
Przeszywający ból
wywołany stratą Jedynego Ukochanego...
i uczenie się, jak
kochać Go prawdziwie
Student Sai wspomina rozdzierające chwile w dniach 24–26 kwietnia 2011 r.
Pogrążyłem
się w stanie beznadziei. Nawet tego fatalnego dnia (24.04.2011r.) idąc do
mandiru słyszałem pogłoski, że to koniec. Drwiłem z tego, zastanawiając się,
jak to możliwe. Czyż przez ubiegłe dwa tygodnie nie przyzwyczailiśmy się do
pogłosek? „Co oni myślą o moim Swamim?”, mruczałem do siebie pod nosem. Jednak
tego dnia w tych szeptach była groza. Moje serce postanowiło odwrócić się od
tego, chociaż co dziwne, biło niespokojnie. Tego dnia podczas bhadżanów
czułem się pusty. Wokół mnie byli ludzie, lecz nie rozmawiali ze sobą. Być może
pieśniarze również starali się nie śpiewać pieśni, które skłaniałyby nas do
łez, ale kto wie, co śpiewali? Czułem pustkę. Gdy zakończyły się bhadżany
wniesiono mównicę i na podium wszedł prof. Anil Kumar. Znaliśmy wszyscy jego
głos, słyszeliśmy jak grzmi przemawiając i tłumacząc boskie dyskursy. Ale tego
dnia dławiło go łkanie i nasze gardła również się zacisnęły. Powiedział z
wielkim trudem: „Bhagawan nie jest już z nami fizycznie” „Swami...”, usłyszałem
krzyki wielbicieli, a po nim głośne i coraz głośniejsze łkania. Mój umysł w
końcu przebudził się z zamyślenia i rozkazał oczom lać łzy. Ale oczy nie
czekały, już wcześniej były wilgotne. Ten bolesny jęk wciąż dźwięczy mi w uszach
i kiedy się rozlega moje oczy natychmiast napełniają się łzami. Czy to prawda?
Czy Swami mógł nam to zrobić? Tak, to była prawda, tak, Swami nam to zrobił. Od
tygodni odczuwaliśmy w sercach dumę, słuchając reporterów sprzed szpitala
komentujących sytuację lub opowiadających w swoich pluszowych studiach o „umierającym”.
Myśleliśmy: „Poczekajcie i zobaczcie jak Pan zaprzeczy wam wszystkim. Staniemy
wtedy za naszym Swamim i będziemy się śmiać z waszej zuchwałości”. Tak się
jednak nie stało. Zamiast tego cały ten okrutny świat patrzył teraz na mnie ze współczuciem.
Jego współczucie wysysało ze mnie życie. Były to jednak tylko szybko przepływające
myśli, pojawiające się, gdy próbowałem uwolnić umysł od bólu. Od bólu, jakiego
nigdy dotychczas nie zaznałem, od bólu, jakiego nikomu nie życzę. Ból, jaki odczuwamy
tracąc kogoś, kto należy do nas, jest ogromny. Ale ból, jaki odczuwamy tracąc Jedynego,
do którego my należymy, jest wstrząsający i niewysłowiony. Taki ból odczuwałem
wtedy. Powtarzałem w modlitwach: „Swami, możesz mieć wielbicieli kochających
Cię bardziej niż ja. Ich oddanie może być czystsze od mojego, ich poświęcenie
większe. Ale nigdy nie kochałem nikogo tak jak Ciebie. Nie sądzę, abym mógł dla
kogokolwiek innego ponieść takie wyrzeczenia jakie poniosłem dla Ciebie. Masz
miliony wielbicieli, ale ja wielbię tylko jedną osobę... Ciebie”. Ból, jaki się
czuje po stracie Ukochanego... jeśli nie byliście wśród tych, którzy to przeżywali
i nie dostrzegacie uczuć, jakie próbuję wyrazić... to zamknijcie na chwilę oczy
i wyobraźcie je sobie patrząc z głębi waszych serc. Widzicie je teraz? Tak?
Pozwólcie sobie powiedzieć, że tamte uczucia były miliony razy mocniejsze.
Każdy z nas kochał Go na własny sposób, więc każdy z nas doświadczał bólu po
swojemu. Było tam tyle emocji, ile zrozpaczonych serc. Niektórzy twierdzili, że
wstanie z trumny, bo w jakim innym celu wybrałby wielkanocną niedzielę? Inni
mówili, że to sprawdzian naszej wiary, który musimy zdać, a jeszcze inni
uśmiechali się, pragnąc zdobyć pewność, że poznali Jego przesłanie. Ale o jakim
sprawdzianie, o jakim przesłaniu, o jakim cudzie mógłbym pomyśleć? Jedyna,
nieustannie powracająca do mnie myśl była taka, że nigdy nie zrozumiem Boga.
Nigdy nie uchwycę pełnego znaczenia Jego słów. Moja wiara nigdy się nie wyrazi
w autorytatywnych deklaracjach, a jedynie w akceptacji i poddaniu się Jego
woli. Jego ciało leżało wystawione w trumnie, a my skupiliśmy się wokół Niego.
W trumnie spoczywały Jego ziemskie szczątki, a na zewnątrz to, co z nas
pozostało. Siedząc tam nie czuliśmy przemijających godzin, zapomnieliśmy o
głodzie i śnie. W naszych umysłach przesuwały się obrazy – Swami chodził pośród nas, rozmawiał z nami,
śmiał się z nami, a nawet nas beształ. Nigdy przedtem myśli o Swamim nie były
tak bolesne i nigdy ból nie miał w sobie tyle słodyczy. Pragnąłem go uchwycić i
wraz ze sobą złożyć w ofierze, ale niestety, to również musiało minąć. Ta myśl
mnie torturowała. Tysiące osób przyszło spojrzeć na Niego ostatni raz. Wielu
nie chciało tego zrobić, lecz myśl, co będzie, jeśli poczują się z tego powodu
winni, skłoniła ich do przyjścia. Stali w kolejce nie dbając o lejący się z
nieba letni żar. Matki nie martwiły się, że ich maleństwa są głodne, starsi nie
poświęcili ani jednej myśli swoim bolącym członkom. Ale czyż Swami o nich nie
dbał? Czyż nie mieszkał w ich sercach? Czyż nie inspirował ich z wewnątrz do
służenia? Wzniesiono namioty, przyniesiono beczki z wodą i z miłością rozdano
jedzenie. Stojąc w długich kolejkach niektórzy z nas byli bardziej stoiccy i
odważni od innych, ale oni także załamywali się na widok martwej formy Dającego
Życie. Płakaliśmy, siedząc i patrząc na Niego. Gdy odwracaliśmy wzrok,
widzieliśmy otaczających nas ludzi i płakaliśmy jeszcze rozpaczliwiej. Byli tu
wszyscy, od księcia po plebejusza. Jakie to okrutne, myślałem sobie. Ci, którzy
kochali Go i myśleli o Nim każdego dnia, czekają godzinami na jeden krótki rzut
oka. Natomiast ci, których nie obchodziła Jego boska obecność, siedzą przed Nim
jak długo zechcą, nie niepokojeni przez nikogo. Kiedy ujrzałem łzy prostych
ludzi, kiedy poczułem oddanie rozdzierające ich serca, zrozumiałem, że ich spojrzenia
były milion razy cenniejsze od długich minut, których domagały się autorytet i
władza. Swami daje i nie dba o to, co powinien wiedzieć świat.
Oprawiliśmy
w muzykę płynące z naszych serc słowa. Kiedy je śpiewaliśmy, stały się żywsze
niż kiedykolwiek przedtem. Tere bin sooni lagi zindagi – „Bez Ciebie
życie jest puste..” Już kiedyś śpiewaliśmy ten wiersz, ale tego dnia żyliśmy
nim. Był ranek 26 kwietnia. Nagle pieśń dobiegła końca i powoli, przenikając
ciszę, rozległo się Suprabhatam. Rozbrzmiewając, przeszywało nam serca, rozszarpując
każdą ich ranę.
Uttiiszta Sathya Sayisza – Prosimy powstań, o Panie Sathya Saiszo
Karthawjam Dajwamahnikam – Czas byś poprowadził nas drogą życia
Uttisztotiszta Partisza – Przebudź się Panie z Parthi
Uttiszta Dżagatipathe – Przebudź się Panie całego stworzenia
Uttiszta Karunapurna – Przebudź się współczujący Panie
Lokamangala Siddaje – I napełnij świat pomyślnością.
Czy
te słowa napisano na ten dzień? Czy autor tych wersetów wiedział, że pewnego
dnia usiądziemy wokół Bhagawana błagając Go, żeby wstał? Czy czuł, że będziemy błagać,
żeby otworzył oczy i spojrzał na nas? Te dni przeminęły jak sen, z którego nie
chcieliśmy się obudzić. Rozwiały się jak rozwiewają się sny, dobre i złe.
Możecie zapytać, dlaczego to, do czego się przywiązaliśmy przypominało sen?
Ponieważ ból był wszystkim co nam pozostało. Myśl, że może nas opuścić, była
trudna do zniesienia. Kiedyś modliłem się do Niego: „Rozpaliłeś w moim sercu
płomień miłości. Podsycałeś go codzienną tęsknotą. Teraz płomień przemienił się
w ogień, który mnie wypala. Jeśli tego pragniesz, niech Twoja miłość uśmierzy
ból mojego serca. Jeśli nie, roznieć płomień jeszcze mocniej, aż wybuchnie jak
pożar i przyglądaj się jak mnie pochłania. Ale proszę, Swami, proszę, nie pozwól
mu zgasnąć”. Bałem się, że płomień zniknie. Ale niewinność naszej egzystencji
kryje się w naiwności naszych lęków. Czyż Pan jest egzotycznym kwiatem, mogącym
po prostu zwiędnąć? Czyż jest poranną mgłą rozpływającą się bezgłośnie? W
dniach, które nastąpiły potem przekonałem się, że zasklepiona rana boli czasami
bardziej niż świeża. Przychodziły mi na myśl niespełnione obietnice, ścigały
niezrealizowane pragnienia. Pewne modlitwy pojawiały się jak trudne do
przebycia drogi, które musimy przejść jedynie po to, aby stanąć twarzą w twarz
z pozbawionym miłości, martwym zakończeniem. Te dni spędzaliśmy na oblanych
łzami refleksjach.
Pewnego
dnia zadałem sobie pytanie, co jest najważniejsze w mojej relacji ze Swamim. I
otrzymałem szybką odpowiedź – miłość Swamiego do mnie i moja miłość do
Swamiego. Badałem, czy ten nowy zwrot wprowadzony przez Bhagawana do opowieści
wpłynie na Jego miłość do mnie. Z wnętrza wypłynęła przekonująca odpowiedź:
„Nie”. Czy zmieni moją miłość do Niego? Racjonalny umysł chciałby powiedzieć:
„Może nie”, ale serce krzyczało: „Nie zmieni!” Ta myśl przyniosła mi wielkie
ukojenie. „Swami, gdy przechodziłeś obok mnie w Swojej pięknej formie, szukałem
przez nią Twojej miłości. Czy teraz, gdy postanowiłeś usunąć formę, mam
przestać szukać tej miłości lub uwierzyć, że mi jej nie dasz?” Ta myśl
uspokoiła mnie, ale ból nie minął. Wtedy wyznałem Mu, że jeśli naprawdę jestem
Jego, to ma prawo zadawać mi ból. Gdyby chodziło o kogoś innego, syczałbym jak
żmija, ale Swami, jestem Twój i możesz zrobić, co zechcesz. Tagore[1]
napisał kiedyś: „Bóg rzekł do człowieka: ‘Uzdrowię cię, ponieważ zadałem ci
ranę, ukarzę cię, ponieważ cię kocham’”. Nie wiem, czy zrobiłeś to po to, żeby
mnie ukarać, ale akceptuję wszystko, ponieważ tak wybrałeś. Odczuwany przez nas
ból zrodził się z naszej miłości do Ciebie. A jednak nasze oddanie jest
niepełne. Płakaliśmy rozpaczliwie, gdy to „ciało” umarło, ponieważ nigdy więcej
nie mieliśmy się cieszyć Twoją fizyczną obecnością. Jednak, gdy o tym myślę,
uświadamiam sobie, że nawet mieszkaniec Prasanthi Nilayam mógł spoglądać na
Ciebie w ciągu dnia nie dłużej niż dwie godziny. I nawet, gdy przebywałeś z nami,
to było tam także tysiące innych osób, które wraz z nami walczyły o Twoją
uwagę. A jednak gorzko nas boli, że odebrałeś nam Swoją fizyczną postać.
Swami
żyje w moim sercu. Spędza ze mną każdą chwilę dnia. I co więcej, jest tylko dla
mnie. Czy ból się zwiększy, gdy Go ujrzę i poczuję w sercu, gdy z Nim porozmawiam?
Może taka była rola Jego obecności i tego intrygującego fizycznego wycofania?
Żebyśmy posmakowali boskiej miłości, żebyśmy jej zapragnęli i zatęsknili za nią
i ostatecznie odnaleźli Boga w sobie. Zacznijmy szukać Go teraz. Gdy Go
odnajdziemy, przeżyjemy pierwszy magiczny darszan – tę chwilę, gdy Jego
wzrok napotka nasze spojrzenie i nastąpi moment spełnienia – poczujemy, że
warto było to przeżyć.
– Redakcja Radia Sai
tłum. J.C.
[1] Rabindranath Tagore
(1861-1941) – indyjski poeta, filozof, prozaik, kompozytor, malarz i pedagog.
Laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury w roku 1913. Była to pierwsza
Nagroda Nobla dla Azjaty.