinę, wioskę, społeczność, państwo,
naród, świat. W ten sposób będziecie zmierzać stopniowo do całkowitego oddania
i zbliżycie się do poziomu jedności myśli, słów i czynów. To jest sadhana miłości,
ponieważ miłość to ekspansja, włączanie się w jej krąg i odwzajemnianie. Człowiek
musi być uniwersalny i rozwijać się dopóki nie stanie się ucieleśnieniem całego
stworzenia (wiśwa-swarupą)”.
Sathya
Sai Speaks, t. IX, s. 110, 111
Rozdział 23
Od sukcesu do znaczenia
Podczas mojej
rekonwalescencji zwołano w pobliskim Orange Country spotkanie wielbicieli Swamiego.
Bardzo chciałam w nim uczestniczyć, ale nie wydawało się to rozsądne. Celem
spotkania było przedyskutowanie różnych aspektów Organizacji Sai, aby
sprawdzić, czy można je ulepszyć. Chociaż wydawało mi się, że Organizacja funkcjonuje
bardzo dobrze i nie czułam, abym miała do zaoferowania jakieś sugestie mogące ją
udoskonalić, to lubię przebywać tam, gdzie zbierają się dzieci Baby. Jeden z
hymnów, który przynosił mi radość w czasach, gdy uczęszczałam do kościoła,
zawierał w sobie linijkę: „Ojcze, lubię przebywać tam, gdzie przebywają Twoje
dzieci”.
Siedząc sama i
śpiewając w myślach tę pieśń, zaczynałam dostrzegać daremność pragnienia, żeby
przebywać tam, gdzie nie byłam. Baba z pewnością brał udział w spotkaniu
wielbicieli, ale był również ze mną. Dlatego poprosiłam Go, aby mi wskazał, co
chciałby poprawić w swojej Organizacji. „Powiedz mi, Baba, co powinniśmy zrobić?”,
modliłam się wciąż od nowa. Potem w ciszy czekałam na odpowiedź.
Pierwsza wyraźna myśl jaką otrzymałam była:
„Włącz telewizor”. Chociaż nie należę do osób które całkowicie wyrzekły się
telewizji, to z pewnością nie mam zwyczaju włączać jej w niedzielne poranki.
Doszłam do wniosku, że niewystarczająco kontrolowałam umysł. Dlatego jeszcze
raz odmówiłam modlitwę i czekałam na ponowną odpowiedź. Była taka sama. Tym
razem, mając już pewność, że nie jest błądzącą myślą, spełniłam polecenie Baby.
Przemawiał dobrze
znany pastor. Wyznał, że doradzając jednemu z parafian, zwrócił się do Boga o
właściwe słowa i otrzymał je: „Musisz przejść od sukcesu do znaczenia”. Powtórzył
je osobie, która szukała pomocy. Nie wiem co wydarzyło się później w opowiadaniu
pastora, ponieważ uderzyło mnie, jak te słowa doskonale odpowiadają na pytanie
zadane przeze mnie Swamiemu. Oczywiście, Organizacja odnosiła ogromne sukcesy.
Pozostawało pytanie w jaki sposób mogłaby zyskać na znaczeniu?
Czując przy sobie
bardzo wyraźnie obecność Swamiego, ponownie skierowałam uwagę na program telewizyjny.
Pastor relacjonował historię młodego mężczyzny, który pragnął zostać chirurgiem.
Opowiadał jak ciężko pracował, żeby skończyć akademię medyczną oraz o
zmaganiach będących jego udziałem, zanim ostatecznie otworzył niezwykle udaną
praktykę w Bel Air w Kalifornii. Jego pacjenci byli zamożnymi ludźmi, więc jako
dobry chirurg wkrótce stał się bardzo bogaty. Nie był jednak szczęśliwy! Miał
wszystko, o czym marzył, lecz nie czuł się szczęśliwy.
Pewnego dnia
zamknął bez ostrzeżenia swój gabinet i dołączył do zespołu medycznego jadącego do
Wietnamu. Pastor, dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności, miał przywilej
obserwowania tam pracy chirurga przez jeden pracowity dzień. Do szopy pokrytej
trawą, w której świadczono wieśniakom pomoc medyczną, weszła kobieta. Była
najwyraźniej w rozpaczy i chciała zobaczyć się z lekarzem. Zbadał ją chirurg z
Bel Air i powiedział łagodnie, że wymaga natychmiastowej operacji. Odrzekła, że
wyklucza operację, bo nie może sobie na nią pozwolić. Ponownie, zachowując
spokój, powiedział, że bez operacji nie przeżyje. Potem, biorąc pod uwagę jej
obiekcje, zapytał ile może zapłacić. Wyjęła zgięty banknot, warty zaledwie
kilka pensów i powiedziała, że to wszystko co ma. Chirurg uśmiechnął się,
przyjął banknot i rzekł: „To dokładnie tyle, ile chciałem wziąć od pani za ten
zabieg”.
Starannie się
przygotował i na ile pozwalały mu na to okoliczności, zapewnił ubogiej wieśniaczce
taką opiekę jaką otoczyłby milionera. Operacja trwała kilka godzin. Po zszyciu nacięcia
i zapewnieniu pacjentce wygody, chirurg i pastor usiedli obok siebie. Pastor
wyraził radość, że był świadkiem operacji, co w Stanach byłoby niemożliwe.
Potem zapytał chirurga, czym się kierował rezygnując z lukratywnej praktyki
zawodowej, przyjeżdżając tutaj i pracując w tak prymitywnych warunkach.
Chirurg
odpowiedział: „Operując z pomocą asystentów i najnowocześniejszej aparatury medycznej,
opierałem sukces operacji na sprzęcie i ludzkich umiejętnościach. Oczekiwałem
także nagrody wynikającej z tej pracy, aby móc nieustanne powiększać swój
rachunek bankowy. Ale tutaj, z niewielką lub wręcz żadną pomocą i z
ograniczonym sprzętem, nauczyłem się polegać na Bogu, zamiast na sobie i na
zewnętrznych czynnikach. Robiąc coś, modlę się: „Panie, pozwól mi być Twoim
instrumentem. Wykorzystaj mnie dla dobra pacjenta. Oddaję ci rezultaty swojej
pracy”. Widzi pan, w Bel Air odniosłem sukces myśląc, że to ja jestem
wykonawcą. Ale teraz, jako instrument Boga poznałem prawdę, że to On jest wykonawcą”.
Ogarnęło mnie głębokie
uczucie spokoju. Podziękowałam Babie za przesłanie dostarczone mi przez Jego
instrument. Modliłam się, aby pamiętać o słowach chirurga w każdej sytuacji, a
zwłaszcza wtedy, gdy pełnię w Organizacji Sai jakąś funkcję i działam dla jej
dobra. Panie, nie pozwól mi na zazdrość, zawiść, dumę ani przekonanie, że
jestem święta. Nie pozwól mi nigdy czekać na nagrodę, ale pomóż mi z
wdzięcznością ofiarowywać Ci wszystkie skierowane do mnie pochwały i zarzuty.
Kiedy usłyszałam,
jak bardzo udane i inspirujące było spotkanie Organizacji, podziękowałam za nie
Bogu raz jeszcze. Podziękowałam Mu za pokazanie mi, że nigdy nie byłam sama,
ani nie zostałam opuszczona. To On jest zawsze wykonawcą i na Nim spoczywa
odpowiedzialność. Kiedy oddajemy Mu swoje poczucie odpowiedzialności i
odrzucamy pragnienie bycia wykonawcami, stajemy się Jego instrumentem. Wtedy
nasze życie naprawdę nabiera znaczenia.
**************
„Bądźcie mocno
przekonani, że w tym co robicie jest coś świętego… Złóżcie przyrzeczenie, że w
ramach Organizacji będziecie nieustannie rozwijali sewę (służenie).
Włączcie się w działanie. Traktujcie wszystkich jak dzieci jednego Boga. Komukolwiek
służycie, bądźcie przekonani, że służycie Bogu. Wtedy doświadczycie Boga”.
„Nigdy nie
rezygnujcie z Organizacji. Traktujcie ją jak oddech życia. Mając taką determinację,
stańcie się wzorowymi liderami. To Moje jedyne pragnienie. Miłość Swamiego towarzyszy
wam wszędzie”.
̶ Sathya Sai Baba
Dyskurs wygłoszony na V Światowej
Konferencji,
Hillview Stadium, 24. XI. 1990 r.
Egotyzm – tendencja do przesadnego zajmowania się sobą, własnymi przeżyciami i kierowanie uwagi otoczenia na siebie.