Śpiewać dla Śri Sathya Sai Baby
Balamaćandran T.S.
Antharanga Sai – Sai, wewnętrzny mieszkaniec.
Owe słowa otwierające bhadżan są zawsze bardzo bliskie mojemu sercu…
Myśląc
o nich wracam do dni, gdy studiowałem w Instytucie Wyższego Nauczania Śri
Sathya Sai na wydziale handlu i zarządzania w Brindawanie.
Powiem
wam krótko, jaki wtedy byłem… chłopiec z niewielkiego miasteczka w Kerali, urodzony
w dużej, kochającej się rodzinie złożonej z dziadków, rodziców, wujków, cioć i
przyjaciół. Dorastałem w czterech ścianach miejscowej szkoły – oazie
bezpieczeństwa – do której uczęszczałem od przedszkola do dwunastej klasy. I z
tego strzeżonego królestwa, w którym miałem prawo być małym księciem,
przeniosłem się do nowego świata ‘Brindawanu’, na boski plac zabaw – choć może
powinienem był raczej powiedzieć ‘na poligon’ – gdzie Bhagawan uczył nas najważniejszych
lekcji w najprostszy sposób, tak jak On to potrafi. Pomimo szczerej miłości
okazywanej mi szczodrze przez nauczycieli, starszych braci i kolegów z klasy,
to będąc rozpieszczonym chłopcem tęskniłem za ciepłem doświadczanym w domu wypełnionym
rodziną i przyjaciółmi. Gdy zostawiałem go za sobą dla nowego świata nazywanego
‘Brindawanem’, moja kochająca matka wiedząc jak bardzo będę za nią tęsknić, powiedziała:
„Drogie dziecko wiem, że w internacie,
będziesz za mną tęsknił. Pamiętaj jednak, że jedziesz do Swamiego, który jest
uosobieniem miłości. Otoczy cię miłością tysiąca matek!” I tak oto
wylądowałem w ‘Brindawanie’ z sercem wypełnionym pragnieniem otrzymania od Matki
wszystkich matek całej miłości i ciepła jakie pozostawiłem w domu i jeszcze
czegoś więcej. Myślałem wtedy, że znaczenie słowa ‘miłość’ ogranicza się do jej
fizycznych przejawów, takich jak uśmiech, klepnięcie po plecach, kochające
spojrzenie, kilka życzliwych słów… Wierzyłem nawet, że Swami, będąc ucieleśnieniem
Miłości, rozmawia indywidualnie ze wszystkimi studentami i to każdego dnia!
Szybko jednak uświadomiłem sobie, że żądanie od Swamiego codziennej, fizycznej
uwagi jest nadużyciem! Czułem się zagubiony. Z jednej strony oddaliłem się od
domu i od wszystkich tak bardzo kochających mnie ludzi, z drugiej, Źródło
Miłości, w poszukiwaniu którego przyjechałem tutaj, wydawało się być bardzo
blisko, a zarazem bardzo daleko. Po kilku dniach stałem się mądrzejszy,
rozumiejąc, że wymaganie od Bhagawana nieustannej fizycznej uwagi, gdy otaczają
Go miliony ludzi oczekujących na jedno Jego spojrzenie, jest nierozsądne. Głowa
była o tym przekonana, serce nie. Dniem i nocą miałem nadzieję, że pewnego dnia
obdarzy mnie niepodzielną uwagą, że odezwie się i uśmiechnie do mnie… lista
życzeń nie miała końca. Przez wiele wieczorów siedziałem samotnie na otwartym
tarasie internatu, lejąc obficie łzy i tęskniąc gorąco za rodzicami, ponieważ
Pan, jak się wydawało, nie był w nastroju, by zauważyć moją niedolę. Pragnąłem bezpośredniego
kontaktu z Bhagawanem. Szansa przejawiła się bardzo prędko. Musiałem otrzymać
zgodę Swamiego na prowadzenie bhadżanów w mandirze. Pewnego wieczoru siedziałem
w liniach darszanowych czekając na Jego przyjście z bijącym sercem i nadzieją,
że usłyszy moją modlitwę. Gdy tego dnia Baba szedł w moją stronę, wstałem zdenerwowany
i gdy tylko znalazł się w zasięgu słuchu zdołałem wypowiedzieć swoją prośbę.
„Swami, czy mogę prowadzić bhadżany w mandirze?” Odpowiedział mi uśmiechem…
Byłem wzruszony… ale moja radość była krótkotrwała. Udał, że nie usłyszał mnie
dobrze i zapytał: „Chcesz interview?”
Potem, zwracając się do chłopca siedzącego obok mnie, powiedział: „Ten chłopiec chce dostać interview. Udziel
mu go!” Gdy tylko Swami odszedł, siedzący wokół mnie chłopcy wybuchnęli
śmiechem. Na Jego twarzy wciąż jaśniał uśmiech. Byłem rozczarowany i przez
chwilę nawet rozgniewany. Jak mógł zignorować moją desperacką modlitwę? Nie
zauważyłem bezcennego daru, którym mnie obdarzył. Pan przybyły, aby ponownie
ożywić i odnowić kosmos, poświęcił Swój bezcenny czas i odezwał się do mnie –
nawet jeśli Jego słowa sprawiały wrażenie nieistotnych. Nie dostrzegłem także
wielkiego znaczenia tej chwili. Zajęło mi sporo czasu, zanim zacząłem
uświadamiać sobie słodycz ofiarowanego mi daru.
Pewnego
wieczoru siedzieliśmy w Trayee Brindawan,
siedzibie Pana, słuchając pełnych mądrości słów. „O umyśle, nie proś”, powiedział recytując słodki wiersz w telugu, „Jeśli poprosisz, zostanie to zignorowane,
lecz jeśli nie poprosisz, zostanie wysłuchane. Zatem, o umyśle, nie proś”. Przesłanie było jasne i wiedziałem bez
żadnych wątpliwości, że było skierowane do mnie. Powiedziałem w duchu: „Swami,
pozwól bym przestał Cię prosić o fizyczną uwagę, o szansę śpiewania w Twojej
obecności. Spraw, abym się przekonał, że moje niewypowiedziane modlitwy zostaną
wysłuchane.”
Minął
zaledwie dzień lub dwa i Swami oznajmił kierownikowi internatu, że pragnie usłyszeć
jak śpiewają ‘nowi chłopcy’. Wkrótce otrzymałem okazję śpiewania w Trayee Brindawan, gdy On siedział na
huśtawce i słuchał z głęboką uwagą. Kiedy kończyłem, powitał mnie uśmiechem i
zapytał: „Skąd przyjechałeś?”. „Z Trićur, Swami”. Uśmiechnął się ponownie.
Byłem oszołomiony z zachwytu. To naprawdę działało! Zrozumiałem, że Pan wiedzie
mnie w wielkiej ciszy po prowadzącej do Niego drodze. Fizyczny Swami nie był
dla mnie. Baba torpedował wszystkie próby zbliżenia się do Niego na tym
poziomie. Jednocześnie odpowiadał zanim zdążyłem ukończyć najkrótszą nawet
modlitwę skierowaną do wewnętrznego Swamiego… do Antharanga Sai. Bhadżan rozpoczynający się od słów ‘Antharanga Sai’, którym się zawsze
rozkoszowałem, stał się dla mnie teraz jeszcze bardziej znaczący. Nauczyłem
się, że proszenie o nieustanną, niepodzielną uwagę ‘fizycznego’ Swamiego było
przejawem egoizmu, ponieważ przybywają do Niego po pocieszenie miliony ludzi.
Ale zawsze mogłem żądać uwagi od Antharangi
Sai, mieszkającego we wszystkich sercach! Powoli, lecz skutecznie, Pan sprawił,
że zacząłem odnajdywać Go w sobie. Przestałem się modlić o Jego uwagę w świecie
fizycznym. Próbowałem zwrócić się do wewnątrz i nawiązać z Nim kontakt.
Wszystko było dobrze, aż do doniosłego dnia… Trwało święto Widżaja Daśami i Pan usiadł wśród nas, słuchając muzycznego występu
w Sai Ramesh Hall. Byłem bardzo
poruszony z powodu tłumionego od dawna pragnienia, zrodzonego w mojej głowie.
Było to długo przechowywane w sercu marzenie, by Pan mnie pobłogosławił kładąc
Swą boską rękę na mojej głowie. Jak dotąd, pozostawało niespełnione. Tego dnia
ponownie sobie o nim przypomniałem, nie wiadomo dlaczego… Próbowałem przekonać
siebie, że wskazaną mi przez Pana drogą było szukanie Go w sobie i nie proszenie
o uwagę zewnętrzną. Jednak wszystkie moje wysiłki poszły na marne i ogarnął
mnie smutek wywołany nieodebraną modlitwą. Zalałem się łzami.
Program
muzyczny dobiegł końca. Swami wstał z krzesła i skierował się w stronę podwyższenia,
gdzie stali teraz artyści czekający na Jego błogosławieństwo. Zamiast iść
przygotowaną dla Niego ścieżką, zaskoczył nas, przechodząc przez rząd chłopców
siedzących wokół Niego. Zgodnie z Jego wolą siedziałem blisko tej wybranej spontanicznie
ścieżki, którą sam wytyczył. Co więcej, odkryłem, że znajduję się na niej.
Serce biło mi jak oszalałe, gdy zbliżał się do miejsca, w którym siedziałem.
Kiedy znalazł się obok mnie, podniosłem głowę, żeby na Niego spojrzeć i nasze
oczy się spotkały. Zobaczyłem w nich miłość tysiąca matek, o których mówiła
moja mama, boską miłość, którą jak dotąd trzymał mistrzowsko ukrytą przez moim
wzrokiem. Doskonale zdawałem sobie sprawę, że zna moje najskrytsze modlitwy.
Wiedział jak bardzo tęskniłem za Jego boskim sparszanem, dotykiem. Jego twarz jaśniała uśmiechem, który zachowam
w sercu do końca życia. Pod pretekstem podparcia się podczas przechodzenia,
położył mi na głowie Abhajahasztę,
Swoją rękę! On, wewnętrzny mieszkaniec, usłyszał płacz mego serca i
odpowiedział tak, jak tylko On to potrafi! Mówimy, że Pan słyszy wszystko,
nawet jak spada mrówka! Jako mrówka, która została usłyszana, nie tylko teraz,
ale nieskończenie wiele razy, ręczę za prawdę powyższego twierdzenia. Ale jako
‘mrówka’ łaknę boskich słodyczy, pragnę Boga. Wiem, że przebywa we mnie. Ale
czyż mrówki nie łakną słodyczy istniejących w świecie zewnętrznym, uosabianych
przez ukochaną postać?
Moja
ścieżka się nie zmieniła – Swami pozostaje Antharangą
Sai, Sai w moim sercu. Przeżywam jednak wiele dni, gdy moją istotę wypełnia dziecięce
pragnienie pieszczoty Matki Sai, ból tęsknoty za słowem, uśmiechem i kochającym
spojrzeniem rzuconym kątem oka – wbrew świadomości, że Pan rezyduje w środku.
Dodaję je do listy zapisanej w moich modlitwach. Chociaż pozostają
niewysłuchane w świecie fizycznym, to niewątpliwie otrzymuję na nie odpowiedź w
subtelniejszym królestwie serca, gdzie rezyduje mój Antharanga Sai. Może to o to chodzi w boskim romansie. Tak daleki,
a jednak tak bliski!
Wiem, że uważne oczy mojego Pana obserwują
każdy najdrobniejszy mój krok. Wiem, że Jego serce wzrusza każde najmniejsze
nawet uczynione przeze mnie dobro i każdy mój najdrobniejszy triumf. Wiem, że
nawet teraz, gdy piszę te słowa, moja ukochana Matka Sai, mój Antharanga Sai, jak zawsze myśli o
mnie!!!
– Balamaćandran T.S.
Student wydziału handlu i zarządzania (1997 –
1999r.) Instytutu Wyższego Nauczania Śri Sathya Sai w Prasanthi Nilayam. Obecnie
regionalny dyrektor ds. szkolenia w Banku HDFC w Chennai.
z http://groups.google.com -
saismg tłum. J.C.