Niezwykły przykład boskiej troski, która uratowała życie matki i córki w dniu mahasamadhi Bhagawana
Pani Kalpana V.
Wspaniała artystka, pani Kalpana V., zanim przeniosła się do Bombaju, gdzie zatrudniono ją w dziale filmów indyjskich i gdzie mogła użyczać swojego głosu programom poświęconym nowościom i reklamie, pracowała przez pięć lat w All India Radio jako prezenterka wiadomości i spikerka.
Na początku 1989 r. otrzymała nagrodę dla najlepszego komentatora,
przyznaną jej przez indyjskie Ministerstwo Informacji i Mediów. Kolejne piętnaście
lat spędziła w Hyderabadzie, pracując do 2005 r. dla telewizji i wytwórni filmowych.
Obecnie mieszka w Bangalore i działa społecznie w Radiu Sai. Był
27 kwiecień 2011 r. – najtragiczniejszy dzień w naszym życiu. W jednej chwili
poczułyśmy, że nasza egzystencja straciła niemal całe swoje znaczenie. Pustka w
naszych sercach była tak głęboka i bolesna, że każdy oddech stawał się wyzwaniem.
Dlaczego doczekałyśmy tego dnia? „O, Panie, czemu nam to zrobiłeś? Prosimy,
okaż litość...”, modliłyśmy się, błagając. Byłyśmy wstrząśnięte. Gdy
oglądałyśmy uroczystości pogrzebowe, po twarzach płynęły nam strumieniami łzy.
Nasze życie przewróciło się do góry nogami. Nagle, powodując wstrząs w naszym
życiu, opuścił nas jedyny Stały Punkt, trwający wbrew wszelkim wzlotom i
upadkom. Dźwigając w sercach ten himalajski głaz, moja córka Smitha i ja
wyruszyliśmy w drogę powrotną do Bangalore. Smitha prowadziła. Prawie ze sobą
nie rozmawiałyśmy. Panowała ciężka, przejmująca cisza. Rozumiałyśmy, jaką
stratę poniosła każda z nas. Czułyśmy głęboką udrękę i smutek, a przez głowy
przebiegało nam mnóstwo pytań bez odpowiedzi. To było bardzo trudne. Ostatnie
dni były nazbyt traumatyczne. W dwie godziny po opuszczeniu Puttaparthi, około
120 km dalej, gdy zbliżałyśmy się do Devanahalli, zauważyłam samochód marki Maruti
Omni, niespodziewanie hamujący. Smitha w tej samej chwili z całej siły wcisnęła
nasz hamulec, ale na manewr nie pozostało już czasu ani miejsca. Nie mogłyśmy
uniknąć koszmarnej kolizji. Natychmiast wykrzyknęłam: „Baba! Baba! Swami! Ratuj
nas!” Pomimo, że pojazd uderzył w naszą furgonetkę, Smitha starała się skręcić
w prawo i wjechać na drugi pas autostrady. Jednak siła nagłego hamowania była
tak wielka, że wyrzuciła nasz samochód poślizgiem w bok. W kilka sekund
uderzyliśmy w środkową barierkę. Uderzenie było takie silne, że w następnej
chwili znalazłyśmy się w powietrzu. Odbijając się od betonu, auto poleciało jak
odrzutowiec, okręciło się wokół własnej osi, a potem uderzyło twardo i z hukiem
o ziemię. Byłam zdziwiona widząc, że żyję i że zachowałam świadomość! Moje
ciało i głowa zwisały w dół, a jedyną rzeczą, która się nie zmieniła, były moje
patetyczne wołania, głośniejsze nawet niż przedtem: „Baba! Baba”. Usłyszałam
jak Smitha krzyczy z całych sił: „Sai Ram! Swami! Swami! Sairam!” Dzięki Bogu,
ona również zachowała przytomność. Cóż mogłyśmy więcej zrobić, jak tylko Go
wołać? Kogo jeszcze miałyśmy na świecie? Przeżywszy w jakiś sposób w kompletnie
rozbitym i przewróconym na dach samochodzie, zauważyłam kilka przejeżdżających
pojazdów i zwołałam jeszcze głośniej: „Baba! Baba!”, ale żaden się nie zatrzymał.
Za chwilę jednak ruszył nam na ratunek jakiś starszy pan – muzułmanin i pani w
średnim wieku. Stanęli po obu stronach naszego samochodu i z całych sił
pociągnęli za drzwi. Po wielu wysiłkach dotarli do nas. Wisiałyśmy na pasach.
Smithcie udało się jakoś odpiąć swój pas i jej szczupłe ciało przecisnęło się
przez labirynt zmiażdżonego metalu i stali. Na szczęście, po wielu cierpliwych
i pracowitych wysiłkach, ja również wydostałem się z tego przygnębiającego rumowiska.
Teraz, gdy patrzyłyśmy na żałosny stan naszego auta, z przednią szybą rozbitą
na milion kawałków i poskręcaną do niepoznania karoserią, nie mogłam po prostu
uwierzyć, że pasażerki siedzące na przednich fotelach tego pojazdu nie tylko
pozostały żywe, ale nie były nawet draśnięte! Nie miałyśmy ani jednego
zadrapania. Byłyśmy jednak w głębokim szoku, moja córka bardziej niż ja.
Doznała wstrząsu i rozpaczliwie płakała. I w tym momencie ponownie wydarzyło
się coś niewiarygodnego. Nadjechały trzy samochody i zatrzymały się. Na ratunek
pospieszyła nam jakaś pani i pięciu mężczyzn. Kobieta, pani Bhavana, zabrała
moją córkę do swojego samochodu i przez chwilę ją uspokajała, podczas gdy pan,
który okazał się lekarzem, podawał jej tabletki i starał się wyprowadzić ją z
szoku. Ku naszej miłej niespodziance, byli wielbicielami Sai. Jeden z nich
ukończył uniwersytet Bhagawana. Podzielił się z nami wibhuti, które
jakiś czas temu otrzymał bezpośrednio od Swamiego – podczas ich ostatniego
spotkania Swami pobłogosławił go paczuszkami wibhuti. Był tam również
starszy pan, Thakker, jadący do Kodaikanal, żeby wziąć udział w pracach służebnych.
Prosiliśmy, żeby odjechał, bo nie pozostało mu wiele czasu, ale uprzejmie
został z nami aż do 8:00 wieczorem. Interesujące, wszystkie części przedniej
szyby były rozbite z wyjątkiem miejsc, na których umieściłyśmy zdjęcia Baby i
Pana Ganeszy. Ale błogosławieństwo Baby nie zakończyło się na tym. Zadzwoniłam po
pomoc do przyjaciela domu. I z jakiegoś naprawdę niewytłumaczalnego powodu
okazało się, że jest w Devanahalli! Swami zatroszczył się nawet o to!
Ostatecznie dotarłyśmy do domu o 22:00, natomiast nasze rozbite auto zostało
zabrane przez firmę samochodową, która zadzwoniła do nas później z informacją,
że nasz Maruti Zen nie nadaje się do naprawy. Sposób, w jaki miłość Swamiego
dotknęła tego dnia naszych serc poprzez Jego wielbicieli pozostanie czymś niezapomnianym.
Rozpoczęłyśmy podróż rozpaczając, że nasz ukochany Pan opuścił nas. Ale Bhagawan
dopilnował, żebyśmy ją zakończyły lejąc łzy radości, że jest przy nas tak
blisko! Mogę powiedzieć teraz z całym przekonaniem, że Swami jest z nami wszystkimi
przez cały czas!
Jest ponad śmiercią, dostępny dla każdego, kto wzywa Go na pomoc. Nasz samochód rozbił się całkowicie, ale wypadek rozbudził naszą nadzieję i wiarę w Boga. Tego dnia straciłyśmy auto, ale połączyłyśmy się z Boskim Woźnicą naszego życia! Czułyśmy jego ochronną obecność nawet 25 kwietnia 2011 r.
Tego wieczoru po darszanie, gdy wyszłyśmy przez bramę Ganeszy, policjanci nie pozwolili nam pójść w lewo, w stronę naszego hotelu. Musiałyśmy skierować się w prawo i wejść w ulicę Ćitravathi, co oznaczało, że nie miałyśmy innego wyjścia jak tylko zdecydować się na dłuższą, okrężną drogę. Ale tego dnia byłam tak wyczerpana fizycznie i psychicznie, że wyznałam Smithcie, że nie mogę iść dalej i po prostu usiadłam na barierce drogowej. Za chwilę podjechał do nas wielki policyjny van. Na prośbę mojej córki podwiózł nas do hotelu. Co więcej, było w nim dwóch zastępców komisarza policji i jeden z nich był tak miły, że podał nam numer swojego telefonu i powiedział, żebyśmy zadzwoniły do niego po pomoc, gdyby wymagała tego sytuacja w najbliższej przyszłości. I rzeczywiście, rankiem 27 kwietnia musiałyśmy skorzystać z uprzejmości tego przysłanego nam przez Boga zbawcy. Z powodu ogromnej liczby wielbicieli – wyglądało to tak, jak gdyby przybyła tu cała ludzkość, aby oglądać ostatnią podróż Bhagawana – nie mogłyśmy wejść do Sai Kulwant Hall, chociaż w Prasanthi Nilayam nie byłyśmy anonimowe – przyjeżdżałam do Baby przez ostatnie czterdzieści lat i osobiście znałam w aśramie wiele wybitnych osób. Gdy wybrałyśmy numer zastępcy komisarza, odpowiedział na nasze wezwanie. Nie tylko osobiście zaprowadził nas do Sai Kulwant Hall, ale zostawił nas tam dopiero wtedy, gdy otrzymałyśmy wygodne miejsca do siedzenia! To było absolutnie niewiarygodne. Dlatego powtarzam sobie: „Wcześniej od czasu do czasu opowiadałam Smithcie o różnych cudach Baby, ale tym razem zrobiła to ona sama. Powiedziała: ‘Doświadczyłam w życiu mnóstwa ekonomicznych i emocjonalnych rozczarowań, ale nigdy nie pozwoliłam, żeby którekolwiek z nich zagrodziło drogę mojej miłości do Swamiego. A teraz On dał mi nowe życie. Nie wiem, jak wyrazić Mu swoją wdzięczność.’” Wieczorem 27 kwietnia, ktoś, kto miał przywilej bliskiego kontaktu z Babą powiedział mi, że Swami celowo obdarzył nas nowym życiem. Jestem pewna, że ma w stosunku do mnie jakieś plany. Sama ta myśl napełnia mnie niezmąconym szczęściem.” Wciąż wysłuchujemy nowych opowieści o Jego nieustającej opiece.