Sai Sadguru – Niezrównany Nauczyciel
Część 1.
Niezachodzące Słońce
Pewnego wieczoru 2007 r. jeden ze studentów
zwrócił się do Bhagawana: „Swami, która z relacji wiążących nas z Tobą jest
najlepsza?”. Ci, których dotknęła miłość Baby, adorują Go i głoszą Jego chwałę.
Dla jednych jest Boską Matką, opiekuńczą i pełną miłości Karmicielką, dbającą o
nich jak nikt inny. Dla drugich jest Najlepszym Przyjacielem, z którym dzielą
koleżeństwo, zwierzają Mu się ze wszystkich trosk i wolni od zmartwienia, że
zostawi ich samych! Są także tacy, dla których Swami jest Współczującym Ojcem
mogącym rozwiązać każdy problem i niewahającym się nas upominać, nawet surowo,
gdy przekraczamy wyznaczone granice. Dla wielu relacja z Babą jest jasna i prosta,
jest ich jedynym Guru i tylko Guru! Kropka! Ale relacje ze Swamim nie są wykute
w kamieniu. Przychodzą chwile gdy doświadczamy jednego, dwóch, a nawet
wszystkich tych związków na raz. „Swami, opiekujesz się mną jak matka
zaślepiona miłością, korygujesz mnie jak wymagający ojciec, kochasz mnie jak
najdroższy przyjaciel i prowadzisz po drogach prawdy jak nauczyciel duchowy.
Która z tych relacji jest dla nas najlepsza? O co powinienem się troszczyć?” Ów,
wspomniany na początku student, ukończył naukę w koledżu Baby i trapiła go
perspektywa oddalenia się od fizycznej postaci Bhagawana. Czekając na odpowiedź
zadawał sobie nieustannie pytanie: „Jak utrzymać trwałą więź ze Swamim? Jak
wzmocnić nawiązaną z Nim relację?” Pewnego wieczoru w pokoju interview dostał szansę
zajęcia miejsca u lotosowych stóp Sai. Skorzystał z niej i zadał Mu pytanie:
„Swami, która z wiążących nas z Tobą relacji jest najlepsza?” Bhagawan zajrzał
mu głęboko w oczy, a potem powiedział spokojnie i stanowczo: „Jeśli pragniesz
utrzymać ze Mną stałą więź, traktuj mnie jak Nauczyciela Duchowego. Odnoś się
do mnie jak do godnego szacunku Mistrza i pilnie się ucz. Wtedy nasz związek
nie ograniczy się jedynie do tej egzystencji, lecz obejmie wszystkie.”
Zastanowiwszy się nad tym głęboko dojdziemy do
wniosku, że to niezwykłe objawienie. Swami jest nie tylko Matką otaczającą nas
miłością, nie tylko Przyjacielem stojącym wiernie po naszej stronie bez względu
na to co zrobimy, czy opiekuńczym Ojcem. Tak, jest tym wszystkim na wiele
sposobów, lecz to tylko częściowo wyjaśnia nasz związek z Nim.
Tak naprawdę jest
Najwyższym Mistrzem, Sadguru! Jak nadzwyczajny nauczyciel koncentruje się na
rozwoju uczniów. Jest gotów uczynić dla nich wszystko, przyjąć każde cierpienie,
każdą hańbę. Nie przejmuje się utratą popularności, a nawet tym, że uczniowie
zaczną Go nienawidzić. Za każdym razem gdy uważa to za stosowne zmienia sposób
działania i napełnia serca ekstazą przyspieszającą ich rozwój. Jeśli trzeba,
bez mrugnięcia okiem zmienia plany. Z uśmiechem przyjmuje i przeżywa
niewyobrażalnie trudne doświadczenia, jeśli to najlepszy sposób udzielenia im
twardej lekcji. Dlaczego robi to wszystko? To proste. Z powodu bezinteresownej
miłości do Swoich dzieci! Najbardziej charakterystyczną, jaśniejącą cudownym
blaskiem cechą Sadguru jest Jego bezinteresowność. Istnieje tylko dla naszego
dobra, jedynie dlatego. Przy bardzo wielu okazjach, podczas oficjalnych i
nieformalnych rozmów oraz przypadkowych i poważnych spotkań, Baba twierdził
zdecydowanie: „Jestem bezinteresowny od stóp do głów.” W czasach studenckich słysząc to zdanie uważałem, że należy ono do grupy
sentencji powtarzanych często przez Swamiego. Takich jak: „Kochaj wszystkich,
służ wszystkim”, „Miłość jest Bogiem, żyj w miłości.” Być może byłem wówczas
zbyt oczarowany Jego fizyczną formą, żeby myśleć o czymś innym, zbyt zaabsorbowany
kwestią co Baba zrobi dalej lub planowaniem jak podać Mu kolejny list. Może nie
dojrzałem na tyle, żeby myśleć o tym poważniej. W rezultacie objawienia
Bhagawana nie zawsze budziły we mnie potrzebę głębszej kontemplacji. Zmieniło
się to jednak gdy ukończyłem studia i zatrzymałem się w Prasanthi, żeby
pozostać blisko Niego.
Jedno z ważnych
wydarzeń, które zachowałem w pamięci, miało miejsce 20-go marca 2011 r. Był to
dzień głębokiej radości i wielkiej udręki, ostatnia niedziela podczas której
nasze „Słońce”, ku zaskoczeniu wszystkich, zajaśniało niespodziewanym,
roziskrzonym blaskiem. Swami uczynił to, co Słońce zawsze robi najlepiej – oddaje
swą energię powoli, rozprzestrzeniając w ciszy jasność, ciepło i światło. Tego
dnia czuliśmy jednak, że nasze ‘Słońce’ jest nadzwyczaj aktywne. Po 19-tej
przed Jadżur Mandirem rozpoczął się
ruch. Przez Sai Kulwant Hall
przepłynęła fala niewytłumaczalnej radości. Tego dnia, chociaż było już ciemno
i od godziny śpiewaliśmy bhadżany,
Swami postanowił bardzo powoli przejechać wzdłuż rzędów wielbicieli. Przyjął
niemal wszystkie modlitwy i listy. Samochód zatrzymywał się co kilka metrów.
Swami z jednymi osobami rozmawiał, drugie błogosławił, trzecim dawał paczuszki wibhuti. Zatoczył koło. Spodziewaliśmy
się, że skieruje się teraz na podwyższenie. Koła auta zaczęły skręcać w lewo,
żeby wjechać pod portyk. Pełni entuzjazmu wielbiciele, czekający na Niego od
trzech godzin, zapragnęli zatopić się w Jego postaci i napełnić serca radością.
Gdyby Swami usiadł na werandzie, mogliby chłonąć czystość i piękno Jego
obecności. Swami jednak zmienił zdanie. Auto zjechało na prawo i Bhagawan
ponownie znalazł się wśród wielbicieli. Wspaniale! Jeszcze jedna runda darszanowa! Wyobraźcie sobie dreszcz emocji
przebiegający po plecach osób obecnych w mandirze w tę świętą niedzielę! Każdy
kto jeszcze nie oddał Mu listu, kto nie ujrzał Go na własne oczy lub nie
uchwycił Jego spojrzenia poczuł głęboką radość. Rozdawszy hojnie
błogosławieństwa, co trwało około dziesięciu minut, Baba znalazł się na
podwyższeniu, a Jego nadzwyczajna aktywność przybrała nowy odcień. Skinął na
chłopców mających tego dnia urodziny i szczodrze ich pobłogosławił. Gdy wrócili
na miejsce, kolejny chłopiec trzymający tacę spojrzał na Niego prosząco. Pan
udzielił mu padanamaskaru i obsypał
go poświęconymi ziarnami żółtego ryżu. Zachęcony tym, wstał trzeci chłopiec. Ku
jego najwyższej radości, scena się powtórzyła. Powtórzyła się także za
czwartym, szóstym i dziewiątym razem! Chłopcy szeptali do siebie, że Swami jest
dzisiaj w doskonałym nastroju. Gdy dziesiąty uczeń otrzymał urodzinowe
błogosławieństwo, niektórzy studenci wpadli na nowy pomysł! Pobiegli do
akademika, szybko przygotowali urodzinowe tace i pędem wrócili do mandiru. Baba
błogosławi nas przede wszystkim w dniu prawdziwych urodzin, to znaczy wtedy,
gdy rodzi się w nas Bóg. Jakie znaczenie mają urodziny wyznaczone datą w
kalendarzu! To była okazja, której po prostu nie mogli zmarnować! ‘Kto wie?
Może się uda, skoro Swami wciąż chce nas błogosławić. Dajmy z siebie wszystko.’
Takie myśli snuły się im po głowach, gdy walcząc z czasem wpadli do Sai Kulwant
Hall. Ku ich niewysłowionej radości Swami wciąż przyjmował listy, ofiarowywał
paczuszki wibhuti i udzielał chłopcom
z urodzinowymi tacami łaski dotknięcia Swoich stóp. W międzyczasie pojawiły się
maluchy z podstawówki i upadły przed Nim na kolana. Swami z największą miłością
objął je i ze słodyczą przyjął wszystkie ich podarunki. Potem dzieci wróciły na
miejsca. Pomyślałem, że na tym zakończy się urodzinowy dzień. Tak się jednak
nie stało. Swami dojrzał jeszcze jedną parę błagających oczu i tacę. Łagodnie
wyraził zgodę. Odsłaniały się kolejne sceny sagi… dwadzieścia pięć, dwadzieścia
sześć... trzydzieści! O Boże, co za szczęście! Swami się nie wycofywał.
Trzydzieści trzy, …trzydzieści dziewięć! Czy to się nigdy nie skończy? Czterdzieści!
Wielkie nieba! Co za niezwykły dzień łaski! Ile bezcennych chwil zrodzonych w
jeden wieczór dla tylu szczęśliwych dusz!
To był naprawdę
dzień wielkiej radości, ale również rozdzierającej udręki. Widzieliście – chociaż
tak trudno teraz na to patrzeć – że Pan niewątpliwie cierpiał. Podjął trud
przyjścia na darszan, mimo że Jego
ciało było w niebezpiecznie złym stanie. Za każdym razem gdy podnosił rękę,
żeby pobłogosławić chłopca mającego urodziny, przeżywał ciężką próbę. W Jego
fizycznym ciele nie pozostało nawet tyle energii, by unieść dłoń na kilka
centymetrów. Ukrywał ten wysiłek za uśmiechem. I nie zrobił tego raz czy dwa
razy. Wołaliśmy do Niego z głębi zrozpaczonych serc: „Swami! Doskonale…Prosimy,
przestań! Pobłogosławiłeś tyle osób! Prosimy, odpocznij i ciesz się bhadżanami!” Lecz nie przestawał. Jak
nigdy nie zachodzące słońce z każdą chwilą coraz bardziej niszczył Swoje ciało.
„Niech przyjdzie co ma przyjść, nie będę słuchał ciała. Będę tylko dawał, dawał
i dawał… do ostatniej uncji mojej istoty.” Przyszedł z tą intencją, to było
oczywiste. Przyglądanie się temu łamało nam serca. Uczynił to, by dać studentom
radość i ofiarować im chwile, które staną się dla nich źródłem wiecznej
inspiracji i przemiany. To była ostania niedziela fizycznej formy Śri Sathya
Sai Baby. Czułem, że ów dzień zamyka w sobie wszystko, co Sai Guru dokonał w
ciągu 85-ciu lat pobytu na Ziemi, gdy dzień po dniu, tydzień po tygodniu,
dekada po dekadzie dawał z Siebie wszystko, ucząc, sprawdzając, potwierdzając i
powierzając tak wielu osobom jak to tylko możliwe tajemnicę wiecznej
szczęśliwości. Cierpiał na widok bólu innych i pytał z żalem dlaczego pogrążyli
się w smutku, skoro zaledwie milimetr od nich znajduje się bezkresna
szczęśliwość!? Płakał, gdy płakaliśmy.
Wiemy w jaki
sposób dobiegła końca ta historyczna niedziela. Umilkły bhadżany i zajaśniał płomień arathi.
Sai Kulwant Hall wibrował pieśnią Samasta
Loka Sukino Bhawntu. Brzmiała jeszcze, gdy Bhagawan powoli uniósł prawą
rękę. Widziałem, że uniesienie jej nawet na kilka sekund przekracza Jego
wytrzymałość. Przebiegło ją lekkie drżenie. Zatrzęsła się. Była zbyt słaba. Jego
ciało miało za mało energii, aby ją unieść. Potem zobaczyłem, że z herkulesowym
wysiłkiem podnosi również lewą dłoń. Nie otworzył jej i nie uniósł jak wtedy,
gdy błogosławił nas obiema rękami. Lewa dłoń z ogromnym trudem dotknęła prawej.
Opanował jej drżenie. Pocieszyłem się: „Dobrze, to Mu pomogło”. I wtedy stało
się coś nieoczekiwanego i niezwykłego. Obecni nie wiedzieli jak zareagować.
Swami nie uczynił niczego podobnego w ciągu osiemdziesięciu pięciu lat pobytu
na Ziemi. Byli zbyt wstrząśnięci, żeby myśleć. Otworzyli usta i patrzyli na
Niego niepewnym wzrokiem. Słychać było jak ciężko oddychają. Właśnie
spodziewaliśmy się, że Sai pobłogosławi nas obiema rękoma, gdy zostaliśmy zaskoczeni.
Bhagawan złożył dłonie i pożegnał nas tradycyjnym hinduskim pozdrowieniem: ‘Namaste – Składam pokłon obecnej w was
Boskości’. Przesłał je na stronę męską, a potem, zbierając energię, powoli
zwrócił się w lewo i przekazał je kobietom.