Wspomnienie

o Marku Skupieńskim 

         Na przełomie zimy i wiosny odszedł z naszego ziemskiego planu Marek Skupieński. Był dobrze znany w kręgach braci i sióstr Sai. Od urodzenia mieszkał w Gdańsku, później w Olsztyńskiem, w Orzechowie. Kiedy tylko Swami dał się rozpoznać w Polsce, Marek stał się Jego wielbicielem.  

          W roku 1996 pomagał w organizowaniu zjazdu wielbicieli Sai w Sobieszenie, pod Gdańskiem. W tym czasie pracował jako kierowca autobusów miejskich w Gdańsku. Na potrzeby dojeżdżających do ośrodka wczasowego wielbicieli wynajął autobus i sam był kierowcą. Odbierał pielgrzymów spod dworca głównego w Gdańsku i wiózł do Sobieszewa. Na ten cel zamówił duży, ażurowy portret Swamiego na przednią szybę autobusu. Portret był wycinany z białej folii samoprzylepnej. Był to pierwszy i jedyny jak dotąd taki przypadek. Po zjeździe, niestety, portret musiał być zdemontowany.  

Latem w 1996 roku Marek razem z grupą Zosi Daukszy pojechał do Prasanthi Nilayam. Cała ta grupa została przez Swamiego zaproszona na interview. Baba klepnął Marka w policzek i powiedział: Good Driver! (Dobry Kierowca!). Zmaterializował również dla Marka srebrną bransoletkę, która na końcach miała złączone kulki w kształcie głowy słonia.

Marek nie mógł włożyć jej na rękę a niektórzy żartowali sobie, że to z powodu jego tuszy. On sam uznał, że powinien nosić ją w kieszeni spodni, ponieważ chorował na kolano. Później ból kolana ustał. Z tej pielgrzymki Marek przywiózł ogromny zwój zdjęć Swamiego dużego formatu i rozdał je wśród wielbicieli. U mnie w domu nadal wisi jedno z tych zdjęć.

          Po powrocie z Indii, po jakimś czasie, omyłkowo spodnie z bransoletką w kieszeni dostały się do pralki automatycznej. Później okazało się, że kuleczki zostały rozłączone i Marek mógł już nosić bransoletkę na ręce. Uznał to za znak od Swamiego, by zakończyć swój związek małżeński.

Później poznał naszą siostrę Sai, Basię, też z Trójmiasta. Wzięli ślub i pobudowali dom swoich marzeń w Orzechowie pod Olsztynem. Zapraszali wielbicieli Sai z całej Polski na wypoczynek, na obchody świąt Sai a także do pomocy przy sadzeniu drzewek, zbieraniu grzybów itp. Zawsze byli bardzo gościnni.

Bezinteresownie pomagali biednym dzieciom z miejscowej szkoły. Zorganizowali dla nich wycieczki do Trójmiasta, fundowali codzienne obiady w szkole, pomagali też najuboższym w swojej okolicy. Zasłynęli z produkcji pysznych serów z koziego mleka. Marek doskonale potrafił oswoić rogatego kozła, do którego nikt nie mógł podejść. Aby mieć lepszy kontakt z ziemią Marek zaczął chodzić boso przez cały rok. 

           Był też obdarzony dużym poczuciem humoru, czasem trochę rubasznym. Zawsze był chętny do pomocy. Około dwa lata przed odejściem Marka zmarła jego żona - Basia. Bardzo za nią tęsknił. Teraz zapewne oboje są u stóp Swamiego. Brak nam będzie przekomarzania się z Markiem i wyjazdów do Orzechowa do jego gościnnego otwartego dla wszystkich domu.   

                   Ela G.G.

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.