Zanim poznałem
Sathya Sai Babę i Jego nauki, byłem młodym lekarzem rodzinnym, zestresowanym
wymaganiami stawianymi przez rozległą praktykę i nową rodzinę. Starałem się zapobiegać
chorobom, nieść ulgę w cierpieniu i przeciwstawiać się śmierci, jeśli to w
ogóle możliwe. Większość czasu pochłaniały mi konsultacje, porody i wizyty domowe
– dlatego wychowywanie dwóch naszych córek pozostawiłem żonie. Nie zdawałem
sobie sprawy, że żona czuje się coraz bardziej samotna. Zdenerwowana, wysuwała
żądania materialne, pragnąc obszerniejszego mieszkania i więcej pieniędzy na
wydatki, co oznaczało, że musiałbym więcej pracować i dłużej przebywać poza
domem. Oboje czuliśmy się przygnębieni i nierozumiani. Stopniowo zaczęliśmy się
o wszystko oskarżać.
Nieświadomie
czułem się lepiej poza domem i spędzałem poza nim coraz więcej godzin. W tym
czasie u młodej żony jednego z naszych najbliższych przyjaciół zdiagnozowano
śmiertelną chorobę. Pojawiały się wielkie pytania, na które nie znajdowaliśmy
natychmiastowej odpowiedzi. Czy istnieje życie po śmierci? Gdzie się udajemy po
zakończeniu życia? Co jest celem egzystencji? Nasz przyjaciel wziął urlop i został
w domu, aby opiekować się żoną. W międzyczasie przeczytał kilka wiarygodnych
książek poświęconych interesującej nas tematyce. Polecał mi każdą odnalezioną
perełkę literacką. Pierwszą książką, która wywarła na mnie duże wrażenie, była
„Autobiografia jogina” napisana przez Paramahansę Joganandę. Następna książka
skłoniła mnie do czytania po nocach. Często łapałem się na wstrzymywaniu
oddechu w chwilach odkrywania głębokich prawd, omawianych przez dr. Samuela Sandweissa
w książce „Sai Baba. Święty i psychiatra”. W połowie książki napłynęły mi do
oczu łzy olbrzymiej ulgi. Przydarzyło się to mnie – człowiekowi, który nie
płakał od dzieciństwa oraz oczom, które jeden z wykładowców na uczelni określił
jako lodowato zimne jak stal. Myśląc o wielkim nauczycielu noszącym imię Sai
Baba, czułem ulgę i podekscytowanie, byłem zdeterminowany zobaczyć Go pewnego
dnia. Postanowiłem poznać wartość nauk owego Nauczyciela nauczycieli i Jego
cudów opisywanych w książkach. Przygotowałem się do tego przechodząc na
wegetarianizm, unikając alkoholu i czytając o Nim jak najwięcej.
Stopniowo
rozszerzałem swój pogląd na życie oparty na filozofii zachodniej o szerszy,
wschodni punkt widzenia, postrzegający ludzkie życie jako continuum, a nie pojedyncze,
mające kres wydarzenie. Odwiedziłem Swamiego w Indiach i obserwowałem Go. Przekonałem
się, że Bóg istnieje i że w tym Świętym Człowieku jest łatwo rozpoznawalny.
Uświadomiłem sobie, że Biblia i zawarte w niej dzieje Jezusa mogą również zawierać
prawdę. W ten sposób odwróciłem się od agnostycznego punktu wiedzenia i
przyjąłem idee akceptujące wszechobecnego Boga. Nasz personel wspomina, że po
powrocie od Baby jaśniałem blaskiem. Byłem szczęśliwy dzieląc się z ludźmi tym,
co przeczytałem i czego doświadczyłem – nawet wtedy, gdy nie prosili mnie o to.
Nieustannie myślałem
o Swamim i stworzyłem sobie mentalną grę szukania Go w uszach i w gardłach
pacjentów. Cokolwiek dla nich robiłem – np. gdy przycinałem starszym osobom
zgrubiałe paznokcie – wyobrażałem sobie, że czynię to dla Swamiego. Kiedykolwiek
pojawiały się trudności, zwracałem się do wewnętrznego Sai i mówiłem: „Swami,
nie wiem, co się dzieje. Co należy zrobić? Proszę, patrz przeze mnie, myśl
przeze mnie i mów przeze mnie”. To za każdym razem uspokajało rozpędzone myśli.
Często następujące po tym wydarzenia rozwiązywały zaistniałe dylematy.
Jedno z takich
pamiętnych zdarzeń miało miejsce, gdy wczesnym rankiem odebrałem telefon od
zaniepokojonej matki – wiarygodnej obserwatorki, nie martwiącej się nigdy drobiazgami.
W środku sezonu grypowego zachorowała jej córka. Ustaliliśmy, że podjadę do
nich przed pracą i zbadam dziewczynkę. Rodzice i dwójka pozostałego rodzeństwa
z niecierpliwością czekali na moje orzeczenie. Przejrzałem dokumenty, zbadałem
pacjentkę i nabrałem przekonania, że najprawdopodobniej mam do czynienia z
grypą. Gdy zacząłem wyjaśniać dlaczego tak uważam, uświadomiłem sobie nagle, że
nie mam co do tego całkowitej pewności, biorąc pod uwagę mgliste i niepewne
ustalenia dotyczące brzucha. W myślach poprosiłem Swamiego, aby przejął tę
sprawę. Kiedy przygotowywałem się do wyjścia spojrzałem przez ramię na młodą
pacjentkę, która w tym momencie wykrzywiła się z bólu, starając się usiąść na
łóżku. Przyznała, że przy poruszaniu się odczuwa dolegliwości w dole brzucha.
Szybko zmieniłem wstępną diagnozę i wysłałem ją do szpitala, gdzie tego samego
dnia chirurg dziecięcy wyciął jej wyrostek robaczkowy, bliski pęknięcia.
Dużo później dociekliwa
mama dziewczynki zapytała, co tego ranka skłoniło mnie do zmiany diagnozy, gdy
w tym czasie wiele osób cierpiało na skurcze brzucha, nudności i wymioty.
Przyznałem, że nie miałem pewności. Wybrałem grypę, bo była bardziej prawdopodobna.
Czując niepokój w związku z tym przypuszczeniem, poprosiłem w myślach Boga o
pokazanie mi prawdy lub żeby działał przeze mnie. Nie wiedziałem dlaczego się
odwróciłem, aby spojrzeć na pacjentkę w chwili, kiedy się skrzywiła siadając.
Pamiętam jednak, że poczułem ulgę stawiając mniej prawdopodobną diagnozę
zapalenia wyrostka robaczkowego, jako bardziej realistyczną przyczynę
dyskomfortu młodej pacjentki. Kiedy operacja potwierdziła poprawność tego
przypuszczenia, poczułem dumę czując, że podjąłem właściwą decyzję, chociaż
wiedziałem, że tego dnia otrzymałem wielką pomoc. Rozumiałem, że poczucie dumy
było nie na miejscu i powinienem je zastąpić głęboką wdzięcznością.
Tymczasem
sytuacja w domu stawała się coraz trudniejsza. Moje uczęszczanie do lokalnego
ośrodka Sai – wypełnionego obrazami i posążkami nieznanych postaci oraz
pieśniami śpiewanymi często w obcych językach – nie przyczyniło się do
złagodzenia obaw mojej rodziny i sąsiadów, którzy sądzili, że padłem ofiarą
kultu. Z pomocą przyjaciół skontaktowałem się z psychiatrą, prosząc go, żeby
spróbował złagodzić rozdźwięk pomiędzy moją żoną i mną. Pewnego dnia oznajmił,
że jego zdaniem jestem złośnik. To nieprawda, krzyknąłem. Pomyślałem sobie: „Jak mogę być złośnikiem,
skoro Swami nazywa nas ucieleśnieniami miłości!”. Dopiero dużo później uświadomiłem
sobie, że nigdy nie przeprowadziłem autoanalizy. Tłumiłem i ignorowałem
uczucia, opierając się wyłącznie na ideach i umyśle, aby przejść przez życie. Poczucie
obowiązku, zaabsorbowanie nauką i praktycznym stosowaniem zdobytych
umiejętności wyparły wewnętrzną, uczciwą ocenę uczuć i emocji bliższych naszej
najgłębszej istocie niż umysłowa gimnastyka. Nagle zmarł nasz zdolny
psychiatra, zostawiając nas z nierozwiązanymi problemami. Kolejny doradca
stracił nadzieję na uratowanie naszego małżeństwa zaledwie po trzech sesjach.
Zamiast dokładniej zbadać przyczyny rozpadu małżeństwa, wycofałem się w studiowanie
książek Swamiego, medytację i częstszy udział w spotkaniach w ośrodku Sai, gdzie
wibracje były zawsze pozytywne.
Podczas, gdy nasze współżycie pozostawało w nieokreślonym
stanie, ponownie odwiedziłem Swamiego w Puttaparthi. Zgodnie z wolą Opatrzności,
ktoś poprosił mnie o pomoc dla pary z Australii. Żona angażowała się we
wszelkiego rodzaju zajęcia poza domem, gdzie czuła się mile widziana i ceniona.
Jednocześnie jej mąż coraz dotkliwiej doświadczał samotności i odtrącenia. W
rezultacie wycofał się w głąb siebie, popadł w depresję i myślał o
samobójstwie. Uważał, że najważniejszym priorytetem żony powinno być zaspakajanie
jego potrzeb. Wysłuchałem oboje i zasugerowałem jak mogą poradzić sobie z problemami.
Uważałem, że przede wszystkim powinni rozwiązać impas w domu, a nie wkładać tak
wiele wysiłku w działalność zewnętrzną. Najwyraźniej Swami zmusił mnie do
przyjrzenia się mojej własnej sytuacji, przedstawiając mi identyczny problem w
innym małżeństwie. Nie skorzystałem jednak z tej rady. Zamiast przestrzegać nauk
Swamiego, żeby „najpierw robić, a potem mówić”, tylko mówiłem, zaniedbując
własne zalecenia w swojej rodzinie. Innymi słowy, unikałem trudności i
sprzeczek. Moja żona nie znała nauk Baby, ale obawiała się ubóstwa i szyderstw
ze strony sąsiadów, gdybym zrezygnował z dóbr materialnych na rzecz tego, co
nazywała „tym kultem”. Ostatecznie sprawą zajęli się adwokaci, którzy
poradzili, abym się wyprowadził z domu.
Podczas procesu
oziębiania stosunków, separacji i rozwodu, nieustannie myślałem o Swamim, Jego
wspaniałych cudach i naukach. Chociaż od czasu do czasu przeżywałem naprawdę
trudne chwile, wciąż pozostając w naszym domu i przygotowując się do rozwodu,
nigdy nie miałem kłopotów ze spaniem ani nie czułem wzburzenia będąc sam. Kiedy
przeniosłem się do osobnego mieszkania, w sklepie spożywczym podeszła do mnie sąsiadka,
aby się przywitać. Zbliżając się do mnie, ze zdziwieniem wyrzuciła w górę
ramiona i wykrzyknęła: „Otacza cię wielki spokój!”. Rzeczywiście, dziękowałem
Swamiemu za zdrowie i za zaszczytny zawód, chociaż w małżeństwie nie byłem
szczęśliwy. Dopóki czułem, że On jest ze mną, zgoda na to, co traktowałem jak
Jego wolę, pomogła mi akceptować napływające wydarzenia.
Praktykując wprowadzanie obecności Swamiego w
codzienne życie, kładłem dla Niego na talerzyku odrobinę pokarmu. Wątpiąc w
sens tego gestu, rozmawiałem ze Swamim w myślach. „Jak to się dzieje Swami, że
pojawiasz się ludziom w fizycznym świecie, ale nigdy nie zjadłeś nawet odrobiny
tego co przygotowałem dla Ciebie?”. Bez dalszych zbędnych myśli położyłem
zawinięty cukierek na Jego talerzyku stojącym na stole w jadalni i wziąłem się
za zmywanie. Nagle poruszyła się firanka i z balkonu na parterze wskoczyła do
jadalni wiewiórka. Obiegła stół, wskoczyła na krzesło stojące obok talerzyka, a
stamtąd na blat stołu. Schwyciła cukierek łapkami i zębami odkleiła papierek. W
kilka sekund później wycofała się z cukierkiem na balkon, pozostawiając mnie zdumionego
tym, co się stało. Czyż Swami nie powiedział, że wszystkie imiona i formy są
Jego?
Pomimo tego znaku
Jego wszechobecności, postrzegałem Swamiego jako dawcę dobrodziejstw i
ucieleśnienie Prawdy, który wskazuje jak uwolnić się od kaprysów umysłu i
odnaleźć Boga. Zdarzyło się tak, że przydzielił mi miejsce w pierwszym rzędzie
podczas darszanu w Puttaparthi. W tej
szczególnej sytuacji mój umysł stał się niezwykle jasny. Zanim nadszedł Pan,
przeczuwałem, gdzie skieruje Swoje kroki, gdzie się zatrzyma, żeby wziąć listy i
jeśli stanie na określonym kwadracie łupkowej podłogi, będzie to znak, że mogę
mieć nadzieję na padanamaskar. Kilka
minut później Swami wszedł do Sai Kulwant
Hall, poruszając się jak na powtórce w telewizji. Zatrzymał się przede mną
na wyznaczonym kwadracie i spojrzał na mnie. Instynktownie dotknąłem czołem
Jego delikatnych stóp, usiadłem i spojrzałem na Niego. Byłem zdezorientowany,
ponieważ nie poczułem jakiejś specjalnej radości czy uniesienia. Zauważyłem
tylko, że Swami przygląda mi się wyczekująco. Później ruszył dalej udzielając darszanu, pozostawiając mnie z uczuciem
niespełnienia i pustki.
Po namyśle
doszedłem do wniosku, że Swami pragnął abym raczej wejrzał w siebie i znalazł
odpowiedzi na zagadki dotyczące życia i samorealizacji, niż spoglądał na Jego
fizyczną formę. Popchnął mnie na tę ścieżkę dając mi przyjaciela, który od
dawna praktykował samodociekanie i nalegał, abym odpowiadając na jego pytania dowiedział
się, co czuję. Cóż, przez większość życia starałem się ignorować uczucia.
Badanie nauczyło mnie, że są one bliższe prawdy niż poszukiwania mentalne, które
wypływają z ego i często są przeciwieństwem prawd duchowych. Zwyczaj nazywania
uczuć prowadzi do pytania, skąd się one biorą. W ten sposób odkryłem, że w
dzieciństwie zabarwiałem wydarzenia, posługując się pędzlem lęku przed
niedoskonałością. W wyniku tego każda następna reakcja i odpowiedź wynikała z poczucia,
że zostałem urażony i przyjmowała formę sarkastycznego komentarza lub
krytycyzmu. Praktykując obserwowanie umysłu nauczyłem się nie dopuszczać negatywnych
odpowiedzi i reagować spontanicznie kochającą dobrocią, która jest bliższa
temu, kim naprawdę jestem.
Swamidźi, w Swoim
współczuciu, dał mi doświadczenie, które powinno rozerwać zasłonę ignorancji.
Otrzymałem je podczas ceremonii kładzenia kamienia węgielnego na terenie przeznaczonym
pod budowę szpitala superspecjalistycznego. Swami zaprosił na nią dygnitarzy i
lekarzy zebranych tego promiennego poranka w namiotach obozu medycznego pracującego
podczas obchodów rocznicy Jego urodzin. Swamidźi łaskawie przedstawił ludzi
zaangażowanych w projekt. Uczynił to z niezrównanym czarem, opisując z wielką
miłością jak dygnitarze wywiązują się ze swoich obowiązków. Potem zamilkł i
przeszedł obok lekarzy błogosławiąc każdego z nich uniesioną dłonią. Wszystkie
oczy skierowane były na Niego. Wszystkie moje myśli ucichły. Miałem wrażenie,
że moje wnętrze i przestrzeń wokół mnie przenika obezwładniająca, intensywna,
radosna energia. Ledwie odważyłem się oddychać i poruszać, nie wspominając o
mówieniu, gdyż obserwowanie tego cudownego uczucia miłości i błogości,
wywołanego przez Pana, napełniało mnie podziwem. Teraz rozumiem, opisując to wydarzenie,
że jesteśmy energią miłości, której tego dnia doświadczyłem. Tak więc,
przesłanie Swamiego mówi, że powinniśmy praktykować dostrzeganie tego samego
Mieszkańca w każdym, porzucając nawyk osądzania
i rozwijać miłość.
Pomimo tych
doświadczeń, gdy pojawiły się trudności popadałem w panikę i zapominałem o
Bogu. Swami ponownie mi pokazał, że jest przy mnie kiedy naprawdę Go
potrzebuję. Zaczęło się to w momencie, kiedy złożyła mi wizytę kobieta pragnąca
zabezpieczyć się przed chorobami tropikalnymi podczas podróży do Afryki.
Przedyskutowaliśmy dostępne w tym czasie i wciąż niewystarczające metody
zapobiegania malarii. Niestety, w kilka tygodni po powrocie zapadła na tę chorobę
i była bliska śmierci. Zanim powróciła do pracy, została poddana specjalistycznej,
intensywnej opiece medycznej i wielomiesięcznej rehabilitacji. Jej prawnik
uznał, że porada lekarska, jakiej jej udzieliłem, była zaniedbaniem.
Dzięki boskiemu
prowadzeniu Swamiego, dwa niespodziewane zdarzenia zmniejszyły stres wywołany
tym sporem. Po pierwsze, edytor kanadyjskiego „Biuletynu Śri Sathya Sai”
poprosił mnie o wskazówki dla ludzi jadących do Puttaparthi. Zbadałem ten temat,
w tym metody zapobiegania malarii i napisałem artykuł, który został
opublikowany tuż przed odwiedzinami mojej pacjentki. Dzięki temu mogłem
udowodnić, że podczas jej wizyty doskonale znałem bieżące trendy w zapobieganiu
tej choroby.
Kolejna wielka
pomoc pojawiła się w równie komfortowej formie. W ramach swojej obrony
skontaktowałem się z firmą ubezpieczeniową zajmującą się błędami w sztuce
lekarskiej i poprosiłem o adwokata. Trudności pojawiły się wtedy, kiedy nie
mogłem znaleźć swojej karty członkowskiej. Wiedziałem, że ma rozmiar karty
kredytowej i znajduje się w mieszkaniu. Szukałem jej w każdej wolnej chwili. Pomyślałem,
że może jest w szufladzie, w której trzymałem większość najmniejszych rzeczy,
mogących pewnego dnia okazać się potrzebne. W końcu wysypałem jej zawartość na
stół w jadalni. Sprawdziłem boki oraz dno szuflady i szafki. Potem starannie
włożyłem wszystkie te przedmioty ponownie do szuflady i pomyślałem
przygnębiony: „Swami, nie mogę znaleźć swojej karty członkowskiej. Nie wiem
gdzie jest. Jeśli mam ją znaleźć, to musisz mi pomóc!”. I przestałem jej
szukać. Gdy w chwilę później szykowałem się do wyjścia, wysunąłem szufladę raz
jeszcze. Otwierając ją zobaczyłem, że coś trzepocząc spada na podłogę, stroną
tytułową do dołu. Zdumiony, ale pełen nadziei i niemal pewny, co to jest,
pochyliłem się i odwróciłem kartę. To była ona, tak długo poszukiwana karta! Od
tamtej chwili jestem głęboko przekonany, że Swami zaangażował się w tę sprawę.
Uspokojony uznałem, że moim obowiązkiem jest mówienie prawdy. Problem, jaką
interpretację wybierze sąd, pozostawał poza moją kontrolą i wpływem. Wiedza, że
wykonawcą jest Swami, przynosi wielką ulgę. Znosi rolę ofiary i zastępuje ją rolą
obserwatora. Dzięki Jego łasce, sprawa została rozstrzygnięta bez orzekania o winie.
Nie czułem gniewu ani zniechęcenia mogących płynąć z tego doświadczenia, lecz
ulgę wynikającą ze stosowania nauk Swamiego. Oto te nauki, wyrażone w najbardziej
wzniosłej formie:
Ten, który nie
jest nigdzie obecny, jest wszędzie.
Ten, który jest
bezinteresowny, cieszy się wszystkim.
Ten, który jak
się wydaje nic nie robi, robi wszystko.
Gdy uświadomimy sobie, że ta sama energia
ożywia nas wszystkich, przestajemy zmagać się z życiem. W głębi duszy doskonale
rozumiemy, że nikt nie jest lepszy czy gorszy od drugiego, ponieważ wszyscy jesteśmy
jednym i tym samym. Dlaczego miałbym pękać z dumy lub uważać się za lepszego od
innych, przeżywając miłe doświadczenie? Gdy mając do czynienia z negatywnym zdarzeniem
czuję się dotknięty lub osądzam siebie jako człowieka przeciętnego lub złego,
powinienem pamiętać, że mam do czynienia wyłącznie z projekcją umysłu.
Wszyscy wolimy prawdę od kłamstw, miłość od strachu,
sprawiedliwość od niesprawiedliwości, pokój od wojny. Kiedy postanawiamy postępować
z miłością i zrozumieniem, zgodnie z zasadami właściwego zachowania lub
dobroci, nasze sumienie jest usatysfakcjonowane, ustają wewnętrzne zmagania i
przychodzi spokój. Jednak umysł, z jego zmartwieniami i wątpliwościami, stara
się stwarzać pragnienia motywowane lękiem przed własną nieudolnością. Swami
radzi nam „skończyć z umysłem”, abyśmy stali się naszymi prawdziwymi „Ja”.
Czasami słowa oparte na wewnętrznych spostrzeżeniach
i na codziennym stosowaniu nauk Swamiego, po prostu ze mnie płyną. Jedno z takich
zdarzeń przyniosła wizyta nowego pacjenta, którego skierowała do mnie rodzina
dziewczynki z wyciętym wyrostkiem robaczkowym. Tym nowym pacjentem był sędzia
oskarżony o zabójstwo i oczekujący na proces. Ten niewątpliwie inteligentny mężczyzna
w średnim wieku cierpiał na depresję i bezsenność wywołane poczuciem winy. Powiedział
mi, że kiedy w deszczowy dzień jechał do sądu sportowym samochodem, na jezdnię
wybiegł nagle nietrzeźwy mężczyzna i wpadł prosto pod koła jego wozu. Zmarł w
wyniku doznanych obrażeń. Sędzia, ubolewając nad jego niezamierzoną śmiercią,
oświadczył z głębokim żalem, że ów człowiek nigdy więcej nie ujrzy piękna
natury. „Skąd pan wie?”, zapytałem, kwestionując to przekonanie. Szybko przeanalizowaliśmy
pytanie kim jesteśmy i odrzuciliśmy pogląd, że jesteśmy nieustająco
zmieniającym się ludzkim ciałem. Podobnie uznaliśmy, że nie jesteśmy również
umysłem, będącym różnorodnymi pragnieniami. Zdecydowaliśmy, że jesteśmy energią,
różniącą się od ciała. Zgodnie z prawami fizyki, jako energia nie zostaliśmy
stworzeni i nie ulegamy zniszczeniu, lecz wiecznie trwamy. Odnośnie poczucia
winy, przyjął, że byłoby ono jedynie wtedy właściwe, gdyby postępował
bezmyślne, źle lub pragnął wyrządzić szkodę. Mój nowy pacjent zgodził się, że
nie powinien tak się czuć. Przy kolejnej okazji przyznał, że ten wgląd bardzo
mu pomógł. Kiedy sąd ogłosił, że jest niewinny zarzucanego wykroczenia, poczuł
się jeszcze bardziej usprawiedliwiony.
Zauważyłem, że niemal codziennie dzielę się
naukami Swamiego z przysłanymi mi przez Niego pacjentami. W rzeczywistości, Swami
jest wewnętrznym mieszkańcem tych ludzi obciążonych lękiem i pobudzeniem psychicznym.
Pewnego wieczoru zwrócił się do mnie pewien nastolatek: „Panie doktorze, co by
mi pan polecił, abym stał się wielki?”. „Na czym ma polegać ta wielkość? Czy
chcesz być wysoki jak koszykarz, czy też wolisz stać się podobny do Matki
Teresy? Jeśli chcesz zostać kimś niezwykłym, musisz pracować nad charakterem.
Wiem, że cię na to stać! Słyszę, jak z ogromną energią śpiewasz bhadżan do
Śiwy, mimo że twoje ciało nie jest jeszcze w pełni rozwinięte. Naucz się ufać
prawdzie i pozostałym wartościom ludzkim, traktując je jako przewodników na
Ziemi. Praktykuj nauki Swamiego, a twoje życie będzie wspaniałe”.
W szczególnych sytuacjach, takich jak te, nie
ma miejsca na kontemplację ani na myślenie. Słowa po prostu płyną z ust, a na
twarzach otaczających nas ludzi pojawia się radość, zadowolenie i miłość,
podobne do tych, jakie widziałem u wielbicieli obecnych na darszanie. Chociaż codziennie rozmyślam o naukach Swamiego i
chociaż Swami powtarza, że jest z nami zawsze, to za każdym razem, gdy mam ku
temu okazję, odczuwam potrzebę ujrzenia Go w formie fizycznej. Każda wizyta u
Mistrza jest inna i nieprzewidywalna. Kiedy w listopadzie 1998 roku zgłosił się
nagle na zastępstwo odpowiedni i wiarygodny lekarz, ponownie pospieszyłem do
Puttaparthi. Podczas większości moich odwiedzin Swami rozpieszczał mnie
przepięknymi darszanami, a nawet sporadycznymi
uśmiechami. Podczas tej ostatniej wizyty, mimo moich starań, nie udawało mi się
zbliżyć do Niego fizycznie.
Przez przypadek zdecydowałem udać się do
szpitala ogólnego, kiedy odbywało się spotkanie dla lekarzy, którzy chcieli
uczestniczyć w obozie medycznym. Po wzniesieniu bezpłatnych klinik, po raz pierwszy
mogli wziąć w nim udział lekarze spoza Indii. Podczas kilku następnych dni pracowaliśmy
przez całą dobę w systemie zmianowym. Zespoły składały się z administratorów,
tłumaczy oraz personelu medycznego i paramedycznego. Mieliśmy do czynienia z
całym spektrum bardzo zaawansowanych chorób. Chroniczna anemia wywołana przez
pasożyty, gruźlica atakująca niezwykłe miejsca w ludzkim ciele – oto niektóre z
chorób, z którymi nigdy przedtem się nie zetknąłem. Czasami niewiele mogliśmy
pomóc, lecz mam nadzieję, że słuchając skarg pacjentów, okazaliśmy im
przynajmniej współczucie i dzieliliśmy z nimi ich cierpienie.
Szczególnie zachowałem w pamięci pewnego
mężczyznę. Powiedział przez tłumacza, że odczuwa ból w piersiach. Kiedy zdjął
koszulę, przeraziłem się na widok przecinających jego pierś blizn, długich na około
30 centymetrów i szerokich na 2,5 cm. Powiedział, że są pamiątką po pobiciu. Kilka
lat temu wieśniacy zaatakowali go kijami bambusowymi. Chciałem się dowiedzieć,
dlaczego jest taki chudy i smutny. Mężczyzna zaczął płakać. Tłumacz wyjaśnił,
że pacjent martwi się, ponieważ nie jest w stanie wyżywić siedmiorga swoich
dzieci. Dodał, że utrzymywał je prowadząc samochód, ale teraz nie może tego robić,
ponieważ coraz gorzej widzi. W ciągu ostatnich ośmiu dni zjadł zaledwie dwa
posiłki! Dowiedziałem się, że jedynym skutecznym systemem opieki społecznej w
Indiach jest żebractwo. To prawda, że celowa polityka rządu utrzymuje koszty
leków na niskim poziomie, lecz mimo to znajdują się one poza zasięgiem ubogich.
Ufam, że w szpitalu superspecjalistycznym usunięto temu człowiekowi kataraktę.
Jako lekarze mamy wielkie możliwości pomagać
ludziom przeżywającym trudności. To biedacy dają personelowi medycznemu okazję
do rozwijania altruizmu. Są prawdziwymi wielbicielami Sai. Z wielkim spokojem
znoszą ubóstwo i choroby, których my nie potrafimy tolerować, a zrozumienie
tego pozostaje poza naszym zasięgiem. Postanowiłem nigdy więcej nie osądzać
wieśniaków snujących się drogą noga za nogą, ponieważ mogą przeżywać końcowe
stadium zastoinowej niewydolności serca. Czyż ja, obcokrajowiec cieszący się
zdrowiem i luksusem, mam prawo narzekać jedynie z tego powodu, że nie znalazło
się dla mnie miejsce w Sai Kulwant Hall
podczas obchodów urodzin Bhagawana? Czyż nie powinienem koncentrować się na
oczyszczeniu serca i uczynieniu z niego prawdziwej rezydencji Boga?
Jestem wdzięczny Swamiemu za wiele rzeczy. Po
pierwsze, dziękuję Mu za danie mi możliwości prowadzenia szlachetnego życia,
pozwalając mi pracować jako lekarz. Po drugie, że zapewnił mi bezgraniczny
spokój, kiedy moje osobiste życie legło w gruzach. Dzięki łasce Swamiego moje
córki, czujące, że zostały przeze mnie opuszczone i nie są kochane przez matkę,
umknęły niebezpieczeństwom i rozkwitają wśród młodych dorosłych. Dzięki
cierpliwości, praktyce słuchania i poszanowania odmiennych poglądów, pojawiła
się między nami relacja pełna troski. Baba wciąż mnie inspiruje i wzmacnia moją
wiarę w zasadę altruizmu Swoim własnym przykładem oraz autorytetem nauk zrodzonych
z Prawdy.
Za każdym razem, kiedy pojawiają się trudności,
skupiam się na imieniu Swamiego, na jednym z Jego cudów lub na Jego naukach.
Wtedy pojawia się radosny spokój, ogromnie wzbogacający moje życie. Swami jest
moim bohaterem, moją siłą, moim Bogiem! Jest uosobieniem dobroci. Jest moim
wewnętrznym doradcą, moim sumieniem, energią obdarzającą życiem ciało i umysł.
Jest dla mnie wszystkim, bez Niego byłbym nikim. Mogę Mu podziękować tylko w
jeden sposób – postępując zgodnie z Jego naukami. Niczego w zamian od nas nie
chce, z wyjątkiem miłości, która pochodzi od Niego i przechodzi przez nas aby
wrócić do Niego.
Dziękuję Ci, Swami, że pozwoliłeś mi stać się
świadomym Twojej obecności i Twojego życia, które jest Twoim przesłaniem. Bez
tego moje życie przypominałoby przygnębiające pustkowie – nie do pomyślenia!
Dziękuję Ci, za uświadomienie nam wielkości, piękna i dobroci. Dzięki Twoim
niestrudzonym wysiłkom ukazałeś wartościowsze, altruistyczne wybory życiowe,
uwznioślające ludzkość. Naśladuję Twój przykład, a wewnątrz mnie zachodzi
transformacja. Zmieniłem się z nieśmiałego, pełnego rezerwy człowieka w mężczyznę
radośniejszego, bardziej spontanicznego i opiekuńczego. Zachęcony poczuciem wolności
płynącej z przestrzegania Twoich nauk, za każdym razem gdy mam dokonać wyboru,
świadomie szukam drogi lub odpowiedzi opartej na prawdzie, zrozumieniu i
miłosierdziu.
Myślenie o Swamim
jako o energii miłości, która płynie
przeze mnie do Jego różnych form tak bardzo poprawiło relację pomiędzy mną a pacjentami,
że teraz nie potrafię wyobrazić sobie życia bez Swamiego. Kiedy mówię wolny od
ego, płynie przeze mnie prawdziwa miłość i słowa mądrości Sai. W takich
chwilach jestem pełen energii i często słyszę radę sugerującą szlachetniejszą
alternatywę niż ta, o której sam pomyślałem. Dzięki temu, jeśli praktykuję
konsekwentnie, polepszam bez wątpienia jakość swojej misji.
Lekarze powinni pamiętać słowa Marka Twaina,
amerykańskiego satyryka, który zauważył, że „leczy matka natura, a lekarze
przysyłają rachunki!”. Czy Swami nie sugerował, że lekarze oszukują samych
siebie, uważając, że odpowiadają za proces uzdrawiania? Żeby zyskać mądrość i
uwolnić się od tej iluzji, musimy przyjąć zwyczaj podążania za sumieniem,
naszym wewnętrznym inspiratorem, wykonując swoje obowiązki w najlepszy możliwie
sposób i praktykując wartości ludzkie. Wówczas rozpoznamy, że Bóg jest energią
miłości podtrzymującą wszystkich. Nikt z nas nie jest ważniejszy od innych. W
rzeczywistości, istnieje tylko Jeden!
tłum. zespół redakcyjny