IŚWARAMMA WYBRANA MATKA BHAGAWANA ŚRI SATHYA SAI BABY
WĘŻOWE  WZGÓRZE –  CZĘŚĆ   IV

    Iśwarammę smuciła myśl o rozstaniu. Obawiała się, że Sathya będzie narażony na niezasłużone kpiny ze strony brata, uważającego, że chłopiec nieświadomie ulega wpływom złych duchów. Ale w promieniu 20 mil nie było żadnej innej szkoły średniej, a Sathya był tak inteligentny, że byłoby świętokradztwem pozbawiać Go dalszej edukacji. Wiedziała, że wyjazd do Urawakondy pod opieką Seszamy był najlepszym rozwiązaniem – lecz modliła się do Boga, żeby rozjaśnił i rozweselił Jego pobyt na Wężowym Wzgórzu. Za to Pedda Wenkapa Radźu odetchnął z ulgą. Był przerażony dziwnym postępowaniem Syna. Jego umysł, ukształtowany przez kulturę ludową, traktował wszelkie odstępstwa od przeciętności jako wynik działania złych czarów lub dzieło szatana. Iśwaramma wzdychała i płakała w samotności. Lecz trzeba dodać, że czasami poddawała się falom radości i entuzjazmu, gdy pomimo dzielących ich mil dochodziły do niej wieści o cudach czynionych przez Sathyę, o uzdrowieniach i rozwiązywaniu problemów. Przeżywał tam także trudne doświadczenia. Nosił z dżungli na głowie ciężkie drewno na opał.
   W czasie odwiedzin w Puttaparthi, gdy opuszczał Urawakondę, Iśwaramma przygotowywała Mu pobudzającą kąpiel z oliwy, to znaczy, wcierała Mu we włosy, tors, ręce i nogi olej sezamowy, masując mięśnie, aby stały się mocne i giętkie. Następnie zmywała oliwę gorącą wodą z mydłem. Pewnego dnia zauważyła na lewym ramieniu Sathyi szeroki pasek ciemnej, pogrubiałej skóry. Sathya nie narzekał na ból gdy dotykała i naciskała jej. Kiedy próbowała dowiedzieć się co się stało, tylko się roześmiał. Na jej nalegania wyznał, że skóra stała się taka na skutek nacisku nosideł z zawieszonymi na nich wiadrami z wodą, które nosił na ramionach. W Urawakondzie była tylko jedna studnia z wodą pitną, w pozostałych była słona. Ta jedna jedyna studnia znajdowała się kilometr od domu. Zatem sześć razy dziennie – trzy razy rankiem i trzy razy wieczorem – wędrował tam i z powrotem aby zaspokoić pragnienie rodziny brata, z którą mieszkał, a także dwu sąsiednich rodzin, które prosiły Go o pomoc. Iśwaramma powiedziała: „Musisz się z tego wycofać. Oni wykorzystują twoją dobroć i chęć pomocy. Dlaczego powierzyli ci noszenie wody?” Baba wyjaśnił to tak: „Mamo, odczuwam to jako swój obowiązek! Jak długo dzieci mogą pić słoną truciznę? Mamo, z radością przynoszę z daleka wodę życia. Po to tu przybyłem”. To oświadczenie wytrąciło Iśwarammie argumenty, nie powiedziała już nic więcej.

ZAPOWIEDŹ

    W Puttaparthi wstał ranek 11 marca 1940 roku. Słońce spoglądało na dolinę spoza łagodnych szczytów wzgórz. Do domu rodziny Radźu przybył posłaniec z Urawakondy przynosząc list do ojca od Seszamy Radźu. Iśwaramma przyglądała się twarzy męża pochylonej nad listem. Dostrzegła spływające po niej łzy. – „Chodzi o Sathyę” – powiedział – „ale to nic poważnego. Prawdopodobnie ukąsił go skorpion”. Zastanawiała się, dlaczego użył słowa „prawdopodobnie”. „Nie znaleziono skorpiona... Zdarzyło się to o zmierzchu, trzy dni temu. Ale posłuchaj! Seszappa pisze, że po tym zdarzeniu Sathya spał mocno przez cały dzień i nic Go nie bolało!” Nikt nie powinien spać po ukąszeniu skorpiona, bo sen zwiększa działanie trucizny. Iśwaramma była przerażona.
    Na szczęście nie wiedziała jak niebezpieczne może być takie ukąszenie, zwłaszcza w Urawakondzie. Urawakondę nazwano Wężowym Wzgórzem, ponieważ na szczycie pobliskiego wzniesienia leżała wysoka skała, której szczyt przypominał kaptur grożącej miastu żmii. Żyjący w cieniu tej skały ludzie wierzyli, że przebywające tu węże i skorpiony są sługami Urgi, kamiennej kobry i atakują, żeby zabić. Wenkapa Radźu wiedział, że ukąszenie może mieć bardzo złe skutki. Natychmiast więc rozpoczął przygotowania do wyjazdu w to przerażające miejsce.
    W ciągu kilku następnych godzin rodzice otrzymali kolejną wiadomość, że Sathya odzyskał świadomość, choć wciąż źle się czuje. Nie je i nie pije. Zdaje się nie wiedzieć, co dzieje się wokół Niego. Wydaje się przebywać w innym miejscu i rozmawiać z niewidzialnymi istotami. Iśwaramma nie była w stanie dłużej tego słuchać. Ubłagała męża żeby ją zabrał ze sobą i przez całą drogę gorąco się modliła. Prosiła tylko o jedno, żeby Sathya pozostał normalny. Nie pragnęła już aby był kimś niezwykłym i mądrzejszym od innych.
   Iśwaramma przeżywała teraz długie, wypełnione niepokojem noce i dnie. Nie doznawała ulgi. Seszama Radźu załamywał w rozpaczy ręce. Wypróbował już wszelkie znane sobie sposoby leczenia. Przyprowadził astrologów, kapłanów, chiromantów, homeopatów, zielarzy, a nawet okręgowego lekarza. Lecz ich wysiłki nie zdały się na nic – Sathya pozostawał spokojny i obojętny pomimo krążących wokół Niego obaw.
     Domownicy byli wyczerpani, gdy Iśwaramma zaczęła prosić męża, żeby zawiózł ich z powrotem do Puttaparthi. Miała nadzieję, że jej Syn szybciej wróci do zdrowia w towarzystwie młodszego, sześcioletniego braciszka, pragnącego pobawić się ze słynnym Sathyą. Wrócili więc do domu. Chłopcy, którzy niegdyś biegali za Sathyą wiejskimi drogami, tańcząc i śpiewając na chwałę Boga, napotykali teraz Jego niechętne spojrzenia i nakaz odejścia.
    Aby stłumić niepokój rodziców dziadek Kondama Radźu cytował opowieści z Puran i z Joga Wasiszty, mówiące o tym, że nastoletni Rama przeżył podobny stan wewnętrznego lenistwa: „Siedział cicho, podobny do malowidła na ścianie. Ciało miał wychudzone, a jego umysł przeskakiwał z jednej idei na drugą.” Kondama Radźu recytował też dwie linijki z eposu, opisujące stan Ramy: „’Czym jest zdrowie? Czym jest nieszczęście? Czym jest dom? Czym jest pragnienie? Wszystkie są nierzeczywiste.’ To powiedziawszy, siedział samotnie w ciszy...”.
    Kondama Radźu, zawsze skłonny do mistycyzmu, znalazł w tych słowach pocieszenie, lecz nie przekonał innych. Osoby odwiedzające „dotkniętego niemotą chłopca” oskarżały Peddę Wenkapę Radźu o gruboskórność i nieczułość. Biedna Iśwaramma nie mogła znieść insynuacji na temat choroby jej Syna oraz Jego przyszłości. Odsunęła się od wszystkich i w rozpaczy modliła się do Boga.
   Sathya, mimo że nie reagował na sprawiane bliskim cierpienie, to przecież wiedział o nim. Chwilami okazywał im głęboką litość lub drwiącą wyrozumiałość. Jego twarz ożywiała się, gdy ktoś przypisywał sobie zdolność uleczenia Go. Czasami obecny w nim guru przemawiał słowami poezji. Upominał wszystkich, żeby pokonali pragnienie wyzysku, a zamiast tego rozwijali w sobie opanowanie i poczucie godności. Ten potok słów był znakiem zwycięstwa Jego siły woli nad umysłem, w którym dominował stan apatii. Siostry, nieustannie przebywające u Jego boku i wyczekujące okazji, żeby Mu ofiarować coś do jedzenia i picia, zapisywały te poetyckie nauki. Iśwaramma zniechęciła je do tego, obawiając się, że urażą starszych.
    Lecz kres cierpliwości dobiegał już końca. Seszama Radźu przysłał wiadomość, że Sathya jest zbyt długo nieobecny w szkole. Niepokój zagościł na twarzy ojca, wujka i wioskowych „mędrców”. Niektórzy sugerowali zmianę otoczenia. Intencje tych, którzy doradzali cierpliwość, pielgrzymkę, wyrzeczenie i pokutę były podejrzane, ponieważ wypływały z zazdrości i nienawiści, z pragnienia, aby Radźu poznali czym jest cierpienie. Rodzinne konklawe zdecydowało, że Sathyę posiadł duch, jak odkrył to w horoskopie stary mędrzec z Kadirii! Postanowiono, że Chłopiec zostanie zabrany do sławnego egzorcysty, mieszkającego w wiosce Brahmanapalli, w pobliżu Kadirii. Przeciwstawiał się temu jedynie Kondama Radżu, prosząc aby dano Sathyi więcej czasu. Oczywiście, nikt nie zapytał o zdanie biednej Matki, targanej nadzieją i rozpaczą.
    Na wieść o przybyciu Sathyi, egzorcysta okazał wojowniczą pyszałkowatość. Oznajmił, że wezwie boginie Czandi, Czamundi, Simhi i Warahi, aby przepędziły ducha i uwolniły chłopca z jego szponów. Stwierdził, że żaden hinduski, muzułmański, zwierzęcy ani demoniczny duch nie wytrzyma potęgi jego mantr. Sathya wyruszył w towarzystwie Wenkapy Radźu, Iśwarammy i dwóch sióstr. Jechali wozem ciągniętym przez woły i ojciec przez całą drogę starał się uspokoić kobiety, przerażone tym, co czekało Sathyę. „Ten człowiek ofiaruje posiłek Czandi i Czamundi oraz prawdopodobnie zabije kurę. Umieści kroplę krwi na czole chłopca – i na tym się zakończy ta cała denerwująca sprawa” – mówił z przekonaniem, uciszając protesty Sathyi, gdy była mowa o losie kury.
    Mężczyzna z Brahmanapalli wyglądał strasznie, miał splątane włosy i zachrypnięty głos. Jego oczy płonęły jak węgle. W ręku trzymał ciężkie żelazne szczypce i za każdym razem, gdy wykrzykiwał mantrę przeciwko „demonowi”, uderzał nimi o ziemię. Siła tych uderzeń była przerażająca, a wywołane przez nią wibracje tak wielkie, że wprawiły w drżenie rodzinę z Puttaparthi. Zatrwożyła ich myśl, że Sathya ma przyjąć boski wyrok z rąk takiego potwora. Ale na twarzy Sathyi nie widać było nawet śladu obaw. Jego obojętność stopniowo dodała im odwagi. Postanowili zostać tak długo, aż ten człowiek uzna, że Sathya uwolnił się od ducha i znów jest sobą!
    Dziewięć lat później, kiedy byłem w Puttaparthi, Swami zgodził się, aby pandit Rama Sarma z Venkatagiri wyrecytował przed niewielką grupą wielbicieli „Bura Kathę”, poetycką opowieść o Bala Sai (Swami jako dziecko i chłopiec). Gdy Rama Sarma dotarł do Brahmanapalli i do opowieści o mających tam miejsce okropnych wydarzeniach, Swami poprosił go, żeby pominął tę część, ponieważ jest zbyt bolesna do słuchania. Zdobyłem się na odwagę i zapytałem: „Swami, dlaczego poddałeś się tej torturze?” „Pragnąłem żeby ludzie dowiedzieli się, że to co dzieje się z ciałem, w żaden sposób na Mnie nie wpływa. Przybyłem przypomnieć ludziom tę ignorowaną prawdę. Chciałem, żeby we Mnie uwierzyli, ponieważ postępowałem w sposób, w jaki oni powinni postępować” – tak odpowiedział mi Swami.
   Egzorcysta zaczął chłostać Sathyę, aby wypędzić z niego złego ducha. Rodzice nie mogli tego znieść. Iśwaramma błagała go, żeby przestał, ale on nie chciał zatrzymać się w pół drogi. „Możecie go zabrać, ale siedzący w nim duch należy do mnie. Zabierzcie to co swoje, a mnie pozostawcie to co moje” – wykrzykiwał. „Leczenie” obejmowało ogolenie głowy Sathyi i zrobienie na niej głębokiego nacięcia w kształcie krzyża. Powstałą ranę czarownik polał sokiem cytrynowym, a następnie zmył potokami zimnej wody. Potem wtarł w powieki Sathyi pastę, wywołującą nieznośny ból oczu. Pokryły się krwawymi plamami, a twarz Chłopca wykrzywił spazm bólu. Mimo to On sam pozostał spokojny i niemal nieświadomy tego, co się dzieje. Iśwaramma nie mogła tego znieść. Patrzyła na cierpiącego Syna, na Jego poparzone oczy i na palącą ranę na głowie, a czarownik wciąż nie gwarantował, że Chłopiec będzie normalny. O wiele lepiej było mieć do czynienia z przebywającym w Sathyi demonem, który dzięki mądrości i humorowi wypowiadanych w sanskrycie i telugu słów wywoływał jedynie wybuchy śmiechu i łzy. Na jej usilne nalegania, Sathya został w końcu wyrwany ze szponów tego człowieka. Pozwolił im zabrać syna do domu pod warunkiem, że wróci za sześć miesięcy lub później. Na szczęście, to „później” nie zostało w żaden sposób określone. Zabronił przyjeżdżać starszej siostrze Sathyi, Wenkammie. Nieustannie niszczyła wszelkie wysiłki szamańskiego uzdrowiciela, lecząc oczy Brata maścią przygotowaną zgodnie z Jego instrukcjami, szeptanymi jej do ucha.
    W Puttaparthi Iśwaramma starała się przywołać Sathyę do rozsądku, opowiadając mu o lękach i podejrzeniach jakie wzbudziło Jego postępowanie. „Wszyscy martwiliśmy się Twoją chorobą. Kiedy spokojnie siedziałeś, człowiek w Brahmanapalli oświadczył nam, że cierpisz na chorobę „skalną”. Kiedy zacząłeś szybko chodzić, powiedział że masz „kawalerską” gorączkę. To bzdury. Wiem, że nie masz gorączki. Kiedy zacząłeś przemawiać jak pandit, ludzie oznajmili, że posiadł cię duch, a kiedy wytknąłeś wujowi i kuzynom ich błędy, uznali, że nie mógłbyś sam tego powiedzieć. Kiedy poprosiłeś Wenkammę, żeby spojrzała w wieczorne niebo i sprawdziła, czy przemierzają je bogowie, powiedzieli, że jesteś szalony. O, Sathya! Bądź dzieckiem Radźu, bądź zwykłym dzieckiem. Wróć do brata i do szkoły. Nie zachowuj się jak guru, jak brahmadźńani. Ludzie, którzy nazywają cię w ten sposób, żartują sobie z ciebie.” Lecz jej prośby nie zdały się na nic. Sathya zanurzył się głęboko we własnej rzeczywistości.
  Ludzie życzliwi nieustannie poszukiwali sposobów rozwiązania tej sytuacji. Iśwaramma słuchała ich z prawdziwą nadzieją. Ktoś zasugerował, żeby zabrać Chłopca do internisty w Gorantli, który bez wątpienia uwolni Go od halucynacji. Wyruszyli więc wozem pełnym ludzi, z Sathyą i jego Matką usadowionymi w środku. Nagle woły zatrzymały się i stanęły bez ruchu. Gdy zaczęto je popychać i popędzać, zawróciły do Puttaparthi.
c.d.n. tłum. J.C. 

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.