Mądrość kobiet Sai - część 6
wielbicielka Sai Baby dzieli się historiami swego życia
Pozwólmy
ludziom odgrywać ich role
~ Carol Colmer,
USA
Przyjrzyjmy się
mojemu życiu. Możemy zacząć od przyklasztornej szkoły dla dziewczynek prowadzonej
przez zakonnice. Miałyśmy katechizm i katolickie rytuały, ale nigdy nie czułam
się związana z Bogiem czy z Jezusem. Tak naprawdę nic dla mnie nie znaczyli, z
wyjątkiem Maryi, matki Jezusa. Miesiącem Maryi jest maj i koronowałyśmy ją każdego
dnia. Kocham Maryję. Pewnego dnia, gdy
byłam w ósmej klasie uciekłam od zakonnic i weszłam do gabinetu kierowniczki
szkoły episkopalnej[1]
noszącej nazwę Akademii Greenwich. Powiedziałam, że chcę się tu uczyć.
Kierowniczka rozmawiała ze mną przez pół godziny. Nie można tak po prostu
wchodzić do jej biura. Nikt przedtem tego nie zrobił. Na koniec wezwała moich
rodziców, a oni powiedzieli: „Cóż, jeśli tak bardzo chce tutaj chodzić…”. Pamiętam swoje
pierwsze wrażenia z Akademii. Była tam wielka czytelnia, a w niej około stu
osób. Każdy siedział przy własnym stoliku, nikt nie rozmawiał. Wcześniej
uczęszczałam do katolickiej szkoły, w której obowiązywały pewne zasady i regulamin.
Natomiast życie w Akademii opierało się na kodeksie honorowym. W ciągu czterech
lat, które w niej spędziłam, ani razu nie słyszałam, żeby ktoś w bibliotece
rozmawiał, mimo że nie była monitorowana i nie przebywał w niej nauczyciel. To
było moje pierwsze i bardzo mocne doświadczenie – kodeks honorowy, w ramach
którego ludzie naprawdę szanują i kochają szkołę – tak bardzo ją kochają, że
nigdy nie naruszają przyjętego kodeksu. Zrozumiałam, że ludzie zachowują się
tak po prostu z szacunku. Co budziło
szacunek?
Sam kodeks
honorowy! Wychowywano dzieci w duchu kodeksu i ufano im. Nauczyciele byli wspaniali,
wszyscy byli naprawdę pomocni. To bardzo różniło się od tego, do czego
przywykłam. Odpowiadał mi ten system. Wyrosłam w
katolicyzmie i chodziłam do katolickiej szkoły. Kiedy zaczęłam uczęszczać do
episkopalnej szkole średniej dla dziewcząt, wstąpiłam do Bractwa Młodych Ludzi
działającego przy kościele i starałam się zrozumieć, o co w nim chodzi. Wciąż
jednak nie mogłam się w tym odnaleźć.Czego
dokładnie nie mogłaś zrozumieć? Duchowości,
Jezusa i Boga, koncepcji religijnych, katolików i członków kościoła episkopalnego,
nie rozumiałam tego. Później zagłębiłam się w protestantyzmie i tam również się
nie odnalazłam. Nie odnalazłam się w żadnej z tych religii. Ale miałam w sobie
ciekawość i brałam udział w piknikach kościelnych. Zawsze śpiewałam w chórze
parafialnym. Kochałam pieśni protestanckie i katolickie. Po prostu kochałam
muzykę! Tak naprawdę nie szukałam Boga i nie czułam, że coś przez to tracę. Zastanawiałam
się jednak co oni dostają takiego, czego ja nie dostaję. Ale i tak byłam szczęśliwa!
Potem ktoś dał mi
książkę o astrologii napisaną przez Hinduskę wykształconą na Zachodzie i
poczułam ogarniającą mnie fascynację. Później, po ukończeniu koledżu – czy
uwierzycie, że uczęszczałam do koledżu katolickiego? – przeniosłam się w góry.
Bibliotekarka w miasteczku, nosząca imię Margaret, była zrzędą. Wszyscy starali
się ją uszczęśliwić. Pewnego dnia powiedziała do mnie: „Naprawdę powinnaś przeczytać
książki Shirley MacLaine”. Cóż, ta bibliotekarka zupełnie nie pasowała do
mojego świata, ale żeby sprawić jej przyjemność, wzięłam książkę ‘Na krawędzi’.
Wieczorem położyłam się do łóżka i pomyślałam, że będzie lepiej, jeśli ją
przeczytam, bo Margaret na pewno mnie o nią zapyta. Nie spałam całą noc i
przeczytałam ją! Następnego dnia wczesnym rankiem usiadłam na progu domu
Margaret i powiedziałam do niej: „Myślę, że zmieniła moje życie”. Wiedziałam na
pewno, że ta książka mówi prawdę. W sekcji dla
dzieci Margaret miała niewielki wózek biblioteczny. Na najniższej półce wózka
trzymała książki Edgara Cayce, Setha i innych podobnych autorów. Przeczytałam
wszystkie. W ciągu roku przeczytałam wszystko, co miała. To było prawdziwe
przebudzenie. Odegrała w tym rozstrzygającą rolę. Co takiego
poruszyło cię w książce ‘Na krawędzi’? To, że jesteśmy
Bogiem. Zrozumiałam, naprawdę to zrozumiałam! Na początku takie myślenie było
szokujące, ale gdy coraz bardziej się w nią zagłębiałam, czułam, że to ma sens.
I astrologia!
Wspomniana wcześniej książka została napisana przez autorkę zarówno z perspektywy
Indii jak i Zachodu. Gdy wychodziłam za mąż, ktoś zaprosił na mój wieczór
panieński sławnego astrologa. Pomyślałam, że odczytywanie przyszłości jest
nonsensem, ale gdy kilka lat później wyciągnęłam tę przepowiednię uświadomiłam
sobie, że wszystko w niej – wszystko! – okazało się prawdą. Odegrała wobec mnie
swoją rolę, otworzyła mi umysł, więc później, kiedy czytałam ‘Na krawędzi’
lepiej rozumiałam tę książkę. Czy rodzice
również wywarli na ciebie wpływ? Ważny był wpływ
ojca. Jako dziecko czułam, że mam tatę, który potrafi wszystko zrobić. I potrafił!
Miał niezwykłe zdolności. Był szefem firmy, a w weekendy zajmował się domem i
ogrodem. Przez pewien okres, gdy mieszkaliśmy na przedmieściach, mieliśmy
całkowicie naturalnie uprawiany ogród, w czasach gdy żywność ekologiczna
jeszcze nikogo nie interesowała. Jako dzieci nienawidziliśmy tych warzyw,
ponieważ codziennie musieliśmy zjadać duże ich ilości. Jedliśmy też trochę
mięsa, ale nie było to ważne. Musieliśmy zjeść wszystkie warzywa. Byłam zawsze
bardzo zdrowa i wracając myślą do przeszłości wiem, że zdrowie zawdzięczam warzywom.
Tata naprawdę poświęcił życie swoim
dzieciom. Miał nas sześcioro. Byłam najstarsza, ale nigdy nie musiałam
opiekować się rodzeństwem, ponieważ byłam nieustannie nieobecna. Nawet gdy pomagaliśmy
w domu, wybierałam ogród, nie dom. Mój pokój sprzątała siostra, ponieważ ja
zajmowałam się ogrodem. Ta karma do mnie powróciła, ponieważ wszystko to robię teraz.
Prowadzę dom złożony z trzydziestu sypialni przeznaczonych dla osób dążących do
duchowego rozwoju, w którym gotuję i sprzątam. Mama w niebie musi się ze mnie
śmiać. Myślę, że ojciec miał
na mnie bardzo głęboki wpływ, chociaż mama również, ponieważ zawsze była w
domu. Gdy wracaliśmy ze szkoły zawsze tam była. Miała sześcioro dzieci i własne
życie, ale zawsze była dla nas. Wspominają o tym nasi przyjaciele. Pamiętam jak
przyszłam raz do domu z przyjaciółką, a mamy nie było w domu. Znajdowała się w
nim cała nasza szóstka i każde z nas zaprosiło koleżankę lub kolegę, ale gdy weszłam
do środka, zapytałam: „O, nie ma nikogo w domu?”. Moja przyjaciółka spojrzała
na mnie zdziwiona. Była to jedna z kilku zaledwie sytuacji, gdy mamy nie było w
domu, więc dla mnie nie było w nim nikogo. Więc miałaś
szczęśliwe dzieciństwo? Miałam. Nie było
doskonałe, ale o wiele lepsze od dzieciństwa większości ludzi. Wspominam je
jako szczęśliwe. Kiedy patrzę wstecz na swoje życie, to myślę, że uwielbiałam
być matką! Miałam dzieci, które sama wychowywałam i pilnowałam, aby się dobrze
uczyły. Załamałabym się, gdybym musiała chodzić do pracy, zostawiać je i nie odegrać
ważnej roli w ich wychowaniu. Więc nigdy, przenigdy nie żałowałam tego. Gdy dzieci
dorosły, zainteresowałam się metafizyką. Mam przyjaciółkę artystkę, która
chciała otworzyć centrum zdrowia i mieć ekologiczną farmę. Kupiłam więc farmę w
Wirginii i w ciągu trzech tygodni, czyli całego czasu jakim dysponowałyśmy,
odnowiłyśmy ją. Pracowałyśmy po 18-20 godzin dziennie. Mogłam pracować jak koń,
zwłaszcza, gdy byłam młodsza. W taki sposób stałyśmy się właścicielkami
cudownej farmy. Co się na niej
działo? Spotykaliśmy się
tam z różnymi ludźmi. Pewnego dnia zadzwoniła do mnie przyjaciółka i powiedziała,
że spotkała starca odczytującego osobowość z linii na czole. Zapytała, czy może
przyprowadzić go na farmę. Zgodziłam się, bo zwykle w weekendy zapraszałyśmy
wszystkich. Razem z nami zebrało się 25 osób. Wszedł ten mężczyzna i zapytał:
„Która z was jest Carol Beck?”. [To moje panieńskie nazwisko.] Przyjaciółka,
która go zaprosiła, drgnęła, ponieważ nigdy mu o mnie nie wspominała. Powiedziałam,
że to ja, a on rzekł: „Proszę, to dla pani” i wręczył mi kawałek skały z
wrośniętymi ametystami. Wyjaśnił, że 10 lat temu dał mu ją święty człowiek z
Indii, mówiąc, że nie jest dla niego, lecz później dowie się, komu ją oddać. W
noc poprzedzającą odwiedziny na farmie ten święty człowiek pojawił się w jego
śnie i powiedział, aby ją oddał Carol Beck. Zapytałam: „Kim
jest ten święty człowiek?”. Odpowiedział: „Nazywa się Sai Baba” i zaprosił mnie
do prowadzonego przez siebie ośrodka Sai. Kilka tygodni później zaczęłam tam
uczęszczać. Dał mi książkę „Święty i psychiatra”. Czytając ją wiedziałam, że to
moja ścieżka. Po latach bezowocnych prób z religiami nareszcie się odnalazłam.
Zaczęłam przyjeżdżać do Puttaparthi od 1987 r., a moje życie się zmieniło.Co doradziłabyś
młodym kobietom? Jestem wielką
rzeczniczką kobiet wychowujących swoje dzieci. Naprawdę w to wierzę. W Stanach
Zjednoczonych widziałem kobiety z Ameryki Południowej, które przyjechały do
USA, żeby wychowywać dzieci innych kobiet podczas, gdy Amerykanki chodziły do
pracy. Wszystkie te dzieci były opuszczone. Dzieci z Ameryki Południowej
traciły matki, a ich matki były rozgoryczone, że musiały je opuścić. Widać to
było w ich pracy z amerykańskimi dziećmi. Wychowywanie
dzieci jest poświęceniem. Musimy być zdecydowane pozbyć się ego. Obecnie coraz
więcej ludzi idzie drogą duchową, a to powinno pomóc. Kiedy ludzie zaczynają
mówić o swoich problemach, o tym jak reagują ich dzieci, zawsze się
zastanawiam, co zrobili, że do tego doszło. Myślę, że gdyby kobiety zrozumiały,
że nie są ofiarami lecz twórczyniami swojego życia, czułyby się lepiej. W taki
sposób odnoszę się do problemów rodzinnych. Przyglądając się swojemu życiu i
wszystkim moim związkom wiem, że musiałam się z nich czegoś nauczyć. Dlatego
nie mam żadnych złych uczuć w stosunku do tych ludzi. Powinniśmy dbać o spokój
w naszych związkach. Wiesz, buddyści
mówią, że cała transformująca praca dokonuje się w kuchni. Więc, kiedy ta
transformacja ma miejsce w naszym domu, jestem zwykle w kuchni i pracuję. Przychodzą
wtedy do mnie ludzie szukający odpowiedzi na pytania związane z ich problemami.
Spotykam nawet uczestników warsztatów, którzy mówią, że nauczyli się ode mnie
więcej niż od lidera. Moja mama miała
dużo pewności siebie. Wyznawała tradycyjne zasady kultury irlandzkiej – tata
był ‘królem’, mimo że sama miała poczucie własnej wartości. Miała jedenaścioro
rodzeństwa, więc zawsze słychać było ‘tatuś’. Mając naszą szóstkę, postępowała
tak samo – ‘Zapytaj ojca’. Nauczyłam się od niej, żeby nigdy tego nie robić.
Postępowałam odwrotnie. Byłam niezależna, a nawet łamałam zasady, ale ona była
jedyną osobą, która wzbudziła we mnie poczucie własnej wartości. Potrafię
siebie cenić, dzięki temu, że ona była taka. Cała nasza szóstka jest bardzo
pewna siebie. Myślę, że to ogromnie ważne, by ukształtować w sobie pozytywny
obraz własnej osoby. Na zakończenie
powiem, że najważniejszą rzeczą w życiu jest milczenie. Bardzo wiele rozdźwięków
bierze się z naszej reakcji na życie innych osób. Zrozum, że to jest ich
historia. Pozwólmy, by była taka jaka jest. W tym ‘przedstawieniu’ każdy
odgrywa własną rolę. Pozwólmy im ją odgrywać. Pojmując to, stajemy się wolni.
Od chwili gdy to zrozumiałam, nic mi nie przeszkadza. Nigdy się nie martwię,
pomimo wszelkich wyzwań. Chciałabym im
także powiedzieć, że brak luksusów nie powinien być przyczyną depresji! Nasze
odczucia wpływają na całą planetę. Mamy obowiązek przyjmować życie takim jakie
jest, uświadamiać sobie, że każda przeciwność jest darem i po prostu żyć dalej.Grupa osób wypełnionych
nienawiściąi pogardą wobec siebie nie może
wypracowaćżadnego korzystnego efektu.
Bardzo ważnymczynnikiem jest wspólnota poglądów
lubraczej wspólny wgląd.
Najważniejsza jestsama-ćintha – jedność przekonań,
opinii i postaw. Sama-ćintha musi zaowocować obfitością boskiej błogości i napełni entuzjazmem całą grupę.~ Sathya Sai
Baba c.d.n. tłum.J.C.
Pozwólmy
ludziom odgrywać ich role