Sai Baba Awatar – cz.8Nowa podróż do Potęgi i ChwałyHoward Murphet
Rozdział 15Karma joga
Świat wpadł w pułapkę własnej aktywności.
Wyjątkiem są chwile kiedy wielbi
Boga.Bhagawad Gita Siedziałem wraz z
kilkoma Hindusami w wewnętrznym pokoju domu Sai Baby w Brindawanie, gdy nagle
pojawiała się w nim wysoka postać swamiego Karunjanandy. Miał krótko przystrzyżone
włosy i poważną twarz średniowiecznego mnicha. Pomyślałem, że ma około
pięćdziesiątki, ale powiedziano mi później, że skończył osiemdziesiąt lat. Wiedziałem już co
nieco o jego przeszłości. Był jednym z pierwszych uczniów słynnego swamiego
Śiwanandy z Riszikeszu. Spędziwszy jakiś czas ze swoim mistrzem, swami
Karunjananda wyruszył w wysokie Himalaje i przebywał tam przez wiele lat,
poddając się wyrzeczeniom koniecznym dla rozwoju duchowego. W końcu założył
aśram w Rajahmundry, we wschodniej części stanu Andhra Pradesh. Jak można było
wywnioskować z założonego w nim sierocińca, jego działalność koncentrowała się
na praktycznych pracach związanych z opieką społeczną prowadzoną wśród ludzi
zamieszkujących tę okolicę. Karunjananda bardzo przypominał swojego mistrza o gorącym
sercu – był karma-joginem, człowiekiem współczującym, pełnym oddania i poświęcenia. Już wcześniej
widziałem przy Babie ludzi w pomarańczowych szatach i wiedziałem, że od czasu
do czasu odwiedzali Go wielcy indyjscy swami. Teraz miałem szansę porozmawiać z
jednym z nich i być może poznać jego myśli i uczucia związane z Sai Babą, a
także dowiedzieć się o rodzaju łączącej ich relacji. Swami
Karunjananda mówił słabo po angielsku. Jego rodzinnym językiem, tak samo jak
Baby, był telugu. Na szczęście towarzyszył nam uczciwy i praktyczny dr S.
Bhagawantam, fizyk jądrowy i główny tłumacz Baby z telugu na angielski. Chętnie zgodził się nam pomóc, co przypisałem
jego podziwowi dla karma-jogina, odgrywającego wielką rolę w działalności Sai
Baby, o czym dr Bhagawantam zamierzał opowiedzieć mi później. Odpowiadając na
moje pytanie swami Karunjananda wyznał, że po raz pierwszy otrzymał darszan Baby w 1957 roku. Początkowo
myślał, że cuda Baby biorą się z pewnych mocy jogicznych, które były czymś
mniejszym niż boskie moce. Mimo to przyciągało go do Sai Baby coraz
potężniejsze uczucie. Potem, po kolejnych doświadczeniach cudów, przebywaniu w obecności
Baby i wielu medytacjach, doszedł do wniosku, że potęga Sai jest boska i w
istocie jest On Awatarem. Zrozumiał wtedy,
że poświęca swoją pracę tej inkarnacji Boga. Co więcej, uświadomił sobie, że
Sai Baba pracuje przez niego, traktując go jak instrument i czasami odgrywa
bezpośrednią rolę w jego działaniach na rzecz dobra społecznego. Opowiedział mi
także o kilku przejmujących przykładach tej cudownej relacji. Przytaczam dwa z
nich. Wdowa mieszkająca
niedaleko aśramu swamiego Karunjanandy miała syna, obiecującego młodego
inżyniera, będącego jedynym wsparciem dla młodszego rodzeństwa i dla niej. Pewnego
dnia niespodziewanie syn zmarł na atak serca. Wstrząs sprawił, że zaniemówiła. Swami wybrał się
do niej po raz pierwszy pół roku później, kiedy tylko usłyszał o tragedii. Kobieta
wciąż nie mogła wydobyć z siebie głosu. W tym czasie swami Karunjananda starał
się zawsze mieć przy sobie wibhuti
Sai Baby i korzystał z niego w nagłych wypadkach. Wierzył w moc świętego
popiołu i kilkakrotnie miał okazję przekonać się o niej. Teraz wyjął wibhuti z kieszeni i nałożył je na
czoło, gardło i język biednej, oniemiałej wdowy, której towarzyszyły dzieci i
kilka osób z rodziny. Swami Karunjananda pozostał tam jakiś czas, żeby z nimi
porozmawiać, dodać im odwagi i wzbudzić nadzieję. Mniej więcej po
pół godzinie od przyjęcia wibhuti,
wdowa, która do tej pory jedynie przysłuchiwała się rozmowie, zaczęła nagle mówić.
Na początku z trudnością znajdowała słowa, ale wkrótce zaczęła mówić swobodnie.
Wzbudziło to zachwyt i radość obecnych w pokoju osób. Niektóre z nich chodziły
później od domu do domu, opowiadając o tym wszystkim mieszkańcom wioski. Wieść
niosła się jak ogień po suchej trawie i wkrótce zebrał się tłum, aby zobaczyć
cud. Niektórzy, chcąc wyleczyć się z dolegliwości, prosili swamiego o święty
popiół. W kieszeni pozostała mu już tylko jedna paczuszka wibhuti. Przekazał ją więc tam, gdzie, jak czuł, była najbardziej potrzebna. Pozbawiony środków do życia robotnik
mieszkający w lesie w pobliżu Rajahmundry zmarł, pozostawiając ciężarną żonę i
dwie małe córeczki. Ponieważ żyły w skrajnej nędzy, swami zabrał je do aśramu.
Dziewczynkami zaopiekowano się w sierocińcu, a Karunjananda upewnił się, że
wdowa, która wkrótce spodziewała się dziecka, otrzymuje właściwe leki i
konieczne środki wzmacniające. Kiedy zbliżał się termin rozwiązania, umieścił
ją w aśramowym szpitaliku, w którym przebywali również inni pacjenci. Ponieważ
nie byli ciężko chorzy, nocny dyżur pełniła tylko jedna pielęgniarka. Pierwszego wieczoru stwierdziła, że przyszła
matka nie ma bólów porodowych i że tej nocy jej dziecko nie pojawi się jeszcze
na świecie. Pomyślała, że może spokojnie wyjść na dwie godziny. Upewniła się,
że pacjentom niczego nie brakuje i około 22:30, kiedy spokojnie spali, wybrała
się na późny seans filmowy. Wróciła kilka minut po 24:00, zajrzała na oddział
tonący w głębokiej ciszy, a potem położyła się w przyległym pokoju i
zasnęła. Wstawał już dzień, kiedy obudził ją nagle
płacz dziecka, płynący z sali chorych. Wyskoczyła z łóżka i podbiegła do drzwi,
niemal wpadając na sprzątaczkę, która właśnie przyszła do pracy. W jednej
chwili znalazły się obie przy kobiecie w ciąży. Jej łóżko było odgrodzone parawanem.Poród już się odbył. Maleństwo leżało przy
niej, wciąż głośno protestując. Zaniepokojona pielęgniarka zbadała matkę i dziecko.
Wszystko było w doskonałym porządku, jak gdyby tę pracę wykonała doświadczona
położna. Nie pozostał ślad po bałaganie i łożysku, a dziecko niewątpliwie było
wykąpane. Płacz ucichł i matka uśmiechnęła się do pielęgniarki ze szczęściem w
oczach. Pielęgniarka zaniemówiła ze zdumienia i poczucia winy. „Kto odebrał poród?”, zapytała w końcu. „Och, kiedy poczułam bardzo silne skurcze,
przyszła tutaj bardzo sympatyczna kobieta. Uspokoiła mnie i sprawiła, że
wszystko przebiegło gładko. Przyniosła ciepłą wodę, umyła noworodka i zrobiła
wszystko, co konieczne. Wspaniała kobieta!”. „Kobieta? Co za kobieta?”. „Nie
wiem jak się nazywa, ale tam jest jej fotografia”.I wskazała wiszące na ścianie duże, kolorowe zdjęcie Sai Baby w
towarzystwie swamiego Karunjanandy. „To nie jest
kobieta. Musiała się pani pomylić”, opowiedziała pielęgniarka. „Nie pomyliłam
się, siostro. Nie mogłabym zapomnieć tych pofalowanych włosów, pomarańczowej
szaty ani tej miłej i pięknej twarzy… To ta sama kobieta!”. „Kiedy urodziło
się dziecko?”. „Nie tak dawno.
Jeszcze przed chwilą ta pani wciąż tutaj była i trzymała moje maleństwo. Wyszła
tuż przed waszym przyjściem”. Zaskoczona
sprzątaczka poszła poszukać dziwnej kobiety na terenie aśramu. Dopóki dziecko
nie zaczęło płakać, większość pacjentów na oddziale smacznie spała. Nikt nie
wiedział, co działo się za parawanem i nikt nie zauważył kobiety wychodzącej z
sali. Po jakimś czasie sprzątaczka wróciła i zameldowała, że tajemniczej
położnej ubranej w pomarańczową szatę nikt nie widział. Pielęgniarka
spojrzała na zdjęcie Baby. Z czupryną kędzierzawych włosów, można go było pomylić
z kobietą, ale czy coś takiego w ogóle mogło mieć miejsce?! Nikt w aśramie
nie potrafił wytłumaczyć dziwnego zdarzenia. Pozostawało tylko niewiarygodne
przypuszczenie, że Baba naprawdę tutaj przyszedł i odegrał rolę położnej. Sam
swami Karunjananda nie od razu potrafił zaakceptować ten cud. Słyszał, że Baba
pojawia się w różnych miejscach, podczas gdy Jego ciało pozostaje tam, skąd
wyruszył w podróż. Wiedział o jogicznej mocy przemieszczania się w subtelnym
ciele i materializowania go, aby pojawiać się i zachowywać jak w zwykłym
fizycznym ciele. Wielcy jogini, wielcy adepci, dysponowali tą mocą. Sai Baba,
będąc Awatarem, z pewnością posiadał ją w najwyższym stopniu. Nikt nie potrafił
odgadnąć gdzie się przejawi Jego wielkie współczucie, ale dlaczego miałby uhonorować
jego aśram i ten skromny, niewielki szpital? Wydawało się to nieprawdopodobne,
ale jak inaczej można to wytłumaczyć? Wkrótce potem
swami Karunjananda znalazł się w towarzystwie Sai Baby i mógł z Nim porozmawiać.
Baba potwierdził swoją wizytę w szpitaliku, konieczną do odebrania porodu i
podał szczegóły, o których nie mógł wiedzieć nikt inny. Wtedy wiara swamiego
umocniła się i przepełniła go błogość. Zaledwie swami Karunjananda skończył relacjonować
te wydarzenia, wezwano go na spotkanie z Babą. Wówczas dr Bhagawantam opowiedział
historię z Rajahmundry, która, jak mi się wydawało, pozostawiła w jego umyśle
niezatarty ślad. Towarzyszący nam pułkownik Jogarao dodał to niej jeszcze kilka
szczegółów. Oto jej treść. Bhagawan co roku zwołuje konferencję liderów
ośrodków Indyjskiej Organizacji Śri Sathya Sai. Bierze w niej udział tysiące
delegatów. Do 1973 r. było pięć konferencji, a w styczniu 1974 r. miała odbyć
się szósta. Podczas obchodów urodzin Bhagawana w listopadzie 1973 r. przeprowadzono
szereg dyskusji dotyczących miejsca i organizacji spotkania. Podczas jednej z
nich Baba oznajmił grupom Swoich pracowników i ekspertów technicznych, że
postanowił urządzić je w Rajahmundry. Oświadczenie to powitano pełnym konsternacji
milczeniem. Pięć poprzednich konferencji odbywało się w miastach posiadających
odpowiednie urządzenia i udogodnienia, ułatwiające życie wielkiemu zgromadzeniu
delegatów. Natomiast Rajahmundry było tylko skromnym miasteczkiem, zauważanym
jedynie ze względu na długi, liczący sobie 2700 m most, spinający w tym
miejscu brzegi Godawari. Pierwszy odzyskał mowę dr Bhagawantam i
pułkownik Jogarao. Radzili Bhagawanowi, żeby zrezygnował z tego wyboru.
Bhagawan odpowiedział, że Rajahmundry zapewni wspaniałą atmosferę, dzięki
której nauki duchowe zapuszczą korzenie głęboko w umysły i serca uczestników. „Ale Swami, tamtejsza infrastruktura zupełnie
się do tego nie nadaje…”. „Nie martw się. Wszystko będzie dobrze. Wiem,
bo to widzę”. Nie byli pewni, co przez to rozumie, ale dostrzegli,
że podjął już decyzję. Cóż im pozostało? Pomimo wątpliwości mogli jedynie
zaakceptować decyzję Baby i zrobić wszystko co w ich mocy. Natychmiast
ofiarowali się pojechać do Rajahmundry i zorganizować budowę obiektów niezbędnych
do przyjęcia i wykarmienia tysięcy gości, którzy zaczną tam napływać na
początku stycznia. Baba
jednak nie wyraził na to zgody mówiąc, że nie ma takiej potrzeby. Pod
koniec listopada wezwał do Siebie dwóch mężczyzn mieszkających w Rajahmundry i
powierzył im przygotowania do
konferencji. Pierwszym z nich był swami Karunjanada, a drugim pan D. Ramarao,
przewodniczący Organizacji Sai na Wschodnią Godawari, gdzie leży to miasteczko.
Nie czuli żadnych obaw, chociaż do rozpoczęcia konferencji pozostał niecały
miesiąc. Baba uhonorował ich zadaniem, więc Baba ich poprowadzi. Jak często
powtarzał Swami, praca jest wielbieniem, a jej rezultaty pozostają w całości w
Jego rękach. Doskonale
znali zasadę Baby, że nie może być żadnej zbiórki pieniędzy. Wiedzieli, że nie
wolno obciążać delegatów i gości opłatami za wstęp oraz że należy ofiarować im
tradycyjną gościnność, obejmującą bezpłatne wyżywienie i zakwaterowanie.
Zwołali zatem spotkanie szczerych wielbicieli Swamiego, dysponujących dużymi
środkami pieniężnymi. Podczas
spotkania dziesięć osób zgodziło się wyłożyć na kapitał obrotowy po 5000 rupii.
Czy to mogło wystarczyć? Organizatorzy z innych okręgów, w których odbyły się już wcześniej takie konferencje,
orzekli jednym głosem: „Absolutnie nie! Na odpowiednie przygotowanie i obsługę
konferencji potrzeba ponad 200 000 rupii”. Jednak
nagle zaczęły się dziać zaskakujące rzeczy. Kupiec, nie będący nawet
wielbicielem Swamiego, przekazał im bezpłatnie drewno potrzebne do wzniesienia
tymczasowych budynków. Jednocześnie pojawili się wolontariusze mający je
postawić. Firmy handlowe udostępniły swoje magazyny i inne pomieszczenia na
kwatery dla gości. Kiedy zbliżał się termin rozpoczęcia konferencji, zaczęto
dostarczać całe ciężarówki żywności. Przyczynili się do tego spontanicznie
ludzie zamożni i ubodzy, miasto i wieś. Na przykład we właściwym czasie
pojawiło się nie wiadomo skąd piętnastu kucharzy i ofiarowało swoje usługi. Pierwszy
posiłek podany na konferencji zaspokoił potrzeby 10 000 osób. „I wszyscy
siedzieli przy stołach, a nie na podłodze jak zwykle siedzi się w Indiach,
kiedy zbierają się tłumy”, wtrącił pułkownik Jogarao. „Po
posiłku”, ciągnął dalej dr Bhagavantam, „Baba zapytał mnie z błyskiem w oczach,
co myślę o żywności dostarczonej przez tak niewielkie miasteczko, niewystarczająco
wyposażone. Odpowiedziałem: To niewiarygodne, Swami. Od dwudziestu lat nie
jadłem tak wystawnego posiłku, a i wtedy jedynie w domach bardzo zamożnych
ludzi, na przykład na przyjęciach weselnych”. „Równie
niesamowity był fakt, że ten wysoki standard pożywienia utrzymywał się przez
wszystkie dni konferencji”. Pułkownik
Jogarao dorzucił: „Wszystko zostało perfekcyjnie przygotowane. Lepiej nie
zrobiłaby duża firma cateringowa z doświadczoną kadrą kierowniczą i
sprawdzonymi dostawcami. Konferencja okazała się ogromnym sukcesem”. „Czy
wystarczyło na to 50 000 rupii?”. Obaj
się roześmieli. „Zostało jeszcze 20 000!”. „A
więc dziesięciu sponsorów odzyskało część swoich pieniędzy?”. „Nie,
nie zgodzili się ich przyjąć. Zostały wykorzystane na zakupienie modułu w
jednym z nowych budynków w Prasanthi Nilayam na użytek wielbicieli z Rajahmundry. „Zatem”,
podsumował dr Bhagavantam, „to wydarzenie ponownie pokazało nam, jakim błędem
jest kwestionowanie oceny wydanej przez Babę. My patrzymy jedynie na
powierzchnię. On widzi głębię”. „I
przyszłość”, dodał pułkownik. „Zatem zawsze ma rację”. Tak,
pomyślałem, ta historia uświadamia nam, że Baba zagląda do ludzkich serc oraz
do serc miast i miasteczek . Przypomniał nam także słowa, które tak często
powtarza, że miłość do Boga musi się wyrażać w działalności dla dobra
ludzkości. Ustanowił system działania zdolny do takiej pracy i uczy nas w jakim
duchu należy ją wykonywać. Mówiąc
w skrócie, system ten składa się ze znajdującego się na szczycie Trustu
Centralnego i Zarządu, dbających o sprawy finansowe i polityczne dotyczące
działalności Sai w sferze socjalnej, edukacyjnej i opieki społecznej. Na poziomie
stanowym powołano trusty i zarządy stanowe, połączone z Trustem Centralnym.
Podlegają im grupy noszące różne nazwy i spełniające odmienne funkcje. Niektóre
z nich koncentrują się na rozwijaniu duchowej i religijnej działalności.
Organizują regularnie spotkania i obozy, na których śpiewają bhadżany,
medytują, prowadzą kółka studyjne, wygłaszają wykłady i dyskutują. Inne grupy kładą
nacisk na praktyczną pomyślność społeczeństwa
i prace edukacyjne. Skupiają się na organizowaniu obozów medycznych dla
ludzi ubogich, pracy w szpitalach, prowadzeniu bezpłatnych bibliotek, przekazywaniu
duchowych zaleceń w wiejskich szkołach, zakładaniu ośrodków nauczania zawodowego,
w których prowadzi się zajęcia z zakresu handlu i rzemiosła – stolarstwa,
hydrauliki, krawiectwa, tokarstwa i instalacji. Wielbiciele
Sai Baby powinni wykorzystać własną inicjatywę, aby dowiedzieć się, gdzie w ich
społeczności istnieje największe zapotrzebowanie na prace społeczne. Pozostając
w stałym kontakcie z wolontariuszami, Baba stara się ożywić karma jogę, szczerą motywację w
działaniach humanitarnych, wykonywanych
w Jego imieniu. To jest oczywiście najtrudniejsze. Na świecie notuje się wzrost
działań dobroczynnych, przynoszących wymierne korzyści. Ale ile z nich zostało
wykonanych z miłości do ludzi, co jest równoznaczne z miłością do Boga? Każde
skażenie motywacji przez egoizm, każde pragnienie sławy, popularności czy honorów
pomniejsza dobry wpływ na tych, którzy je wykonują. Zamiast pomóc im uwolnić
się z niewoli egoizmu i hipokryzji w działaniach charytatywnych, przywiązują ich
jeszcze mocniej do świata cierpienia i śmierci. Natomiast
właściwa motywacja w działaniach dobroczynnych i społecznych powinna objąć cały
świat, jak zaleca karma joga. Wszystkie
działania powinny być poświęcone Bogu lub wykonywane dla dobra ludzkości. Może
się to wydać bardzo trudne i trudno się z tym nie zgodzić… a jednak nie jest
niewykonalne. Możemy osiągać to stopniowo. Większość
ludzi nie żyje dzisiaj w jaskiniach ani w pustelniach, lecz w świecie wymagającym
codziennego wysiłku. Musimy dążyć do nabycia dóbr, aby zapewnić dobrobyt swoim
rodzinom i sobie. Jest zatem oczywiste, że współczesne uwarunkowania wymagają
od nas zarabiania pieniędzy i uznają to za właściwy trend. Sanathana Dharma, odwieczna prawda hinduizmu, podaje, że obowiązkiem pana
domu przez określony okres życia jest zdobywanie dóbr materialnych i bogacenie
się, jeśli tylko pozwala na to karma. Nie ma w tym nic niewłaściwego. Gromadząc
jednak ziemskie dobra powinnyśmy mieć na uwadze dwa zastrzeżenia. Po pierwsze
musimy nieustannie pamiętać, że ziemskie dobra nie są tak naprawdę nasze, ale
zostały nam powierzone przez Pana. Należy je właściwie wykorzystywać i część z
nich zwrócić Bogu w formie pomocy niesionej innym istotom. Podobnie jak król
Dżanaka z Arjawarty[1]
i Hiob ze Starego Testamentu, nie możemy przywiązywać się do nich mentalnie ani
emocjonalnie, podobnie zresztą jak do pozycji zapewnionej nam w świecie – lecz
używać ich mądrze i z pokorą. Drugie
zastrzeżenie jest takie, że kiedy zbliża się starość musimy jeszcze bardziej
odsunąć się od swoich ziemskich skarbów i skierować umysł na bogactwa duchowe,
które będziemy mogli zabrać ze sobą podczas przejścia nazywanego śmiercią.
Jakże niemądry jest człowiek spędzający swoje ostatnie lata na zdobywaniu dóbr
materialnych, po to tylko, żeby porzucić je wszystkie, kiedy nieodwołalnie
wezwie go śmierć! „Uwolnij
się od przywiązania do rezultatów swojej pracy. Zakotwicz serce w Najwyższym,
spraw, by wszystkie twoje działania stały się święte”, mówi Bóg w Gicie. Sai
Baba ponownie uderza w ten starożytny dzwon mądrości. Jego dźwięk powinien
zostać usłyszany na całym świecie. Wszyscy
którzy podejmą ten pozornie trudny krok, mogą dokonać reorientacji swoich
wartości i mogą ofiarować Bogu wszystkie swoje czyny i posiadane dobra. Odnajdą
spokój i szczęście, wznosząc się ponad ulotne radości, cierpienia i wątpliwe zmysłowe
przyjemności. Karma przypomina chmurę kurzu unoszącą się
za jadącym samochodem. Gdy samochód się zatrzymuje, kurz opada na niego. Ale
samochód nie może nieustannie pędzić drogą, żeby przed nim uciec. Najlepszym
sposobem jest wjechanie na utwardzoną autostradę, z dala od pylistych dróg.
Znaczy to tyle, że człowiek musi zdobyć łaskę Boga i poruszać się wygładzonymi
przez nią drogami.~ Sathya Sai BabaRozdział 16
Podwójny owoc poddania się Bogu Pozwól, żeby pozostała mi jedynie
odrobina wolnej woli, bo dzięki niej będę Cię czuł wokół siebie i przyjdę do
Ciebie we wszystkim, ofiarowując Ci w każdym momencie swoją miłość. ~ Rabindranath Tagore Swami ponownie
wyjechał do Prasanthi Nilayam, gdzie problemy związane ze wzniesieniem budynku
wciąż wymagały Jego uwagi. Iris i ja mieliśmy pozostać w Indiach jeszcze przez
zaledwie pięć tygodni i pragnęliśmy spędzić z Nim każdą pozostałą minutę. Z
drugiej strony musieliśmy wyjechać na kilka dni do Bangalore z powodu pilnej
wizyty u dentysty i skomplikowanych spraw wyjazdowych – rozliczenia podatku
dochodowego, wykonania szczepień, pobrania pieniędzy z Australii na pokrycie
kosztów transportu i tak dalej. Jak zwykle Swami
rozumiał sytuację bez przykrych dla nas wyjaśnień. Powiedział: „Zostańcie tutaj
i załatwcie wszystko w Bangalore. Przypuszczam, że wrócę za tydzień”. Przechodząc przez
przedpokój uśmiechnął się z miłością do wszystkich zasmuconych twarzy, które za
sobą pozostawiał. Następnie z dr Keki Mistry i kilkoma innymi szczęśliwcami
wyjechał przez pomalowaną bramę wzdłuż alei ludzi zebranych na pożegnalnym darszanie. Przeszedłem przez ogród wypełniony teraz pustką, minąłem Sai Gitę, znowu roniącą słoniowe łzy
i przeciąłem odsłonięty krąg ziemi, na którym przedtem stał pandal. Teraz z
okien naszej bawialni otwierał się niezakłócony niczym widok na stojącego pod
drzewem słonia, który spędzał tam większość dnia machając trąbą i przeżuwając
wielki stos liści. To dobrze, ponieważ dawała nam pewność, że dopóki tu jest,
Swami niewątpliwie powróci. Jeśli Sai Gita zniknie, będzie to oznaczało, że
problemy w Prasanthi Nilayam skomplikowały się i Bhagawan zostanie tam nie
wiadomo jak długo. Porządkowaliśmy w pośpiechu nasze sprawy, żeby móc
niezwłocznie wyruszyć, jeśli słoń wyemigruje na północ. Naszym dentystą w Bangalore był dr R.S.
Padmanabhan, wielki przyjaciel i szczery wielbiciel Sai. Chcieliśmy spędzić z
nim trochę czasu, nie tylko ze względu na jego magiczne zabiegi dentystyczne,
ale również dlatego, że znał Babę od 1945 roku i czasami miał zaszczyt spożywać
obiad w Jego domu. Obiecał opowiedzieć nam o kilku swoich doświadczeniach ze
Swamim. Intrygowało mnie dlaczego ten bliski i wieloletni
wielbiciel Baby przyjeżdżając z rodziną do Brindawanu zawsze siada z tłumem na
dziedzińcu i bardzo rzadko zagląda do prywatnego ogrodu i domu Bhagawana. Tylko
raz widziałem go w przedpokoju, kiedy zamierzał wręczyć Swamiemu duże pudło
szkieł kontaktowych, przysłanych z Waszyngtonu przez dr K.C. Pani i przeznaczonych
na cele społeczne inicjowane przez Babę. Innym razem Padmanabhan przyprowadził
swoją rodzinę, aby Swami pobłogosławił małżeństwo jego syna. I chociaż czekał pokornie na zewnątrz prywatnych
pomieszczeń Baby, na jego twarzy nigdy nie ukazywała się mina niezadowolenia,
będąca jedną z póz męczennika, dostrzegalna u niektórych wieloletnich wielbicieli
Bhagawana, którzy krócej niż on byli wielbicielami. Przeciwnie, uśmiechał się
rozświetlony tajemniczą radością, zrodzoną bez wątpienia z jego doświadczeń ze
Swamim. Dr Padmanabhan spotkał dziewiętnastoletniego
Sathya Sai Babę kiedy miał zaledwie 23 lata i rozpoczynał w Bangalore karierę
zawodową. Było oczywiste, że od samego początku traktował młodego Swamiego z
szacunkiem i czcią, okazywanymi zwykle ludziom w zaawansowanym wieku i
odznaczających się mądrością. Powiedział: „Przy pierwszym spotkaniu Swami zawładnął
moim sercem i Swoją boską miłością wzniósł mnie duchowo. Poza tym, chociaż Go o
to nie prosiłem, przepowiedział kilka ważnych wydarzeń w moim życiu. Powiedział
na przykład, że ożenię się w ciągu dwóch miesięcy. Cóż, nie miałem wtedy takich
planów”. Przyznał następnie, że rzeczywiście tak się
stało. Jego wybranką została dziewczyna, którą poznał na spotkaniu Sai. Ona i
jej ojciec byli wielbicielami Sai Baby i długoletnimi czcicielami Pana Kriszny.
Każdego dnia czytali fragment z Bhagawad Gity i Padmanabhan zaczął ich w tym
naśladować.W następnych latach para miała wiele osobistych
kontaktów z Babą, zarówno w Jego aśramie, jak w swoimi domu, często odwiedzanym
przez Swamiego. Młody Baba, jak prawdziwy ojciec, interesował się zarówno ich
przemijającą jak i duchową pomyślnością.
W 1949 r. powiedział Padmanabhanowi, że powinien otworzyć drugi gabinet
chirurgii stomatologicznej na przedmieściach Malleswaram. „Ale Swami”, zaprotestował, „nie dostanę lokalu
w tej okolicy”. „Spróbuj”, odrzekł Baba zdecydowanie. Nieoczekiwanie Padmanabhan znalazł bardzo
szybko odpowiednie miejsce, ale był pewny, że koszty wynajmu będą bardzo wysokie
– co najmniej 200 rupii za miesiąc. Odkrył jednak ku swojemu zdziwieniu, że nie
przekraczają 25 rupii. Przestawił Swamiemu bieg spraw, a potem dodał: „Mam
trudności z nabyciem nowoczesnego sprzętu stomatologicznego, umożliwiającego
wykonywanie operacji. Kupienie go w czasie wojny jest prawie niemożliwe”. „Nie martw się.
Pomoże ci przyjaciel”, odrzekł Baba. Padmanabhan nie
zapytał kto to będzie i jak to się stanie. Wiedział już wtedy, że Swami
oczekuje od nas, że samodzielnie zdobędziemy potrzebne informacje i coś z nimi
zrobimy. Dużo więc rozmyślał o przewodnictwie Sai Baby. Nagle przypomniał
sobie, że jego przyjaciel dentysta przestał niedawno praktykować w domu i
wznowił działalność w innej okolicy. Być może na miejscu pozostał jeszcze
oryginalny sprzęt i zechce go sprzedać. Tak, przyjaciel
to zrobił i Padmanabhan mógł bez trudu spłacać raty, w miarę jak rozwijała się
jego praktyka. Kryła się za tym wszystkim niewidzialna inżynieria Swamiego,
który przybył pobłogosławić nowy ośrodek chirurgiczny w dniu jego otwarcia.
Podczas ceremonii zmaterializował małą srebrną figurkę Kriszny – replikę dużej
figury ze słynnej świątyni. Minęły kolejne
cztery lata, podczas których dentystyczna praktyka Padmanabhana rozkwitała, a
jego rodzinne życie przebiegało w harmonii. Czuł, że dzięki łasce Swamiego
czyni postępy na ścieżce duchowej. W 1953 r. Swami przedstawił
mu kolejną niespodziewaną sugestię. Powiedział, że Padmanabhan powinien
wyjechać za granicę, żeby zyskać więcej zawodowego doświadczenia. Taki pomysł
nigdy nie zaświtał w głowie dentysty, ale teraz, wiedząc że wszystkie rady jego
Guru są słuszne, zaczął o tym myśleć. Jeśli pozostanie czujny, okazja trafi się
bez wątpienia, ponieważ Baba był zawsze mocą sprawczą za sceną wydarzeń. Wkrótce potem
zorganizowano w Bangalore Indyjską Konferencję Stomatologów. Wzięli w niej
udział wybitni specjaliści z zagranicy wśród których znalazł się profesor
stomatologii z Uniwersytetu Wiedeńskiego. Padmanabhan zastanawiał się, czy może
do niego podejść i zapytać czy mógłby przyjechać do Wiednia na dalsze studia.
Wahał się, będąc człowiekiem skromnym i powściągliwym. Ostatecznie, skłonił go
do tego przyjaciel. Profesor obiecał pomoc w znalezieniu miejsca dla dr.
Padmanabhana na Uniwersytecie Wiedeńskim. „Bądź gotowy do wyjazdu, jak tylko przyjdzie potwierdzenie”,
poradził mu Swami. „Nie będzie cię tutaj przez rok!”. W odpowiednim
czasie pojawił się właściwy człowiek, który przejął praktykę dr Padmanabhana na
okres jego nieobecności. W czasie roku
spędzonego za granicą zdobywał doświadczenie w Monachium i Londynie, kontynuując
jednocześnie studia i praktykę w Wiedniu. I, jak niewątpliwie pragnął tego
Swami, jego umiejętności i renoma bardzo wzrosły. Wkrótce stał się wybitnym,
powszechnie szanowanym dentystą, nie tylko w Bangalore, ale daleko poza nim. Chociaż był
bardzo zajęty i dobrze prosperował, zawsze znajdował czas na regularne wizyty w
Puttaparthi w towarzystwie żony, syna i córki, chcąc wyrazić swój szacunek i
oddanie Temu, który był ich przewodnikiem i mentorem w każdej sprawie. Również
Baba od czasu do czasu brał udział w rodzinnych spotkaniach w domu Padmanabhana
lub jego kuzynki Sunderammy, córki pana Seshgiri Rao, mającego w dawnych
czasach ważny udział w rytuałach odprawianych w Puttaparthi. Jako pan domu, stojący
mocno jedną nogą w wymiarze duchowym, przeżywał szczęśliwe lata spełnienia. Gdy
narastały problemy, Padmanabhan przedstawiał je Panu nie tylko w modlitwie,
lecz również osobiście. Na przykład w 1963 r., miał kłopoty z plecami. Lekarz zdiagnozował
gruźlicę kręgosłupa, a inni medycy potwierdzili ten alarmujący werdykt.
Oznajmili mu, że w ciągu roku straci nogę. Będąc w desperacji, pan Padmanabhan
udał się do Swamiego po pomoc. „To nie
gruźlica”, zapewnił go Swami. „Kłopoty z kręgosłupem wynikają z tego, że zbyt
długo stoisz przy fotelu dentystycznym. Nie ma jednak potrzeby, żebyś przestał
pracować. Zaopiekuję się tobą”. Padmanabhan
stwierdził, że choroba zawodowa, chociaż czasami bolesna, nigdy nie była przyczyną
nieobecności w pracy. Jedenaście lat później wciąż cieszył się zdrowymi nogami. W tym samym 1963
r., kiedy to lekarze ostrzegali go, że może stracić nogę z powodu gruźlicy,
Baba powiedział do niego: „Nadszedł czas, żebyś ponownie pojechał za granicę”. „Ale Swami, to
teraz ogromnie skomplikowane – bardzo trudno jest uzyskać odpowiednie środki
dewizowe, wystarczające na życie i studiowanie za granicą”. „Nie martw się.
Otrzymasz zaproszenie i dostaniesz pieniądze. Nie będziesz musiał starać się o
dewizy!”. Teraz, mając
pełne zaufanie do przepowiedni Baby, lekarz czekał na dalszy rozwój wydarzeń.
Zaproszenie pojawiło się wkrótce. Wystosował go pracownik konsulatu
brytyjskiego w Bangalore, któremu naprawiał zęby. Bardzo szybko zaaranżowano
dla niego trzymiesięczną pracę i studia w Londynie i w Edynburgu. Poinformowano
go także, że zostaną mu zwrócone wszystkie wydatki i otrzyma stałe
wynagrodzenie. Okazało się, że jedynym wydatkiem, który pokrył z własnej kieszeni,
był koszt biletu lotniczego na powrót do Indii. Nie sprawiło mu to trudności. Był pewien, że
pojawiające się na jego drodze kolejne cenne szkolenie, podnoszące poziom jego
umiejętności zawodowych, było wynikiem tajemniczego manipulowania okolicznościami. Kolejny problem,
który Padmanabhan przedstawił Bhagawanowi, wiązał się z jego synem, który
również chciał zostać dentystą. Niestety, chłopiec źle radził sobie w koledżu.
Ojciec wpadł na pomysł wysłania go gdzieś daleko od domu, najlepiej do szkoły
na zachodnim wybrzeżu. Musiał to jednak skonsultować ze Swamim. Baba zgodził się
na proponowane zmiany i polecił, żeby najpierw przysłał syna do Niego. Podczas
interview zakręcił ręką i zmaterializował wieczne pióro. Dając go młodzieńcowi
polecił mu przykładać się do nauki i korzystać z pióra na egzaminach. Przypomni
mu ono, że Swami jest z nim zawsze i go wspiera, więc na pewno mu się
powiedzie. Bez względu na
powód, wieczne pióro było wspaniałą inspiracją. Od tamtego czasu młody człowiek
osiągał najwyższe oceny na wszystkich egzaminach i w ostatnim roku został
najlepszym studentem na swoim uniwersytecie. W 1973 r., w 10
lat po swojej ostatniej, zainicjowanej przez Swamiego podróży za granicę, dr
Padmanabhan sam postanowił wybrać się w podróż. Zapytał Babę, czy może polecieć
do Anglii i pomóc synowi w kontynuowaniu tam studiów stomatologicznych. „Tak, z moim
błogosławieństwem”, powiedział Baba. Pojedź także do Ameryki. Odkryjesz, że to
tam znajduje się właściwe miejsce na jego dalszą naukę”. Dr Padmanabhan
udał się więc do Anglii i Ameryki i ostatecznie był w stanie zapewnić synowi
udział w zaawansowanych studiach na uniwersytecie w Pensylwanii. Był bardzo
szczęśliwy, kiedy mówił Babie o postępach syna. „Zanim pojedzie,
musi się ożenić”, powiedział Swami, który znał niebezpieczeństwa zachodnich
dżungli, grożące przystojnym młodym Hindusom. Dentysta, będąc wielbicielem
Pana, zaakceptował jak zawsze Jego decyzję. Gdzie jednak znaleźć odpowiednią
kandydatkę na żonę? Cóż, pozostawił tę sprawę w niezawodnych rękach Baby. Wkrótce po tym
jak Iris i ja wróciliśmy do Indii w 1974r., do Bangalore przyjechał stary
przyjaciel Padmanabhana, Hindus piastujący wysokie, oficjalne stanowisko w USA.
Towarzyszyła mu żona i ich piękna córka. Kiedy zobaczył ją Baba, powiedział do
Padmanabhana: „Jeśli rodzice wyrażą na to zgodę i jeśli ten układ uszczęśliwi
tych młodych ludzi, zostanie ona żoną twojego syna”. Młodzi ludzie wydawali się
być bardzo podekscytowani tym pomysłem i oczywiście rodzice z obu stron, będący
wielbicielami Bhagawana, zachwycili się Jego sugestią. Ślub odbył się w chwili,
gdy moja żona i ja byliśmy w Brindawanie, więc mieliśmy przyjemność
uczestniczenia w nim – właściwie podwójną przyjemność, ponieważ pojechaliśmy
tam z naszym starym przyjacielem Radżą Reddy i jego żoną, którą spotkaliśmy
wtedy po raz pierwszy. Krewni dr. Padmanabhana
i jego żony, tworzący w Bangalore krąg rodzinny, byli oddanymi wielbicielami
Sai Baby. Kiedyś przeżyliśmy wielką radość słuchając pań z tej grupy, opowiadających
o swoich doświadczeniach zebranych podczas lat spędzonych ze Swamim. Niektóre z
nich spotkały Go wcześniej niż dr Padmanabhan. Mam kasetę z tej sesji, nagraną
na potrzeby tej książki. Jednak głosy pań są pełne emocji i tak często toną we
łzach, że kiedy później próbowałem je odtworzyć, nie mogliśmy zrozumieć ani
słowa. Brzmiało to tak, jakbyśmy wszyscy płakali. Ale i tak był to
niezapomniany satsang. Jeśli chodzi o dr Padmanabhana, to mam wrażenie, że
uwolnił się od wszelkich projekcji ego – zmył je czysty strumień oddania dla
Boga. Przepływająca przez nich wszystkich miłość Sai Baby uniosła nasze serca wysoko
ponad świat materialny. Przypominam sobie
z naszych rozmów, że panie spokrewnione z doktorem przeżywały swoje niezwykłe
doświadczenia na początku działalności Swamiego, przed 1958r., kiedy w Jego
życiu i pracy dominował cudotwórczy atrybut – mahimy. Obecnie jest to nauczanie – upadesza. Pan N. Kasturi relacjonuje w swojej książce „Życie Bhagawana Śri Sathya Sai Baby”, że
w pomieszczeniu za starym mandirem w Puttaparthi Baba wykonywał operacje
chirurgiczne, między innymi na bracie dr. Padmanabhana, cierpiącym na przepuklinę. Dzięki historii
dr. Padmanabhana, opowiedzianej bez śladu ego, miałem wrażenie, że odnalazł on Sai
Babę w swoim sercu i nie potrzebował, jak większość z nas, Jego fizycznej
bliskości. Lecz jeśli tak, to dlaczego się z Nim spotykał? Lekarz
odpowiedział: „Swami jest jak ojciec uwielbiający spoglądać na Swoje dzieci.
Jeśli Go długo nie odwiedzam, przypomina mi o tym. Dlatego regularnie
uczestniczę w darszanach. Oczywiście,
to najmniejsze co mogę zrobić, żeby okazać Mu swoją wdzięczność za wszystko co
dla mnie zrobił”. „Ale przeważnie
siedzisz na zewnątrz. Dlaczego?”. „Swami jest
niezwykle zajęty i ci którzy Go kochają, powinni okazywać Mu pomoc, zamiast
zabierać Mu cenny czas. Proszę o interview, kiedy mam naglącą sprawę osobistą
lub rodzinną. Poza tym po prostu pokazuję Mu się w liniach. Czasami patrzy na
mnie i uśmiecha się. Czasami nie. Wiem jednak, że mnie dostrzegła i wie, że
jestem tutaj. Tylko to się liczy”. Była to bardzo
dobra lekcja dla nas wszystkich. Jeszcze niedawno czuliśmy się zranieni, ponieważ
Swami czasami nas ignorował. Zachęciło nas to do podjęcia ważnego kroku, aby
więcej myśleć o dawaniu Panu, niż o dostawaniu. Co jednak mogliśmy Mu dać –
wręczać kwiaty, owoce czy gadżety? Często powtarza, że ich nie chce. Pragnie
tylko nas, całkowicie Mu oddanych. W teorii
wiedzieliśmy o tym od dawna i staraliśmy się to praktykować. Ale ten wielbiciel
był żywym przykładem całkowitego oddania od niemal trzydziestu lat. W jego życiu
mogliśmy zobaczyć dwojakie owoce poddania się Bogu. Owoc zewnętrzny, boskie
przewodnictwo prowadzące do pomyślności w świecie, był bardziej oczywisty. Ale
drugi, owoc duchowy, z jego wewnętrznym spokojem i radością, z jego
zrozumieniem znaczenia i celu życia był niewątpliwie cenniejszy. Jeden należał
do mijającego czasu, drugi do wieczności. Ramana Maharishi
z Arunaćali tak powiedział o poddawaniu się Panu: „Całkowite poddanie na
początku jest niemożliwe. Częściowe oddanie jest z pewnością możliwe dla
każdego. Z czasem doprowadza ono do całkowitego poddania”. Te słowa pomagają
nam zrozumieć, że droga do poddania dzieli się na etapy, więc zamiast rozpaczać
z powodu naszego powolnego rozwoju, powinniśmy być zadowoleni, że po pewnym czasie
możemy postawić następny krok. Niektórzy ludzie mogą pytać: Dlaczego w ogóle
miałbym się poddać? Dlaczego miałbym stracić własny kręgosłup i wyrzec się własnej
woli?”. Takie pytania
obrazują całkowity brak zrozumienia sytuacji. Poddając się Bogu – zarówno
bezforemnemu jak i Temu w wybranej przez nas postaci – tak naprawdę poddajemy
się naszej wyższej Jaźni. W rzeczywistości wymieniamy nasze tandetne,
bezwartościowe pragnienia na coś wielkiego – na mądrą boską wolę w nas samych.Nic więc dziwnego, że ci którzy poddali osobiste,
egocentryczne pragnienia, wykazują najsilniejszą wolę. Dostrzegamy to w życiu
wielkich świętych i mistrzów. Ci, którzy ofiarowali swoje życie Boskości,
zyskują nowe życie, na wyższym i szczęśliwszym poziomie. Ludzie
przywierający do swoich małych ego, jak gdyby to była jedyna ich cenna
tożsamość, czujący opór przed poddaniem się Boskości w Jezusie lub w Sai Babie
– to znaczy duchowemu guru w jakiejkolwiek formie – powinni pamiętać, że w
rzeczywistości nie poddają się innej osobie, ale jedynie zewnętrznemu symbolowi
własnej wewnętrznej Boskości, swojej prawdziwej Jaźni. Można na to
spojrzeć także z innej strony. Osobowy zewnętrzny Bóg jest katalizatorem wspierającym
alchemiczny proces przeobrażenia ołowiu niższego ja w złoto wyższej boskiej
Jaźni. Baba to wie i oznajmia, że takie przeobrażenie jest powolnym i bolesnym
procesem, jednak przekreślenie fałszywego „ja” jest prawdziwym krzyżem
zbawienia. Rozmyślając o tych aspektach bhakti
i o boskiej mądrości, oczekiwaliśmy niecierpliwie powrotu Baby do Brindawanu.
Nadszedł koniec tygodnia bez najmniejszych oznak Jego powrotu. Potem spod
drzewa zniknęła Sai Gita i zrozumieliśmy, że Swami nie wróci do nas tego lata. „Tym,
czego potrzebujecie do przepłynięcia oceanu życia, jest żaglowiec oddania, zapewnienie łaski Pana, poddanie się Jego woli.
Wyrzućcie wszystkie ciężary, a będziecie mogli iść lekko z fali na falę i na
kolejną. Bóg was przeprowadzi….. Proszę
tylko, żebyście zwracali się do mnie, gdy umysły pogrążają was w smutku, dumie
lub zazdrości. Pokażcie mi głębie swoich umysłów, bez względu na to jak bardzo
są groteskowe, jak okrutnie spustoszone przez wątpliwości i rozczarowania. Wiem
co z nimi zrobić. Nie odrzucę was. Jestem waszą matką…..”.~Sathya Sai Babatłum. J.C.[1] Arjawarta – nazwa legendarnej
ojczyzny Arjów, obszar obejmujący północne i środkowe Indie, pomiędzy
Himalajami a górami Windhja oraz między Morzem Arabskim a Zatoką Bengalską; najstarsza
nazwa aryjskich Indii.
Świat wpadł w pułapkę własnej aktywności.