LEKARZ OPERUJE, BÓG ZAŚ UZDRAWIA

wywiad  z doktorem H.S. Bhat (na zdjęciu obok po lewej)

          "Dr Michael Nobel, prabratanek Alfreda Nobla, opowiadał mi, że odwiedził wiele szpitali dobroczynnych na całym świecie – największy widział w Szwajcarii – ale wszelkie leczenie z użyciem wysokiej technologii było w nich odpłatne. Tutaj wysoka technologia jest bezpłatna. Jest to więc jedyny szpital na świecie, gdzie takie leczenie jest wykonywane za darmo" – powiedział dr H.S. Bhat, światowej sławy urolog, pełniący funkcję dyrektora Oddziału Urologii w Instytucie Wyższych Nauk Medycznych Śri Sathya Sai, w Praśanthigram w Puttaparthi, podczas wywiadu z dr G. Venkataramanem, byłym prorektorem Uniwersytetu Śri Sathya Sai.

Sai Ram, doktorze Bhat. Czy może pan opowiedzieć nam coś o sobie?

      Urodziłem się 21 stycznia 1921 roku w Udipi. Mój ojciec był chirurgiem, a matka prowadziła dom. Ojciec zmarł bardzo młodo; w chwili śmierci miał zaledwie 38 lat. W brytyjskiej hierarchii był znanym chirurgiem. Matka wychowywała nas siedmioro w domu dziadka. Wszyscy chodziliśmy do szkoły w Udipi. Potem ja poszedłem na studia, na medycynę. Wstąpiłem na Wyższą Uczelnię Lekarską Stanleya w Madrasie. W 1945 roku, po skończeniu MBBS, dołączyłem do personelu Wyższej Uczelni Chrześcijańskiej w Wellore. Byłem tam prawie 30 lat. Kiedy tam przybyłem, byłem jedynym niechrześcijaninem spośród kadry wydziałowej. Zrobiłem studia podyplomowe z chirurgii w samym Wellore. Następnie Rockefellerowie byli uprzejmi dać mi dotację i zostałem zaproszony na gościnne wykłady. Najpierw pojechałem do Tokio, a później do Los Angeles.

W którym roku to było?

     To było w latach 1956-57. Po tym odwiedziłem Anglię i niektóre państwa kontynentu europejskiego, tj. Danię, Holandię, Szwecję itd. Szukałem technik chirurgicznych, które dałoby się stosować w Indiach.

– Zatem przez 30 lat był pan w Wellore. Czyli do 1975 roku.

      Tak, odszedłem na emeryturę w 1975 roku, przeniosłem się do Bangalore i pracowałem w Szpitalu Św. Filomeny. Tak więc, ja i moja żona pracowaliśmy w Szpitalach Misji Chrześcijańskich od 1945 do 1991 roku.

W 1991 roku przybył pan do Superspecjalistycznego Szpitala (w Praśanthigram). Zgadza się?

     Tak. Przybycie tu to też osobna opowieść. Muszę opowiedzieć panu, w jaki sposób przybyłem do Swamiego.

Oczywiście. To właśnie chcielibyśmy usłyszeć.

     Otóż kiedy pewnego dnia operowałem kamień nerkowy u jakiegoś chirurga w Szpitalu Św. Filomeny, jedna z zakonnic podeszła i powiedziała, że z Whitefield przyjechał niejaki dr Hedge, który chce mi coś powiedzieć. Zostawiłem więc nóż i poszedłem się z nim zobaczyć. Poznałem go już wcześniej. Powiedział: "Sathya Sai Baba chce się z panem spotkać". "Skończę operować tego człowieka, odeślę go z powrotem do ICU i zjemy obiad. Potem, pojedziemy" - odparłem. Tak więc, zabrał mnie samochodem o godzinie trzeciej po południu. W tamtym czasie w Brindawanie rosło tamto wielkie drzewo.

Tak. Sai Ram Shed. Który to był rok?

    To był 1978 lub 1979 rok. Swami zapytał jak mi się wiedzie. Potem spytał, czy mam wiarę w wibhuti, na co odparłem: "To zależy od tego, kto je daje!" Dał mi trochę wibhuti i poprosił, żebym obejrzał pewnego pacjenta. Powiedział: "Niech pan idzie, obejrzy go i da mi znać, co o nim sądzi." Owym pacjentem był nikt inny, jak John Hislop.

– Hislop był w Szpitalu Ogólnym Śri Sathya Sai w Whitefield?

    Tak. Miał poważne wstrzymanie moczu. Ktoś próbował przedostać się przez cewnik i podczas tego uszkodził tkanki. Gruczoł krokowy jest bardzo unaczyniony i krwawił nie z tej ziemi. Założyli mu sondę i odesłali z powrotem do Szpitala w Whitefield. W owym czasie szpital ten był bardzo mały, a Hislop był jedynym chorym, leżącym na łóżku na środku sali. Nikogo przy nim nie było. Zapytałem go więc: "Kto się panem opiekuje?" Odparł: "Swami się opiekuje". Wówczas powiedziałem: "A kto będzie z panem, szczególnie w środku nocy?" Powiedział: "Swami będzie ze mną". O cokolwiek spytałem, odpowiadał w ten sam sposób. Widzi pan jaka była jego wiara i oddanie Swamiemu. Zbadałem go. Miał powiększony gruczoł krokowy. Powiedziałem mu, że jest pewne ryzyko. Rzekł: "Śmiało. Swami się o mnie zatroszczy. Niech pan to robi." Dobrze – tego rodzaju ufność ośmieliła mnie. Ułożyłem go do operacji. Był też inny wielbiciel Swamiego, imieniem Ramaćandra, który pracował w Szpitalu Wiktorii. Był on moim głównym anestezjologiem. On mi dopomógł. Dr Hegde pomagał mi w tej operacji. Szpitalem kierowała wtedy dr Radźeśwari. Ona również mi pomagała. Zrobiłem tę operację gruczołu krokowego i Hislop został wyleczony, łaską Swamiego. Tak wyglądało przedstawienie mnie Swamiemu.

    Po tym, Swami przysłał wiele osobistości, jedną po drugiej. Najpierw przysłał W.K. Narasimhana, po nim byli inni. Następnie przybył prof. Sampath, pański poprzednik z rakiem gruczołu krokowego. Pewien lekarz próbował coś zrobić i chyba mu nie wyszło. Został przyprowadzony i przyjęty przez pułkownika Joga Rao. Jego stan był bardzo ciężki. Prześwietlenie klatki piersiowej pokazało, że rak przeszedł do obszaru klatki piersiowej poprzez system krwionośny i duże plamy raka były w płucach. Operowałem go w Szpitalu Św. Filomeny. Zrobiliśmy, co tylko byliśmy w stanie i dzięki łasce Swamiego nastąpił cud. Miesiąc później jego płuca były już zupełnie wolne od raka. W końcu nie zmarł na raka; umarł na hemiplegię wiele miesięcy później.

    Potem przyszła matka Radźy Reddy'ego z rakiem pęcherza. Chciała być operowana w Szpitalu Whitefield. W wieku 78 lat była dość otyła. Dr Hegde i dr Radźeśwari pomogli mi. Operacja trwała prawie 4 godziny. Ręce mi drżały. Powodem było to, że przez ramię zaglądał mi Swami.

– Czy był tam, fizycznie?

    Fizycznie! Przez całe cztery godziny był na sali operacyjnej. Może więc pan zrozumieć moje trudne położenie. Kiedy On stoi przed tobą, człowiek zapomina nawet, jak się nazywa. Proszę sobie wyobrazić operację w Jego obecności! Naraz podczas tej operacji spytał "Adi Enu?" (Co to takiego?), ponieważ otworzyliśmy brzuch i zajmowaliśmy się narządami. Dr Radźaśwari, dr Hegde i ja, wszyscy byliśmy wstrząśnięci, bo nigdy Swami nie zerkał nam przez ramię w ten sposób – podczas operacji.

– O Boże! To musiało być coś niebywałego.

    Pewnej niedzieli udaliśmy się do Whitefield. Byłem w trzecim czy czwartym rzędzie. Tętno zaczęło bić mi bardzo gwałtownie, gdyż Swami podchodził blisko do mnie. Dał mi trochę wibhuti i odszedł. Potem poszedł do mojej żony i powiedział: "Przyjdę dziś o trzeciej do waszego domu". Odpłynęły jej wszystkie myśli. Jakaś pani siedząca obok powiedziała: "Swami przyjdzie do waszego domu dziś o trzeciej, a ty siedzisz i patrzysz! Już jest dziesiąta! Po co tu siedzisz?" Nie wiedzieliśmy, jak przyjąć Swamiego. Musieliśmy spytać kilku starych wielbicieli o sposób postępowania w takim wypadku. Postaraliśmy się o czerwony dywan i wiele innych rzeczy.

Kiedy Swami przychodzi do czyjegoś domu, łatwo stracić głowę.

    Swami przybył i poszedł od razu na górę, jakby był tam wcześniej ze sto razy. A górne piętro zostało przez nas dopiero co wybudowane. Spytałem Swamiego, czy mogę zaprosić paru przyjaciół. Powiedział: "Zaproś tylko lekarzy". Potem wygłosił mowę o chorobie serca. Powiedział: "Ujmę krótko trzy przyczyny wszystkich chorób serca: pośpiech, martwienie się i curry (ostra przyprawa)!" Mówił o tym przez długi czas (o chorobie serca). Moja córka i zięć również przybyli. Zaprosiliśmy ich celowo, bowiem matka zięcia  miała raka piersi. Stwierdzono, że ma ciężkiego raka piersi, tak daleko posuniętego, że jedno z jej żeber było prawie odsłonięte. Zabrano ją do wiodącego szpitala korporacyjnego w Madrasie, ponieważ pracowała tam moja córka. Onkolog zbadał ją i powiedział, że choroba zaszła już za daleko. Operacja była wykluczona. Mogli jedynie zastosować chemioterapię i żywić nadzieję. Swami powiedział, że wie o tym, że ma ona dalece posuniętego raka. Stworzył lingam, w którym znajdowały się cienkie rozgałęzienia, przypominające naczynia włosowate i powiedział mojej synowej, żeby co wieczór obmywała ten lingam wodą i dawała tę wodę matce. Mój zięć myślał, że tamta może tego nie przyjąć, ponieważ jest protestantką i żoną żarliwego chrześcijańskiego pastora. Wówczas Swami dał jej trochę wibhuti. Ale kobieta pobożnie piła tę wodę z lingamu  przez miesiąc. Po tym okresie, kiedy przybyli z nią do szpitala, aby onkolog zrobił badania, lekarz ten był oszołomiony. Rak był teraz bowiem zupełnie wyleczony, a tamto żebro pokryło się normalną skórą. Po latach otrzymałem telefon od zięcia, że jego matka spokojnie zmarła. 

    Innym razem w Whitefield, Swami przyszedł do mnie, powiedział, że odwiedzi mój dom w Bangalore i poprosił, żebym zawiózł Go tam samochodem. Spróbowałem odmówić, bo mój samochód był używany, a ja jestem kiepskim kierowcą. Moja żona również nie jest dobrym kierowcą. Pierwszą rzeczą, jakiej się nauczyła było wjechanie na kontrolera ruchu! Dlatego Babę powiózł do Bangalore Śri Balaram, wraz z płk. Joga Rao oraz Śriniwasem. Płk. Joga Rao powiadomił nas, że Swami chce żeby zabrać idli i wadi (potrawy) więc je zrobiliśmy.  Moja żona sporządziła również specjalne curry z orzechów nerkowca. Do tego czasu przyjechały moje córki. Swami zaś zaczął zwracać się do mojej żony per "roztargniona profesorka". Myśleliśmy, że żartuje. Okazało się, że moja żona zapomniała wziąć zapałki do arathi. Bhagawan  stworzył pudełko zapałek i ofiarowaliśmy arathi. Myśleliśmy, że Swami nazwał ją roztargnioną, bo zapomniała o tych zapałkach, tymczasem stwierdziliśmy, że tamto szczególne curry z orzechów nerkowca, na które poświęciła tyle czasu, pozostało w kuchni i nie zostało wcale podane. Podczas odwiedzin w naszym domu, Swami powiedział nam, że buduje szpital w Puttaparthi. Przez pół godziny mówił, jaki ten szpital będzie. Potem rzekł nam: "Oboje jedźcie ze mną i służcie w Puttaparthi". Żadnego formularza zgłoszeniowego ani nic podobnego.

– Oczywiste, że państwo byliście ponad takimi rzeczami.

    Nie ponad, po prostu "jedźcie ze Mną" i tyle. A my ani razu nie żałowaliśmy naszego postanowienia.

Czy miało miejsce jakieś szczególne, ważne, spektakularne zdarzenie, które ożywa teraz panu w pamięci, kiedy to widział pan rękę Swamiego w uleczeniu jakiegoś pacjenta będącego pod pańską opieką?

    Jest wiele takich przypadków, ale opowiem Panu o nieżyjącym już Śri Subrahmanji Chettiarze z Sai Paduka Trust.  Swami powiedział mi, abym go obejrzał. Zbadałem go i stwierdziłem, że ma raka gruczołu krokowego, a pęcherz zaatakowało zakażenie. Był to człowiek już starszy, w wieku 75 lat, zapytałem więc Swamiego co robić. Swami powiedział: "Nie rób nic". Nic więc nie robiłem. Jednak nalegał on, żebyśmy założyli cewnik i jakoś nam się to udało. Zrobiliśmy prześwietlenie rentgenowskie i stwierdziliśmy, że rak wypełnia każdą, każdą kość w jego ciele. Mimo to żył jeszcze siedem lat, a wszystkie problemy były łaską Swamiego trzymane z dala od niego przez wszystkie te lata. Rak rozprzestrzenia się poprzez układ krwionośny i z gruczołu krokowego zaatakował całe jego ciało. Widział pan tego starca – miał parę guzów na czole.

Tak, widziałem go.

    Wszystkie one były rakowate i wszystkie przerzutowe. Założyłem sondę, odprowadzającą mocz do butelki. Wykonywał wszystkie swe czynności z małą niewygodą albo żadną. Nie musiał chodzić do toalety.

    W latach mojej pracy zawodowej zdarzyło się tyle rzeczy, które wykroczyły ponad moje zdolności! Przypisuję je wszystkie łasce Swamiego. Przez całe życie wierzyłem, że najlepszym sposobem służenia Bogu jest wykonywanie danej ci pracy, wykonywanie jej szczerze, tak jakbyś robił to dla siebie samego. Jest to zawód, w którym nie można mieć różnych standardów. I książę, i biedak muszą być traktowani jednakowo.

– Czy te wszystkie przeżycia wzmocniły pańską wiarę w Boga? Czy jest jakaś szczególna nauka Swamiego, która wywarła na pana wpływ?

    Tak, zaczynam wierzyć, że mogłem jedynie kroić – uzdrawianie spoczywało w rękach Boga. Ale kiedy kroję, to muszę kroić szczerze i tylko wówczas, kiedy jest to konieczne. Kiedy błędnie zdiagnozuję i ciało pacjenta nie odpowiada na leczenie, zawsze modlę się do Swamiego, żeby "przejął" go i dokonał tego leczenia. Pomaga mi nauka Swamiego, mówiąca, że lekarz nie powinien odmawiać pomocy pacjentowi tak dalece, jak to tylko możliwe. Jeśli nie mogę przeprowadzić operacji, proszę, aby zrobił ją któryś z moich kolegów albo wysyłam pacjenta do Szpitala Św. Filomeny lub do CMC w Wellore, z wiadomością, żeby nie obciążano go opłatami. Współpracowałem z wieloma lekarzami. Nigdy nie każą płacić. Uważają to za sposobność do służby bliźnim. Nie ma dolnej granicy ubóstwa dla pacjentów, przybywających tu, do Szpitala Superspecjalistycznego. Widziałem kobiety, które nosiły to samo sari przez sześć czy siedem dni, bez uprania. Takie ubóstwo widziałem tutaj.

Nie ma  na ziemi miejsca, gdzie mogliby otrzymać leczenie tego rodzaju.

    Dr Michael Nobel, prabratanek Alfreda Nobla, powiedział mi tu, że odwiedził wiele szpitali dobroczynnych na całym świecie – największy widział w Szwajcarii – ale wszelkie leczenie z użyciem wysokiej technologii było w nich odpłatne. Tutaj wysoka technologia jest bezpłatna. Jest to więc jedyny szpital na świecie, gdzie takie leczenie jest wykonywane za darmo.

     W szpitalach Swamiego nie przyjmuje się żadnych pieniędzy. Wszystkich traktuje się tak samo.

    Cóż, dziękuję panu bardzo za poświęcony nam czas i za pańskie przybycie do studia, żeby podzielić się swymi przemyśleniami i przeżyciami. Sai Ram.

– Przyjemność po mojej stronie. Dziękuje. Sai Ram.

z Sanathana Sarathi  - tlum. Grzegorz Leończuk

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.