Doświadczenie
Palakkad Sai
Następnego ranka
Satisz znów jechał na rowerze, przemierzając centralne dzielnice Kerali. Najpierw
zatrzymał się w Szoranur, w okręgu Palakkad, 50 km od Perinthalmannu.
Cieszył się tą wyprawą. Tamtejsze tereny są prawdziwym spichlerzem Kerali.
Przeważają w nich rozległe zielone równiny poprzecinane rzekami, wzgórzami, górami
i strumieniami. Co ciekawe, Palakkad bierze swoją nazwę od dwóch malajalamskich
słów: pala
i kadu, wskazujących, że dawniej to
miejsce pokrywał piękny las, napełniony słodkim aromatem kwiatów drzew pala.
Gdy Satisz naładował komórki swojego ciała ożywczymi wibracjami natury i
przebył około 35 km,
zatrzymała go grupa ludzi. „Zaczynało się ściemniać, a ja, żeby dotrzeć do
Szoranur, miałem do pokonania 20
km. Dosłownie czatowała na mnie grupa wielbicieli”,
wspomina Satisz z uśmiechem. „Czekał tam na mnie współpracownik dr Anana
Mohana, kilku wielbicieli Swamiego oraz pacjent o imieniu Adżit. Pragnęli abym
był z nimi w pierwszej sali bhadżanowej, urządzonej w mieszkaniu Adżita. Adżit,
zanim trafił do szpitala Swamiego w Puttaparthi, nic nie wiedział o Bhagawanie.
Teraz był Jego oddanym wielbicielem.” „Oczywiście zgodziłem
się na udział w bhadżanach w jego domu. Zaparkowawszy w pobliżu rower, wyruszyłem
samochodem do domu Adżita, jakieś sześć kilometrów od autostrady. Powitała mnie
bardzo serdecznie jego żona i córka oraz kilku sąsiadów. Później przez godzinę
śpiewano na chwałę Boga.” Następnie Satisz odwiedził kolejnych pacjentów
leczonych w szpitalach Swamiego. „Gdy zakończyłem odwiedziny była prawie 20:00
i mieliśmy do pokonania 25 km.
Niechętnie wsiadłem do samochodu i dojechałem do Szoranur! Tam zjadłem obfitą
kolację i doskonale wypocząłem w domu pana Dżagadisza, byłego lidera
miejscowego ośrodka Sai. Rano rozmawiałem przez chwilę z kolejnym niezwykle
inspirującym wielbicielem, z dr Anandem Mohanem, stanowym koordynatorem i
prawdziwym filarem programu rehabilitacyjnego Sai na Keralę. Potem pojechałem
motorowerem w towarzystwie jego asystenta do Thrissur, leżącego 50 km dalej, gdzie na ten
dzień wyznaczono ćwiczenia rehabilitacyjne. Przyszło około 60 pacjentów. Po
zajęciach pan Wiswam, miejscowy koordynator tego programu, odwiózł mnie z
powrotem do Szoranur i towarzyszył mi do wioski garncarzy, zaadoptowanej przez
Organizację Służebną Śri Sathya Sai w ramach Programu Integracyjnego dla Wsi
Śri Sathya Sai.”
Jak Swami
przekształcił kolonię garncarzy
„‘Kolonia
garncarzy’ jest społecznością złożoną z około 70-ciu rodzin pochodzących ze
stanu Andhra Pradesh i mieszkających w Kerali od niemal 400 lat. Dr Anand Mohan
wyjaśnił mi, że w latach 80-tych ta okolica wyglądała zupełnie inaczej –
litrami płynął alkohol, stosowano przemoc i było bardzo niespokojnie. Gdy tę
wieś zaadoptowała Organizacja Sathya Sai, wszystko się zmieniło. Do tego
stopnia, że w 1985 r. do Puttaparthi przyjechał przedstawiciel tutejszej starszyzny,
żeby wziąć udział w uroczystościach urodzinowych Swamiego. Swami rozmawiał z
nim osobiście i polecił mu, żeby nauczył dzieci sztuki garncarskiej i budowania
pieców z kominem. Ten człowiek od 30-tu lat dokładnie wypełnia wolę Bhagawana.
Teraz w wiosce płynie jedynie miłość Baby.” Satisz był świadkiem tej ‘miłości
Sai’, ponieważ dwa dni wcześniej, w urodziny Baby, ludzie z kolonii zaprosili wielbicieli
z Organizacji Sai do udziału w uroczystościach. Kiedy Satisz ich odwiedził,
dzieci zaprezentowały program taneczny przygotowany na urodziny Bhagawana. „Ich
oddanie i zaangażowanie bardzo mnie poruszyło. Dla Swamiego zrobią wszystko”,
wspomina z czułością Satisz. Dr Anand Mohan zaplanował dla niego więcej
spotkań. Satisz odwiedził pacjentów w domach: kierowcę samochodu, starszą
panią, gospodynię domową... „Doskonale pamiętam wizytę w domu babci operowanej
w naszym szpitalu kilka lat temu. W ramionach kołysała śliczną wnuczkę. To był
radosny widok! Tak, ta operacja pozwoliła im zaoszczędzić jakieś cztery/pięć tysięcy
rupii – przestało to jednak mieć znaczenie. Ważniejsze, że wnuczka babci mogła
przez następne lata kąpać się w strumieniu jej miłości i opieki. Czyż to nie
cenne?! Nie mogłem oderwać od nich oczu, gdy tak rozkoszowały się sobą.” To
prawda. Korzyści ekonomiczne ofiarowane pacjentom przez szpital opiekujący się
chorymi za darmo są niczym w porównaniu z tym, jak wpływają na ich stan psychiczny
i emocjonalny, jako na ludzi, członków rodziny i produktywnych obywateli.
Słyszał jak o tym rozmawiają. Tego wieczoru i następnego ranka, gdy wędrował z
jednego domu do drugiego, to zrozumienie uderzyło w niego jak tona cegieł i
przebudziło go na zdumiewające wymiary współczucia Bhagawana.
Wyprawa rowerowa czy pielgrzymka na rowerze
„Inną rzeczą, na
którą zwróciłem uwagę było to, że niemal wszyscy hindusi, chrześcijanie i muzułmanie
prowadzili mnie najpierw do swoich domowych ołtarzy, a tam znajdowałem uśmiechającego
się do mnie Swamiego! Jak gdyby Bhagawan mówił mi: ‘Wkroczyłem do tego domu
dużo wcześniej niż możesz to sobie wyobrazić!’ Pamiętam, że zanim wyruszyłem w
tę drogę, ktoś podszedł do mnie i powiedział: ‘Satisz, to nie będzie wycieczka
rowerowa, to będzie pielgrzymka na rowerze.’ Jakie to prawdziwe!” Później
Satisz był świadkiem fantastycznej służby w klinice dr Ananda Mohana w Shoranur,
gdzie wszystkim pacjentom oferowano bezpłatne leczenie. Po złożeniu ostatniej
wizyty w domu pacjenta, któremu wymieniono staw biodrowy w szpitalu ogólnym Śri
Sathya Sai w Whitefieled, Satisz pożegnał się z dr Anandem Mohanem.
Pycha kroczy
za tępotą
Znów wskoczył na
siodełko. Był wieczór 26 października i jechał z Szoranur do Trissur, mając do
pokonania jakieś 50 km.
Następnego ranka, po wypoczynku w domu wielbiciela, pana Muralidarana Unni,
miał wyruszyć samotnie do Aluwy. I rzeczywiście tak było. Do tej pory zawsze
towarzyszył mu ochotnik z Sewa Dal. „Super! To był raj dla rowerzystów – prosty
odcinek drogi na autostradzie państwowej. Bardzo się cieszyłem tą jazdą. Po
jakichś 30 km
pomyślałem sobie: ‘Jak dotąd wszystko przebiega szczęśliwie! Nie miałem
technicznej awarii ani nie przebiłem opony.’ Jednocześnie wyobraziłem sobie, że
rozmawiam z przyjaciółmi i z personelem szpitala, racząc ich opowieścią o
podróży oraz o tym jak Swami do tego stopnia troszczył się o wszystko, że nie
miałem nawet kłopotów z oponami! Zaledwie to sobie wyobraziłem.... baaach!
Pękła tylna dętka! To wydarzenie bardzo mnie przygnębiło. Byłem zaskoczony. Jak
gdyby czujny Pan nie mógł czekać ani sekundy dłużej, aby wbić mi do głowy raz
na zawsze, że pycha poprzedza upadek.” Satisz zaczyna się śmiać i dodaje: „W
moim unikalnym wypadku, pycha kroczy za tępotą!” Zaczął zmieniać dętkę. Był
umówiony z koordynatorem stanowym prof. Mukundanem w Aluwa i spieszył się, żeby
tam dotrzeć. Wyciągnął z pudełka z narzędziami nową dętkę, umieścił ją w oponie
i właśnie zamierzał ją napompować, gdy nagle usłyszał wewnętrzny głos, który
mówił: ‘Sprawdź, co ją przekłuło.’ „Wymiana dętki to standardowa procedura, ale
tego dnia ją pominąłem, ponieważ zrobiło się późno. Głos jednak nalegał.
Zdjąłem więc oponę i zacząłem badać ją od środka palcami. Ku swojemu
przerażeniu odkryłem, że tkwi w niej półcalowy gwóźdź! To oznaczało, że
przebije nową dętkę w momencie, gdy będę ją pompował. A nie miałem więcej
zapasowych! Prawdziwa katastrofa rowerowa została zażegnana w ciągu sekundy.
Mój Boże! Dwie ważne lekcje życiowe w ciągu dwóch minut. Pierwsza: wykonawcą
jest Bóg; druga: życie z Bogiem jest cudowne. Nigdy tego nie zapomnę. Swami
jest taki dobry i tak się mną opiekuje… Tamtego dnia nie wiedziałem jak podziękować
łaskawemu Panu!”
Część 4
Późnym rankiem
Satisz dotarł do punktu zbornego w Sathya Sai Wihar w Aluwie. „To szkoła Sathya
Sai. Mieszka tam prof. Mukundan z żoną. Zarządza szkołą i dba o pracę Swamiego
w całym stanie. Prof. Mukundan uprzejmie zaaranżował wizytę Satisza i
towarzyszył mu w rozmowach z pacjentami. „Doskonale pamiętam chrześcijankę,
która powiedziała, że dla niej Swami jest Chrystusem. Jakiś muzułmanin uważał,
że Baba jest Allachem. To bardzo poruszające, że Swami w tak niezwykły sposób
dotyka ludzi różnych wyznań. Transformacja zachodzi wtedy, gdy obdarzeni łaską
ludzie stają się prawdziwymi ambasadorami Jego pracy.” Następnego popołudnia,
po kilku dalszych wizytach domowych, Satisz pojechał do Kottajam, południowej,
centralnej dzielnicy stanu Kerala, pedałując 100 km/godz. i spotykając się po
drodze z pacjentami. „Dotarłem do Kottajam 28 listopada o godz. 22:00.
Tego dnia padał drobny deszcz i mój rower bardzo się ubrudził. Chciałem go
dobrze wyczyścić, ale po przejechaniu 80 km czułem się zmęczony. Postanowiłem, że
zrobię to rano, gdy tylko wstanę. Przebudziłem się, wyszedłem na dwór i
przekonałem się, że rower lśni! Jakiś starszy pan, posługując się wężem, zmył z
niego błoto i teraz dokładnie go wycierał. Powiedziano mi, że jest wydawcą malajskiej
wersji Sanathana Sarathi. Zaskoczyło mnie to i zaprotestowałem, ale pan
Somasekharan doprowadził sprawę do końca. Robił wszystko bardzo starannie,
pilnie przykładając się do pracy! Wzbudził we mnie pokorę. I pozwól, że ci powiem:
w Kerali nie jest to wyjątek lecz reguła. Spotkałem bardzo wiele osób, których
nie może nic powstrzymać, jeśli chodzi o prace Swamiego lub o cokolwiek innego,
choćby odrobinę z nimi związanego.” W tej fazie swojej przygody Satisz dużo
jeździł na rowerze i odwiedzał domy pacjentów – zarówno w Koci jak i w
Kottajam. Z Kottajam pojechał do Ćengannur w dzielnicy Alappuzha, gdzie miał do
czynienia z kalejdoskopową mieszanką pacjentów. „Spotkałem emerytowanego
dyrektora szkoły, którego leczono w naszym szpitalu 10 lat temu. Potem
znalazłem się w domu jubilera i zrobiłem mu zdjęcie w warsztacie. Trzecią osobą
była kobieta kierująca w świątyni śpiewaniem Wed. Spotkałem także murarza
zajętego wznoszeniem domu. Ta różnorodność pacjentów mnie oczarowała”, wspomina
Satisz z uśmiechem. „To, co podbiło moje serce jeszcze mocniej, był duch
służenia wolontariuszy Sai. To oni zaprowadzili mnie do tych wszystkich domów, abym
mógł porozmawiać z byłymi pacjentami. Ci ludzie dla misji Swamiego gotowi są na
wszystko. W Kerali przykład płynie z góry. Najlepszym przykładem jest pan
Mukundan – jego postępowanie wpływa na wszystkich urzędników i pracowników Sai.
Pomagali mi na tysiąc sposobów: eskortowali mnie na rowerach, traktowali jak
członka rodziny, karmili i gościli w swoich domach i dbali o moje wygody.” Z
Ćengannur Satisz podróżował przez Haripad, Mannarasalę i Ochrę do Kollam. Po drodze
spotkał kilku pacjentów. Potem wyruszył w stronę swojego ostatecznego celu – do
Triuwanantapuram, stolicy Kerali. „Następnego ranka towarzyszyłem
koordynatorowi programu rehabilitacyjnego Sai i prezydentowi dzielnicy podczas
odwiedzin u pacjentów w wiosce oddalonej od Triuwanantapuram o 26 km. Pierwszą pacjentką
była mała dziewczynka, której w naszym szpitalu zamknięto dziurę w sercu. Jej
ojciec pracuje na dniówki. Przyjęto mnie tam gorąco i miałem okazję dowiedzieć
się, kto powiedział im o naszym szpitalu i jak leczono ich dziecko. Pamiętam
jeszcze inną małą dziewczynkę, której ojciec miał przy domu sklep spożywczy. Po
tym jak ich córka trafiła do naszego szpitala, cała rodzina czciła Sai.
Dziewczynka, jej siostra i matka przychodzą regularnie do ośrodka i biorą
udział w cotygodniowych bhadżanach. Dziewczynka śpiewa bhadżany słodkim głosem.
Na myśl o tym, co stałoby się z tymi ludźmi, gdyby nie trafili do naszego
szpitala, zaczyna mnie boleć serce. Czuję, że nasi lekarze powinni poznawać
warunki życia swoich pacjentów. To przyniosłoby im poczucie wielkiej satysfakcji
i spełnienia.”
Ostatni etap
cudownej podróży
To były ostatnie
spotkania Stisza z pacjentami. Jego niezwykła podróż zbliżała się do końca. Następnego
dnia przejechał 100 km
z Triuwanantapuram w Kerali do Kanjakumari w Tamil Nandu, najbardziej
wysuniętego na południe skrawka lądu indyjskiego, skąd miał wrócić do Bangalore
pociągiem. „Pewnie cieszyłeś się tym etapem podróży, napełniony po brzegi
radością jazdy na rowerze?”, wykrzyknąłem podekscytowany. „Tak i nie…” Satisz
na chwilę zamilkł, a potem westchnął, wyrażając tym satysfakcję i smutek. „Tak,
drogi w Kerali są dobre, a stany nadbrzeżne zachowały swoje naturalne piękno.
To idealne miejsce dla entuzjastów jazdy na rowerze. Muszę ci jednak powiedzieć,
że chociaż na koniec miałem okazję przejechać całe 100 km bez przystanków, to
moje odczucia nie mogły się równać z tym, co przeżyłem podczas poprzednich
9-ciu dni. Czegoś mi brakowało, nic na mnie nie czekało! Przedtem jechałem
odwiedzić pacjentów, pragnąłem się z nimi zobaczyć i być świadkiem miłości,
jaką obdarza ich Swami. Ta energia miała inną jakość. Wtedy rower zdawał się lecieć
nad drogą, teraz miałem wrażenie, że ma przebite opony! Gdy dotarłem do Tamil
Nadu pogorszył się stan dróg. To dało mi szansę na wgląd w siebie. Byłem sam,
bez eskorty, pacjentów i wielbicieli. Gdy przypominałem sobie wszystko, czego
byłem świadkiem, w moim umyśle pojawiło się wiele scen i nie mogłem powstrzymać
się od rozmyślania o tym jak bardzo zaangażowani i oddani są pracownicy Sai
oraz jak bardzo rozmodleni i wdzięczni Swamiemu są pacjenci. Moje pragnienie
bezpośredniego spotkania z pacjentami zostało w pełni zaspokojone, dzięki Jego
bezgranicznej łasce i to w tak pamiętny sposób. W rzeczywistości to Jego błogosławieństwo,
że miałem siłę zmierzyć się z wyzwaniami.” Odpowiedziałem: „Co do tego nie ma
najmniejszych wątpliwości. Czy nie myślisz jednak, że gdy wrócisz za biurko w
głównym magazynie, ponownie odczujesz brak kontaktu z pacjentami, jak to miało
miejsce przed twoją rewelacyjną podróżą?” Bardzo chciałem się dowiedzieć jaki
był wpływ tej eskapady na naszego pomysłowego absolwenta. „Cieszę się Biszu, że
mnie o to zapytałeś”, odpowiedział Satisz. „Wycieczka na rowerze pomogła mi
uświadomić sobie coś bardzo pięknego. Przedtem myślałem, że ludzie służący
pacjentom na oddziałach, w przychodniach i w salach operacyjnych są
uprzywilejowani, bo zajmują się pacjentami bezpośrednio. Sądziłem, że reszta z
nas musi się zadowolić zapewnianiem im pośredniej opieki zdrowotnej, nie
przynoszącej takiej satysfakcji. Byłem w błędzie. Prawda jest taka, że wszystko
stanowi bezpośrednią opiekę zdrowotną. Na przykład, jeśli pacjent na oddziale
patrzy przez okno i widzi zielone, dobrze utrzymane trawniki, przypomina sobie
naturalne piękno swojej wioski, a wywołana tym tęsknota przyczynia się do jego
szybszego powrotu do zdrowia. Ogrodnik wykonujący dobrze swoją pracę bierze
bezpośredni udział w opiece nad pacjentami. Czyni to również operator stacji
uzdatniania wody, czując, że zwilży ona usta chorego i pomoże mu wydobrzeć.
Przeprowadziwszy tę analizę doszedłem do wniosku, że nikt nie jest daleko od pacjenta.
Musimy jedynie zmienić sposób naszego patrzenia, dzięki czemu poszerzymy swoje
doświadczenie o coś uszlachetniającego i radosnego. To uczucie wypełniło mnie
do tego stopnia, że poczułem wewnętrzną radość i spokój.” „Fantastycznie!
Pewnie podzieliłeś się tą myślą z personelem szpitala?”, zapytałem z sympatią.
„Tak, tak było… postanowiliśmy zorganizować konferencję i zaprosić na nią
lekarzy i wolontariuszy zaangażowanych w Program Rehabilitacyjny Sai w południowych
stanach kraju: w Kerali, Karnatace i Tamil Nadu. To przyczyni się do wymiany
informacji i wzajemnej motywacji, poprawiając jakość naszych usług. W
niedalekiej przyszłości spróbujemy rozszerzyć tę inicjatywę na kolejne stany,
np. na Odiszę i Bengal Zachodni, skąd pochodzi wielu naszych pacjentów.” Mogłem
temu tylko przyklasnąć. Znając energię Satisza zapytałem go na koniec: „Jaki
jest następny cel na liście twoich przygód z Sai?” „Cóż, Swami, jak sądzę,
będzie mnie prowadził”, odpowiedział Satisz. Miał złożone ręce i patrzył na
zdjęcie Swamiego wiszące na ścianie w studiu. Po chwili jednak mówił dalej: „W
pierwszych miesiącach 2013 r., jako część rekolekcji duchowych Sai, odwiedziłem
Badrinat, Riszikesz i rzuciłem okiem na Himalaje położone na północnym krańcu
Indii. A niedawno, pod koniec roku, byłem w Indiach południowych, w
Kanjakumari. Skoro przejechałem kraj z północy na południe, to teraz chcę go
przejechać ze wschodu na zachód!”
„Wschód czy
zachód, wszystkiego najlepszego”, życzyłem mu z całego serca. Podziękowawszy mi
dodał: „To, co skłania nas do działania, znajduje się w naszych sercach, a one
biją dla Boga, tylko dla Niego!” Pomyślałem sobie, że doskonale to wyraził i
zacząłem rozmyślać o tym, jak barwne staje się życie, gdy pasja przemienia się
we współczucie, gdy duchowa żarliwość przepełnia wszelkie przedsięwzięcia, a
każda przygoda jest próbą odnalezienia podpisu Boga.
– Biszu Prusty z redakcji Radia Sai
tłum. J.C.
Pala – alstonia scholaris, diabelskie drzewo;
kadu – las