Niespodzianki Sai’ w biurze prezydenta Mandeli
Wiwekananda Naicker
Południowoafrykański nauczyciel, potem dziennikarz i dyplomata, pan Wiwekananda Naicker był rzecznikiem tymczasowej niezależnej komisji wyborczej podczas ‘wolnej’ elekcji w 1994 r. W czasie kadencji Mandeli odpowiadał za sprawy parlamentarne i medialne w ramach programu ‘Goście państwowi prezydenta’. Dwukrotnie wzywany do Indii przez Swamiego, od 10-ciu lat mieszka w Whitefield, w Puttaparthi i w Tiruwannamali, od czasu, gdy w 2002 r. wycofał się ze służby publicznej. Potomek ludów tamilskich i telugu tworzy trzecią generację obywateli pochodzenia hinduskiego zamieszkałych w Afryce Południowej. Jest pisarzem i wydawcą, który dla relaksu maluje obrazy olejne i akwarele. Obecnie przebywa w RPA i zamierza wrócić do Indii w 2014r.
W niedzielę 15-go grudnia 2013 r., ku rozpaczy milionów ludzi na całym świecie, Nelson Rolihlahla Mandela, jeden z najbardziej popularnych i powszechnie kochanych mężów stanu – nazywany z miłością Madibą[1] w języku plemienia Xhosa, z którego się wywodził – został pochowany w swojej rodzinnej wiosce Quno, w prowincji Eastern Cape.
Mandela pojawił się na scenie świata, gdy ludzkość tonęła w bagnie dyskryminacji rasowej i bigoterii, by przywrócić milionom ciemiężonych ludzi ich godność – nie tylko w RPA, ale wszędzie. Czyniąc to stał się najsławniejszym wyzwolicielem jakiego kiedykolwiek znał świat.
Jak zauważył jeden z komentatorów telewizyjnych, gdy
samolot sił południowo-afrykańskich C130 wiozący ciało Mandeli w jego ostatniej
podróży wylądował tamtej niedzieli w Umtata, Mandela nie był tylko prezydentem
RPA, lecz całej Ziemi, ponieważ jego dobre imię i reputacja były znane w najodleglejszych
nawet zakątkach globu.
W ciągu dziesięciu lat mojej ścieżki duchowej
w Indiach nauczyłem się, że wszystko we wszechświecie wibruje w rytm boskiej
harmonii i ma swoje określone miejsce. Nic się nie dzieje przypadkowo, ponieważ
pozorny chaos kosmicznej eksplozji przenika boski porządek. Bóg, jako
wzbudzająca grozę energia, dyryguje boską harmonią sfer, a Jego batutą jest
bezwarunkowa miłość. Wierzę niezachwianie, że nieustanna reinkarnacja życia na
Ziemi i w kosmosie związana jest z karmą i ewolucją człowieczego ducha. Jestem
przekonany, że ukochany Madiba był wzniosłą istotą i pojawił się w Afryce
Południowej, aby odegrać kluczową, uniwersalną rolę. To niegdyś nieszczęśliwe
państwo było zaledwie szkolną klasą, a ideologia apartheidu – bardzo ważną
lekcją. Prawdziwym celem nauk głoszonych przez Mandelę była cała ludzkość, ponieważ
wydarzenia w RPA w takim samym stopniu dotyczyły reszty świata. Tacy czyści i
wzniośli nauczyciele inkarnują się w dziejach ludzkości, aby nauczać i
prowadzić. Mandela, żyjąc w powszechnej pamięci, składa na nas ciężar nieuniknionej
odpowiedzialności. Broniąc swojego przekonania o wrodzonej godności ludzkiej
każdego człowieka wyraził zgodę na wielkie poświęcenie. Nie walczył o wolność
osobistą, ale o uwolnienie ludzkiego ducha. Obecnie nasze i przyszłe pokolenia,
nie tylko w tym kraju, ale wszędzie na świecie, są zobowiązane żyć w harmonii z
jego wezwaniem do uniwersalnej miłości i pokoju. Nie możemy postąpić inaczej,
jeśli nie chcemy sprofanować jego pamięci. Oddaliśmy hołd Mandeli, kiedy uwaga
świata skupiła się na Afryce Południowej, a w Quno trwały ostatnie przygotowania
do złożenia jego ciała w ziemi. Mam wrażenie, że jest to właściwa chwila na
wzmiankę o mojej drobnej roli w wielkiej sadze Nelsona Rolihlahla Mandeli i na
wykorzystanie tej okazji do postawienia ważnego pytania. Gdy świat rozpaczał nad odejściem wielkiego
syna Afryki Południowej, przeszukiwałem komputer, pragnąc znaleźć informacje
dotyczące prezydenta Mandeli w dzienniku pracy, który prowadziłem w czasie
przepracowanych tu lat. Byłem wówczas wyższym rangą urzędnikiem południowoafrykańskich
usług komunikacyjnych. Moim głównym zadaniem było nadzorowanie i ułatwianie
dostępu do informacji dotyczących wydarzeń państwowych mediom krajowym i zagranicznym.
Poniżej przedstawiam fragmenty dziennika pisanego w 1995r. Powstały one wkrótce
po tym jak Nelson Mandela został pierwszym czarnym prezydentem Republiki Afryki
Południowej. Kiedy pojawiłem się w budynku znanym jako 420
Plein, stojącym na terenie otaczającym parlament, aby w styczniu objąć swoje
biuro, młoda Afrykanerka[2],
pełniąca funkcję policjantki, czekała na mnie w recepcji, żeby wyrobić mi
legitymację. Podałem jej fotografię i wypełniłem formularz. Zauważyła wówczas,
że moje nazwisko brzmi tak samo jak nazwisko jej komendanta. Ów zbieg
okoliczności zaintrygował mnie. Kiedy przyszła później do mojego biura, żeby mi
wręczyć legitymację, powiedziała, że jej komendant, brygadier W. Naicker
(dokładnie takie samo nazwisko jak moje) chciałby zaprosić mnie tego ranka, o
10:00, na herbatę. Zaproponowała, że przyjdzie po mnie o 9:45 i zaprowadzi mnie
do niego. Wróciła dokładnie
w umówionym czasie. Mijaliśmy słynne ogrody parlamentu i budynki w strefie
strzeżonej. Komisariat parlamentu należy do najstarszych budynków w
Kapsztadzie. Jest niewielką willą zbudowaną w oryginalnym stylu holenderskim z
czasów Jana van Riebeecka, pierwszego gubernatora starej kapsztadzkiej kolonii.
Kiedy policjantka wprowadziła mnie do biura brygadiera, ten w nieskazitelnym
cywilnym ubraniu, rozmawiał przez telefon. Odsalutował jej, a gdy wyszła,
wskazał mi gestem, żebym usiadł. Wtedy na jego prawej dłoni zobaczyłem pierścionek
z wizerunkiem Sai Baby. Po chwili odłożył słuchawkę i przywitał się ze mną.
Wówczas uniosłem prawą rękę, pokazując mu swój pierścionek, dokładnie taki sam
jak jego. Takie pierścionki można kupić w sklepikach Puttaparthi tuż za bramą
Prasanthi Nilayam. Natychmiast złożył dłonie i powiedział: „Sai Ram, bracie!”
Chociaż mieliśmy takie same inicjały, on miał na imię Wadi, a ja Wiwek.
Zostaliśmy przyjaciółmi. W następnym tygodniu, w czwartek wieczorem, zaprosił
mnie na wegetariańską kolację w swoim domu. Poznałem wtedy jego żonę i dzieci.
Potem poszliśmy na spotkanie do ośrodka Sai w Rolandzie, gdzie przedstawił mnie
zebranym wielbicielom i poprosił, żebym opowiedział im o moim pierwszym interview
u Swamiego w lutym 1993 r.