Pan
V. Krishna Mohan jest absolwentem Uniwersytetu Śri Sathya Sai Baby w Prasanthi
Nilayam. W 1994 r. ukończył wydział zarządzania biznesem. Obecnie pracuje jako
szef wydziału w Tata’s Telco Construction
Equipment Company w Jamshedpur w stanie Bihar. Jest aktywnym pracownikiem
Sai i koordynatorem młodzieży Sai w Jamshedpurze.
Kiedy
ludzie pytają mnie jakie mam kwalifikacje, zawsze odpowiadam, że jestem uczniem
Sai. Szczerze wierzę, że jest to jedyna prawdziwa kwalifikacja jaką posiadam.
Cenię sobie fakt, że jestem uczniem Sai i z miłością wspominam każdą chwilę
spędzoną u Jego stóp. Dzięki Niemu jestem innym człowiekiem.
Urodziłem
się w Hyderabadzie, ale nie miałem kontaktu z Sathya Sai Babą aż do 1992 r.
Słyszałem o Jego mandirze Śiwam w Hyderabadzie, ale nigdy nie starałem się
odwiedzić tego miejsca. Moim pierwszym wspomnieniem o Swamim jest ulotny moment
w autobusie, którym jechałem z rodzicami. Przed nami przemknęła kawalkada
motocykli. Ludzie mówili, że eskortują Sai Babę. Moje drugie wspomnienie o
Bhagawanie wiąże się z artykułem w Ilustrowanym Tygodniku Indyjskim.
Zapamiętałem z niego kilka faktów, np. to, że Swami materializuje wibhuti.
To
bardzo niewyraźne wspomnienia. Chodziłem wówczas do szkoły.
Zostałem „dumnym ateistą”
W
koledżu odsunąłem się od Boga. Moi rodzice byli bardzo pobożni i uczęszczali do
świątyni. Natomiast ja stworzyłem sobie wypaczony obraz świata, kwestionujący
istnienie Boga. Zapytywałem siebie: „Skoro jest tyle cierpienia, to czy może
istnieć Bóg?” Przestałem się modlić, a nawet myśleć o Bogu. Pamiętam na
przykład, że zobaczyłem w gazecie zawiadomienie o tymczasowej zmianie w ruchu,
związanej z wizytą Sathya Sai Baby. Przypominam sobie, że skomentowałem to
przyjaciołom: „Ci Babowie nie przestają przyjeżdżać. Niepotrzebnie zakłócają
porządek w mieście.”
Studiowałem
inżynierię i wyśmiewałem się ze wszystkiego co dobre. Gdy byłem na trzecim
roku, wybrałem się z rodzicami do Tirupathi. Był to jednak pojedynczy przypadek,
tak samo jak dla mojego brata, również demonstrującego jawną niewiarę w Boga.
Czerpaliśmy przewrotną przyjemność z nazywania siebie ateistami i z
przechwalania się tym przed przyjaciółmi. Nie wiedziałem wtedy, że w moją
stronę toczy się wielkie koło zmian.
Natychmiast
po ukończeniu studiów inżynieryjnych postanowiłem wstąpić na kurs zarządzania
biznesem. Złożyłem podania do wszystkich koledżów ogłaszających się w gazecie.
Okazało się jednak, że niezmiennie zdaję testy pisemne i dyskusje w grupach,
ale odpadałem po rozmowach kwalifikacyjnych. Zdarzyło się tak w pięciu
przypadkach! Podjąłem więc pracę w Hyderabadzie. Gdy wszedłem po raz pierwszy
na teren fabryki, zobaczyłem w skromnej gazecie pisanej w telugu anons
Uniwersytetu Sathya Sai (wtedy Instytutu Wyższego Nauczania Sathya Sai) o organizowanych
tam kursach magisterskich. Powiedziałem o tym ojcu i poprosiłem, żeby
dowiedział się czegoś więcej o tej uczelni. Okazało się, że uniwersytet jest
bardzo ceniony ze względu na wysoki poziom nauczania i panującą w nim
dyscyplinę. Byliśmy bardzo przejęci. Ojciec postarał się o podanie i nawet je
za mnie wypełnił i wysłał. Minęło jednak trochę czasu a ja o wszystkim zapomniałem.
Pewnego
jasnego poranka ojciec poinformował mnie, że za dwa tygodnie, w niedzielę i w
poniedziałek, czeka mnie pisemny test i rozmowa kwalifikacyjna w Puttaparthi.
Zapakowałem więc walizki i w sobotę wieczorem po raz pierwszy znalazłem się w
Prasanthi Nilayam.
Wzniosłe przeżycia w Siedzibie
Najwyższego Spokoju
Gdy tylko spojrzałem na Siedzibę
Najwyższego Spokoju, natychmiast ją pokochałem. Aśram, uniwersytet, nawet
mijany po drodze szpital w Bangalore emanowały łagodnym spokojem.
Przyznałem sam przed sobą, że głęboko w sercu zawsze tęskniłem za takim
miejscem.
Dostaliśmy pokój w aśramie. Nabyłem
książkę o Swamim, ponieważ tata powiedział, że podczas rozmowy kwalifikacyjnej
mogą mnie o Niego zapytać. Spotkaliśmy też ludzi którzy twierdzili, że nie mam
najmniejszych szans dostania się na uniwersytet, jeśli nie jestem wyznawcą Sai
Baby.
Mimo to następnego dnia wziąłem udział
w teście pisemnym. Pamiętam, że jedno z pytań brzmiało: „Która z nauk Sai
Baby miała na ciebie wpływ?” Zupełnie nie znałem nauk Swamiego, lecz przypomniałem
sobie cytat przyczepiony do ściany pokoju w którym nocowaliśmy. „Wyrusz
wcześnie, jedź wolno, osiągaj cel bezpiecznie.” Po prostu go przytoczyłem. Nie
wiedziałem nawet, co Swami chciał przez to powiedzieć. Mimo to, była to
pierwsza lekcja, jakiej mnie nauczył. Zdałem test pisemny i dyskusję grupową.
Rozmowę kwalifikacyjną wyznaczono na następny dzień. Tata wyjechał, ponieważ
musiał wracać do biura, a ja zostałem, czekając na rozmowę.
Podczas rozmowy prof. Sampath zadał mi
pytanie: „Studenci w Prasanthi Nilayam będą regularnie współpracować ze Swamim.
Swami również będzie z nimi współpracował. Co pan o tym sądzi?” Odpowiedź,
którą mu wtedy dałem, wywołuje teraz we mnie zimne dreszcze. Bez ogródek odpowiedziałem:
„Nie przyjechałem tutaj dla Swamiego, lecz żeby ukończyć studia!” Uczyniłem to
z ignorancji, nie wiedząc, że Swami przyciągnął mnie do Siebie na zawsze. Tak
zaczęła się moja podróż ze Swamim.
Wybrany dla Sai przez Sai
Ku swojej radości zostałem przyjęty.
Miałem natychmiast stawić się w kampusie w Brindawanie i wziąć udział w „Letnim
kursie indyjskiej kultury i duchowości”. Po zgłoszeniu się w recepcji dostałem
pokój na trzecim piętrze, gdzie przebywali studenci kursu magisterskiego. Zanim
zdążyłem odebrać swoje rzeczy, dwaj chłopcy wnieśli je na górę. Zdziwiony,
sprzeciwiłem się temu. Daremnie. Poprosili mnie łagodnie: „Proszę iść z nami”.
Byli starsi ode mnie. Z radością nieśli moje bagaże, a potem upewnili się, czy
jest mi wygodnie.
Tego wieczoru otrzymałem pierwszy darszan
Bhagawana. Było to 20.05.1992 r. Mocno wierzę, że był to dzień moich ponownych
narodzin. Pamiętam, że siedzieliśmy na trawie. Otworzyły się drzwi Trayee Brindavan i wyszedł Bhagawan.
Tamtego wieczoru rozdał nam notatniki i długopisy. To była piękna chwila w moim
życiu. Te dwa lata życia w kampusie Prasanthi Nilayam były cudowne. Chociaż
potrzebowałem trochę czasu, żeby się wdrożyć w nauki Swamiego, pokochałem to
miejsce i wypełniającą je atmosferę. Czułem głęboko w sercu, że jest ono dla
mnie. Zawsze chciałem tu być.
Ten, którego słuchają chmury
deszczowe
Powoli lecz jednak z całą pewnością
bezwiednie zacząłem akceptować Swamiego. Jego boskość objawiła się już na
letnim kursie. Pewnego popołudnia około 15:00 zaczął padać gęsty deszcz. My,
studenci, odpoczywaliśmy w pokoju po obiedzie. Sądziliśmy, że z powodu ulewy
darszan się nie odbędzie. Nagle przestało padać, wiec pobiegliśmy do Trayee Brindavan. Czekaliśmy na
Swamiego.
Swami wszedł i powiedział:
„Zatrzymałem ten deszcz. Lepiej wracajcie. Wyznawcy niepotrzebnie zmokną. Będą
na Mnie czekać. Przyjdą tam, jeśli wejdziecie do środka. Najlepiej będzie,
jeśli pójdziecie i powiecie im, że dzisiaj darszanu nie będzie. Zaraz
będzie ostro padało. Na razie to zatrzymałem. Idźcie, proszę.” I Swami udał się
do Siebie.
Niektórzy studenci i wykładowcy
odeszli, bezwarunkowo posłuszni Bogu. Reszta z nas czekała. Po 10 minutach
Swami przyszedł ponownie i powiedział: „Nikt z was Mnie nie słucha. Będzie
bardzo mocno padało. Nakazuję wam wracać.” Nie chcąc odejść od Niego,
prosiliśmy go wspólnie: „Nie, Swami. Nie, Swami”. Bhagawan nalegał: „Mówi wam
to Swami. Proszę, odejdźcie.” I udał się do siebie.
Kilku studentów i wykładowców wciąż
czekało. Minęło 10 minut. Swami przyszedł po raz trzeci i oznajmił:
„Słuchajcie, ostrzegałem was. Nie mogę powstrzymać deszczu. Teraz wzywam
deszcz.” Swami spojrzał w niebo, wyciągnął w górę ręce i wszedł do domu.
Zaledwie przekroczył próg, otworzyły się niebiosa! Rzuciliśmy się do ucieczki.
Zanim jednak dotarliśmy do akademika, byliśmy przemoczeni na wskroś. To było
moje pierwsze doświadczenie ze Swamim.
W lęku przed Panem
Po tym incydencie Swami wzbudził we
mnie jeszcze większe zainteresowanie. Ludzie opowiadali mi o Jego chwale.
Przeczytałem kilka poświęconych Mu książek. Zauroczyły mnie drobne wiersze
Swamiego, często poprzedzające dyskursy. Wchłaniałem je w małych dawkach.
Rozsmakowałem się w Jego opowiadaniach „Ćinna
Katha”, w melodyjnych bhadżanach, w głębokich prawdach wyrażanych przez
Niego w najprostszy sposób. Jego głos, Jego dyskursy, Jego nauki. W sierpniu
tego roku Swami wzywał do Siebie studentów pierwszego i drugiego roku
magisterskiego. Rozmawiał z nami. Dał nam cudowny wykład o zarządzaniu
produkcją. Sesja trwała około godziny. Potem Swami powiedział: „Przyniosę wam
prasadam” i wszedł do środka. Mój przyjaciel i ja siedzieliśmy na samym końcu
sali. Swami podszedł do nas i powiedział po cichu słowa, przeznaczone tylko dla
przyjaciela: „Wiem, że palisz. Robiłeś to w Delhi. Skończ z tym.” Potem, jak
gdyby nic się nie stało, podał nam prasadam. Jedynie mój przyjaciel i ja
wiedzieliśmy, co się wydarzyło. Było to łagodne, lecz pełne mocy przypomnienie
Jego wszechwiedzy. Nie można było nie poczuć lęku.
Atak tajemniczej choroby
Mój
bardzo specjalny moment z Bhagawanem objawił się wtedy, gdy znalazłem się wśród
osób mających Mu towarzyszyć do Kodaikanal. Był kwiecień 1993 r. Przez cały
czas egzaminów wieńczących drugi semestr byłem chory. Wciąż to dokładnie pamiętam.
Egzaminy rozpoczęły się 17 marca 1993 r., a 18-tego poczułem się źle. Choroba
tak mnie osłabiła, że przez wiele dni nie udało mi się zasnąć. Co gorsza, nie mogłem
się uczyć. Udałem się więc do dr Bhagii, a on wysłał mnie do Szpitala Superspecjalistycznego.
Tam mnie zbadali i orzekli, że jestem zdrowy. Uznali, że wszelkie oznaki
choroby biorą się z lęku przed egzaminami, chociaż ja wiedziałem, że mogę je
zdać, nawet nie ucząc się specjalnie i że moja choroba jest prawdziwa, tak samo
jak przyspieszony rytm serca. Postanowiłem po egzaminach wrócić do Hyderabadu i przeprowadzić
dokładne badania. Z ogromnym wysiłkiem zdałem testy. Wybierałem się do domu,
nawet zamówiłem już bilet.
Kodai – jechać czy nie jechać
Trzydziestego
pierwszego marca rankiem, w ostatni dzień egzaminów, sekretarz uniwersytetu
wszedł do akademika i wyczytał nazwiska chłopców mających towarzyszyć
Bhagawanowi do Kodaikanal. Byłem wśród nich! Nie wiedziałem, co robić! Czułem
się marnie i pomyślałem, że nie chciałbym sprawić Swamiemu problemów w Kodaikanal.
Napisałem egzamin i wracałem do akademika. Mieliśmy być gotowi na 11:00. O tej
godzinie miał przyjechać autokar i zabrać nas zaraz po obiedzie do Brindawanu.
Tuż przed sobą zobaczyłem dr Bhagię, zdążającego w tę samą stronę. Podszedłem
do niego i wyjaśniłem mu swoje położenie. Powiedziałem: „Pan wie, że nie jestem
zdrowy i że Swami wyznaczył mnie do podróży do Kodaikanal? Co mam robić? Czy
mam się wycofać?” Wybuchnął w odpowiedzi: „Nie! Co ty sobie myślisz? Jedziesz z
Bogiem, więc skąd te myśli? Proszę jechać.”
To
były magiczne słowa. Natychmiast zapakowałem walizkę. Potem Bhagawan wezwał nas
do pokoju interview. Pytał głośno każdego, jak mu poszły egzaminy. Pytał
wszystkich z wyjątkiem mnie. Nie zadał mi żadnego pytania. Siedziałem tam,
słuchając i modląc się przez cały czas,ponieważ nie zdałem dobrze.
W poszukiwaniu boskiego ubezpieczenia
na życie
Każda
chwila w Kodaikanal była bezcenna. Nigdy nie marzyłem, że zostanę
pobłogosławiony w tak niezwykły sposób. Jednak w czasie podróży nie czułem się
dobrze. Nie mogłem zasnąć nawet w Kodaikanal. Po kilku dniach napisałem do
Swamiego list. „Swami, nie czuję się dobrze i nie śpię. Mam coraz większe
palpitacje serca. Proszę, pomóż mi.”
Tego
ranka, gdy Swami wyszedł ze swojego pokoju, pokazałam Mu list. Swami go
przeczytał, podarł na kawałki i włożył do mojej kieszeni ze słowami: „Bahut sochtha hai tum” – „Niepotrzebnie
tyle myślisz.”
Każdego
ranka czekaliśmy, żeby Swami wyszedł ze Swojego pokoju i zjadł z nami
śniadanie. Potem mówił do nas przez 10 – 15 minut i wychodził na poranny
darszan. W przerwie wykładowcy i studenci wyruszali na spacer.
Tego
dnia, 27 kwietnia, usiedliśmy na wprost Swamiego. Byłem od Niego daleko. Nagle,
ku mojemu zdumieniu, Swami zawołał mnie i powiedział w telugu: „Eh, boy, etla unnawra?” – „Hej chłopcze,
jak się czujesz?” Odpowiedziałem: „Czuję się dobrze, Swami.” Swami wezwał mnie
do środka i rzekł: „Jak twoje serce?” „W porządku, Swami”, odpowiedziałem.
Dar nowego serca
Gościł
u nas dr Alreja. Swami poprosił go, żeby zbadał mój puls. Dr Alreja ujął mnie
za rękę, wziął zegarek, sprawdził szybkość tętna i orzekł: „Tętno 88-87,
Swami”. Potem Swami sprawdził mój puls i powiedział: „Ha, 86-87. Widzicie, nie
posiadam zegarka, ale i tak mam rację. Zwierzęta, takie jak słonie i żółwie,
mają bardzo powolny puls i żyją bardzo długo. Ludzie mający szybki puls, żyją
krótko. Lecz ty jesteś moim studentem. Będziesz żył długo.” I odesłał mnie.
To
było rano, przed darszanem. Potem Swami wysłał nas na spacer. Gdy wróciliśmy i
usiedliśmy u Jego stóp, wezwał mnie do Siebie i rzekł: „Chodź tutaj mój
chłopcze. Czego pragniesz?” Odrzekłem: „Swami, nie chcę niczego. Pragnę tylko
Ciebie.” Swami poklepał mnie po plecach: „To tylko gra, gra.” Następnie
stworzył pierścień i dał mi go mówiąc: „Noś go. Widzisz, Swami jest zawsze
doskonale poinformowany.” I w następnej chwili włożył mi go na palec.
Był
to piękny pierścień w kształcie serca, ale dosyć duży. Tego popołudnia, gdy
spacerowaliśmy ze Swamim po Kodaikanal, o mało go nie zgubiłem. Przez całą tę
noc nie mogłem zasnąć nawet na chwilę, bojąc się, że zgubię go na dobre.
Zaraz
następnego ranka, kiedy Swami przyszedł na darszan, powiedziałem: „Swami, ten
pierścień jest bardzo luźny. Swami odpowiedział mi wprost: „Dlaczego nie
powiedziałeś mi o tym wczoraj? Myślałeś, że ci go zabiorę? Daj ten pierścień.”
Swami wziął go i trzykrotnie na niego dmuchnął. Pierścień się zmniejszył i
Swami mi go oddał. Kształt pierścienia przypominał teraz „Aum”.
Summum bonum[1] – po tym
wydarzeniu nigdy nie badałem serca. Od tego czasu jestem silny i całkowicie
zdrowy.
Jak mogę wyrazić swoją wdzięczność
Bhagawanowi, temu pełnemu współczucia mieszkańcowi serc, który nie tylko
uleczył moje serce fizyczne, lecz również tak mocno dotknął mojego serca duchowego,
że stał się moją jedyną ucieczką.