Głęboki i święty związek z Boską Matką
Część 1
Pani Madhuri i S.S. Naganand są parą, których historia życia jest ściśle związana z wielbieniem Boskiego Pana Bhagawana Śri Sathya Sai Baby. Tę podróż powinny poznać przyszłe pokolenia.
Pani Madhuri Naganand jest powierniczką Trustu Śri Sathya Sai im. Iśwarammy działającego na rzecz pomyślności kobiet. Pan S.S. Naganand jest powiernikiem Centralnego Trustu Śri Sathya Sai, organu zarządzającego Prasanthi Nilayam i Fundacją Medialną. Zawodowo, pan Naganand jest doskonale wykształconym, wybitnym prawnikiem i biegłym księgowym. Ukończył studia ze złotymi medalami w obu tych dziedzinach. Obecnie pracuje w firmie prawniczej przyciągającej międzynarodową klientelę. Pracuje również jako starszy adwokat w Sądzie Najwyższym Indii. Oto wybrane fragmenty rozmowy z państwem Naganand, przeprowadzonej przez Karunę Munshi, redaktorkę Radia Sai.Karuna Munshi: Sai Ram. Które z was przyszło pierwsze do Bhagawana? W jaki sposób?Pani Madhuri Naganand: Rozpoczęłam podróż z Śirdi Sai Babą, gdy byłam jeszcze małą dziewczynką i mieszkałam w Mumbaju. Wzrastałam w Jego aurze. W 1976 r. otrzymałam w Whitefield pierwszy darszan Sathya Sai. Żeby zawrzeć małżeństwo musieliśmy pokonać wiele przeszkód, wynikających z faktu, że pochodzimy z różnych środowisk społecznych. Bhagawan uświęcił nasz związek błogosławiąc nas na audiencji. Miałam wówczas szczęście ujrzenia Bhagawana i rozmawiania z Nim. Mój przyszły teść był członkiem Trustu Śri Sathya Sai w stanie Karnataka i opowiedział o nas Swamiemu. Swami poradził mu, żebyśmy zaczekali ze ślubem aż Pan Naganand ukończy studia. Trwały pięć lat! Wkrótce po zdaniu egzaminów końcowych S. pojechał zobaczyć się z Sai Babą. Baba zapytał go kiedy się żeni i czy rozmawiał już o tym z ojcem. Pan Naganand nie miał ochoty na to odpowiadać. Widząc to Swami powiedział: „Nadszedł już czas. Ja to zrobię.”Karuna Munshi: Czy Swami pomógł wam się połączyć? Pani Madhuri Naganand: To ciekawe, kazał nam czekać pięć lat, ale po tej rozmowie zrobił wszystko, żebyśmy w ciągu piętnastu dni znaleźli się w Bangalore i uroczyście zawarli małżeństwo!Karuna Munshi: Wróćmy do chwili, gdy została pani przedstawiona Swamiemu. Czy pamięta pani chwilę, kiedy pierwszy raz się o Nim dowiedziała?Pani Madhuri Naganand: To było w Mumbaju. Wybrałam się z rodziną na wieczorny spacer. Z pobliskiej sali dobiegły nas i przyciągnęły dźwięki bhadżanów. Weszliśmy tam. Przed ogromnym zdjęciem Swamiego śpiewano modlitwę Sarwa Dharma. Nigdy przedtem nie widziałam ani Jego samego, ani Jego fotografii. Lecz w tamtej chwili poczułam: „Tak, to jest Bóg i chcę Go zobaczyć, chcę z Nim być.” Nie miałam wątpliwości, że Śirdi Baba i Sai Baba są tą samą Osobą.Karuna Munshi: Panie Naganand, a jak pan trafił pod skrzydła Swamiego?Pan Naganand: Biorąc pod uwagę to co przed chwilą powiedziała moja żona, myślę, że do naszego spotkania doszło z polecenia Śirdi Sai. Nie byłem w Śirdi aż do roku, w którym się spotkaliśmy. Gdy jeszcze chodziłem do szkoły miałem w Bangalore przyjaciela z Gudżaratu, którego rodzina wielbiła Śirdi Sai. Tamtego roku wraz z grupą przyjaciół podjąłem decyzję, że wykorzystamy święto Nawaratri, żeby odwiedzić Mumbaj, Pune i Śirdi. Następnie udaliśmy się do Mahabaleśwaru, gdzie rodzina Madhuri ma posiadłość. To było tak, jak gdyby Swami pragnął, żebym odwiedził Śirdi, przyjął Jego błogosławieństwo, a potem spotkał moją przyszłą partnerkę życia.Pani Madhuri Naganand: To było w czwartek.
Pan Naganand: Tak, spotkaliśmy się w czwartek. Od tamtego pierwszego spotkania nasze relacje rozkwitły. A teraz, dzięki łasce Swamiego, obchodzimy trzydziestosześciolecie naszego związku. Gdybym mógł cofnąć się w czasie, sam porozmawiałbym o tym z moim ojcem, panem S.G. Sundaraswamim, świętym człowiekiem, wybitnym prawnikiem. W rzeczywistości cała nasza rodzina cieszyła się błogosławieństwem bliskości Boga, przyjmującego różnorodne formy. Mój nieżyjący już dziadek, pan Ganesz Rao, również był radcą prawnym. Mieszkaliśmy w Bangalore i utrzymywaliśmy serdeczną więź ze świętymi z Misji Ramakrishny. Na obrzeżach Bangalore dziadek wybudował świątynię naszego rodzinnego Bóstwa. Tak więc od najmłodszych lat wzrastaliśmy w atmosferze duchowej i w codziennym wielbieniu Boga. Odwiedzaliśmy mnichów i świętych. W latach 60-tych XX w. otrzymałem pierwszy darszan Bhagawana Baby, podczas skromnej uroczystości mającej miejsce w starej części Bangalore. Liczyłem sobie wtedy jakieś dziewięć lat. Pamiętam, że Swami miał girlandę kwiatów i siedział na podwyższeniu. Moi rodzice przyjaźnili się z dr R.S. Padmanabhanem i jego żoną Kamalą, oddanymi wielbicielami Sai. Później, gdy we wczesnych latach 70-tych powstał Uniwersytet Sathya Sai w Bangalore, mój ojciec udzielał trustowi konsultacji w sprawach prawnych. W tym czasie relacja pomiędzy ojcem i Bhagawanem Babą bardzo się zacieśniła. Niestety, w 1975 r. straciłem go. Od tamtej pory Baba jest dla nas wszystkim. W 1976 r. złożył wizytę w moim domu rodzinnym. Nie byliśmy jeszcze wtedy małżeństwem. W tym samym czasie, Madhuri również otrzymała darszan Swamiego. Podczas tamtych odwiedzin Baba spędził z nami cały wieczór. Dwadzieścia cztery lata później, 2-go czerwca 2000 r., odwiedził dom w którym obecnie mieszkamy i pięknie opowiadał o tamtych chwilach. Na ołtarzu mamy wspaniałe zdjęcie Baby, zrobione podczas Jego wizyty w 1976 r. Przedstawia Swamiego na kanapie, gdy mówi z ożywieniem i dotyka dłonią serca. Kiedy Baba przyszedł do nas w 2000 r., od razu skierował się do pokoju modlitewnego. Obejrzał obrazy, a na koniec spojrzał na Swoje zdjęcie. Powiedziałem: „Baba, zostało zrobione gdy ostatnio, odwiedziłeś nasz dom.” Swami natychmiast przywołał wszystkie, nawet najmniejsze wydarzenia z tamtego wieczoru. Opowiedział, jak jadł obiad na parterze w towarzystwie otaczających Go ludzi. Dwa lata po tej wizycie otrzymałem dyplom biegłego księgowego. Dwudziestego trzeciego listopada 1978 r. cała nasza rodzina przyjechała do Puttaparthi na urodziny Baby. Swami był w Purnaćandrze, wypełnionej wielbicielami. Obdarował nas wtedy sari i słodyczami. Pobłogosławił mnie pierścieniem, mówiąc: „Jesteś widja-arthi, nie stań się wiszaja-arthim.” Innymi słowy, polecał mi korzystać z wiedzy i nie ulegać ziemskim przyjemnościom.
Sathya Sai w domu państwa Naganand
Karuna Munshi: Wytyczył panu wspaniałą drogę.
Pan Naganand: Wyznaczył mi jasny cel. Dzięki
temu zdobyłem trzy tytuły zawodowe przed 22-gim rokiem życia. Ukończyłem prawo
międzynarodowe i europejskie, zostałem biegłym księgowym i sekretarzem firmy.
Wszystko to osiągnąłem jedynie dzięki opiece Swamiego. Ludzie związani ze
Swamim doskonale wiedzą jak właściwe, precyzyjne i głębokie są Jego rady i
błogosławieństwa.Karuna Munshi: Pani Naganand, jakie ma pani
wspomnienia z pierwszego spotkania ze Swamim? Kiedy Swami wyraził zgodę na
ślub?Pani Madhuri Naganand: Spotkaliśmy Go po raz
pierwszy w Brindawanie. Nie wybudowano jeszcze wtedy Trayee (domu Swamiego),
stał tam tylko parterowy, różowy bungalow.Pan Naganand: Rosło przed nim ogromne drzewo,
w miejscu gdzie teraz znajduje się Sai Ramesz Hall. Stał pod nim posąg Kriszny
i niewielki barak. Swami wezwał nas i obsypał błogosławieństwami. Podarował Madhuri
sari i zmaterializował mangalasutrę.Pani Madhuri Naganand: Stworzył pierścień i
umieścił go w mojej dłoni. Potem wziął mnie za rękę i włożył pierścień na palec
Pana Naganand. Polecił, żebym w dzień ślubu włożyła sari, które mi podarował.Karuna Munshi: Swami bardzo wcześnie pojawił
się w państwa życiu. Jak Baba wpłynął na wasze priorytety życiowe?Pan Naganand: Swami jest zawsze przy nas, bez
względu na Swoją fizyczną obecność. W pierwszych latach pilnie studiowałem i
dbałem o swoją karierę. Nie miałem wielu sposobności zbliżenia się do Swamiego
i przychodzenia na darszany. Swami
przyjeżdżał do Bangalore w sobotnie popołudnia i niedzielne ranki. Ojciec
dostawał telefon o Jego przyjeździe i podczas obiadu spokojnie informował nas o
tym, mówiąc, że Baba jest w mieście i że on wybiera się na darszan. Tylko tyle. Nigdy nas nie namawiał, żebyśmy z nim poszli.
Mimo to moja żona natychmiast odpowiadała: „Pójdę z tobą.” Nie przepuściła ani
jednej okazji. Towarzyszyłem im czasem. W tamtych latach wstęp do domu Baby
mięli jedynie członkowie trustu, więc czekaliśmy na zewnątrz, a tata wchodził
do środka. Baba robił czasem wyjątek i pozwalał nam wejść. Mówił do ojca z
wielką miłością: „Tak, tak, przyprowadź ich proszę, przyprowadź ich.” Zawsze
nas zapraszał, dając nam okazję do udziału w satsangach i darszanach.
Pamiętam, że na początku Baba interesował się wszystkim – rozmawiał z nami o rodzinie,
żartował na temat dzieci. Przez jakieś pięć czy sześć lat, gdy odwiedzałem
Puttaparthi, Swami wzywał nas na interview jako pierwszych. To była zasada.
Ludzie na werandzie mówili: „Oho, przyszedł ten facet. Nie mamy najmniejszej
szansy” Wypytawszy nas o rodzinę, mówił przeważnie o życiu i o tym, jak
powinniśmy postępować. Karuna Munshi: W jakim języku rozmawiał z panem?
Pytam o to, ponieważ każde z was mówiło w dzieciństwie innym językiem.Pan Naganand: Przez większość czasu rozmawiał
ze mną w języku kannada.Pani Madhuri Naganand: Ze mną rozmawiał po
angielsku lub w hindi. Jednak język nigdy nie stanowił bariery. Pamiętam jak
kiedyś siedzieliśmy w Sai Kulwant Hall czekając na darszan. Nadszedł Swami i coś powiedział. Odpowiedziałam, nie
rozumiejąc Go. Gdy odszedł, zapytałam wolontariuszkę z sewa dal czy mówił w telugu. Odpowiedziała: „Nie” i zapytała, czy
mówię w kannada. Odpowiedziałam: „Nie.” A potem dodałam: „Nie wiem, jakim
posłużył się językiem, ale wiem, że Go zrozumiałam.” Swami mówi w języku serca.
Po urodzeniu córki czułam się źle i Swami polecił mojemu teściowi, żeby
przywiózł do Niego mnie i dziecko. Położyłam Babie na kolanach swoje piętnastodniowe
maleństwo i powiedziałam: „To Twoje dziecko, Ty się nim zaopiekuj!” Postąpiłam
tak, ponieważ czułam się bardzo źle i nie wiedziałam czy kiedykolwiek wyzdrowieję. Pan Naganand: Swami nam pomagał we wszystkich
trudnych momentach. Pamiętam, że kiedy straciłem ojca w 1996 r., Swami powołał
mojego starszego brata na stanowisko członka trustu stanowego. Mnie nie
zaprosił. W tym czasie wyznaczono obszar, gdzie na darszanie siedzieli członkowie trustu. Jeśli Swami chciał z kimś
rozmawiać, zapraszał tę osobę na interview. Teraz, na darszanach, musiałem polegać na bracie. Wahałem się, czy mogę
usiąść w miejscu zarezerwowanym dla powierników. Podczas jednego z darszanów ominąłem sektor powierników i
usiadłem na końcu rzędu. Zauważył mnie przyjaciel ojca z Bangalore, pan
Padmanabhan i kazał mi wstać. Wziął mnie za rękę i wskazał mi miejsce w pierwszym
rzędzie w sektorze powierników. Powiedział: „Jeśli ktokolwiek zwróci ci uwagę,
odpowiedz, że kazał ci tu usiąść Padmanabhan.” Co ciekawsze, dodał także: „Nie
dlatego poprosiłem cię, żebyś tu usiadł, bo tego chcę, ale dlatego, że pragnie
cię tu widzieć Swami. Swami chce na ciebie patrzeć i chce, żebyś ty patrzył na
Niego. Odczuwa satysfakcję widząc ludzi, którzy Go kochają. Pragnie ich mieć
blisko Siebie. To jest twoje miejsce.” Od tamtej pory zawsze tam siadałem.
Oczywiście, minęło kilka lat zanim zrozumieliśmy, dlaczego Swami nie wyznaczył
mi funkcji w stanowym truście. Miał wobec mnie inne, szeroko zakrojone plany.
Pamiętam, że gdy odbywał się tutaj mecz krykieta, udzieliłem trustowi pierwszej
konsultacji. Wyznaczono dużą nagrodę, ale istniały pewne kwestie prawne
odnośnie tego, skąd nagroda pochodzi i co należy z nią dalej zrobić. Pewnego
dnia, ku mojemu zaskoczeniu, do mojego domu zawitał pan C. Śriniwasan. Wysłał
go Swami, żebym uporządkował pewne zagadnienia prawne. Gdy wkrótce po tym
krystalizowały się plany wybudowania i otworzenia w 2001 r. szpitala w
Bangalore, Swami spędzał mnóstwo czasu w mieście i często wzywał mnie do
Siebie, żeby przedyskutować różne sprawy. W końcu wezwał nas oboje do pokoju
interview i powiedział: „Chcę, żebyś został powiernikiem Trustu Medycznego,
wraz z panami Indulalem Shahem i C. Śriniwasanem.”Karuna Munshi: Co pan poczuł, kiedy Swami to
zaproponował?Pan Naganand: Byłem wtedy młody i powiedziałem: „Naprawdę uważam,
że nie posiadam wystarczających zdolności, żeby wejść do trustu. Jest tak wiele
starszych i bardziej doświadczonych osób. Nie jestem lekarzem. Swami, zwolnij
mnie z tego.” Swami odpowiedział rozbrajająco i uroczo: „Mój złoty, dlaczego
się martwisz? Po prostu tu bądź, a Ja zrobię wszystko.” Nie pozostało mi nic
innego jak tylko się zgodzić: „Dobrze, Swami, wypełnię Twoje polecenie.” W ten
sposób mój związek ze Swamim stawał się coraz silniejszy.Karuna Munshi: Pani Naganand, mąż pani reprezentuje głowę, a pani
serce – jeśli wolno mi tak to wyrazić. Rozmawiając z panią uświadomiłam sobie,
że dzięki Swamiemu przeżyła pani wiele mistycznych chwil. Proszę nam
opowiedzieć o tych niezwykłych doświadczeniach i wizjach.Pani Madhuri Naganand: Podzielę się zdarzeniem, które miało
miejsce podczas zakupów w Mumbaju. Regulowałam należność i pani za ladą
zobaczyła w moim portfelu zdjęcie Swamiego. Zaczęłyśmy o Nim rozmawiać. Gdy
przygotowywała rachunek, schwyciłam ją za rękę i powiedziałam: „Proszę się nie
ruszać.” Podniosła głowę i zapytała co się stało. Miała na palcu skromny pierścionek,
a ja się w niego wpatrywałam. Ponownie zapytała, dlaczego trzymam jej rękę.
Odpowiedziałam: „W pani pierścionku widzę Swamiego.” Ujrzałam jak Swami wchodzi
do Sai Kulwant Hall, rozmawia z ludźmi, materializuje wibhuti, bierze listy. Trwało to dobrą chwilę, potem obraz znikł.
Sprzedawczyni wyznała mi, że miała kłopoty zdrowotne i rodzinne. Od kiedy
jednak nosi ten pierścionek jej życie uległo całkowitej zmianie. Zaskoczyło ją,
że zobaczyłam Sai Babę w pierścionku, którego nie dostała od Niego. Pewnego
wieczoru siedziałam na balkonie i piłam z córką herbatę. Spojrzałam w górę i
ujrzałam na niebie ogromną postać Swamiego. W kinach pokazują nam potężną,
niesamowitą wizję Pana Wszechświata. Ale to nie był film. Tego wieczora
ujrzałam na niebie Jego gigantyczną postać. Natychmiast poprosiłam Sumanę, żeby
spojrzała w niebo. Zrobiła to, a potem schwyciła mnie za rękę mówiąc: „Tak,
mamusiu.” Spytałam, co zobaczyła. Odrzekła: „Swamiego. Spaceruje po Kulwant
Hall?” „Tak.” „Rozmawia?” „Tak.” Widziałyśmy wszystko, co zwykle robi. Miałyśmy
tę samą wizję. W
Sai Kulwant Hall, blisko starego domu Swamiego, znajduje się granitowa kolumna.
Pewnego ranka, czekając z moją młodszą córką Kamalą na darszan, ujrzałam w tej kolumnie Swamiego bujającego się na
huśtawce. Nawet powiedziałam do Niego: „Swami, czekamy na Ciebie, czemu się
bujasz w kolumnie?” Poprosiłam Kamalę, żeby też tam spojrzała i powiedziała mi,
co widzi. Równie zaskoczona oznajmiła: „Mamo, Sai Baba siedzi na huśtawce.”Część 2Karuna Munshi: Fantastycznie, ma pani nawet potwierdzenie
tej wizji. Czy rozmawiała pani ze Swamim o tych sprawach?Pani Madhuri Naganand: Nie, nigdy. Ale powiedziałam
Swamiemu, że pragnę ujrzeć niebiańską Boginię. Gdy wspomniałam Mu o tym,
spojrzał mi prosto w oczy i zapytał: „Tymi oczami?” Nie zrozumiałam Go wtedy. Obiecał:
„Dam ci wizję.” Gdy Swami mówi coś takiego, nigdy nie wiemy, kiedy to się wydarzy.
Poradził mi, żebym wybrała w Sahaśranamie[1]
imię Bogini, które najbardziej do Mnie przemawia i najlepiej opisuje Jej chwałę
i słodycz i skoncentrowała się na nim. Pragnęłam także Jego zgody na odprawienie
Lalita Sahaśranama Lakszarćany –
skomplikowanego rytuału zadawalającego kobiecy aspekt Boskości. Mąż sprzeciwiał
się temu pomysłowi, ponieważ miałam problemy z plecami i nie wolno mi było
długo siedzieć. Lakszarćana trwa od
ośmiu do dziewięciu godzin dziennie. Odprawia się ją nieprzerwanie przez
dziesięć – dwanaście dni. Oświadczył zatem, że jeśli ją rozpocznę, to on wezwie
karetkę i wyjdzie z domu. Mam być gotowa na wszystko. Zdobyłam się na odwagę i
postanowiłam skonsultować to ze Swamim. Gdy znalazłam się z Bhagawanem w pokoju
interview, powiedziałam: „Swami, pragnę odprawić Lakszarćanę.” Natychmiast zapytał: „Czy masz na to zgodę męża?”Pan Naganand: Przerwę tutaj i opowiem, co naprawdę
się wtedy wydarzyło. Moja żona i ja kilkakrotnie rozmawialiśmy o jej potrzebie
odprawienia po raz drugi Lakszarćany.
Pierwszy raz odprawiła ją gdy była młodsza i zdrowsza, wolna od problemów. Jak
pani wie, Lakszarćana jest bardzo,
bardzo żmudna, trzeba wykonać dwadzieścia – dwadzieścia pięć cykli Lalita Sahaśranam, a każda Sahaśranama składa się ze1008 imion
Bogini[2].
Trwa to około ośmiu – dziewięciu godzin dziennie. To bardzo nużący rytuał. Żona
nalegała na odprawienie go po raz drugi, mimo poważnych problemów z
kręgosłupem. Próbowałem wyperswadować jej ten pomysł, ze względu na jej stan
zdrowia. W końcu zrezygnowałem z przekonywania jej i poprosiłem, żeby
porozmawia o tym ze Swamim. Złożymy ofiarę jeśli On się zgodzi. Kilka
dni po tej rozmowie zostaliśmy wezwani przez Swamiego na interview. Gdy
zapytała Swamiego, czy może odprawić ten rytuał, Swami bez zmrużenia oka
zapytał: „Masz na to zgodę męża?” Zauważył, że wymieniamy spojrzenia i zapytał:
„Co się stało? Powiecie mi?” Przywarłem do Jego stóp i rzekłem: „Swami,
cieszyłbym się bardzo, gdyby mogła odprawić tę pudżę, ale w tym stanie zdrowia nie pozwolę jej na to. Powiedziałem,
żeby tego nie robiła. Proszę Cię, pomóż mi.” Swami spojrzał na Madhuri:
„Słyszałaś co powiedział? Powinnaś go posłuchać.” Swami przedstawia Swoje
stanowisko w bardzo taktowny sposób. Uczynił to tak pięknie, że nie
uświadomiliśmy sobie, że właśnie odsłonił przed nami głęboką prawdę: wiele
decyzji w małżeńskim życiu należy podejmować wspólnie. To było rzeczywiste przesłanie,
które nam tego dnia ofiarował.Pani Madhuri Naganand: Po tej rozmowie udaliśmy
się na wakacje do świątyni Wajsznodewi[3].
Nie byłam w stanie pokonać schodów więc wniesiono mnie w palankinie. Dopóki nie
dotarliśmy na szczyt wzgórza czytałam Lalita Sahaśranamam[4]
i powtarzałam sobie znaczenie imion Bogini. Modliłam się o zgodę na odprawienie
pudży. Powtarzałam Bogu nieustannie:
„Skoro jestem niesprawna fizycznie, nie mogę tego zrobić. Zostawiam to Tobie.”
W cztery dni po powrocie ze świątyni zaczęłam przygotowywać się do rytuału i
zaprosiłam kapłana. Nie otrzymałam jedynie zgody męża. Lecz się nie poddawałam,
ponieważ Baba dał mi przyrzeczenie. Był jedenasty dzień pudży. Powtarzaliśmy codziennie 12 000 arćan[5].
Wykonaliśmy lakszarćany do
125 000 cykli. Ostatniego dnia powtarzaliśmy mantrę Purnahuthi – bardzo
intensywnie, przez jakieś cztery godziny rankiem i cztery godziny wieczorem.
Muszę także powiedzieć, że podczas tamtego interview, gdy oczekiwałam na pozwolenie
Baby, wyznałam Mu, że pragnę ujrzeć pełną postać Matki Durgi. Swami wpatrywał
się we mnie przez dłuższy czas bez ruchu i zapytał: „Czy tymi oczami można
dostrzec Boga? Dam ci driszti”
[specjalną wizję lub zdolność widzenia Boskości]. Zachowałam w pamięci Jego
słowa, ale nie myślałam o nich podczas odprawiania rytuału. Ostatniego dnia Lakszarćany, gdy siedziałam patrząc we wgłębienie
wysokości około 7,5 cm ,
w którym płonął święty ogień, ujrzałam nagle Boginię Durgę siedzącą na lwie. Za
każdym razem, gdy mąż wrzucał ofiarę do ognia, Durga wysuwała język i połykała
ją. Przez minutę byłam w szoku. Nie wierzyłam, że to oglądam. Ale po chwili
zaczęłam się cieszyć, że wszystko, co Jej ofiarowaliśmy, zostało przyjęte.
Tylko ja Ją widziałam. Przyjęła postać Simhawahini, Bogini na lwie. Siedziała
na nim spokojnie, na samym brzegu wgłębienia. Poruszała jedynie językiem,
wysuwając go na przyjęcie ofiary i cofając. Obraz miał wielkość siedmiu i pół
centymetra. Nie potrafię powiedzieć co przeżywałam. Tego dnia, zanim rozpoczęła
się ofiara ognia, czułam namacalnie obecność Boga w domu. Codziennie wieczorem,
po odmówieniu modlitw, zamykaliśmy pokój i otwieraliśmy go o czwartej rano,
żeby się przygotować. Tamtego dnia byłam pewna, że ktoś jest w środku, ale zbyt
się bałam, żeby wejść. Zawołałam męża, narobiłam szumu, żeby To, co tam było
odeszło i otworzyłam drzwi. Prawdopodobnie nie byłam jeszcze przygotowana na
ten moment.Karuna Munshi: Być może mogła Ją pani zobaczyć
już rankiem w pokoju modlitewnym.Pani Madhuri Naganand: Tak, żałuję, że tak
się bałam. Oczywiście, to było zupełnie niezwykłe doświadczenie oglądać Ją w
trakcie trwania ofiary ognia. To była błogość, boskość. Wszędzie czułam Najświętszą
Obecność.Karuna Munshi: Czy kiedykolwiek rozmawiała
pan o tym ze Swamim?Pani Madhuri Naganand: Nie, nawet o tym nie
pomyślałam.Karuna Munshi: Wystarczyło, że zostało spełnione
pragnienie pani serca. Jest pani wielką wielbicielką Bogini.Pani Madhuri Naganand: Kocham postać Bogini
Durgi.Karuna Munshi: Słyszałam, że ludzie udają się
do Bogini Matki, modląc się o syna lub o zamążpójście córki. Pani należy do
tych niezwykłych osób, które pokonują tę drogę śpiewając Lalitasahaśranamę i
pragnąc otrzymać zgodę na złożenie ofiary.Pani Madhuri Naganand: Posuwałam się do góry
czytając każde słowo i znając jego znaczenie. Modliłam się jedynie, żebym
pewnego dnia mogła odprawić ten rytuał, gdy stan mojego zdrowia pozwoli mi
spełnić to marzenie. Cieszę się, że wszystko przebiegło tak wspaniale. Pudża obdarza nas energią. To łaska
dająca siłę na odprawienie 125 000 cykli arćany.Karuna Munshi: Bardzo pani dziękuję za podzielenie
się tym niezwykłym doświadczeniem. Nigdy przedtem nie słyszałam o czymś takim.
A teraz, przechodząc do bardziej kobiecych spraw – zechce nam pani opowiedzieć,
w jaki sposób Swami skłaniał panią do noszenia kolorowego, wyszywanego złotem
sari?Pani Madhuri Naganand: W Puttaparthi jest gorąco,
więc postanowiłam kupić kilka bawełnianych sari, ponieważ jedwabne są
niewygodne. Kupiłam kolorowe sari z Kerali, ozdobione złotą lamówką (zari). Tamtego dnia miałam je na sobie.
Swami wezwał nas na interview. Otworzyłam drzwi i nie zdążyłam jeszcze wejść,
gdy spojrzawszy na mnie powiedział: „Phi, cóż to za sari włożyłaś?” Słowo ‘phi’
przestraszyło mnie i zastanawiałam się, co zrobiłam złego! Odpowiedziałam, że
założyłam sari z Kerali. Zapytał, czy pochodzę z Kerali. Odpowiedziałam: „Nie.”
Wtedy odrzekł: „Jest nieodpowiednie.” Przypominał mi, żebym nosiła kolorowe
sari z szeroką obwódką haftowaną złotymi nićmi. Innym
razem wypisano mnie właśnie ze szpitala, gdzie przebywałam z powodu
odwodnienia. Byłam bardzo zmęczona. Powiedziałam mężowi, że pójdziemy na darszan następnego dnia rankiem. O
świcie złapałam pierwsze z brzegu jedwabne sari, bo Swami zabronił mi nosić
bawełniane. Swami, wezwawszy nas na interview, zmierzył mnie wzrokiem z góry do
dołu. Miałam na sobie sari bez złotej obwódki. Zapytał: „Założyłaś sari bez
lamówki?” Interesował się nawet kolczykami. W czasie tamtego interview miałam
na sobie proste jedwabne sari i skromne kolczyki, ponieważ wyszłam właśnie ze
szpitala i nie miałam czasu się przebrać. Swami je zauważył. Powiedział: „Nie
widzę, co to za kolczyki? Jakie małe!” Dostrzegał nawet takie drobiazgi. Pewnego dnia, podczas naszego długiego pobytu
w Puttaparthi, byłam właśnie w stołówce, gdy ktoś podszedł do mnie i powiedział,
że wzywa mnie Swami. Przeraziłam się, ponieważ miałam na sobie pendżab. W
uliczce czekało na mnie auto Swamiego z otwartymi drzwiami. Siedział w nim pan
Padmanabhan. Tak bardzo bałam się pokazać Swamiemu w tym stroju, że zastanawiałam
się czy nie pójść do Śakti Bhawan – do Siedziby Twórczej Energii – gdzie
mieszkałam i przebrać się, czy też iść tak jak stałam. Uznałam, że nie mogę
zmuszać Boga do czekania, więc wsiadłam do samochodu. Przez cały czas szeptałam
coś do siebie i śpiewałam Sai Ram. Pan Padmanabhan pewnie myślał, że
zwariowałam. Przeszłam przez audytorium Purnaćandry (Księżyca w pełni) i przez
boczne drzwi. Pan Padmanabhan zaprowadził mnie do domu Swamiego. Przez cały
czas usiłowałam tak ułożyć szal, żeby sprawiał wrażenie długiego i powiewnego.
Swami siedział w głębi i patrzył jak wchodzę. Roześmiał się i powiedział:
„Chodź, chodź. Nosisz to w domu?” Odrzekłam: „Tak, Swami. Noszę to w domu.”
Odrzekł: „Zatem to jest twój dom.” Sprawił, że poczułam się swobodnie i opadło
ze mnie całe napięcie. Taki był Swami – Matka Sai wyrozumiała dla Swoich dzieci. Na
początku Swami spędzał mnóstwo czasu w Brindawanie (w Gaju). Codziennie
uczestniczyłam w darszanie. Swami
przychodził bardzo rano, około 6:45 i wychodził o 7:15. Żeby dotrzeć na czas,
musiałam wyjść z domu o 5:00 i znaleźć się w Whitefield o 6:00. Swami pojawiał
się po półgodzinie lub czterdziestu pięciu minutach. Taki był rozkład dnia.
Mojego męża to irytowało, więc powiedział: „Nie musisz widzieć Swamiego każdego
dnia!” Nie podobało mu się, że wstaję tak wcześnie i wychodzę. Nastała zima,
zrobiło się chłodno i mglisto. Z powodu złej widoczności ruch na drogach był
bardzo utrudniony. Pewnego dnia na darszanie
Swami powiedział do mnie: „Marzniesz, mimo tych wszystkich ubrań. Dlaczego
przyjeżdżasz tak wcześnie? Nie musisz przyjeżdżać tu codziennie.” To było
niewiarygodne! Powtarzał słowa mojego męża! Zastanawiałam się, co będzie dalej.
Swami ciągnął: „Nie, nie musisz przyjeżdżać tu codziennie i spalać tak dużo
benzyny.” Ponownie słowa mojego męża! Ostatecznie polecił mi przychodzić na darszan jedynie w czwartki i w
niedziele. Zabrakło mi tchu. Powiedziałam: „O mój Boże, skoro jesteś tutaj, to
pragnę Cię widzieć każdego dnia. A Ty każesz mi przyjeżdżać jedynie w czwartki
i niedziele?” Trwało to przez kilka tygodni. Czekałam z niecierpliwością na
następną niedzielę i czwartek. I znów ku mojemu zdziwieniu Swami zapytał:
„Czemu nie miałabyś przyjechać jutro?” „Swami, kazałeś mi przyjeżdżać tylko w
czwartki i w niedziele!” Zaczął się śmiać i powiedział: „Tylko żartowałem.”
Wtedy pomodliłam się do Niego, żeby zainspirował mojego męża, aby przyjeżdżał
ze mną codziennie.Karuna Munshi: Rozwiązał wasz problem bez
trudności!Pan Naganand: Tak. Ostatecznie zgodziliśmy
się, że będziemy pakowali śniadanie i wyruszali na darszan. W samochodzie miałem płaszcz i togę. Po darszanie Swami udawał się do Swojego
domu - Trayee, na krótkie interview, trwające niekiedy do 8:00. Czekałem w
pokoju z huśtawką, w którym zwoływano sesje. Swami, jeśli miał ochotę,
sprawdzał kto tam przebywa. Jeśli spostrzegł mnie i inne osoby, wychodził,
siadał na huśtawce i spędzał z nami kilka chwil. Jeśli interview się przedłużało,
jechałem do Bangalore, jadłem śniadanie w aucie i parkowałem je w pobliżu sądu.
Żona wracała do domu. Tym razem Swami obdarzył nas kolejną ważną wskazówką,
przekazując ją w Swoim niepowtarzalnym stylu. Dał nam jasno do zrozumienia, że
dokładnie wie, co między nami się dzieje. Pani Madhuri Naganand: Mógł powtórzyć każdą
naszą rozmowę. Jego słowa były echem naszych słów.Karuna Munshi: Jak to jest być zaangażowanym
we wszystkie sprawy Trustu Sai?Pan Naganand: Na początku był tylko jeden
trust, Trust Centralny. Swami praktycznie zarządzał nim sam, ponieważ decydował
o wszystkim. Wiedział dokładnie co dzieje się w Puttaparthi i w powołanych
przez Niego instytucjach. Nic nie umykało Jego uwadze. W ten sposób kierował
Organizacją Sai. W miarę upływu czasu niektórzy doradcy, np. pan Ćakrawarthi i
ja, nabraliśmy przekonania, że mamy obowiązek zasugerować Bhagawanowi, że jeśli
chcemy osiągnąć nasze cele, to musimy powołać nowe instytucje. W ten sposób
powstała Fundacja Medialna i Trust Sadhana. Dał nam bardzo jasną wskazówkę, powierzając
nam zarząd. Gdy skończyliśmy jakieś zadanie, na przykład, przygotowaliśmy
dokument, wzywał nas, prosił, żebyśmy usiedli, a czasami nawet, żebyśmy przeczytali
głośno przygotowany tekst. Czasami żądał wyjaśnień. Gdy je złożyliśmy pytał,
czy przedyskutowaliśmy to z taką a taką osobą. Chciał być pewny, że otaczający
Go ludzie są zaangażowani i jednomyślni. Nic nie umykało Jego uwadze i dlatego
każdy bardzo się starał. Gdy ktoś był gotowy do wprowadzenia projektu w życie,
szedł do Niego, mając w pamięci wszystkie szczegóły. Swami zastanawiał się nad
decyzją i mówił: „Tak, zrób to.” Mógł również wymienić powiernika, to była
wyłącznie Jego decyzja. Nawet gdy nie byłem bezpośrednio zaangażowany w jakąś
sprawę, np. dotyczącą Centralnego Trustu, Swami polecał różnym ludziom: „Idź i
porozmawiaj z Naganandą, przyjmij jego radę, zrób co mówi.” Był skrupulatny i rozważny.
Starał się, żebyśmy nie trudzili Go niepotrzebnie i nie zajmowali zbyt wiele czasu.
W takie dni wyjeżdżałem z domu o 3:00 rano i dojeżdżałem punktualnie na darszan Swamiego, rozpoczynający się
około 6:40. O 6:15 siadałem na werandzie. Swami na mój widok uśmiechał się
szeroko, patrzył mi w oczy i mówił: „Hmmm!” Kończąc audiencję pytał, czy mogę
zostać. Kiedy potwierdzałem, że tak, Jego twarz rozjaśniała się i rzucał:
„Wspaniale, zostań, ciesz się i odpoczywaj.” Wracając
do trustów, nawet Trust Iśwarammy był w pełni pomysłem Swamiego. Dziesięć lat
przed jego założeniem powiedział podczas interview: „Zamierzam założyć trust
dla kobiet, a ty (zwracając się do pani Madhuri Naganand) będziesz w nim
pracowała.” Nie miałem wtedy pojęcia o czym mówi.Karuna Munshi: Panie Naganand, jest pan powiernikiem
w Fundacji Medialnej, którego częścią jest Radio Sai. Reprezentował pan także
Organizację Sai w najważniejszych środkach przekazu, gdy dziennikarze zainteresowali
się nią po mahasamadhi Swamiego. Jak
to było, gdy po dziesiątkach lat niemal anonimowej pracy, skierowali nagle
swoją uwagę na Trust i na Bhagawana? Pan Naganand: To było dziwne, ponieważ prawie
nikt o nas nie wiedział, jedynie ludzie związani z działalnością organizacyjną
w Truście. W moim zawodowym otoczeniu nikogo nie informowałem, że jestem związany
z Trustem Sathya Sai.Karuna Munshi: Bo nie chciał pan zwracać na
siebie uwagi?Pan Naganand: Każdy tak postępował, bo to
była praca Swamiego, Trust Swamiego i nic ponadto. Jeśli przejrzy pani pewne
wiadomości, jeśli przeczyta pani pewne publikacje, to zobaczy pani, że oprócz
Swamiego nie pojawia się w nich żadne inne nazwisko. Wszystko robił On, my
byliśmy Jego instrumentami. Pragnął, żebyśmy byli w pobliżu i pozwalał ludziom
myśleć, że pracujemy, gdy w rzeczywistości była to Jego praca. Do mahasamadhi media wcale się nie
interesowały tutejszymi sprawami. Zaczęły to robić dopiero po odejściu
Bhagawana. Wie pani jakie są media – nie troszczą się o prawdę, prawda ich nie
interesuje.Karuna Munshi: Wolą niesprawdzone sensacje.Pan Naganand: Wystarczy, że coś napiszą, a
wszyscy to czytają. Ów medialny teatr trwał tak długo, aż wszyscy mieli go
dosyć, a mnie udało się przekonać powierników do interwencji. Większość z nich
uważała, że powinniśmy pozostać w cieniu. Przypomniałem im, że padło wiele kłamstw.
Nadszedł czas, żebyśmy wystąpili i przedstawili prawdę, podając rzeczowe dane i
wytykając błędy dziennikarzom. Udało mi się przekonać członków rady.
Zrozumieli, że musimy się spotkać z dziennikarzami, porozmawiać z nimi i
przekazać im prawdziwe informacje. Oczywiście, propozycja szczerej rozmowy
bardzo ucieszyła media. Chętnie nam uwierzyły i ostatecznie przestały się nami
zajmować. Na szczęście, od jakiegoś czasu pozostajemy poza obszarem ich zainteresowań.
Najlepiej jak umiemy kontynuujemy prace powierzone nam przez Swamiego. Tamto
nagłe zainteresowanie było denerwujące. Jako osoby zupełnie nieznane,
pozostające zawsze w cieniu, nie byliśmy przyzwyczajeni do świateł ramp. Myślę,
że tak powinno zostać. Nawet dzisiaj podkreślam, że jako indywidualni powiernicy,
powinniśmy być niewidzialni dla publiczności. Zasłania nas Swami, a my, jako
Jego ‘żołnierze’, wykonujemy określone zadania. Swami robił wszystko dopóki
przebywał z nami w fizycznej formie. Mieliśmy radę zarządzającą, do której należałem
przez bardzo wiele lat, ale rada nic nie robiła, ponieważ On robił wszystko.
Potem odpowiedzialność spadła na Trust, dokładnie na radę powierniczą. Nawet
teraz Swami inspiruje nas do działania i upewnia się, że wszystko przebiega
zgodnie z Jego planem. Medialne wyzwania są testem Swamiego, sprawdzającym, jak
zareagujemy. Musimy zapomnieć o sobie, mieć głowy na karku, a oczy skierowane
na biegnącą przed nami drogę. Większość z nas tak właśnie postępuje, ponieważ
taka postawa redukuje ego. Powiernik powinien być odpowiedzialny i nie robić
niczego dla poklasku. Wiemy na czym to polega – po prostu musimy w ciszy
wykonywać swoją pracę i inspirować ludzi. Jesteśmy tutaj, żeby mieć pewność, że
większość wielbicieli Swamiego jest szczęśliwa i że w Puttaparthi zapewniamy im
wszelkie wygody. Pozostałą pracę wykonuje Swami. Jest tutaj i troszczy się o
Swoją misję.Karuna Munshi: Czy jest pan
usatysfakcjonowany sposobem w jaki toczą się sprawy?Pan Naganand: Tak. Rada powiernicza jest w pełni
zaangażowana w swoje zadania, a prace w aszramie idą pełną parą do przodu.
Kocham sposób w jaki studenci roztaczają opiekę nad programami w mandirze.
Każdy program jest oryginalny, wykonany z miłością, napełniony przesłaniem
Swamiego. Chociaż brakuje nam fizycznej postaci Bhagawana, wchodzącej i wychodzącej,
dającej nam radość z darszanu, to
atmosfera w aśramie jest doskonała. To zasługa studentów uniwersytetu,
wykładowców i oczywiście wielbicieli, którzy wciąż przyjeżdżają i z uwagą biorą
udział w codziennych zajęciach.Karuna Munshi: Panie Naganand, jest pan prawnikiem
i ma pan wiele zobowiązań zawodowych. Skąd bierze pan czas, żeby z takim
oddaniem wykonywać zadania powierzone panu przez Swamiego oraz występować w
sądzie. W jaki sposób utrzymuje pan to w równowadze? Pan Naganand: Odpowiem na to pytanie drobnym
zdarzeniem, jakie miało miejsce tuż przed odejściem Swamiego. Spotkania
powierników odbywały się w weekendy, przeważnie w niedziele, ponieważ Swami wiedział,
że w tygodniu jestem bardzo zajęty. Mimo to w sobotę rano zadzwonił do mnie pan
Giri i rzekł: „Swami zwołuje spotkanie dzisiaj o16:00.” Natychmiast zacząłem
się martwić jak to pogodzić. Powiedziałem panu Giri, że jesteśmy w trakcie
ważnego procesu i że tego dnia będę przesłuchiwał świadków. Sędzina ostrzegła
mnie poprzedniego dnia, że dopóki ich nie przesłucham, nie pozwoli mi wyjść.
Musiałem się nimi zająć. Nie wiedziałem, co robić. Mimo wszystko poszedłem do
sądu. Sprawa toczyła się dalej, kiedy około 13:30 lub 13:45 w mojej kieszeni
odezwała się komórka. Nie odebrałem telefonu, ponieważ trwało przesłuchanie.
Nastąpił jednak niespodziewany zwrot wypadków. Po dziesięciu minutach sędzina
zebrała dokumenty, położyła je na stole i powiedziała: „Przerywam przesłuchanie,
świadek jest wolny.” Przez chwilę czułem zakłopotanie i spytałem asystenta,
dlaczego sędzina odroczyła sprawę. Odrzekł: „Nie wiem, proszę pana.
Niespodziewanie ogłosiła, że ją przerywa, zwolniła świadka, podała datę
następnego spotkania i wyszła.” Uspokojony opuściłem gmach sądu, wyjąłem komórkę i zobaczyłem, że
dzwonił pan Giri. Natychmiast się z nim połączyłem. Powiedział: „Naganand,
Swami właśnie potwierdził spotkanie o 16:00. Zdążysz? Musisz zdążyć.”
Pospieszyłem do domu, szybko zjadłem obiad i pojechałem do aszramu. Znalazłem
się w Jadżur Mandirze dokładnie o 16:00. Chodzi o to, że jeśli wykonujemy pracę
Swamiego, On troszczy się o nas. Nie musimy się martwić, jak ukończymy zadanie.
Jeśli kochamy Boga i pracujemy z oddaniem, Swami zajmuje się wszystkim. Doświadczyłem
tego wielokrotnie.Karuna Munshi: Swami zwykł żartować z pana
zawodu, mówiąc, że prawnicy są kłamcami. Czy to pana bawiło?Pan Naganand: Oczywiście! Mimo tych żartów, z
dumą przedstawiał mnie każdemu. Kilkakrotnie, przyjmując na audiencji dużą
grupę ludzi, wskazywał na mnie i pytał: „Czy wiecie kto to jest?” Wszyscy
zwracali się w moją stronę. Wtedy wyjaśniał: „To Mój prawnik.” Mówiąc o
prawnikach opierał się na powszechnym przekonaniu, że prawnicy kłamią, ale na
poziomie osobowym był zawsze bardzo, bardzo kochający. Z dumą przedstawiał mnie
Swoim współpracownikom. Nie tylko zresztą mnie. Oto jak mówił o panu Giri: „Czy
wiecie, kto to jest? To szef Komisji Antykorupcyjnej.” O panu Bhagwacie powiadał:
„Czy wiecie kto to jest? Bank Światowy.” Swamiego otaczali wykształceni ludzie
na wysokich stanowiskach. Karuna Munshi: Panie Naganand, jako człowiek
mający do czynienia z najważniejszymi sprawami w kraju, czy naprawdę pan myśli,
że w dzisiejszych Indiach gdzie korupcja i patologiczne systemy są tak
powszechne, można praktykować pięć wartości ludzkich? Pan Naganand: Trzeba dokonać
wyboru. Odkryłem, że można trzymać się prawdy nawet w trudnych sytuacjach.
Klienci niekiedy mówią do mnie: „Proszę pana, to co się stało, było bardzo krzywdzące.
My również powinniśmy posłużyć się sposobami sprzecznymi z przepisami.” Zawsze
im powtarzam, że jeśli raz wykorzystamy niewłaściwe sposoby, to za chwilę
będziemy musieli sięgnąć po nie ponownie. Lepiej trzymać się prawdy, nawet
jeśli przynosi to straty, ponieważ prawda jest pełną odpowiedzią na wszystko.
Żeby odkryć czym jest szlachetne postępowanie i gdzie pojawiło się kłamstwo,
nie musimy nikogo o to pytać. Wystarczy, że skupimy się na sercu. Zgadzam się,
że w szczególnie trudnych sytuacjach – gdy mamy wrażenie, że nic nie idzie
zgodnie z planem i wiemy, że mamy do czynienia z łapownictwem – pojawia się
pokusa, żeby pójść najłatwiejszą drogą. Bądźmy silni i ogarniajmy szerszy obraz
sytuacji. Mój drogi przyjaciel, szczery wielbiciel Bhagawana, przeżywa wiele
bardzo ciężkich chwil. Gdy pyta mnie o radę, mówię mu to samo. Spotkałem go
niedawno. Powiedział mi „Proszę pana, skorzystałem z pana rady, a mimo to wciąż
mam problemy.” Ponieważ bardzo ufa Bhagawanowi, więc uważa, że te problemy dał
mu Swami, żeby uczynić go lepszym człowiekiem, skuteczniej pomagającym innym.
Mimo trudności zdobywa zasługi, fantastycznie służąc Trustowi Swamiego. To godne
pochwały, że zawsze trwa przy prawdzie.Część 3Karuna Munshi: Jak koledzy prawnicy oceniają
pana podejście do pracy w dwóch różnych światach – mam na myśli Trust Sai i zobowiązania
zawodowe? Pan Naganand: Jeśli kroczymy drogą prawdy,
prawda zawsze odnosi zwycięstwo. Przy jakiejś okazji wspomniałem przewodniczącemu
sądu o sędzi Sądu Najwyższego, który bierze łapówki. Sprawa okazała się
niezwykle przykra i trwała tak długo, że koledzy orzekli, że trzeba być
głupcem, żeby się w to angażować. Moje słowa przyniosły jednak oczekiwany
efekt. Kilka miesięcy później dostałem od sędziego telefon. Zaprosił mnie do
domu na kawę. Wiedziałem, że spotkanie ma związek z tamtą rozmową. Zapytał
mnie: „Czy przyjmie pan urząd sędziego? Chciałbym, żeby został pan sędzią Sądu
Najwyższego.” Sam fakt, że uznał mnie za człowieka godnego tego stanowiska
potwierdza przekonanie, że prawda zawsze zwycięża i że jeśli postępujemy
właściwie, otoczenie uważa nas za ludzi wartościowych. Dużo
później miało miejsce inne zdarzenie. W Wysokim Trybunale[6],
mieliśmy bardzo skorumpowanego przewodniczącego sądu, którego miano właśnie
awansować do Sądu Najwyższego. Sędziowie wnieśli protest, a ja się do nich
przyłączyłem. Pewnego dnia, gdy byłem w Sądzie Najwyższym, jeden z sędziów
zagadnął mnie: „Naganand, czym się zajmujesz w Bangalore?” Miał na myśli poparty
przeze mnie protest. Trochę mnie tym zaskoczył. Powiedziałem: „Panie sędzio, proszę
trochę zmienić to pytanie i zapytać, co robią sędziowie w Bangalore.” Rzekł:
„Dlaczego? Co się stało?” Krótko przedstawiłem mu sytuację. Powiadomiłem go, że
złożono doniesienie na przewodniczącego sądu, który bierze łapówki. Adwokaci
postąpili właściwie, protestując przeciwko korupcji. Przeprowadziliśmy szczerą,
otwartą rozmowę, po czym sędzia wstał i pogratulował mi, że bronię prawdy.
Ludzie przeważnie wiedzą w głębi serc, że właściwe postępowanie i mówienie
prawdy świadczy o dobrym charakterze. Ale większość z nich boi się wyznać to
głośno. Dlatego każdy, kto bez lęku broni prawdy nie oglądając się na konsekwencje,
zyskuje szacunek otoczenia.Karuna Munshi: Czasami pan również płaci za
trzymanie się prawdy. Taki wybór nie zawsze zyskuje popularność.Pan Naganand: Cóż, jeśli chce się popierać
prawdę, trzeba być przygotowanym na konsekwencje. Żeby się o tym przekonać wystarczy
przyjrzeć się historii. Satja Hariszćandra[7]
który zapłacił wysoką cenę za trwanie przy prawdzie. Stracił wszystko – żonę,
jedyne dziecko i na koniec nie posiadał niczego. Dlaczego? Ponieważ mówił
prawdę. W porównaniu z nim, płacimy o wiele niższą cenę. Musimy być gotowi na
zapłacenie wyższej.Karuna Munshi: Ma pan rozwijającą się kancelarię
prawniczą i jest pan mentorem wielu młodych ludzi, w tym trzech pana córek. Jak
brzmią najważniejsze idee, którą im pan przekazuje? Pan Naganand: Nie licząc naszej kancelarii
prawniczej, zatrudniającej 20-tu adwokatów, przyjmujemy bezustannie stażystów.
Przekazuję im dwie prawdy. Pierwsza, że to ciężka praca i jeśli nie palą
światła do późna w noc, to nie mogą powiedzieć
o sobie, że są dobrymi prawnikami. Na tę pracę trzeba poświęcać wiele godzin
dziennie. Drugą prawdą jest konieczność etycznego postępowania. Kierując się
tymi dwiema prawdami łatwo zyskać dobrą reputację, pozostającą przy nas na
zawsze. W naszej pracy można się łatwo wzbogacić, ale ludzie dowiedzą się o tym
i przekonają się, jakimi jesteśmy prawnikami. Nawet dzisiaj, gdy przychodzą do
mnie klienci, często wiem dlaczego to robią – ponieważ są bardzo wpływowymi,
skorumpowanymi ludźmi i pragną być reprezentowani przez adwokata, który nie
bierze łapówek, trzyma się prawdy i zrobi dla nich wszystko, co w danych
okolicznościach jest możliwe. Zyskujemy wysoki stopień zaufania. Przypominam młodym
prawnikom, jak ważne jest dla nich zachowanie postawy uczciwości.Karuna Munshi: Czy czuje pan optymizm myśląc
o przyszłości z młodą generacją prawników?Pan Naganand: Myślę, że młodzi prawnicy są niesamowicie
zdolni i doskonale wykształceni. Przyszłość napełnia mnie nadzieją.Karuna Munshi: Angażuje się pan w prace
Trustu Centralnego, Fundacji Medialnej, Trustu Medycznego, etc. Czy istnieją
mechanizmy umożliwiające następnemu pokoleniu włączenie się w tę działalność?
Czy przejmą w biegu pałeczkę? Pan Naganand: Przejście właśnie się odbywa.
Stanowiska w trustach objęli absolwenci uczelni Swamiego. Współpracują z
personelem szpitalnym i aszramowym. Dwóch absolwentów zajmuje kluczowe stanowiska
na Uniwersytecie. Tuż przed mahasamadhi
Swami wydał nam wyraźne polecenie angażowania absolwentów w prace trustów, w
tym również w prace rady powierniczej Trustu Centralnego, najwyższego organu
podejmującego ostateczne decyzje. Wpadliśmy na pomysł powołania komitetów, do
których będziemy zapraszać osoby szczerze zaangażowane w misję Swamiego, w tym
młodych absolwentów. Na przykład, projektowi Widja Wahini przewodniczy obecnie
Satjadżit, który był blisko Swamiego. Oczywiście, funkcjonuje pod patronatem
Trustu i sekretarza Trustu. Młodzi ludzie kierują różnorodnymi pracami. Są
całkowicie oddani Swamiemu i głęboko rozumieją Jego przesłanie.Karuna Munshi: W jaki sposób, według pana, powinno
się angażować Radio Sai?Pan Naganand: Zanim zacznę mówić o Radiu Sai,
opowiem krótką historię. Działo się to w czasach, gdy wznoszono Muzeum Ćajtania
Dżjoti (Świadomość Światła). Pewnego dnia, gdy siedzieliśmy czekając na darszan, Swami wyszedł z pokoju interview
i patrząc na mnie polecił: „Wsiądź do auta.” Czekałem przy drzwiach samochodu.
Swami wyszedł, zajął swoje miejsce i wtedy ja także usiadłem. Oczywiście, nie
odezwałem się i Swami też nie powiedział, dokąd mnie wiezie. Samochód skręcał w
lewo, w prawo, w lewo, w prawo i w końcu znaleźliśmy się na placu budowy
Ćajtania Dżjoti. Swami zatrzymał auto i opowiedział mi o wznoszonym tutaj
budynku. Po dłuższej rozmowie ruszyliśmy w drogę powrotną. Muszę dodać, że
kilka dni przed tym zdarzeniem zastanawialiśmy się, czy podłączyć internet do aśramu
i do uniwersytetu. Byłem odrobinę zdziwiony, że Swami nie lubi internetu. Skorzystałem
wówczas z okazji i wygłosiłem na temat internetu długi wykład. Nie powinienem
był tego robić, jednak kontynuowałem temat. Pytałem Swamiego czy wie, co to
jest internet, jak pracuje i jak bardzo jest pomocny! Swami odpowiedział
spokojnie: „To wszystko jest szalone.” Wciąż się nie poddawałem. Powiedziałem:
„Swami, masz całkowitą rację myśląc, że jest w tym dużo nonsensów, ale Swami,
chcemy być w internecie. Ludzie na całym świecie pragną zobaczyć Swamiego. Twoi
studenci i wielbiciele chcą wiedzieć, co się dzieje w aszramie i pragną otrzymać
Twój darszan. Swami, trzeba umieścić w
internecie dobre rzeczy. Jeśli wyrazisz zgodę, będzie można to z łatwością
zrobić.” Swami milczał. Zatrzymaliśmy się po drodze i odwiedziliśmy Sai Gitę[8].
Swami bawił się z nią przez chwilę, a potem ją nakarmił. Gdy przed mandirem
wysiadałem z samochodu, spojrzał na mnie i powiedział: „Powtórz panu
Ćakrawarthi wszystko, co powiedziałeś do mnie. Wydam instrukcje.”Karuna Munshi: Szybko pan się z tym uporał. Pan Naganand: Pożegnałem Swamiego i odszedłem.
Jakieś dwie lub trzy godziny później znalazłem się w biurze. Pan Ćakrawarthi
niecierpliwie wezwał mnie do siebie i powiedział po tamilsku: „Co powiedziałeś
Swamiemu? Swami mówił o internecie! O internecie! Co powiedziałeś Swamiemu o
internecie?” Zrozumiałem, że Swami rozmawiał z nim przy obiedzie. Odrzekłem:
„Proszę pana, powiedziałem Swamiemu, że musimy mieć własną stronę internetową.”
„Kto to zrobi?” Powiedziałem, żeby się nie martwił, bo chyba znalazłem do tego
odpowiednią osobę. Zadzwoniłem do przyjaciela i wierzcie mi lub nie, jeszcze
tego samego wieczoru mieliśmy stronę internetową ze zdjęciem Swamiego. O 19:00
przyjaciel przyniósł laptop do mojego biura, żeby pokazać mi, jak się ją
tworzy. Poprosiłem, żeby przyniósł go następnego dnia do Prasanthi. Okazało
się, że przyszły dwie osoby, panowie Manohara Szetty i Madhawa Murthi. Spotkali
się z panem Ćakrawarthi i pokazali mu projekt. Pan Ćakrawarthi przekazał te informacje
Bhagawanowi, a Bhagawan powiedział: „Dam ci trzech studentów”, po czym wyznaczył
do pracy Satjadżita i jego dwóch kolegów. Zespół zaczął działać wspólnie. Na
stronie głównej znalazło się zdjęcie Swamiego na huśtawce. Interesujące, że tego
dnia, gdy pokazywaliśmy ją Swamiemu, Swami był w Brindawanie i siedział na huśtawce.
Zaprezentowaliśmy Mu cały portal i Swami zaaprobował projekt.Karuna Munshi: Czy to była strona Centralnego
Trustu?Pan Naganand: Tak. Teraz możemy wrócić do
pani pytania o Radio Sai. Powód, dla którego opowiedziałem o tamtym zdarzeniu
był taki, że strona internetowa jest pierwszym medium pobłogosławionym przez
Bhagawana. Potem dodaliśmy do portalu muzykę i Swami czasami jej słuchał.
Następnie oznajmiliśmy: „Swami, dzieje się tutaj mnóstwo rzeczy. Chcemy
opowiedzieć o nich całemu światu, Twoi wielbiciele są wszędzie.” Zapytał: „Więc
co powinniśmy zrobić?” Tak narodziła się Fundacja Medialna i Swami uprzejmie
pobłogosławił dr Wenkataramana na stanowisku jej przewodniczącego. Dzisiaj,
dzięki sprawnemu kierownictwu prof. Wenkataramana dotarliśmy do punktu, gdzie mamy
dwa międzynarodowe kanały radiowe, w języku telugu i angielskim. To była
fantastyczna podróż. Radio Sai oddaje wielkie usługi misji Swamiego, głównie
dzięki grupie oddanych studentów mających tyko jeden cel: pracować, pracować,
pracować i osiągnąć najwyższy stopień profesjonalizmu.Karuna Munshi: Radio Sai cieszy się wielkim powodzeniem
na całym świecie i wiele osób pragnie się dowiedzieć, co będzie z nim dalej.
Czy mógłby pan podzielić się z nami swoimi uwagami na ten temat?Pan Naganand: Radio Sai jest fundamentem Fundacji
Medialnej i chcemy na nim budować. Jest dostępne przez internet jako program
sieciowy. Ale to nie wystarcza, musimy dotrzeć do ludzi związanych bardziej z
telewizją. Rozważamy opcję rozpowszechniania przesłania Swamiego przez najważniejsze
kanały telewizyjne i stacje radiowe FM na terenie całego kraju, ponieważ brak
im dobrych programów.Karuna Munshi: Pana życiem kieruje Swami. Co
o panu powinna zapamiętać historia?Pan Naganand: Nie chcę być pamiętany przez
historię. Pragnę, żeby historia zapamiętała Swamiego. Pani Madhuri Naganand: Zgadzam się z tobą.
Najważniejsze, żeby pamiętała o Swamim.Pan Naganand: Role, w które się angażujemy,
przynoszą minimalne efekty. Przyjmijmy taki scenariusz: mamy biuro i posłańca,
który przynosi herbatę i odnosi filiżanki – nikt nie chce go zapamiętać. Tak
samo jest z misją Swamiego. Osobiście, bardzo dużo podróżuję i odwiedzam
ośrodki Sai na całym świecie. Dlaczego przychodzą do nich miliony ludzi? Tylko
ze względu na Swamiego, na to co powiedział, na Jego nauki, miłość i
prowadzenie wzbogacające nasze życie. I na tym trzeba się skupić. Wolę, żeby
historia o nas zapomniała. Nie odgrywamy głównej roli, jesteśmy tylko biernymi
widzami.Pani Madhuri Naganand: Wykonawcą jest Swami.
Dzieje się tak, ponieważ postawił nas w tym miejscu i nakłonił do współpracy.
Powinniśmy więc o Nim pamiętać.Pan Naganand: Pozwoli pani, że podam
przykład. Występowałem w pewnym procesie w Sądzie Najwyższym. Nagle sędzia mi
przerwał i oznajmił: „Znam pana.” Poczułem się zaskoczony i patrząc na niego
uważnie, zastanawiałem się skąd mnie zna. Sędzia wyjaśnił: „Złożyłem panu
wizytę w domu.” Powiedział to w trakcie rozprawy! Pozostali adwokaci byli
zakłopotani i zastanawiali się, o co chodzi. Wtedy dodał: „Zabrał mnie pan do Baby.”
Wszystko sobie przypomniałem. Ten pan, będąc sędzią w Wysokim Trybunale w Kalkucie,
przyjechał do Bangalore. Przewodniczący gremium sędziowskiego w Wysokim
Trybunale stanu Karnataka wezwał mnie i powiedział: „Mamy tu na wakacjach
sędziego z Kalkuty. Słyszał, że Swami przebywa w Whitefield. Czy może go pan
zabrać na darszan?” Odrzekłem:
„Oczywiście, sędzia może odwiedzić Whitefield. Zrobię wszystko, żeby siedział w
sektorze dla VIP-ów, ale nie załatwię mu audiencji, ponieważ o tym decyduje
wyłącznie Bhagawan.” Sędzia z żoną wzięli udział w darszanie. Swami nawet przyjął od sędziego wizytówkę. Tego wieczoru
zaprosiliśmy ich do siebie na kolację razem z innymi prawnikami. Zupełnie o tym
zapomniałem, ale on pamiętał! Chcę powiedzieć, że pracując dla Swamiego, dla
Organizacji Swamiego, nieustannie mamy do czynienia z ludźmi o pewnym znaczeniu.
Ich nazwiska ulatują nam z pamięci, ale nie musimy się tym martwić – Swami
zainspirował mnie do tej myśli w sądzie. Oczywiście przeprosiłem sędziego i
podziękowałem mu za pamięć o mnie i o tamtym spotkaniu.Karuna Munshi: Mnóstwo przychodzących tutaj
osób opowiada, że w swoich relacjach ze Swamim przeżyli etap, który można
nazwać czasem próby lub epoką lodowcową, gdy Swami ich nie poznawał i nie
rozmawiał z nimi. Po prostu ich skreślił i sprawdzał, jak sobie poradzą. Czy
pani również przeżyła coś podobnego?Pani Madhuri Naganand: Przez niemal dwanaście
lat, gdy intensywnie zajmowaliśmy się wychowywaniem dzieci, nasze stosunki ze
Swamim były bardzo ograniczone. Czasami spotykaliśmy Go, ale nie zapraszał nas
na interview. Prawdopodobnie zamknął nas w czasoprzestrzeni przeznaczonej na
wychowywanie dzieci. Gdy dzieci miały cztery lata, pytał o nie i rozmawiał z
nimi. Kiedy umarł mój ojciec miałam poczucie straty, ponieważ do tego czasu
pozostawaliśmy w jego cieniu. Cieszył się bardzo bliską relacją ze Swamim.
Odszedł nagle – dostał ataku serca podczas rozprawy w sądzie. Przyjechałam do
Parthi. Swami wyszedł na werandę i zobaczył mnie. Byłam bardzo przygnębiona i
powiedziałam Mu o śmierci ojca. Odpowiedział: „Tak, tak, wiem. Jest ze Mną. Nie
musisz się niczym martwić. Zaopiekuję się tobą.” W tym czasie różne sprawy sprowadzały mnie do aśramu. Sprawiały, że
pozostawałam w aurze Swamiego. Zaczęliśmy przyjeżdżać do Niego coraz częściej,
niemal co tydzień. Pan Naganand: Od 2000 r. odwiedzaliśmy Puttaparthi
praktycznie w każdym tygodniu.Pani Madhuri Naganand: Dzieliliśmy weekendy
pomiędzy naszą świątynię w Bangalore i przyjazdy do Parthi. Karuna Munshi: Dużo pan podróżuje. Pana praca
wiąże się z nieustannymi wyjazdami z Indii. Co pan czuje widząc jak ruch Baby
szerzy się w innych krajach i jak wiele powstaje ośrodków Sai? Pan Naganand: To fantastyczne uczucie. Za każdym
razem, gdy odwiedzam ośrodki, wielbiciele pytają mnie o Swamiego. Bardzo Go
kochają. Na wieść, że przyjechał ktoś z Puttaparthi czują, że odwiedza ich sam
Swami. Ich tęsknota jest nienasycona, chcą o Nim rozmawiać, zadają wszelkie
możliwe pytania na temat Jego wypowiedzi i czynów.Karuna Munshi: To zdumiewające, że
wielbiciele na całym świecie mają bezpośrednią łączność z Bhagawanem.Pan Naganand: Wiele osób nie miało szansy znaleźć
się w fizycznej obecności Swamiego. Nigdy Go nie widziały ani nie dotknęły, nie
otrzymały z Jego rąk błogosławieństwa, a mimo to odczuwają jedność z
Bhagawanem. Myślę, że to najbardziej zaskakująca cecha Awatara.Pani Madhuri Naganand: Moja najmłodsza córka
spierała się ze mną na temat Bhagawana. Wiedziała, że Sai Baba jest Bogiem, ale
przeszkadzało jej, że rozmawiając z nią zawsze o Nim wspominam. Rozdrażniona
tym stwierdzała: „Mamo, nie potrafisz rozmawiać o niczym innym jak tylko o Swamim!”
Pewnego dnia wybierała się na samochodową wycieczkę za miasto. Tamtego ranka,
gdy przygotowywała się do wyjścia, wspomniałam o Babie, a ona skwitowała to
słowami: „Mamo, nie chcę z tobą rozmawiać, mówisz wyłącznie o Swamim.” I
wyszła. Wsiadając, zobaczyła w aucie przyjaciela zdjęcie Swamiego. Gdy
przyjaciel wyznał jej, że jest wielbicielem Bhagawana, zapytała, czy
kiedykolwiek Go widział. Odrzekł, że nigdy Go nie widział i nie zamienił z Nim
słowa. Jedno prowadzi do drugiego. Skończyło się na tym, że rozmawiali o Swamim
do wieczora. Wróciwszy do domu oznajmiła: „Mamo, muszę ci coś powiedzieć.
Czułam się przygnębiona, gdy rankiem mówiłaś o Swamim, ale okazało się, że
rozmawiałam o Nim przez cały dzień.” Wynika z tego, że nie odpowiadamy za nasze
czyny. To Swami pociąga za sznurki. Nie mamy nad tym kontroli.Karuna Munshi: Co pani czuła po mahasamadhi?Pani Madhuri Naganand: Swami jest tu zawsze.
Porzucił formę fizyczną, ale to nie oznacza, że odszedł. Jest z nami
nieustannie. Kilka dni temu było mi z jakiegoś powodu bardzo smuto i brakowało
mi Swamiego. Tej nocy miałam sen. Swami zapytał: „Skąd ta smutna mina? Dlaczego
jesteś smutna?” Odpowiedziałam: „Nie widzę Cię, Panie.” Odrzekł: „Kto
powiedział, że Mnie tutaj nie ma? Zobacz, jestem.” Na tym to polega. Swami jest tutaj, czujemy
Jego obecność, zawsze tutaj będzie.Pan Naganand: Próbujemy wyobrazić sobie Boga
naszymi ograniczonymi umysłami, staramy się Go zamknąć w jakiejś formule i mówimy:
„Cóż, wiesz przecież, że jest tutaj, a nie tam.” Swami powtarzał we wszystkich
dyskursach: „To ciało nie jest Bhagawanem. Myślicie, że Bhagawan jest w tym
ciele? Myślicie, że Bhagawan ma taki rozmiar? Że to wszystko, kim jest? Nie.
Jestem wszędzie. Wszystko przenikam, ale wy widzicie mnie w tej formie. Jestem
tak wielki, że nie możecie sobie tego wyobrazić, ani nawet Mnie dostrzec!” W
ciągu osiemdziesięciu pięciu lat pobytu na tej planecie Swami przemierzył Ziemię
jak przepływająca chmura, żeby pokazać ludziom kim są dla Niego. Żeby wam
udowodnić, że Swami jest ucieleśnieniem miłości, chciałbym teraz opowiedzieć,
jak płakał On nad losem pewnego chłopca. Któregoś dnia zostałem zaproszony na
kolację do Purnaćandry, w której uczestniczył Swami. Usiadłem na sofie. Do
Bhagawana podszedł chłopiec i stanął obok Niego. Bhagawan spojrzał na chłopca i
zapytał mnie: „Czy wiesz, kto to jest?” Odrzekłem: „Tak, Swami, widziałem go,
pracuje w Twojej kuchni.” Swami ponownie na niego spojrzał i nagle zaczął
szlochać, po twarzy płynęły Mu łzy. Po dwóch lub trzech minutach uspokoił się,
wytarł oczy i powiedział: „Tym chłopcem nikt się nie opiekuje.” Milczałem. I
wtedy dodał: „Czy wiesz skąd pochodzi? Z twojego stanu, z Kudagu.” Kudag jest
dzielnicą Coorg. „Ponieważ nie miał nikogo, więc zabrałem go tutaj.” Potem
kazał mi zapytać chłopca, czy czuje się teraz szczęśliwy. Zwróciłem się więc do
chłopca mówiąc: „Swami chce wiedzieć, czy jesteś tutaj szczęśliwy.” Chłopiec
zaczął płakać. Staram się powiedzieć, że Bhagawan ucieleśnia wszystko we
wszechświecie. Rozmawiał z chłopcem z taką miłością i współczuciem, że chłopiec
się rozpłakał. Zdziwiło mnie to, ponieważ większość z nas nie myśli o osobach
pracujących w naszych domach. Zwykle nie zwracamy na nie uwagi. Sposób w jaki
Swami odniósł się do niego był zaskakujący. Jeszcze bardziej zaskakujące jest
to, że w ten sam sposób łączy się ze wszystkimi istotami na świecie, z każdym
stworzeniem, nie tylko z ludźmi. Dlatego tak naprawdę nie możemy powiedzieć, że
Swami był Bogiem tylko w tej formie. Jest wieczny, jest tutaj zawsze.Pani Madhuri Naganand: Ja również chciałabym
podzielić się doświadczeniem, które miałam szczęście przeżyć. Byłam z wnuczką w
pokoju modlitewnym. Za mną znajdowała się duża fotografia Swamiego. Wnuczka
leżała w łóżeczku, a ja próbowałam podać jej mleko. Powiedziałam: „Jeśli Swami
zobaczy, że nie chcesz pić mleka, to będzie Mu smutno.” Nagle wnuczka wskazała
na zdjęcie i oznajmiła: „Powiedział, ‘wypij mleko’.” Nikt jej tego nie nauczył,
Swami przemówił do niej ze zdjęcia. Kilka dni po mahasamadhi wyjechaliśmy za granicę. Wnuczka zadzwoniła do mnie i
oznajmiła: „Baba powiedział mi, że jest zmęczony, głodny i chce mu się pić.”
Powiedział jej również, że chce jeść i odpoczywać, żeby nabrać sił i
wrócić. Karuna Munshi: Dwuletnia wnuczka odziedziczyła
po pani intuicję. Pani Madhuri Naganand: Bardzo silnie odbiera
Swamiego. Stała przy mnie na darszanach.
Swami podchodził do nas i podawał jej paczuszkę wibhuti. Miała dziewięć miesięcy, kiedy poprosił, żebym z nią do
Niego podeszła. Była taka maleńka, że
trzymałam ją w ramionach. Pomyślałam, że może upuścić paczuszkę i
podtrzymałam jej rączkę. Swami, natrafiając na moją dłoń, cofnął rękę ze
świętym popiołem. Chciał, żeby go sama od Niego wzięła. Karuna Munshi: Nawiązał z nią bezpośredni kontakt.Pani Madhuri Naganand: Widząc Go, powiedziała:
„Baba”. Szkoda, że nie widziała pani Jego twarzy, cudownie na nią patrzył.Pan Naganand: Co tydzień prosiła swoją mamę,
żeby zadzwoniła do mnie i mówiła: „Dziadku, jeśli jedziesz do Puttaparthi, to
jadę z tobą.” Miała spakowany plecak i siedziała przed domem.Pani Madhuri Naganand: Pierwsza wsiadała do
samochodu. Słyszałam wielokrotnie, że Sai Baba
nie lubi mówić „witaj” i „do widzenia”. Pytał: „Co to jest to ‘witaj’ i
‘do widzenia’ ?” Pewnego dnia gdy przyszedł Swami, to dziecko powiedziało:
„Witaj, Swami.” Baba zatrzymał się i odpowiedział: „Witaj.” A kiedy odchodził,
zawołała: „Do widzenia, Swami.” Więc Swami ponownie zatrzymał wózek, odwrócił
się i odpowiedział: „Do widzenia.”Karuna Munshi: Jest zwierciadłem czystości i
miłości. Po prostu odbił szczere uczucia dziecka.Pani Madhuri Naganand: Nie było nas w Bangalore,
gdy Swami opuszczał ciało. Wnuczka dowiedziała się wszystkiego z telewizji.
Wiedziała, że Babie stało się coś złego. Zaczęła płakać, że chce Go zobaczyć.
Moja córka martwiła się trochę, że mała przestraszy się widząc trumnę. Powiedziałam:
„Widywała Swamiego od najmłodszych lat. Musi Go zobaczyć także w takim stanie.
Zabierz ją.” Przybyliśmy do Parthi o drugiej w nocy. Baba miał zmienioną twarz.
Wnuczka powiedziała: „Babciu, czy Swami się zranił?” Odpowiedziałam, że tak.
Trzykrotnie obeszła trumnę, złożyła dłonie i powiedziała: „Baba, do zobaczenia.”
Mieli ze sobą bezpośrednią relację.Karuna Munshi: Pani Naganand, jest pani matką
trzech odnoszących sukcesy prawniczek. Pani jednak wolała zostać w domu i
opiekować się rodziną. Pragnę zadać pani pytanie w imieniu młodych kobiet,
oddanych Swamiemu i kierujących się Jego wartościami. Jaką radę dałaby im pani,
gdyby musiały wybierać pomiędzy domem a pracą?Pani Madhuri Naganand: Pracujcie, ale pamiętajcie
nieustannie o Bogu, nigdy o Nim nie zapominajcie. Upewniajcie się, że istnieje
w waszym życiu, że czujecie Jego obecność. Nie mówcie, że Go nie ma. Wykonujcie
swoją pracę z oddaniem. Bóg nie każe wam spędzać w pokoju modlitewnym 24 godzin
na dobę. Wystarczy, że będziecie o Nim myślały, choćby przez minutę. Nikt nie zabrania
wam pracować zawodowo.Karuna Munshi: Ale nie można być jednocześnie
w dwóch miejscach na raz, mając małe dzieci i ważne zobowiązania zawodowe.Pani Madhuri Naganand: Musimy poświęcić
dzieciom kilka lat życia i sto procent uwagi, skoro wydałyśmy je na świat.
Kiedy staną na własnych nogach, powiedzmy, gdy zaczną chodzić do szkoły, możemy
wrócić do zawodu i zadbać o swoją karierę.Pan Naganand: Nasza starsza córka ma dwoje
dzieci. Drugie dziecko ma półtora roczku. Chociaż córka jest wykwalifikowaną
prawniczką i ukończyła Uniwersytet im. Jerzego Waszyngtona, zarówno ona jak jej
mąż zgadzają się, że nie wróci do pracy, dopóki dzieci nie zaczną uczęszczać do
szkoły. Myślę, że poświęcenie dzieciom trzech lub czterech lat życia jest dobrym
rozwiązaniem. Stanowi solidną podstawę zdrowej rodziny.Karuna Munshi: Ostatnia uwaga?Pan Naganand: Chciałbym zakończyć naszą rozmowę
przywołaniem błogosławionego doświadczenia, jakim było spotkanie ze Swamim. Była
to bezpośrednia relacja pomiędzy wielbicielem a Bogiem. Gdy Swami patrzył nam w
oczy, a my patrzyliśmy w Jego oczy, znikał cały świat. Był tylko On i my i nic
więcej. Wszystko się zaciera poza tą relacją – pomiędzy nami i Boskim Ojcem.z Heart to Heart tłum. J.C.[3] Wajsznodewi – Bogini Matka, Durga[4] Lalita Sahaśranama – fragment Brahmapurany.
Lalita, bogini szczęścia, aspekt Bogini Parwati, małżonki Śiwy[5] Arćana – ofiara[6] W Indiach najwyższą pozycję zajmuje Sąd Najwyższy,
któremu podlega 24 Wysokich Trybunałów, a Wysokim Trybunałom podlegają sądy rejonowe [7] Satja Hariszćandra – 36-ty król z dynastii
solarnej Surja Mahariszi Gotham, znany z pobożności, sprawiedliwości,
prawdomówności i dotrzymywania słowa. Bogowie odebrali mu wszystko, a później,
widząc jego szlachetność i determinację, zwrócili. Dzieje tego króla wywarły
wielki wpływ na Mahatmę Gandhiego.