Boskie gry Bala SaiV.R. Kriszna Kumar (wyjątki – ciąg dalszy)
Zaniepokojona para Kiedyś do starego
mandiru zawitała niewielka rodzina ze
świeżo poślubioną parą. Czyżby Swami nie wiedział o ich przybyciu? Ale zanim
postawili tu stopę, miał już gotowy plan! Dziwne było, że chociaż wiedział co
zrobi, to nie zaczął z nimi rozmawiać od razu. Strzały, które by wystrzelił,
mogłyby po kryjomu ich przeszyć, nie zauważone przez nikogo. Ostre strzały Jego
wzroku były jednak mocniejsze od potężnych strzał Pana Ramy. Członkowie rodziny
tak byli pochłonięci tym, co Swami mówi, że zapomnieli o celu swojej wizyty. W
Jego boskim towarzystwie na ogół nie pamiętamy o sobie. Wieczorem, jak zwykle,
udaliśmy się na piaszczysty brzeg Ćitrawati. Swami rozpoczął wykład na temat prawdy.
W przeciwieństwie do ludzi całkowicie oddanych Bhagawanowi, nowoprzybyli nie
rozumieli wszystkich Jego zasad. Baba podał każdemu wibhuti, a młodzieniec z tamtej grupy otrzymał amulet. Speszony,
nie wiedział co z nim zrobić. Swami zauważył, że młodzi płakali kiedy mówił.
Polecił młodemu człowiekowi przywiązać go do ramienia żony, ale bał się nawet
na nią spojrzeć, jakże więc miał go przywiązać? Zatem Swami poprosił o to jego
matkę, ale ona również się zawahała! Wtedy chłopak upadł Swamiemu do stóp i powiedział:
„Popełniłem wielki grzech. Moja żałosna postawa wynika z tego jak traktowałem
swoją pierwszą żonę”. Swami powiedział ze współczuciem: „Nareszcie zrozumiałeś
swój błąd. To dobrze! Dlatego wspólnie, twoja matka i ty, przywiążecie amulet
do ramienia nowo poślubionej małżonki”. Patrząc na nią, Swami polecił jej podejść
i podnieść lewą rękę. Wykonała to polecenie jak posłuszne dziecko. Swami pobłogosławił
ich i odesłał. Chociaż nie wiedzieliśmy jakiego przegnał ducha – być może był
to duch pierwszej żony młodzieńca, zmarłej na skutek tortur – to wrócili do
domu jak szczęśliwa rodzina. Jest wiele
przyczyn z powodu których Bóg zstępuje na Ziemię. Żeby uwznioślić ludzi może
posłużyć się nawet wielbicielem i skłonić go do odegrania ważnej roli. Nie musi
zawsze angażować się osobiście i działać bezpośrednio. Wybiera kogoś, kto
doprowadza zadanie do końca, nie będąc nawet tego świadomy. Powierza szczególne
zadania do wykonania wielkim duszom, takim jak Kabir[1],
Tulasidas[2],
Tjagaradża[3],
Dżajadewa[4]
czy Dżajagowinda. Żaden z nich nie zastanawiał się, które z nich są ważniejsze,
a które mniej ważne. Działali dla dobra ludzi. Ale w pewnym momencie Pan sam
bierze odpowiedzialność. Za każdym razem, gdy testuje wielbicieli, wielu z nich
czuje, że to Jego gra. Jej sekret polega na tym, że stają się lepsi. Sprawdzał
mnie wielokrotnie, a nawet postawił w obliczu niebezpieczeństwa utraty życia.
Ale w odpowiedniej chwili mnie ocalił. Ten, który nas sprawdza, jednocześnie
nas zbawia.Taniec węża
W tamtych czasach wyprawa do Puttaparthi była
równie trudna jak wyprawa do Kashi. Czasami, po pokonaniu wielu przeszkód,
wracaliśmy do Kuppam, naszej wioski. Zgadujecie, co działo się następnego dnia?
Przychodził list od Swamiego wzywający mnie do powrotu, z powodów znanych
jedynie Jemu. Nie było mowy o sprzeciwieniu się temu rozkazowi. W krótkim
czasie byłem gotowy do drogi i jeszcze raz rozpoczynałem żmudną podróż do
Puttaparthi. Jak zwykle włożyłem do koszyka girlandę dla Swamiego, splecioną
przez moją rodzinę z rosnących w naszych stronach cenionych kwiatów nagietka,
połączonych z bzem, piołunem i jaśminem. Wysłaliśmy ludzi, żeby zebrali
dojrzałe cukrowe jabłka, owoce mango i owoce drzewa chlebowego. Brałem tyle,
ile mogłem unieść. Następnego dnia utknąłem w Penugondzie,
ponieważ z powodu zamieszek wstrzymano kursy autobusów. Żeby nie tracić czasu
umieściłem bagaż na plecach i zacząłem iść w stronę Puttaparthi, mając do
pokonania 30 km .
Z powodu upału posuwałem się powoli, ale szedłem przed siebie wierząc, że Swami
wszystkim się zajmie. Widok rolnika wyciągającego wodę ze studni pobudził moje
pragnienie i ruszyłem w jego kierunku. Nagle nastąpiłem na coś miękkiego i
natychmiast się zatrzymałem. Rolnik, widząc moje przerażenie, podbiegł do mnie.
Kiedy zapytał, czy stanąłem na wężu, wykonałem dosłownie taniec węża, widząc że
coś odpełza. Nie wiedziałem, czy to pomyślne czy niepomyślne wydarzenie, ale
byłem wstrząśnięty i biło mi mocno serce. Rolnik wyjaśnił, że musiałem stanąć
na wężu, którego nie widzieli od lat, mimo że pracowali na tym polu. W końcu późnym wieczorem udało mi się dotrzeć
do Puttaparthi. Współczujący Bala Sai przywitał mnie u bramy i pozwolił dotknąć
Swoich stóp. Szybko otworzył koszyk i na oczach wszystkich włożył girlandę na
szyję. Dostojnie krążył wokół i komentował taniec na wężu. „Gdyby cokolwiek
przydarzyło się Murthiemu, byłbym za to odpowiedzialny przed jego rodzicami”,
oświadczył. Ludzie niczego nie rozumieli, dopóki nie opowiedziałem im jak
nadepnąłem na węża. Swami posłał po kolację, ponieważ przez całą drogę nic nie
jadłem. Czy jest coś, o czym by nie wiedział? W podobny sposób podróżowałem do
Puttaparthi wiele razy. Jeśli myślicie, że Bala Sai sprowadzał na mnie kłopoty,
to musicie także koniecznie pamiętać, że zajmował się wszystkim, był moim przewodnikiem
i strzegł mnie przez cały czas jak ratujący ucznia nauczyciel duchowy. W taki sam sposób Śaknaraćarja ocalił swojego
bhaktę, który starał się odzyskać
porwane przez rzeczną falę ubrania swojego guru. Za każdym razem gdy stawiał
niebezpieczny krok, lądował na pojawiającym się nagle lotosie. Odzyskał ubrania
guru, a ten nazwał go Padmapadą, człowiekiem z lotosowymi stopami. Jeśli
podążacie do Boga z pełną determinacją, On z pewnością zatroszczy się o wasze
bezpieczeństwo. Podobnie Swami zapewniał pełne bezpieczeństwo osobom przybywającym
do Puttaparthi.Sidda Puruszas
Swami opowiadał kiedyś o sidda puruszach, „wielkich istotach dysponujących potężnymi mocami”.
W jaki sposób je zyskali? Dlaczego nie posiadł ich żaden człowiek? Swami
wyjaśnił, że dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że ludzie nie są na to
gotowi. Umiejętności sidda puruszów bazują
na ćwiczeniach duchowych i na doświadczeniu. Tak zwani pandici – mędrcy lub szefowie instytucji starający się zdobyć
przywództwo, często nawet nie uświadamiają sobie tego. Jednak ci spośród nich,
którzy mają odpowiednie kompetencje, mogą się zastanawiać, czy jest to możliwe
w realnym sensie. „Purany” opisują osiemnastu sidda puruszów i nadają im ten jakże rzadko przyznawany tytuł. Idąc
trochę dalej, siddi może oznaczać
także osiągnięcie lub wyczyn. Chociaż posiadają wszystkie atrybuty, to nie można
ich uważać za bogów. Nawet niektórzy demoniczni królowie zdobyli takie moce,
ale zginęli. Chociaż Rawana, Narakasura, Kamsa i Basmasura byli wielkimi
demonami z mocami jak sidda purusze,
ginęli, ponieważ nadużywali władzy. Nie wystarczy zdobycie wielkich mocy.
Bardzo ważne jest ich właściwe wykorzystanie, pozostające w harmonii ze
zmieniającymi się czasami. Jedynie ci, którzy pokonali te przeszkody, mogą być
uznawani za równych Bogom. Chociaż Pan Rama był inkarnowanym Bogiem, to żeby
udowodnić swoją moc Sugriwie, musiał powalić wiele drzew jedną strzałą, która
potem do Niego wróciła. Pan Kriszna udowodnił swoją moc (siddi) unosząc na małym palcu górę Gowardhanę. Swami upewnił nas,
że takie rzeczy zdarzały się i zdarzają także teraz, w epoce Kali. Wysyłamy
rakiety, mamy nowoczesne urządzenia i w miarę upływu czasu osiągamy niewyobrażalne
rzeczy. W dawnych czasach osiągano to dzięki mantrom, a dzisiaj dzięki jantrom,
technice. Swami powiedział, że wykorzystanie zdobyczy naukowych będzie
nieustannie wzrastało. Chodzenie po wodzie
W podobny sposób nasz Bala Sai dokonywał
wielkich dzieł, objawiając nam swoją moc. Przebywając tak blisko Niego mieliśmy
szczęście być tego świadkami. Pewnej nocy, gdy spałem w Jego pokoju, obudziły
mnie jakieś dźwięki. Swami wychodził, więc poszedłem za Nim. Podążał szybko w
stronę świątyni Satjammy i przebiegł staw znajdujący się wtedy na jej tyłach,
poruszając się po wodzie jak po ziemi. Zdezorientowany, podążyłem za Nim.
Gdybym postawił jeszcze jeden krok, wpadłbym do wody. Swami błyskawicznie wrócił
i popchnął mnie do tyłu. Zatrzymał mnie na krawędzi stawu. Dopiero wtedy
odzyskałem pełną świadomość i zorientowałem się gdzie jestem. Potem wróciliśmy
do pokoju. Wszystko to wydarzyło się w mistyczny sposób. Następnego dnia Swami gniewał się na mnie, że
poszedłem za Nim w tak osobliwym czasie. Pokornie wyjaśniłem, że to mój stały
zwyczaj. W tym momencie wszedł Seszagiritata i Swami tak to skomentował: „Wszędzie
gdzie przebywają anioły pojawiają się także demony. Od jakiegoś czasu krążył
tutaj zły duch, ale jego los dobiegł wczoraj końca!”. Dowiedziałem się potem,
że tej nocy została odsunięta zagrażająca mojemu życiu wodna katastrofa.Latanie w powietrzu
Ponieważ poznaliście epizod z wodą, posłuchajcie
także o epizodzie w powietrzu. Stary mandir był z jednej strony połączony z
wioską Puttaparthi. Druga otwierała się na rozległą, otwartą przestrzeń
sięgającą wzgórz. Kiedyś ciemną nocą Swami wyszedł ze swojego pokoju, a ja
podążyłem za Nim. Poruszał się po rozległej przestrzeni z taką szybkością, że
pomimo wszystkich swoich wysiłków zostałem w tyle. Obserwowałem jak głośno
rozmawia z kimś niewidzialnym. Jego głos rozpalił się gniewem i Bala Sai zaczął
lecieć w powietrzu, znikając mi z oczu. Zanim zdążyłem pomyśleć jak mam za Nim
podążyć, a nawet co zrobić, wrócił błyskawicznie i wylądował obok mnie. Czułem,
że ścigał jakiegoś złego ducha. Wielokrotnie dręczyłem Go, aby powiedział mi o
tym więcej, ale nigdy nie uzyskałem odpowiedzi. Po kilku latach, na tej samej
otwartej przestrzeni wzniesiono Prashanti Nilayam. Pomyślałem wtedy, że zanim
powstał aszram, Swami zrobił wszystko, co konieczne. Jego cuda z całą pewnością
pozostają poza granicami ludzkiego pojmowania.Trans
Wejście w trans i opuszczenie ciała, aby czegoś
dokonać, może być uważane za moc mistyczną. Jeśli ciało zostało zostawione, a
duch wnika w inne ciało z jakimś zamiarem, nazywamy to „parakaja praweszam”. Potrafi to zrobić jedynie garstka osób
dysponujących określonymi mocami. Mówi się, że Adi Śaknaraćarja opuścił swoje
ciało i wszedł w ciało króla, aby poznać fakty, których nie mógł doświadczyć
będąc pobożnym kawalerem. Swamiemu to niepotrzebne, ponieważ jest
wszechwiedzącym Bogiem, ucieleśnieniem Atmy. Wchodził w trans jedynie po to,
żeby uchronić kogoś od niebezpieczeństwa, a nie żeby coś poznać, ponieważ nie
ma niczego, o czym by nie wiedział. Swami wyjaśnił nam, że pomiędzy sidda puruszą a Wszechmocnym istnieją
zasadnicze różnice. Swami mógł wejść w tras bez uprzedzenia.
Upadł kiedyś na schodach podczas rozmowy z wielbicielami. Na szczęście stałem
blisko i podtrzymałem Go, dzięki czemu uniknął niebezpiecznego potłuczenia.
Zawsze trzeba być czujnym. Wielbiciele zaczęli drżeć, ponieważ przestał mówić,
a Jego ciało się ochłodziło. Ostrożnie zanieśliśmy Go do pokoju i położyliśmy
na łóżku. Wiadomość o tym rozeszła się błyskawicznie i przyszło wiele osób. Nie
ruszałem się od Baby na krok, nieustannie się przyglądając Jego nieruchomej
postaci. Nie czułem niepokoju, ponieważ oddychał. Potem przyszli rodzice
Swamiego i poinformowali nas, że Bala Sai wiele razy tracił w ten sposób
przytomność. Mnóstwo osób nie wiedziało, że to trans. To mogło się zdarzyć u
niego w każdej chwili i w każdym miejscu. Mój ojciec również niespodziewanie
mdlał z powodu słabości lub ataku. Doktor tłumaczył nam, że konieczna jest
wtedy pomoc lekarska i nie wolno nam w żadnym wypadku dopuścić, żeby przestał
oddychać. Jeśli do tego doszło, mieliśmy stosować sztuczne oddychanie, żeby
uratować mu życie. Ale trans był zupełnie czymś innym i miałem na ten temat pewną
wiedzę. Po jakimś czasie ciało Swamiego odzyskiwało siły i Bala Sai zaczynał
się pocić, rozgrzewać i przeciągać. Wtedy chłodziłem Go wachlarzem, żeby się dobrze
poczuł. Opuszczać ciało i pójść gdzieś w jakimś celu mogły jedynie wielkie istoty.
Wiele osób twierdziło, że dysponuje takimi mocami, ale ludzie mający
doświadczenie bez trudu demaskowali fałszywych świętych. Przytaczam tylko kilka
podobnych incydentów, ponieważ Swami przez pewien czas często wpadał w trans. W
wypadku śmierci dusza opuszcza ciało i już do niego nie wraca. W transie dzieje
się inaczej. Swami mógł wpaść w trans, żeby kogoś uratować. Tym razem niczego
nam nie wyjaśnił, a było to moje pierwsze doświadczenie.Wizyta w Afryce
Innym razem, będąc w transie, Swami nie poruszał
się niemal przez dwie godziny. Rzadko pozostawał tak długo w tym stanie. Nie
oddalaliśmy się od Niego nawet na krok. Nie wychodziliśmy, żeby napić się wody,
zjeść czy pójść spać – takie myśli nie przychodziły nam do głowy. Nieustannie
chłodziliśmy Go ręcznym wachlarzem, ponieważ w tamtych czasach nie było prądu
ani stołowych wiatraczków. Swami wyraźnie zaznaczył, że kiedy jest w transie,
nie mogą zbliżać się do Niego ludzie z zewnątrz. Nawet Sakammagaru, Seszagiritata
i inni domownicy musieli pozostać przed świątynią i obserwować co się dzieje
przez okno. Swami obdarzał nas wówczas tak bardzo potrzebną wszystkim
cierpliwością i rozwagą. Nic więcej nie mogliśmy zrobić. Ulegając panice i zadręczając
się, moglibyśmy postąpić nierozważnie. Po dwóch długich godzinach Swami
otworzył oczy i odetchnęliśmy z ulgą. W ciągu następnej godziny doszedł do
siebie, wypił kawę i udał się na spoczynek. Ponieważ wydawało mi się, że coś Go
boli, zacząłem powoli rozmasowywać Mu ciało. W ten sposób upłynęło parę godzin. Raz na chwilę otworzył oczy i poprosił,
żebyśmy się nie martwili. Współczujący Pan nawet w takich momentach myślał o
Swoich wielbicielach i okazywał im miłość. Następnego dnia wykąpał się w dużej ilości
gorącej wody i wydawało się, że doskonale wypoczął. Powiedział, że był w
Afryce. „Pewien dobry człowiek znalazł się w wielkim niebezpieczeństwie i
potrzebował mojej opieki. Zranił się poważnie w wypadku samochodowym i utknął w
lesie bez żadnej pomocy. Obóz wojskowy, do którego był przydzielony, znajdował
się daleko. Musiałem więc się tam udać i uratować go. Stracił dużo krwi i jego
życie było w niebezpieczeństwie. Pomimo tak złego stanu wciąż myślał o Bogu.
Cały tamtejszy teren zdominowali chrześcijanie, ale Bhagawan nie przejmuje się
rasą ani religią. Wszedłem do szpitala w tej postaci i zaalarmowałem personel,
posługując się ich językiem. Upewniłem się, że zabrali go stamtąd i kiedy już
zajęli się nim lekarze, dopilnowałem, żeby znalazła się przy nim żona i dzieci.
Po dwóch godzinach odzyskał świadomość i minęło zagrożenie życia. Pobłogosławiłem
go wibhuti i powiedziałem, żeby przyjechał do Sai Baby z Puttaparthi w Indiach”. Tak więc odzyskując świadomość szeptał: „Indie,
Sai Baba.....!”. Obserwował to uważnie jeden z lekarzy, będący
wielbicielem Swamiego. Doskonale zrozumiał co musiało się stać i wyjaśnił
pacjentowi, kim jest Sai Baba. Pokazał mu również medalik z fotografią
Swamiego, który nosił na szyi. Patrząc na niego pacjent poczuł wzruszenie i
rozpłakał się z wdzięczności. Nigdy nie zapomniał zaproszenia Baby i ku swojemu
zaskoczeniu otrzymał skierowanie do pracy w Indiach. Dla osób świeckich
brzmiało to równie niewiarygodnie jak baśń o lisie, który się dostał do nieba.
Nawet ludzie z obozu wojskowego byli bardzo zmieszani i zadawali mnóstwo
pozostających bez odpowiedzi pytań. „W jaki sposób ten człowiek z kręconymi
włosami wszedł na teren o ograniczonym dostępie? Skąd znał ich język?”. Kiedy Swami wyjaśniał nam cel Swojej misji w
Afryce, niektórzy nie mogli w to uwierzyć! Czekała ich niespodzianka. Kilka
osób kwestionowało również potrzebę Swamiego udania się tam osobiście, aby
pomóc komuś, kto nie był Jego wielbicielem. Dopiero wtedy, kiedy uratowany
przez Swamiego człowiek przyjechał do Puttaparthi razem ze swoim lekarzem –
wielbicielem Bhagawana, otworzyły się im oczy. Patrząc na Swamiego wykrzyknął w
podnieceniu, że jest Tym, który go uratował w Afryce! Płacząc z wdzięczności,
upadł Panu do stóp. Swami patrzył na niego z miłością i pytał jak mu się
powodzi. Później pobłogosławił ich wibhuti i pożegnał się z nimi. Od tamtej
chwili w odległej Afryce podobne incydenty zdarzały się częściej i zaczęli
stamtąd przyjeżdżać ludzie.Podróż dookoła świata
Zwykle, gdy ciało pozostaje bez życia przez
24 godziny, uznaje się je za martwe. To przyjęty zwyczaj. Kiedyś Swami wszedł w
trans na dłużej i odzyskał świadomość dopiero po trzech dniach. Miałem okazję
pozostać blisko Niego i nikt nie protestował, że pozostaję cały czas przy Jego
posłaniu. Ludzie pogrążyli się w smutku i patrzyli bezradnie na Babę przez
okno, nie ruszając się stamtąd całymi godzinami. Podawałem Mu wodę, ilekroć o
nią poprosił. Swami wyjaśnił później, że odwiedził wiele krajów i rozmawiał z
ludźmi po angielsku. Ponieważ byli w wielkim niebezpieczeństwie, musiał
pozostać z nimi tak długo i chronić ich. Zaprosił ich do Puttaparthi, ale nie
mieli środków na przyjazd do Indii. Dwaj z nich przybyli do aszramu i płakali z
wdzięczności. Zwykle nowoprzybyli nie
padają Mu do stóp, ale ci, chociaż byli obcokrajowcami nie przygotowanymi na
tej zwyczaj, zrobili padanamaskar. Mocno
trzymali Jego stopy i opowiadali o swoim doświadczeniu. Jak zwykle nasz psotny
Pan udawał, że niczego nie zrobił. Teraz cały świat zaczął przybywać do
Puttaparthi i bez wchodzenia w trans może zrobić wszystko.Woda z Gangotri[5]
Kiedyś do Puttaparthi zawitali obcokrajowcy.
Podróżowali po całym świecie, badając rzeki, źródła i święte jeziora oraz
prowadząc podwodne obserwacje w oceanach. Odwiedzili Swamiego z czystej
ciekawości. Czy nasz Człowiek Cudów kiedykolwiek zachowa milczenie? Z jakiegoś
powodu tego dnia polecił Seszagiritacie podać każdemu świętą wodę. Obcokrajowcy
osłupieli ze zdziwienia, ponieważ taką wodę pili w Gangotri. Swami zażartował,
że Gangotri nie znajduje się w pobliżu Puttaparthi. Oni jednak byli pewni, że
tak smakuje woda jedynie stamtąd. Seszagiritata podał im ponownie tę samą wodę,
aby się upewnili. Tym razem zdziwili się jeszcze bardziej. Przyznali, że tak
aromatyczną wodę można spotkać jedynie w odległych miejscach, trudno dostępnych
dla człowieka. Poświęcili długie lata wypełnione mozołem i kłopotami aby jej posmakować,
a teraz mogli znów się jej napić. Dawno temu, w starym mandirze, Swami czynił
niewiarygodne cuda. Ludzie, którzy nie mogą znieść tych faktów, są bardzo
nieszczęśliwi. Powódź podczas Święta Daśary
Podczas jednego ze świąt Daśary spadło tak
dużo deszczu, że wszędzie stała woda. Wezbrała rzeka Ćitrawathi i przekroczyła
swój bezpieczny poziom. Musieliśmy koniecznie przeprawić się przez nią, żeby
przynieść ważne rzeczy, jednak nie udało nam się tego dokonać i poinformowaliśmy
o tym Swamiego. Pan po prostu uśmiechnął się i powiedział: „Wyruszcie wczesnym
rankiem i wróćcie tak szybko jak to możliwe”. Kiedy poszliśmy tam o świcie, rzeka
nie była wezbrana i mogliśmy się przez nią przeprawić. Jak nam rozkazał, wróciliśmy
bezzwłocznie po wykonaniu powierzonego nam zadania. Byliśmy zdziwieni widząc,
że rzeka nie wiadomo kiedy znowu wezbrała, a woda wirowała w niej z taką mocą i
tak szybko się poruszała, że wydawała się płynąć w przeciwnym kierunku! Czy
cokolwiek w tym świecie pozostaje poza Jego kontrolą? Zwykła ludzka istota nigdy nie zrozumie potęgi
wielkich świętych, sidda puruszów i Bogów.
Panowali nad pięcioma żywiołami, a nawet wykorzystywali je zgodnie ze swoją
wolą. Doskonale wiedzieli jak się nimi posługiwać bez naruszania równowagi w
naturze. Adi Śaknaraćaraję opisywano jako wielką istotę dysponującą wieloma mocami,
ale nie jako Boga. Bardzo dużo podróżował, aby głosić swoje przesłanie i z
wielu dyskusji wychodził zwycięsko. Bhagawan Sai nie musiał podróżować, ponieważ
potrafił przyciągać mnóstwo ludzi do miejsca w którym rezydował i gdzie mogli
ocenić Jego wielkość. Nie powinniśmy nigdy przeoczyć faktu, że kontroluje na
świecie wiele spraw!Żelazne dźwigary
Zdarzyło się to w czasie, gdy wznoszono Prasanthi
Nilayam. Ogromne żelazne dźwigary miały być podniesione na poziom tarasu.
Wszystko odbywało się pod Jego nadzorem. Z pomocą robotników podnieśliśmy dwa
dźwigary posługując się kołami pasowymi[6]
i linami i umieściliśmy je na właściwym miejscu. Z jakiegoś powodu Swami musiał
pojechać do Bangalore i zabronił nam brać się za jakąkolwiek niebezpieczną
pracę. Podczas Jego nieobecności, zamiast tracić czas następnego dnia,
próbowaliśmy wywindować na górę trzeci dźwigar. Mimo wszelkich naszych wysiłków
po prostu zawisł niebezpiecznie i nie chciał przejść przez zainstalowane już
belki. Gdyby przypadkowo spadł, zginęłoby pod nim mnóstwo osób. Uniknęliśmy
nieszczęścia, rezygnując z dalszych heroicznych wysiłków. Kiedy Swami wrócił z
Bangalore, martwiliśmy się, że będzie się gniewał z powodu naszego
nieposłuszeństwa.
Następnego dnia przyszedł Swami i udawał, że nie wie nic o naszej przygodzie. Oszczędził nam Swojego niezadowolenia i zaczęliśmy pracować w Jego obecności. To, czego nie mogliśmy zrobić w dwa dni, dokonaliśmy w dwie godziny. Pozostałe dźwigary fruwały w powietrzu i lądowały na właściwych miejscach jak papierowe latawce.