Dzięki śpiewaniu
odkryj w sobie Boga
~ Linda Walker –
Muschelknautz
(Fidżi),
Australia
Gdy
poznałam Babę moje życie całkowicie się zmieniło; rozwiódł się ze mną mąż,
synowie zostali z ojcem, a matka niemal wyparła się mnie za ‘przystąpienie do
sekty’. Wtedy Sai Baba, moja Boska Matka, dał mi nowego męża, Christiana i
nowych ‘rodziców – Iris i Howarda Murphetów.
To
zdumiewające. Jak do tego doszło?
Urodziłam
się na Fidżi. Mama jest w połowie Hawajką, a w połowie Australijką, ojciec pochodzi
z Samoa Amerykańskiego. Gdy miałam trzy i pół roku moi rodzice rozwiedli się, a
ponieważ w tamtym okresie społeczeństwo nie akceptowało rozwodów, mama nie
miała łatwego życia.
Chociaż
nie spędzałam z ojcem wiele czasu, byłam z nim bardzo blisko. Przywiązałam się
do niego i tęskniłam za nim. Równie mocno kochałam dziadków ze strony mamy i
kiedy umarli, głęboko odczułam ich stratę. Jedyną rzeczą dającą mi w dzieciństwie
poczucie szczęścia były modlitwy do Boga oraz myśl, że pewnego dnia może wrócić
tata.
Miałam
osiem lat, kiedy mama wyszła ponownie za mąż. Pamiętam uczucie, że zostałam
zdradzona. Zrozumiałam, że nigdy więcej nie zobaczę ojca. Gdy miałam 15 lat,
wyjechaliśmy z Fidżi. Mieliśmy krewnych w Australii, więc zamieszkaliśmy z nimi
w Błękitnych Górach w Nowej Południowej Walii, gdzie wzniesiono nasz dom.
System edukacyjny w Australii całkowicie różnił się od systemu nauczania na
Fidżi, więc po bardzo trudnym roku w szkole średniej mama zdecydowała, że mam
się przenieść do koledżu handlowego na wydział dla sekretarek. Po jego ukończeniu
znalazłam pierwszą pracę w Fidżijskim Ośrodku Informacji Turystycznej w Sydney.
Wyszłam za mąż, urodziłam dwóch synów i chociaż żyliśmy w komforcie, nasze
małżeństwo źle się układało.
Jak spotkałaś
Swamiego?
Pewnego
dnia moja umierająca na raka przyjaciółka powiedziała mi, że słyszała o
uzdrowicielu z Indii. Ze względu na moje kulturowe pochodzenie pomyślała, że
mam na tyle szerokie horyzonty, aby dzielić z nią to doświadczenie. „Wszyscy
których znam pomyśleliby, że zupełnie zwariowałam. Jedyną osobą, którą mogę o
to poprosić jesteś ty. Czy zgodzisz się pojechać ze mną do uzdrowiciela w Indiach?”
Powiedziała
mi, że ten człowiek mieszka w aśramie i że nie będziemy tam mogły nosić butów.
W tym czasie byłam konsultantką mody i nie byłam w stanie wyobrazić sobie, że
chodzę boso. Oznajmiłam, że zabiorę ją wszędzie, ale chcę aby wiedziała, że nie
wejdę do aśramu i nie spotkam się z guru. Zawiozę ją tam i pojadę na zakupy do
Bangalore. Czy kiedykolwiek mogłam sobie wyobrazić, że ta uzdrawiająca podróż
jest przeznaczona dla mnie?
Opowiedziała
mi o starszej parze małżeńskiej – o Murphetach. Kobieta była kierowniczką domu
opieki, znajdującego się tuż obok jej domu. Przedtem mieszkali w Błękitnych
Górach i spędzili wiele lat w Indiach. Poradzą mi, co powinnam ze sobą zabrać i
jak się tam dostać. Przyszłam do ich domu, przedstawiłam się i byłam zdziwiona,
kiedy pan, który otworzył mi drzwi powiedział: „Och, witam królową Saby. Proszę
wejść”. Pomyślałam, że chodzi o to, jak jestem ubrana. Powiedzieli mi, że często
jeździli do Indii i mieszkali w posiadłości Towarzystwa Teozoficznego w Madrasie.
W czasie rozmowy moją uwagę przyciągała duża fotografia na ścianie. Ciekawość
skłoniła mnie do zapytania, czy mają znajomych na Fidżi, ponieważ osoba na
zdjęciu wyglądała dokładnie jak moja fidżyjska babcia z głową w lokach.
Powiedzieli, że tak, że mają na Fidżi wielu przyjaciół. Nie ciągnęłam tego
tematu. Gdy spotkanie dobiegło końca, błagali mnie, żebym odwiedziła ich po
powrocie z Indii.
Kiedy
powiedziałam mężowi o podróży, w pierwszej chwili zabronił mi jechać. Nie
mogłam uwierzyć, że nie pozwala mi towarzyszyć umierającej kobiecie, pragnącej
uzdrowienia. Zmiękł i zgodził się na tygodniowy wyjazd. Ze względu na pracę,
miałam wrócić natychmiast po upływie tego terminu.
Zarezerwowałam
bilet na tydzień, plus dwa dni na podróż w obie strony, dałam mężowi kopię
planu podróży, który przeczytaliśmy razem i wyruszyłam w drogę. Przyjaciółka
wyjechała dwa dni wcześniej. Nigdy przedtem nie podróżowałam sama na tak długim
dystansie. Po wylądowaniu w Bombaju w późnych godzinach nocnych, musiałam
czekać bardzo długo na połączenie z Bangalore. Byłam wyczerpana i
przestraszona. Wszystko wydawało się takie brudne i obce, setki moskitów – okropność.
Modliłam się bez przerwy o opiekę: „Boże, proszę, bądź przy mnie, nie wiem, co
tutaj robię”.
O
świcie pojechałam na lotnisko krajowe. Obok mnie usiadł młody człowiek,
sprawiający negatywne wrażenie. Mówił o Sai Babie i o tym, że spotkanie z Babą
zmieniło jego życie. Jego opowiadanie nie interesowało mnie w najmniejszym
stopniu. Z kieszonki koszuli wyjął małą paczuszkę, zanurzył palec w białym
proszku i położył mi go na języku, w momencie, gdy otworzyłam usta, żeby coś do
niego powiedzieć. Nie umiem opisać straszliwego uczucia, jakie mnie wtedy
ogarnęło. Nie mogłam przełknąć proszku. Nie wiedziałam, co to jest. Ze względu na
wygląd młodego człowieka, pomyślałam, że mogą to być narkotyki. To zakończyło
naszą rozmowę. Pomyślałam, że zostaniemy oboje aresztowani, jeśli ktoś to
zauważył! Takie było moje pierwsze doświadczenie z wibhuti.
Mimo, że nie
interesował cię aśram, to jednak zobaczyłaś Babę. Prawda?
Następnego
ranka, odprowadzając przyjaciółkę do bramy aszramu w Whitefield, przypomniałam
jej, że jadę do Bangalore. Pociągnęła mnie za rękę, buty wyleciały mi w
powietrze i zanim się zorientowałam, przeszłam przez bramę. Kobieta z sewa dal wzięła mnie za rękę, przeprowadziła
nas przez siedzący tłum i zrobiła nam miejsce w pierwszym rzędzie. Nie znałam
protokołu, więc rozglądałam się i rozmawiałam. W końcu zapadła całkowita cisza.
Uniosłam głowę i zobaczyłam idącą przez piasek drobną postać. Zapytałam przyjaciółkę:
„To jest Sai Baba? Jak może być Bogiem? Wygląda jak moja fidżyjska babcia. Z pewnością
nie jest Hindusem. Myślę, że jesteśmy spokrewnieni!”.
Nie
miałam najmniejszego pojęcie, kim On jest. Miało to miejsce podczas święta
Śiwaratri, w 1990 r. Obszedł świątynię i kiedy znalazł się blisko nas,
pomyślałam, że powinnam zrobić Mu zdjęcie. Gdy ruszył w naszą stronę,
podniosłam aparat fotograficzny i wtedy ogarnął mnie paraliż. Nie wiedziałam,
co się ze mną dzieje. Spojrzał mi w oczy i odetchnęłam. Nagle pękła we mnie
jakaś tama i zalałam się łzami. Myślę, że płakałam przez trzy dni. Wspominając
to rozumiem teraz, że otrzymałam miłość, której tak szukałam.
Następnego
ranka o 3:00 obudził mnie dźwięk przypominający zgniatanie celofanu. Spojrzałam
na chorą przyjaciółkę i ujrzałam żółte światło otulające całe jej ciało.
Ogarnęło mnie odrętwienie. Zapytałam, czy dobrze się czuje i przeprosiłam, że
niepotrzebnie ją obudziłam. Odpowiedziała śpiącym głosem, że dobrze i zasnęła ponownie.
Gdy mówiła, światło wniknęło w nią. Myślę, że Swami pracował nad nią na jakimś
poziomie, ponieważ choroba cofnęła się na kilka lat.
Piątego
dnia pobytu pojechałam do Bangalore potwierdzić lot powrotny. Mężczyzna,
któremu wręczyłam bilet, powiedział: „Nie musi go pani w tym momencie
potwierdzać, proszę przyjść później. Wyjeżdża pani za dwa tygodnie”. Mój bilet
opiewał teraz na 21 dni, zamiast na siedem! Byłam wstrząśnięta i musiałam
znaleźć telefon, żeby natychmiast zadzwonić do męża i powiedzieć mu, że popełniono
okropną pomyłkę – przecież uprzedzał mnie, że poniosę surowe konsekwencje,
jeśli zostanę tam dłużej niż tydzień. Odebrał telefon i stwierdził: „Wiem, też
to zauważyłem. Do zobaczenia po powrocie”.
Gdy
wyjeżdżałam podszedł do mnie niski sadhu,
żebrzący mędrzec, poklepał po ręku, roześmiał się i powiedział: „Do
zobaczenia za dwanaście miesięcy”. Odpowiedziałam mu: „Nie zobaczysz mnie nigdy
więcej. Nie wrócę do Indii”. Gdy odwróciłam się, żeby przeprosić go za swój
gniew, już go nie było. Jak się okazało, wróciłam po dwunastu miesiącach i
wtedy otrzymałam od Swamiego pierwsze interview.
W jaki sposób
Murphetowie zostali twoimi ‘rodzicami’?
Po
powrocie do Australii zaczęłam interesować się Sai Babą, ku zgrozie mojego
męża. Nasze małżeństwo chwiało się w podstawach i rodzina bardzo mnie krytykowała.
Zostałam zaproszona na obiad przez panią Iris Murphet, która chciała poznać
moje doświadczenia. Ponieważ nie były one wspaniałe, a moja rodzina tak bardzo
występowała przeciwko mnie, wielokrotnie jej odmawiałam. W końcu ustąpiłam pod
wpływem jej nalegań i przyszłam. Delektowaliśmy się wspaniałym, przygotowanym
przez nią obiadem. Gdy zapytała o przeżycia ze Swamim, z moich oczu wytrysnęła
taka sama kaskada łez jak w Brindawanie. Powiedziałam jej, że mam poważny
problem z mężem, ponieważ nie akceptuje on mojego zainteresowania Sai Babą i
nie zgadza się, aby nasi chłopcy brali w tym udział. Moja matka popiera męża.
Czuję się osamotniona, smutna, pozbawiona wsparcia rodziny.
Iris
była bardzo drobną osóbką. Podeszła do mnie, ujęła w dłonie moją twarz, popatrzyła
mi w oczy i powiedziała: „Kiedy spotkałyśmy się po raz pierwszy, wiedziałam, że
przysłał cię tu Swami. Zawsze chciałam mieć córkę, więc od tej chwili nazywaj
nas matką i ojcem”. Ogarnęło mnie głębokie uczucie spokoju i miłości. Zawsze
brakowało mi ojca. Chciałam również mieć piękną matkę. Stała się nią dla mnie
Iris. Spędziłyśmy razem cztery lata, zanim umarła w moich ramionach.
W
1991 r. odeszłam od męża. Moi dwaj synowi pozostali z ojcem do 1996 r. Z dnia
na dzień straciłam wszystko. Przeniosłam się do małego mieszkania, położonego
15 minut od domu ojca i matki. To nie był łatwy czas. Dużo płakałam i czasami pragnęłam
nigdy więcej się nie obudzić. Interesującą rzeczą w takich momentach było to,
że śpiewałam w myślach piosenkę. Słowa i muzyka pojawiły się jednocześnie:
Panie, w
godzinie potrzeby ukaż mi Swoją twarz
Panie, w
godzinie potrzeby naucz mnie, że istnieje łaska …
Od
tamtej pory otrzymałam od Boga wiele pieśni. Moim zadaniem w Organizacji Sai w
Australii jest podróżowanie i organizowanie warsztatów śpiewaczych, zachęcanie
i inspirowanie ludzi, żeby śpiewali dla Boga. Otrzymałam wiele łask i wiele testów.
Wciąż otrzymuję testy, ale teraz patrzę na nie inaczej.
W
kwietniu 1994 r. pojechałam do Kodaikanal. Swami podszedł do mnie na darszanie i zapytał: „Jak ma się twoja
matka?”. Powiedziałam Mu, że mama, bardzo chora, leży w szpitalu i że ojciec
[pan Murphet] pyta, czy Swami mógłby ją uleczyć. „Tak, tak, uleczę ją.” Mama
umarła 22-go sierpnia. Leczenie Swamiego wykracza poza nasze rozumienie. Jest
innej natury. Myślę, że uleczył ją z chorób życia.
W
1991 r., podczas mojego pierwszego interview Swami zapytał: „Jak ma się twój
mąż?”. Odparłam, że dobrze. Powiedział: „Mąż odszedł, mężem zostanie przyjaciel”.
Nie zrozumiałam, co ma na myśli. Wyjaśniłam, że nie mam przyjaciela. „Wiem, ale
przyjaciel zostanie mężem, a gdy przyjaciel jest mężem, nie ma już muzycznych
krzeseł tylko muzyczne serca.” Słowa Swamiego wstrząsnęły mną. Mój mąż jest
utalentowanym pianistą i kiedy ćwiczyłam z nim piosenkę, był wobec mnie bardzo
niecierpliwy. Kończyło się zwykle na tym, że płakałam i szłam do swojej
sypialni. Wtedy mąż mnie przepraszał i prosił, żebym wróciła. Przy naszym
ogromnym fortepianie stał podwójny stołek i mąż mówił: „Chodź tutaj i usiądź,
będziemy się bawić w muzyczne krzesła”. Potem zaczynaliśmy ponownie
śpiewać.
W
siedem dni po pierwszym interview spotkałam Christiana. Właśnie przyjechał z
Niemiec. Uczyłam kilka osób uzdrawiających dźwięków, wykorzystując do tego
głos. Robiłam to z wieloma osobami z Australii, ale nie usłyszałam brzmienia
głosu Chrystiana. Powiedziałam, że nie będę mogła z nim pracować, ponieważ go
nie słyszę. Tłumaczyłam mu: „Nigdy przedtem nie zdarzyło mi się nic podobnego.”
Christian odparł: „Nie wiem, dlaczego tak się dzieje – to są muzyczne serca!”.
Wciągnęłam głęboko powietrze, powiedziałam „Sai Ram” i najszybciej jak mogłam
pobiegłam do swojego pokoju, żeby powiedzieć o tym mojej przyjaciółce Joan i
upewnić się, że ten człowiek nigdy więcej nie zbliży się do nas. Joan odrzekła:
„To ten przyjaciel, o którym powiedział ci Swami na interview. Ten człowiek
zostanie twoim mężem”. Wtedy jednak nie chciałam ponownie wychodzić za mąż,
ponieważ za wiele już przeżyłam.
Więc jak do
tego doszło, że Christian został twoim mężem?
Miałam
wtedy 38 lat. Okazało się, że Bóg ma rację i że Joan ma rację! Pobraliśmy się
9-tego września 1995 r. i Christian przeprowadził się do Australii. Zanim się
rozwiodłam, Swami zapytał mnie: „Gdzie jest twój mąż?”. Odpowiedziałam, że się
rozwodzę i nie mam męża. Wtedy powiedział: „Tak, tak, mężczyzna z Niemiec, jedź
do domu i pobierzcie się”. Gdy wróciłam ponownie, tym razem z ojcem, Swami
ponownie powiedział: „Mężczyzna z Niemiec, jedź do domu i wyjdź za niego za
mąż, to bardzo dobry chłopak!”. Podczas kolejnego interview Swami spytał: „Kiedy
ślub?”. Odpowiedziałam: „Och, Swami, wrzesień/październik”. Nie planowaliśmy
tego, więc tajemnicą jest, skąd pochodziła moja odpowiedź. Swami odrzekł: „Wiem,
jestem bardzo szczęśliwy”.
Po
wyjściu z pokoju interview zadzwoniłam do Christiana do Niemiec, żeby powiedzieć
mu o audiencji oraz o tym, jak całkowicie wymyśliłam odpowiedź dla Swamiego.
Ale Christian powiedział: „Właśnie przygotowuję się do ślubu 14-go
października!”.
Zanim
mogliśmy się pobrać w kościele w Niemczech, musieliśmy zawrzeć ślub cywilny w
Australii. Okazało się, że w tym czasie nie możemy się tam pobrać. Był koniec
sierpnia, a władze wymagały, żeby zawiadomić je o podjętej decyzji z
miesięcznym wyprzedzeniem. Za dwa tygodnie miałam polecieć do Niemiec.
To
nic innego jak dramat – kosmiczny żart – a ja nie chciałam przeżywać więcej
dramatów w swoim życiu. Siedziałam w domu, kiedy wpadł do mnie przyjaciel i
zapytał, dlaczego jestem taka przygnębiona. Zaproponował, żebyśmy zadzwonili do
wielbicielki Swamiego, udzielającej ślubów cywilnych. Pomyślałam, że prawo jest
prawem, lecz gdy do niej zadzwoniłam, powiedziała, że przyjedzie i udzieli nam
ślubu. Nie rozumiałam, jak to możliwe, skoro nie zgłosiliśmy zapowiedzi miesiąc
wcześniej. Odpowiedziała, że kiedy była w
s t y c z n i u w Puttaparthi,
Christian powiadomił ją o naszym ślubie, więc wiedziała o nim od ośmiu
miesięcy! Byłam zdumiona! Mieliśmy wspaniały ślub i ojciec oddał mnie
Christianowi. To było doskonale piękne.
Twoje dzieci
również przyszły do Swamiego. Jak to się stało?
Niedługo
po rozwodzie byłam na interview u Swamiego, jedną ręką dotykając Jego stopy, a
drugą trzymając Jego rękę, kiedy powiedział: „Spójrzcie na nią, ciągle płacze!
Dlaczego ciągle płaczesz?” Powiedziałam Mu, że pragnę być matką dla moich
synów, ale odkąd przyszłam do Niego, mam z tym problem. Popatrzył na mnie i powiedział:
„To nie są twoje dzieci. Ja jestem ich rodzicami we wszystkich ich wcieleniach!
Troszczenie się o nich jest moim obowiązkiem. Przestań płakać! Przyjdą. Zobaczę
ich!”. A ja zapytałam: „Swami, jeszcze w tym życiu?”. To było aroganckie!
Odrzekł: „Tak, tak, zobaczę ich”.
Wtedy
nie wydawało się to możliwe.
Po
ślubie zamieszkaliśmy z Christianem w niewielkim domku. Mój starszy syn zapytał,
czy może z nami zamieszkać i wprowadził się. To samo zrobił młodszy syn. To był
najradośniejszy moment w moim życiu. Potem mój młodszy syn miał straszny
wypadek i musieliśmy się nim zająć. Gdy wydobrzał, pojechał z nami do Swamiego.
Swami wezwał nas na interview. Powiedział do mojego syna: „Wracaj do domu, idź
do szkoły, a ja ci pomogę”. Swami udawał, że gra na gitarze, pokazując mu, iż
wie, że syn jest gitarzystą. Syn wrócił [do Australii], wstąpił do konserwatorium
w Sydney i otrzymał dyplom z wyróżnieniem z kompozycji. Jest kompozytorem.
Wszystko to wydarzyło się dzięki łasce Swamiego.
A
oto inny przykład łaski Swamiego: Christian ma piękny głos i kiedy śpiewamy
razem, nasze głosy brzmią jak jeden. Wkrótce po naszym ślubie w Niemczech Christian
obudził się rano bardzo podekscytowany, ponieważ jego gitara była obsypana wibhuti.
W
wiele lat później Swami powiedział mojemu starszemu synowi i jego przyjaciółce,
że powinni wrócić do domu i wziąć ślub. Obecnie mój syn jest mężem wspaniałej
dziewczyny i mają trójkę pięknych dzieci. W końcu zrozumiałam, że Swami dał mi
wszystko, o co Go prosiłam. Miałam wystarczająco długo matkę i ojca, żeby
pojąć, jak to jest mieć boskich rodziców. Wiem, że moje dzieci są Jego dziećmi.
Pan wszechświata naprawdę jest moją Boską Matką i Ojcem.
Ze
Swamim wszystko o czym myślałam, że jest niemożliwe, stało się możliwe. Już
wiem, że Swami wybierając nas, ma zamiar nas ugniatać dotąd, dopóki nie
staniemy się prawdziwie boskimi ciastkami oblanymi najsłodszą polewą. Wciąż do
tego dążę.
Biorąc pod
uwagę, ile Swami znaczy w twoim życiu, jaką radę dałabyś młodym kobietom Sai?
Powiedziałabym
nie tylko kobietom Sai, ale wszystkim kobietom, żeby odnalazły w sobie boski głos.
Każda nuta w kosmosie opiera się na OM – pierwotnym słowie stwarzania. Wierzę,
że jeśli mogą wykonywać Om, to mogą również śpiewać, choć muszą się temu
poświęcić i praktykować. Wierzę, że śpiewanie łączy nas z wewnętrznym Bogiem.
Gdy odkrywamy muzykę w sercach, przemawia ona do nas językiem miłości. To zmienia
nas i oddziałuje na innych. Zewnętrzne poszukiwania rozpraszają nas.
Stańcie
się instrumentem, stańcie się boskim, złotym fletem Kriszny i pozwólcie Bogu na
nim grać. Jeśli zgodzicie się by Bóg był śpiewakiem, będziecie piosenką.
Możecie osiągnąć boskość dzięki muzyce.
Uwolnijcie się przy pomocy dźwięków.
~
Sathya Sai Baba
tłum.
J.C.