Kompilacja i edycja: Judy Warner
Uduchowiona medycyna
Wpływ Sathya Sai Baby na praktykę lekarską
Boski lekarz
Dr Ramachandiran Cooppan 

 Drobna postać z gęstymi, czarnymi włosami, ubrana w pomarańczową szatę, oglądana codziennie w Puttaparthi w Indiach, stanie się najbardziej rozpoznawalną osobą na planecie w następnym tysiącleciu. Bhagawan Sathya Sai Baba, Awatar tej epoki, od chwili, kiedy w wieku czternastu lat ogłosił Swoją misję, otacza bezkresną miłością i współczuciem miliony wielbicieli na całym świecie, przywracając im nadzieję. Wybudował szkoły, koledże i Szpital Superspecjalistyczny, przekształcając małą wioskę Puttaparthi w najważniejsze centrum duchowości.
   Wychowałem się w czasach represyjnego apartheidu w Afryce Południowej i tam uczęszczałem do szkoły medycznej. Zawsze chciałem stamtąd wyjechać i zobaczyć, jak żyją w innych częściach świata. Początkowo moja żona, Sorojini i nasza pierwsza córka w 1969 r. przeniosły się do Australii. Później wędrówki zawiodły nas najpierw do Kanady, a potem do USA. W tym czasie urodziły nam się jeszcze dwie córki. Żona jest moją przyjaciółką i poszukiwaczką duchową.  
   Mój związek z obecną inkarnacją Boskości rozpoczął się w 1979 r., kiedy nasza rodzina usłyszała o Nim od krewnych z Afryki Południowej. W latach 1975-76 byłem stypendystą, a potem otrzymałem pracę starszego lekarza w Centrum Cukrzycy Joslina w Bostonie[1], gdzie w codziennej pracy było wyraźne dążenie do doskonałości, promowane przez jej fundatora, dr. Elliotta Joslina. Oddanie i opieka obejmująca zarówno pacjentów jak kadrę były ważnym czynnikiem, skłaniającym mnie do podjęcia tutaj pracy. Przyciągał mnie również fakt, że jest to organizacja niedochodowa. Drzwi do Kliniki Joslina są otwarte dla wszystkich pacjentów, niezależnie od ich statusu finansowego.
   Te dwa ideały były dla mnie niezwykle istotne i cieszyłem się widząc jak mocno są osadzone w instytucji, w której chciałem zrobić karierę. Od samego początku ofiarowujemy chorym bezpłatną opiekę dzięki dotacjom i darowiznom. W ubiegłym, 1998 roku, klinika obchodziła setną rocznicę istnienia, inicjując wiele projektów, w tym międzynarodowe sympozjum poświęcone diabetologii, które przyciągnęło do Bostonu wielu ekspertów. 
  To bardzo wymagająca i trudna praca, ponieważ zmagamy się z przewlekłą, nieuleczalną chorobą. W latach siedemdziesiątych kwestionowano nawet przydatność ścisłej kontroli glikemii, stężenia glukozy we krwi. Lekarze Centrum Joslina opowiadają się za kontrolą, w głównej mierze dzięki doświadczeniom i przekonaniom dr. Joslina. Badania potwierdziły słuszność tego stanowiska. Nasi pacjenci są bardzo wymagający i podatni na wiele powikłań, które powodują utratę wzroku, niewydolność nerek i choroby naczyniowe. W dodatku wielu z nich ma poważne kłopoty psychospołeczne, którymi również trzeba się zająć. Jesteśmy wyspecjalizowanym centrum medycznym, więc mamy do czynienia z najbardziej skomplikowanymi problemami i staramy się rozwiązywać bolączki naszych podopiecznych. Ponieważ przeprowadzamy kliniczne projekty badawcze, zapraszamy ich do udziału w próbach nowych terapii, które mogą okazać się dla nich pomocne. Innym razem musimy uważnie badać sytuacje i wydawać opinie. Dla wielu pacjentów jesteśmy ostatnią nadzieją. To ogromna odpowiedzialność, jesteśmy zdecydowani uczynić wszystko co możliwe mimo ograniczeń stawianych nam przez terapie i chorych.
 Kiedy dołączyłem do personelu otrzymałem nowych pacjentów i nowe zadania. W centrum istnieje także dynamiczny program nauczania stypendystów, rezydentów i studentów medycyny. Starsi lekarze mają prawo do większej ilości wolnego czasu, więc zmiana ta była dla mnie korzystna, ponieważ studiowałem, aby uzyskać certyfikat drugiej specjalizacji. To były długie i trudne dni, ale udało mi się przez nie przejść dzięki medytacji i przysiędze Hipokratesa.
Moja dziewiętnastoletnia relacja z Babą wpłynęła nie tylko na moje życie prywatne, ale i na praktykę medyczną. Dobry los sprawił, że pracuję w instytucji, w której elementem codziennej działalności jest służba wypełniona współczuciem i troską. Mając do czynienia z chroniczną chorobą uczymy się pokory i zaprzyjaźniamy z pacjentami. Jako lekarze zdobywamy wiedzę medyczną, ale praktykujemy sztukę medyczną. Mamy do czynienia z ludźmi zmagającymi się ze schorzeniem wywołującym lęk, ból, załamania psychiczne, a nawet gniew i wrogość. Polegamy na naszej wewnętrznej mocy i sile woli, dzięki czemu możemy dzień po dniu wykonywać swoje obowiązki. Czułem bardzo mocno, że powinienem być współczujący, troskliwy i cierpliwy. To przekonanie sprawiło, że zostałem lekarzem. Jako młody człowiek i student medycyny czytałem życiorysy wielkich lekarzy, takich jak William Osler[2], bracia Mayo[3] oraz tak odważnych i oddanych ludzi jak Mahatma Gandhi i Albert Schweitzer[4]. Inspirowali mnie i pragnąłem ich naśladować. 
  Mimo upływu lat wciąż codziennie przyjmuję pacjentów w swoim gabinecie i w szpitalu. Bardzo angażuję się w edukacyjny program medyczny oraz prowadzę zajęcia dla kolegów, rezydentów i studentów medycyny. Prowadzę kliniczne badania naukowe. W ciągu ostatnich pięciu lat nasz program edukacyjny ogromnie się rozszerzył, co wiąże się z częstymi podróżami w kraju i za granicę. Organizujemy seminaria w Brazylii, Japonii, Indiach i w Ameryce  Południowej. W 2000 r. planuję przeprowadzenie w Wietnamie kursu poświęconego pielęgnacji stóp cukrzycowych, jeśli tylko zbiorę fundusze na ten projekt. Razem z kolegą czujemy, że mamy obowiązek nieść pomoc tamtej części świata, szczególnie po ostatniej straszliwej wojnie. Uważamy szkolenia za element naszej misji. Nie chodzi tylko o badanie cukrzycy, lecz również o leczenie i przekazywanie naszych metod terapeutycznych. Chętnie i bezpłatnie dzielimy się swoją wiedzą, ponieważ korzystają na tym pacjenci.
    Spotkałem Bhagawana Babę w grudniu 1980 r., kiedy wraz z żoną zdecydowaliśmy się udać do Indii. Stało się to wkrótce po tym, jak nasi rodzice zostali Mu przedstawieni przez krewnych z Afryki Południowej. Wrócili urzeczeni Awatarem. Pamięć o chwili, w której Go po raz pierwszy ujrzałem, wciąż jest we mnie żywa. Czuję do Swamiego głębokie przywiązanie, ponieważ emanuje energią miłości. Słowa okazują się niepotrzebne. Spojrzałem i coś poruszyło się w mojej duszy. To moje pierwsze wrażenie związane z Babą. Był ucieleśnioną miłością i mimo upływu lat to wrażenie pozostaje moim dominującym doznaniem.
 Mieliśmy wielkie szczęście, zostaliśmy zaproszeni na interview wraz z grupą Afrykanów z RPA. Ogarnęła mnie audiencyjna gorączką, panująca w aszramie, więc siedząc na werandzie nie mogłem uwierzyć, że to naprawdę się dzieje. Tego dnia po raz pierwszy ujrzałem z bliska Swamiego. Siedział patrząc na mnie i uśmiechał się. Byłem w niebie i ta chwila należy do najcenniejszych momentów mojego życia. To tam, w obecności wszystkich, Baba polecił mi usiąść u Swoich stóp i oznajmił: „On wykonuje moją pracę”. Od tamtej pory trzymam się tych słów. Przypominam je sobie ilekroć jestem zmęczony i trudno mi pogodzić intensywną praktykę medyczną z podróżami. Przywołuję je, kiedy nie mogę poświęcić wystarczającej ilości czasu na działania służebne w ośrodku Sai i czuję się z tego powodu winny. Wykonując Jego pracę proszę Go o siłę i próbuję zrobić jak najwięcej. W ciągu dziewiętnastu lat był to jedyny raz, kiedy rozmawiałem z Babą i całowałem Jego stopy. Ale uczucia i głębokie emocje generowane przez to zdarzenie pozostają we mnie i stają się coraz silniejsze. Swami jest oceanem miłości, a my jego kropelkami. Nasza miłość łączy się z Jego miłością, co przywiązuje nas do Swamiego, a Jemu pozwala powoli nas zmieniać. 
 Jako lekarz wiem, że Baba jest najwyższym lekarzem, wszechwiedzącym i wszechmocnym. Jego życie jest Jego przesłaniem. Prosi nas, żeby nasze życie stało się przykładem dla innych. Swami jest lekarzem, który nigdy nie ustaje ani w pracy ani w niesieniu pomocy. Czyni to dzień po dniu, wsłuchując się w drobne z natury zmartwienia. Jest tu dla nas – przez wszystkie te lata ofiarowuje nam Siebie bezinteresownie i z miłością. To nie jest tylko kolejny święty człowiek. Jedynie Ten, który posiada całkowitą kontrolę nad wszystkimi zmysłami może funkcjonować tak długo i z taką intensywnością.
   Po powrocie od Baby nie od razu zauważyłem istotne zmiany w pracy. Pracując z ludźmi praktyki, nie byłem początkowo gotowy opowiedzieć im zbyt dużo o moim doświadczeniu. Niektórzy z nich z ciekawością patrzyli na pierścień z zielonym kamieniem, który Baba zmaterializował dla mnie podczas audiencji. Powiedziałem, że to prezent od kogoś specjalnego i poprzestałem na tym. Większości to wystarczyło, dopóki nie weszli do mojego gabinetu i nie ujrzeli fotografii Baby. Wówczas opowiedziałem im o kilku wydarzeniach mających miejsce podczas mojej wizyty w aszramie i o naukach Swamiego. Nikt nie poprosił mnie o książkę o Bhagawanie, ale miałem wrażenie, że szanują moją wiarę, tak jak ja szanuję ich przekonania religijne. Zauważyłem, że inaczej medytuję – łatwiej i dłużej. To był rezultat kontaktu z Awatarem. Zacząłem regularniej uczęszczać do brooklińskiego Ośrodka Sai, spotykać się z wielbicielami i słuchać o ich doświadczeniach. Lokalne spotkania i warsztaty stały się częścią mojego życia.
 Miałem jeszcze więcej pracy i wielu wymagających pacjentów, potrzebujących stałej opieki. Wraz z tym pojawiła się zwiększona ilość nocnych i weekendowych wezwań przez telefon. Weekendowe wezwania są dla kliniki bardzo uciążliwe, ponieważ lekarz odpowiada na wszystkie wołania o pomoc, a dostajemy ich 30-40 na dobę. Nie pozwalamy wykonywać tego zadania stypendystom, ponieważ opieka nad nagłymi przypadkami i udzielanie pacjentom rad przez telefon należy do obowiązków starszych lekarzy. Musimy ponadto robić w szpitalu obchód, a większość naszych podopiecznych jest bardzo chora. Nie jest niczym niezwykłym, że otrzymujemy pytania od ludzi, którzy nie są naszymi pacjentami, lecz dzwonią, ponieważ ktoś im o nas powiedział. W tych wypadkach mówię sobie, że ci ludzie są przestraszeni, cierpiący i potrzebują pomocy. Więc nie tylko, że ich wysłuchujemy, lecz również sugerujemy konieczne działania, zgodne z zaistniałą sytuacją.
   Mimo przeżywania tak trudnych dni, zacząłem zauważać, że czuję się w pracy swobodniejszy, z wyjątkiem odbierania telefonów od chorych, bo wtedy złoszczę się. Odkryłem, że czekam na spotkania z pacjentami nie dlatego, że to mój obowiązek i że płacą mi za wizytę, ale ponieważ jest to właściwe. Są chorzy i potrzebują pomocy, a ja chcę im pomóc. Zacząłem im pomagać nie z obowiązku, lecz dlatego, że wszyscy jesteśmy ze sobą połączeni. To uczucie wykreowało we mnie spotkanie z Babą. Będąc połączony z Nim, jestem połączony ze wszystkimi. Zauważyłem także, że jestem bardziej skuteczny i zwiększam swoją wydajność, gdy zachodzi taka potrzeba. Zawsze dobrze pracowałem, ale teraz wyostrzyła się moja intuicja i pojawiło się dużo „zbiegów okoliczności”. Na przykład, kiedy chciałem się spotkać z kolegą, żeby przedyskutować sytuację pacjenta, wpadałem na niego w szpitalnym korytarzu lub później, tego samego dnia, kolega dzwonił do mojego gabinetu. Wkrótce zacząłem zdawać sobie sprawę, że nie są to zbiegi okoliczności, ale praca boskiej ręki przychodzącej mi z pomocą, gdy działam na rzecz wyższego dobra.
   Najwięcej zmian zaszło w moim podejściu do pacjentów i ich problemów. Stałem się lepszym słuchaczem i dłużej rozmawiałem o ich obawach. Pamiętam szczególnie trudnego pacjenta, którym zacząłem się opiekować jeszcze przed spotkaniem z Babą. Ten człowiek testował  moją odwagę i determinację do granic możliwości. Cierpiał na bolesną neuropatię cukrzycową[5], był narkomanem i miał problemy z osobowością. Znieważał innych, był wymagający i tak często dzwonił do gabinetu, że stało się to uciążliwe. Kiedy potrzebował narkotyków trafiał do wielu  szpitali i izb pogotowia w mieście. Wtedy zawsze mnie wzywano. Sytuacja się pogarszała. Dzwonił do mnie do domu o niezwykłych porach. Ponieważ nadużywał halucynogenów, złożyli mi wizytę funkcjonariusze Federalnej Agencji Narkotykowej. Żaden lekarz nie poradziłby sobie z tą sprawą. Opiekując się nim, walczyłem o wewnętrzną równowagę. Miałem wrażenie, że zostałem na niego skazany. Wiedziałem, że jedyny sposób wyjścia z sytuacji polega na tym, żeby brać każdy dzień takim jaki jest i nie planować przyszłości. Pacjent nieustannie mnie testował. Ale po spotkaniu z Babą przestałem reagować na jego tyrady. Po prostu wykonywałem swoje obowiązki, pozostawiając resztę Swamiemu. Miało to miejsce w czasie, kiedy zaczęto nalegać, aby lekarze w ciągu dnia przyjmowali więcej pacjentów. Nie chodziło tu tylko o naszą klinikę, ale o wszystkich lekarzy.
  Kolejna zmiana polegała na tym, że kiedy pacjent się spóźniał, już się nie irytowałem, ten problem mógł wystąpić dopiero pod koniec długiego i pracowitego dnia. Fakt, że poświęcałem czas na rozmowę z pacjentami powodował opóźnienia. Wychodziłem wtedy do poczekalni i informowałem o tym. Widząc mnie, byli spokojniejsi i bardziej wyrozumiali. Obserwuję od lat jak Baba służy wszystkim przychodzącym do Niego wielbicielom i nigdy nie jest niespokojny, szorstki czy rozgniewany, ani nie odpowiada im zdawkowo. Obdarza wszystkich miłością i współczuciem, wszystkich słucha, bierze od każdego listy, uśmiecha się i po prostu jest. To Boski Lekarz w działaniu. Staram się o tym nieustannie pamiętać, bo dzięki temu czuję się silniejszy. Teraz, zanim zacznę badać pacjenta, proszę Babę o przewodnictwo i pomoc.
  Odkryłem, słuchając pracy płuc swoich podopiecznych, że ich oddech przez cały czas mówi do mnie „so’ham – jestem Nim”. Znając Babę, doceniam doniosłość tego zjawiska. Nieustannie mi przypomina, że On, ja i my jesteśmy jednością. Jako studenci medycyny nauczyliśmy się bardzo wcześnie wsłuchiwać w oddech pacjentów. Posługując się stetoskopem obserwowaliśmy ruch wciąganego i wypuszczanego powietrza, ucząc się wykrywania stanów chorobowych na podstawie zmian w tym procesie. Przy wciąganiu powietrza do płuc pojawia się dźwięk „so”, a przy wydychaniu „ham”. Dla nas są to normalne szmery oddechowe i traktujemy je rutynowo, skupiając uwagę na mogących pojawić się zmianach. Po spotkaniu Baby, przeczytałem Jego wyjaśnienia dotyczące medytacji oraz przepływu powietrza do i z płuc. Tak dowiedziałem się o „so’ham” i zacząłem modlić się do Boga przed badaniem pacjentów i osłuchiwałem ich z większym szacunkiem. W krótkiej modlitwie ofiarowuję Swamiemu mają pracę, proszę aby pracował przeze mnie i złagodził ból pacjenta. Uświadomienie sobie znaczenia procesu oddychania nie było nagłym objawieniem. Narastało w czasie i pojawiło się jako rzecz naturalna. To Baba otworzył moją świadomość tego, co dzieje się cały czas. Przypominał mi o wielkiej prawdzie, którą powinienem pamiętać podczas codziennej pracy lekarza. Kiedy się teraz nad tym zastanawiam, doceniam, że cała natura nieustannie nam przypomina o podstawowym przesłaniu jedności. Aby poznać prawdę, musimy tylko otworzyć serca i umysły poprzez postępowanie wypełnione miłością i troską.
   Zauważyłem, że kiedy kończy się dzień i jestem zmęczony, a muszę przyjąć jeszcze jednego pacjenta, to nie odbieram już tego jak ciężar, lecz mówię sobie, że mam kolejną szansę służenia komuś w potrzebie. Myślenie o tym, co w takiej sytuacji oczekuje ode mnie Baba,  pomaga mi w osiągnięciu właściwego stanu umysłu. Będąc naprawdę zmęczony, idę szybko do mojego gabinetu, zamykam oczy i modlę się o siłę. Na moim biurku blisko telefonu znajduje się fotografia Baby. Przypomina mi, że powinienem przez cały czas rozmawiać z chorymi w uprzejmy sposób, nawet wtedy kiedy mam ochotę rzucić telefonem o ziemię.
   Zawsze starałem się być przyjacielem dla moich pacjentów. Czasami, kiedy jeden z nich umiera, mam wrażenie, że go zawiodłem. Nieustannie wszystko sprawdzam, żeby mieć pewność, że nie pominąłem niczego, co mogłoby uratować mu życie. Kiedy pacjent znajduje się na oddziale intensywnej terapii, wzywam konsultantów. Jako lekarz prowadzący czytam wszystkie notatki, przeglądam testy laboratoryjne, rozmawiam z rezydentami i innymi osobami, abyśmy wszyscy komunikowali się ze sobą i mieli wspólny cel. To bardzo czasochłonna praca, ale trzeba ją wykonywać i ponosić za nią odpowiedzialność. Jako internista odgrywam tę rolę dla moich pacjentów. Jeśli tak się dzieje i rodzina jest informowana o wszelkich wydarzeniach, to nawet słabe wyniki są akceptowane.
   Wychowany w hinduskiej rodzinie znałem znaczenie karmy i nauki o nieśmiertelnej duszy. Było to jednak abstrakcyjne rozumienie. Nie czułem, że to prawda, ani nie spotkałam nikogo, kto według mnie naprawdę by to rozumiał i żył w tej wierze. Tak było przed spotkaniem Baby. Baba powtarzał: „Moje życie jest moim przesłaniem”, „Zawsze pomagaj, nigdy nie krzywdź”. Dla wszystkich, którzy chcieli zobaczyć prawdę, było to oczywiste. Baba ożywił dla mnie duchowość. Widziałem Go i doświadczyłem Jego miłości. Wiem, że jest ucieleśnieniem Boskości, która pojawiła się tutaj, żeby nas prowadzić i uczyć.
   Doświadczanie fenomenu Sai staje się powoli częścią mojej codziennej praktyki. Opierając się na słowach Awatara interpretującego starożytną wiedzę wiem, że nie mogę kontrolować śmierci. Nawet jeśli jestem lekarzem, to moje umiejętności i wiedza pochodzą od Boga. Moim obowiązkiem jest robić wszystko co możliwe, resztę pozostawiając Jemu. Czynię to teraz nie z powodu wewnętrznej rezygnacji wobec nieuniknionego, ale raczej z przekonania, że znaczenie ma tylko to, co napełniam miłością i troską. 
  Staram się być przy pacjentach umierających w szpitalu i modlę się z ich rodzinami. Czuję się bardziej komfortowo niż kiedykolwiek opowiadając im o kochającym i troskliwym Bogu. Otwarcie wyrażam wiarę w jedność, dzięki mojemu doświadczeniu z Babą. Jego język miłości otwiera serca moim podopiecznym. Pamiętam długoletniego pacjenta, który przynosił mi artykuły o zdrowiu i witaminach, ponieważ sam przyjmował codziennie wiele suplementów. Mimo to znalazł się w szpitalu w rozpaczliwym stanie i umierał. Poprosiłem jego żonę o spotkanie. Staliśmy oboje przy jego łóżku i modliliśmy się za niego. Byłem tam, gdy wydał ostatnie tchnienie. Pokój wypełniał cichy spokój. Spojrzałem na jego żonę – miała łzy w oczach. Podziękowała mi za to, że byłem przyjacielem jej męża. Wyznałem jej, że wielokrotnie dyskutowaliśmy z nim o życiu, śmierci i Bogu. Wspominaliśmy jej męża jako zawsze uśmiechniętego, pełnego miłości człowieka. Tuż przed krytycznym wydarzeniem rozmawiałem z nim o modlitwie i zwracaniu się do Boga o pomoc w trudnych chwilach. Ponieważ wcześniej ustaliliśmy nasze relacje, czułem się swobodny rozmawiając w ten sposób z jego żoną. Objęła  mnie i pożegnaliśmy się bez słów, a jej twarz jaśniała miłością. Takie momenty przypominają nam o potrzebie pielęgnowania w pacjentach zaufania i miłości. Musimy nie tylko wiedzieć jak leczyć chorobę, ale również jak powiadomić chorego, że zbliża się koniec jego ziemskiego życia. Nie trzeba tego pozostawiać współpracującym z nami kolegom z różnych grup religijnych. Musimy czuć się pewnie w tej roli. 
   Nawet teraz, mając do czynienia z wymagającym pacjentem lub z koniecznością przekazania złej wiadomości, modlę się do Baby o odwagę i siłę. Odkryłem, że jeśli jesteśmy pełni pokory i gotowi na porzucenie ego, możemy stać się instrumentami Pana. Wtedy zaczyna płynąć w nas kreatywna energia i miłość, co pozwala z godnością i współczuciem radzić sobie nawet z trudnymi sytuacjami. Niedawno towarzyszyłem kłopotliwemu pacjentowi, o którym wspominałem,  umierającemu w śpiączce. Miało to miejsce wiele lat po spotkaniu Baby. Przyjaciele pytali mnie, czy odczułem ulgę. Nie odczułem. Wprawdzie w biurze przestały nieustannie dzwonić telefony i personel medyczny nie żyje już w strachu, to mimo wszystko jest mi smutno. To był dobry człowiek cierpiący na ciężką chorobę. Cieszę się, że byłem przy nim i mogłem mu służyć. Jestem pewien, że bez pomocy Baby stałbym się cyniczny i mógłbym zrezygnować z moich obowiązków jako lekarza.
  Proszenie Babę o pomoc nie jest oznaką słabości, lecz potwierdzeniem, że Stwórca wszystkiego jest wszechwiedzący i wszechmocny. Świt prawdy przychodzi, gdy uświadamiamy sobie, że wzywany przez nas Baba jest także wewnętrznym Babą – obecnym w nas, w każdym i we wszystkim. Wiemy, że to prawda, bo Baba nas o tym zapewnia, ale musimy potwierdzić tę prawdę osobiście przeżytym doświadczeniem. Nie jest to łatwe i nieustannie proszę Swamiego o pomoc. Czasami po medytacji przenika mnie krótkotrwałe poczucie jedności. Doświadczam go również wtedy, gdy jestem głęboko zaangażowany w pomaganie pacjentom w potrzebie. W takich momentach poczucie spokoju i miłości są niewiarygodne. Znika potrzeba czegokolwiek poza koniecznością bycia dostępnym i robienia wszystkiego co konieczne. Czyn wypływający z tego źródła jest napełniony energią i empatią, ponieważ kieruje nim Pan. 
   Kilka lat temu miałem okazję wziąć udział w konsultacjach dotyczących małej hinduskiej dziewczynki cierpiącej na cukrzycę. Zbadałem ją i poprosiłem jej rodzinę do gabinetu, żeby omówić kilka kwestii. Wyszedłem na moment, a kiedy wróciłem, rodzice, szeroko się uśmiechając, powiedzieli do mnie: „Sai Ram”. Zobaczyli na biurku fotografię Baby i to mnie uszczęśliwiło. Poświęciłem im 45 minut i powiedziałem, że prawdopodobnie dziewczynka będzie musiała przyjmować insulinę do końca życia. Jej matka spojrzała na mnie i rzekła: „Ale Baba powiedział, ze choroba odejdzie”. Przez chwilę milczałem zaskoczony, lecz zauważyłem, że czekają na moją odpowiedź. Spojrzałem na zdjęcie Swamiego, głęboko wciągnąłem powietrze, a potem wyznałem, że chociaż nie wątpię w słowa Awatara, to w tej chwili uważam, że mała wymaga leczenia insuliną. Wiedziałem, że przepisuję jej konieczną terapię i byłem szczęśliwy mogąc w rękach Baby pozostawić troskę o jej przyszłość. Niestety, nigdy nie dowiedziałem się, co się z nią stało.
   Innym razem zbliżał się koniec bardzo pracowitego dnia i czułem się nieco zmęczony, a mój ostatni pacjent trochę się spóźniał. Miałem nadzieję, że się już nie pojawi i będę mógł wyjść. Zadzwoniła jednak pielęgniarka i powiedziała, że przyszedł. Wszedłem więc, starając się okazać radość, a ten mężczyzna uśmiechnął się szeroko i powiedział: „Sai Ram, dr Cooppan”. To było jak zastrzyk adrenaliny. Poczułem się cudownie, gotowy udzielić mu pomocy. Jego wizyta trwała dłużej niż zaplanowałem, ponieważ rozmawialiśmy nie tylko o cukrzycy, ale również o Babie. Często myślę o tym doświadczeniu i wiem, że bardzo długo nie spotkam kolejnego pacjenta będącego wielbicielem Swamiego. Zacząłem jednak zdawać sobie sprawę, że wszyscy pacjenci mówią do mnie „Sai Ram”. Po prostu nie słucham. Powinienem pamiętać, że za każdym razem gdy witają się ze mną, treść powitania pozostaje niezmiennie taka sama, bez względu na to jakich użyją słów. Wypływa z ich serc i muszę tylko otworzyć swoje, żeby je przyjąć. Najlepiej wtedy być sobą, uśmiechać się i pozdrowić ich z miłością i troską. Tego właśnie nieustannie uczy nas Baba w swoich dyskursach i książkach.
  Opieka medyczna w USA i w innych częściach świata przeżywa obecnie kryzys. Wynika to z całej gamy uwarunkowań, od braku środków po sposób zarządzania. Te kwestie wymagają zrewidowania przez osoby związane z opieką medyczną. Musimy pamiętać, że dostęp do dobrej, terminowej opieki zdrowotnej jest podstawowym prawem człowieka. Bhagawan Baba otworzył w Puttaparthi Szpital Superspecjalistyczny, który stanowi wzór do naśladowania na następne tysiąclecia. Ten wspaniały budynek został wzniesiony w ciągu niecałego roku. Zapewnia się w nim bezpłatną opiekę medyczną wszystkim potrzebującym, wliczając w to dostęp do najnowocześniejszych metod leczenia chorób sercowo-naczyniowych, a także chorób nerek. Dokonuje się tu transplantacji nerek i operacji na otwartym sercu ze wspaniałymi wynikami i minimalną ilością zakażeń bakteryjnych. Pacjenci przebywają w nim krótko. Cały personel szpitala składa się z wielbicieli Baby, a budynek przypomina bardziej świątynię uzdrawiania niż szpital pełen nowoczesnej technologii. W spokoju i ciszy można poczuć, że jest to święte miejsce. Zapewniany poziom opieki medycznej okazał się tutaj tak wysoki, że rząd stanu Karnataka podarował Babie ziemię i poprosił Go o wybudowanie podobnego szpitala w Bangalore. Zapewnienie tego rodzaju wyspecjalizowanej opieki ubogim, dzieciom i dorosłym, których nigdy nie byłoby na nią stać, jest rzeczywiście darem od Boga. Ponadto istnieje szpital ogólny w Puttaparthi, służący od wielu lat setkom osób. Podczas najważniejszych świąt, gdy przybywa tutaj tysiące wielbicieli pragnących zobaczyć Babę, szpital otrzymuje dodatkowe wsparcie ze strony przyjeżdżających lekarzy i pielęgniarek.
  Swami, w wygłoszonym niedawno dyskursie, mówiąc o cukrzycy wyraźnie stwierdził, że u większości dorosłych choroba ta wynika ze stylu życia z udziałem czynników genetycznych. Poradził lekarzom, żeby ustalali z pacjentami odpowiednią dietę i ćwiczenia obniżające ryzyko powikłań. Oznajmił, że u osób słabo kontrolowanych[6] terapie lekami doustnymi są przedkładane nad insulinę. To stwierdzenie odzwierciedla nasze obecne rozumowanie, że insulinooporność odgrywa podstawową rolę w powstawaniu tego typu cukrzycy u dorosłych. Wykłady i spostrzeżenia Baby ukazują Jego wszechwiedzę. Poniższy cytat ilustruje głęboką prawdę Jego przesłania, jego prostotę i ponadczasowość. „Umiar w jedzeniu, umiar w mówieniu, umiar w pragnieniach i dążeniach, zadowolenie z tego, co otrzymujemy za uczciwą pracę, choćby było tego niewiele, zapał w służeniu i dawaniu radości wszystkim, to najpewniejsza ochrona zdrowia, znana nauce o zdrowiu, sanathana ajurwedzie („Sadhana. Wewnętrzna ścieżka”, s. 170).
   Obecnie uważam, że każdy trafiający do mnie pacjent został przysłany przez Bhagawana. Jako Jego wielbiciel staram się ze wszystkich sił uczynić dla nich jak najwięcej i resztę pozostawić Swamiemu. Obecnie zaczynam rozumieć niezwykłą wagę zstąpienia Sai Awatara. Jego misją jest duchowa transformacja ludzkości, przeniesienie nas na kolejny poziom, umożliwiający nam postępowanie i życie godne istot natchnionych przez Boga. To zadanie potrójnej inkarnacji Bhagawana i największe na tej planecie przedsięwzięcie podjęte dla przyszłości ludzkości. Mnie, jako lekarza, interesują naturalnie Jego rady związane ze zdrowiem. Dziękuję Mu, że przyciągnął mnie do Siebie i dał mi okazję do podjęcia tej odkrywczej wędrówki. Swami mówi, że najważniejszym życiowym odkryciem na Ziemi jest uświadomienia sobie, poprzez wewnętrzną podróż, że jesteśmy boskimi, nieśmiertelnymi istotami. Efektem tego powolnego procesu jest to, że działamy jak istoty ludzkie natchnione przez Boga. Oznacza to, że powinniśmy naśladować sposób, w jaki przejawia się Boskość wcielająca się w ludzką formę. Bhagawan Baba jest tego doskonałym przykładem. Jego życie jest wypełnione miłością, troską i dawaniem.
 Zakreśliłem pełne koło. Po dwudziestu pięciu latach spędzonych w Klinice Joslina stałem się stale towarzyszącym lekarzem chronicznie chorych pacjentów. Obserwuję jak dorastają, wchodzą w związki małżeńskie, zakładają rodziny i żyją cudownie produktywnym życiem. Widzę także jak ich życie dobiega końca. W ciągu tych wszystkich lat pacjenci byli moimi wielkimi nauczycielami. Pokazali mi czym jest odwaga i nadzieja. Przypominali mi codziennie, że mój dobry stan zdrowia powinien zostać wykorzystany na pomoc dla innych.  
 Moi koledzy niewiele widzą o Babie ani dokąd jeżdżę. Większość wie, że podczas święta Akanda Bhadżan modlę się przez dwadzieścia cztery godziny prosząc śpiewem o pokój na Ziemi – po sprawdzeniu, że nie mam dyżuru. Podczas rozmów o Swamim czuję się swobodniejszy. Niektórzy pacjenci proszą mnie o książki, a jeden z nich odwiedził nawet Ośrodek Sai. Obecnie często podróżuję jako asystent dyrektora naszych programów edukacyjnych. Za każdym razem gdy mam wygłosić wykład, modlę się do Baby i dziękuję, że posługuje się mną w szerzeniu naszych opinii i wiedzy o cukrzycy. Traktuję to jako rozszerzenie obowiązku; „Zawsze pomagaj, nigdy nie krzywdź”. Czasami po wykładzie, kiedy najmniej się tego spodziewam, podchodzi do mnie jakiś lekarz i mówi „Sai Ram”. Jego wielbiciele są wszędzie. 
   Swami stał się częścią wszystkiego co wiem i co robię. Moim kolejnym krokiem jest dalsze wzrastanie w duchowości. Muszę osiągnąć głębię nie poprzez kolekcjonowanie informacji, lecz dzięki częstszej medytacji i zrozumieniu Jego nauk. Lubię czytać i zawsze jestem zachwycony gdy ktoś pisze w sposób zmuszający mnie do zadawania pytań. Zawsze pociągali mnie ludzie piszący o związku między nauką a duchowością. Nieuchronnie nauka i duchowość zdążają do tego samego miejsca, zataczając krąg – od rozdzielenia do połączenia.
Przemyślenia i ponowna ocena są podstawą rozwoju. Pragnę doświadczać poczucia jedności każdego pracowitego dnia. Miłość, głęboki spokój i energia płynące z tego stanu sprawiają, że wszystko co robię staje się wyjątkowe i przynosi mi radość. Naszych pacjentów winniśmy traktować jak posłańców Boga, wysłanych nie tylko dla ich korzyści, ale także dla naszego wzrostu duchowego. Dlatego modlę się do Swamiego, żeby był zawsze ze mną i dał mi więcej okazji do służenia.
tłum. J.C.
[1] Joslin Diabetes Center – największy na świecie ośrodek zapobiegania i leczenia cukrzycy. Jego główną siedzibą jest Boston’s Longwood Medical Area w pobliżu Harvard Medical School. Ma oddziały w całych Stanach.
[2] William Osler, kanadyjski lekarz (1849-1919), jeden z czterech założycieli Johns Hopkins Hospital. Stworzył pierwszy program szkolenia lekarzy, wyprowadził studentów z sal wykładowych do sal z chorymi. Nazywany jest „ojcem współczesnej medycyny”.
[3] Bracia Mayo, William i Charles, założyli pod koniec XIX w., Rochester Minnesota, Klinikę Mayo, instytucję niedochodową, uznawaną od 25 lat za jedną z najlepszych szpitali na świece.
[4] Albert Schweitzer – francusko-niemiecki teolog i duchowny luterański, filozof, organista, muzykolog, lekarz. W 1952 otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla za założenie szpitala w Lambaréné w Gabonie.
[5] Neuropatia cukrzycowa – najczęstsze przewlekłe powikłanie cukrzycy wywołane działaniem hiperglikemii na układ nerwowy.
[6] Słaba kontrola cukrzycowa odnosi się do stale podwyższonego cukru we krwi, pozostającego na poziomie 200-500mg/dl oraz do hemoglobiny glikowanej wynoszącej od 9 do 15% lub więcej, zachowujących te wartości przez miesiące i lata przed wystąpieniem poważnych powikłań. 

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.