Na zamieszczony poniżej artykuł
składają się wyjątki z rozmowy pomiędzy panem V. Srinivasanem i prof. G.
Venkataramanem, byłym prorektorem Uniwersytetu Śri Sathya Sai, przeprowadzonej w
2002 r. w studiu Radia Sai.
G.Venkataraman: Sai Ram. Bardzo
dziękuję, że zgodziłeś się poświęcić nam swój cenny czas. Wiem, że jesteś
ogromnie zajęty. Jest jednak tyle spraw, którymi możesz podzielić się z nami
wszystkimi – z ogromną liczbą słuchaczy Radia Sai. Jedną z rzeczy, które
wyznawcy pragną usłyszeć, jest sposób w jaki inni trafiają do Swamiego. Jeśli
chodzi o ciebie, to towarzyszysz Swamiemu od niemal 40 lat. Mam rację?
V.Srinivasan: To prawda.
G.Venkataraman: Więc jak odnalazłeś
Swamiego? Czy możesz podzielić się z nami tym doświadczeniem?
V.Srinivasan: Głęboko wierzę w zasadę
kosmicznej synchronizacji. Wierzę, że każdy z nas ma z góry wyznaczony
moment przybycia do Bhagawana, moment określony i zarezerwowany w boskim
rozkładzie zajęć, choć my o tym nie wiemy. W moim przypadku ten ‘moment’
pojawił się 30 lat temu, kiedy ktoś z rodziny namówił mnie, abym pojechał i
zobaczył Bhagawana. Miałem szczęście spotkać
Swamiego w Madrasie (Chennai), kiedy zawitał tam w 1970 r.
Pierwsze zagadkowe spotkanie
Spotkałem
Bhagawana w domu Jego oddanego wielbiciela, pana Tarapore, który już nie żyje.
Byłem wystarczająco zuchwały, żeby zadać Swamiemu kilka drwiących,
uszczypliwych pytań. Swami cierpliwie odpowiedział na każde z nich. To
poruszyło jakąś strunę w moim sercu i wyznaczyło początek mojej do Niego
podróży. W następnym miesiącu przyjechałam do Puttaparthi i od tego
momentu nie było dla mnie odwrotu. Pierwsze lata ze Swamim przyniosły mi przede
wszystkim doświadczenie ‘dorastania’. Jak to się dzieje z większością z nas,
przyszedłem do Swamiego z wieloma ‘bagażami’, to znaczy, z góry powziętymi
wyobrażeniami na temat tego kim On jest, kim my jesteśmy i jak należy
postępować. Lecz w ciągu tych lat, pod wpływem łaskawej opieki i wychowania
Swamiego, nauczyłem się, że w życiu kryje się coś więcej oprócz tego, co wydaje
się oczywiste. Powoli i stopniowo zaczęła odsłaniać się przed moimi oczami
wspaniałość misji Bhagawana.
Baba wskazuje duszę biznesu
G.Venkataraman: Chcesz powiedzieć, że
przebywanie ze Swamim wpłynęło na styl twojej pracy?
V.Srinivasan: Niewątpliwie, nauki
Swamiego miały na to ogromny wpływ. Od dłuższego czasu zajmowałem się biznesem.
Jak wiesz, biznes jest domeną w której funkcjonuje przekonanie, że skrupulatne
pojmowanie wartości nie ma nic wspólnego z dobrymi interesami. Zarządzanie zespołowe unieważniło powszechnie
panujące przekonanie, a właściwie błędną koncepcję, że Wartości Ludzie i zyski
nie idą ze sobą w parze. Pozostaje jednak faktem, że zanim współczesne kodeksy biznesu
otrzymały w szkołach zarządzania status akceptowanych teorii zachowań, Bhagawan
wprowadził do nich zdrowy rozsądek.
Zawsze
powtarza: „Praca jest wielbieniem Boga. Obowiązek jest Bogiem.” Stopniowo zmieniałem
stanowisko, gdy tylko Bhagawan mi to umożliwiał. Będąc z Bhagawanem, wchłonąłem
pojęcie Wartości. Czułem, że nie jestem częścią ‘wyścigu szczurów’. W pewnym
stopniu nabyłem umiejętności wzbudzania w sobie zadowolenia. Zrozumiałem, że
wszystko co się dzieje, przynosi dobro.
W 1980 r.
Bhagawan wygłosił referat do wiodących przemysłowców w Chennai, o tym jak
powinien postępować biznesmen oraz o zagrożeniach związanych z
przedsięwzięciami nieetycznymi. Byłem obecny na jednej z tych bezcennych lekcji. Bhagawan podkreślił, jak robi to również
teraz, znaczenie dobrego lidera, jako jednej z ważniejszych zasad zarządzania.
Bhagawan następnie określił dobrego
lidera jako osobę, która raczej ‘przewodzi dając przykład’ niż wygłasza długie przemowy czy stara się
zmusić innych do zrobienia tego, co pragnie uzyskać.
Nie czekał nawet na zmaterializowanie wibhuti, co często robi przy
różnych okazjach, lecząc chorych. Po prostu wydał dziecku polecenie, a ono je
wykonało! Tak, to było bardzo poruszające doświadczenie. Nauczyło mnie, że
Bhagawan sam wybiera czas oraz, że wszystko zawiera się w boskiej woli, w diwja
sankalpie, w Sai sankalpie.
G.Venkataraman: Czy podzielisz się z
nami innymi niezwykłymi doświadczeniami? Jestem pewien, że posiadasz ich wiele
i możemy odnieść korzyść słuchając twoich wspaniałych wspomnień.
V.Srinivasan: Zostałem pobłogosławiony
przez Bhagawana cudownymi chwilami bezgranicznego miłosierdzia, zdarzeniami,
których nie tylko byłem świadkiem, lecz odgrywałem w nich nawet pewną rolę.
Przypomina mi się jedno z nich, bardzo niezwykłe i wskazujące, że Bhagawan troszczy
się o każdego wyznawcę.
Wydarzyło się
to kilka lat temu, na tydzień przed planowaną wizytą Bhagawana w Chennai. Nagle
okazało się, że muszę polecieć w bardzo pilnej sprawie do Chicago i nie mogę
odłożyć spotkania. Nie dało się przesunąć. Po prostu musiałem się tam stawić, a
potem natychmiast wracać. Mogłem to zrobić jedynie za zgodą Bhagawana. Swami
zatrzymał się wtedy w starym bungalowie w Brindawanie, w Bangalore. Udałem się
więc tam, aby uzyskać Jego aprobatę. Kiedy dotarłem do Brindawanu był już
wieczór, a tej nocy musiałem wylecieć z Chennai. Kiedy poprosiłem Bhagawana o
pozwolenie, powiedział bardzo łaskawie: „Tak, możesz pojechać i wrócić. Tak czy
owak będę tam dopiero za kilka dni.” Bhagawan wiedział, że będę się martwił
swoją nieobecnością podczas Jego pobytu w Chennai. Wiedział, że nie mam chęci
wyruszyć w tą nakazaną mi okolicznościami podróż. Jego łagodne słowa uwolniły
mnie od niepokoju. Tak wtedy myślałem.
Tajemnicza i ciężka podróż
Gdy
przygotowywałem się do odejścia, czekając ze złożonymi dłońmi, Bhagawan dodał:
„Kiedy będziesz wracał, zatrzymaj się w tym miejscu i spotkaj się z tą
osobą.” Odparłem: „Tak, Swami, zrobię to.” Usiadłem, czekając na dalsze instrukcje.
Lecz Bhagawan po prostu skierował się do swojej rezydencji i to wszystko. Byłem
oszołomiony! Oto wyruszałem w podróż długą na tysiące kilometrów, żeby spotkać
nieznajomego człowieka, nie mając najmniejszego pojęcia dlaczego to robię i co
mam mu powiedzieć.
G.Venkataraman: Swami rzeczywiście dał
ci męczące i tajemnicze zadanie. Jak stawiłeś mu czoła na początku?
Srinivasan: Pomyślałem sobie: „Cóż,
Bhagawan wszystko poukłada.” I poleciałem do Chicago. Odbyłem spotkanie w
interesach. Potem zadzwoniłem do człowieka wskazanego mi przez Babę i oznajmiłem,
że przyjeżdżam się z nim zobaczyć. Mieszkał w mieście oddalonym od Chicago o 14
godzin lotu! Potraktował mnie szorstko. „Po co pan przyjeżdża?” Odrzekłem:
„Przyjeżdżam. Powiem panu, kiedy przyjadę.” Byłem pewny, że jeśli oświadczę, że
nie wiem po co przyjeżdżam, to natychmiast przerwie rozmowę. Wciąż brzmiała mi
w uszach jego niechętna odpowiedź. Nie chcąc przeciągać rozmowy, po prostu
powiedziałem: „Sai Ram. Spotkam się z panem. Przylatuję” ... i podałem mu numer
lotu. Opuściłem Chicago wieczorem i spędziłem w samolocie 14 godzin, przelatując
nad Pacyfikiem, z przerwą na pobranie paliwa. Kiedy dotarłem na miejsce, czułem
się wyczerpany. Minąłem urząd celny i zobaczyłem czekającego na mnie mężczyznę.
Wyglądał na człowieka bardzo wrażliwego i miał arystokratyczne maniery. Kiedy
mnie zobaczył, rzekł: „Sai Ram”.
G.Venkataraman: Więc był wyznawcą.
V.Srinivasan: Tak, był wyznawcą. Nic
więcej wtedy nie powiedzieliśmy. Udaliśmy się na parking i wsiedliśmy do
czekającego na nas Rolls Royce’a. Przez całą drogę nie padło między nami ani
jedno słowo. Gdy dotarliśmy do jego wspanialej rezydencji była 2:30 rano!
G.Venkataraman: Musiałeś być
wykończony.
V.Srinivasan: Tak ogromnie, lecz kiedy
dotarliśmy na miejsce, ów dżentelmen nie zaproponował mi nawet pokoju, żebym
mógł przez chwilę odpocząć. Zamiast tego zabrał mnie do swojego gabinetu,
zamknął drzwi, usiadł naprzeciwko i zażądał: „A teraz, dlaczego pan
przyjechał?”
G.Venkataraman: Byliście sami?
V.Srinivasan: Tak, kompletnie sami. Możesz sobie
wyobrazić w jakich znalazłem się opałach, sam na sam z tym panem o trzeciej nad
ranem, po 14 godzinach lotu i po długiej jeździe do jego rezydencji.
Odpowiedziałem mu tak: „Przyjechałem, ponieważ Swami prosił mnie, żebym
przyjechał i zobaczył się z panem.”
Wykrzyknął na to niecierpliwie: „Tak,
tak, tak. Co kazał panu powiedzieć? Jakie pan przywiózł przesłanie od Niego?”
Powiedziałem: „Nie przywiozłem żadnego przesłania”.
Stał się ostrożny. „Co? Pan oszalał? Przebył pan tak daleką drogę nie
mając żadnego przesłania, nie wiedząc po co pan przyjechał i dlaczego spotyka
się ze mną? Jest pan pewien? A może pan coś ukrywa?”
Odparłem: „Nie nic nie ukrywam. Wypełniam dokładnie instrukcje Swamiego.
Kazał mi przyjechać i zobaczyć się z panem.”
Wciąż na nowo wypytywał mnie i dociekał, a ja trzymałem się tego co
powiedziałem, bo była to prawda.
Wtedy pogrążył się w głębokim ponurym milczeniu. Miałem wrażenie, że
przeniósł się do innego świata. W ten sposób upłynęło 15 minut. Kiedy
rozmyślałem o tym, w jak niezręcznej znalazłem się sytuacji, pozostawiony sam
sobie z tajemniczym dżentelmenem, zagubionym w myślach i milczącym, nagle
zobaczyłem, że schyla się i sięga do prawego buta. Zastanawiałem się, czy rzuci
nim we mnie.
Potem pojawia się rewolwer
Wtedy ujrzałem, że wyciąga coś ze skarpetki. Był to kieszonkowy rewolwer wykonany
z błyszczącej błękitnie stali! Pokazał mi go i zapytał: „Czy pan wie, co to
jest?”
Odpowiedziałem: „Doskonale wiem, co to jest. Proszę we mnie nie celować.”
Pewien, że to moja ostatnia chwila w życiu, zacząłem intonować w sercu:
„Sai Ram, Sai Ram, Sai Ram”, zastanawiając się, gdzie mnie trafi.
Wtedy ten człowiek rzekł: „Jest załadowany. Chcę panu powiedzieć, że tego
wieczoru zamierzałem się zastrzelić.”
G.Venkataraman: To musiał być dla ciebie trudny moment!
V.Srinivasan: Dokładnie tak, ale dla tego dżentelmena zbawcza chwila! Nagle zupełnie
się załamał. Nie będąc w stanie kontrolować emocji, opowiedział mi, jak popadł
w długi, jak nie mógł ich spłacić i jak postanowił odebrać sobie życie, bo
wydawało mu się, że to najprostsze rozwiązanie, jedyna droga wyjścia. Potem
powiedział: „Bhagawan wie, co zamierzam zrobić. Dlatego poprosił pana o przyjazd
i spotkanie ze mną.”
Przez chwilę rozmawialiśmy. Musiałem wrócić do Chennai wczesnym
popołudniem. Miałem tylko czas, żeby szybko się umyć, zjeść bardzo lekkie
śniadanie w domu tego dżentelmena i pospieszyć na lotnisko. Zanim wyszedłem
powiedziałem, że Swami przyjedzie do Chennai za kilka dni. Odpowiedział, że też
tam będzie.
Zrozumiałem wówczas, że Bhagawan zna przeszłość, teraźniejszość i
przyszłość oraz że troszczy się o każdego wyznawcę... Zapytałeś mnie, czy ten
człowiek był wyznawcą, a ja odpowiedziałem: „Tak, był wyznawcą.” Bardzo ostrożnie dobieram słowa.
G.Venkataraman: Nie uświadomiłem sobie tego.
V.Srinivasan: Ponieważ wydawało mi się, że trochę się od Swamiego oddalił. Ale Bhagawan
o nim nie zapomniał.
Miłosierdzie Swamiego jest
bezgraniczne
G.Venkataraman: Czy ten człowiek zebrał następne doświadczenia?
V.Srinivasan: Rozwinę to zdarzenie. Mężczyzna przyjechał do Chennai dwa dni później,
zobaczyć Bhagawana. Lecz Ten, który go ocalił, udał, że ów człowiek w ogóle nie
istnieje! Swami nie odezwał się do niego, nawet nie spojrzał w jego stronę. Tak
minęło kilka dni. Jednak pewnego pogodnego poranka zaprosił go na interview.
Mnie również kazał przyjść. Gdy znaleźliśmy się w środku, Bhagawan zaczął na
niego krzyczeć. Używał tak ostrych słów, że miałem trudności z przetłumaczeniem
niektórych z nich. Kiedy spróbowałem je ominąć, Swami rozgniewał się również na
mnie. Powiedział: „Nie. Jesteś po prostu tubą. Twoją jedyną rolą jest dokładne
powtarzanie tego, co każę ci powtarzać.” Nie miałem innego wyboru, jak tylko
dokładnie wykonać Jego polecenie. Mężczyzna zaczął szlochać jak dziecko. W
końcu Bhagawan, jak zawsze pełen miłosierdzia, powiedział: „Teraz zapomnij
o przeszłości. Przeszłość jest przeszłością. Wszystko ułoży się dobrze.”
Zgodnie ze słowami Bhagawana, ta historia ma szczęśliwe zakończenie. Ów dżentelmen
posiadał sporo nieruchomości, których nie mógł sprzedać z powodu spadku cen.
Ale patrzcie! Chętni pojawili się tajemniczo znikąd i odszukali go. Ostatecznie
zarobił tyle, że spłacił wszystkie długi.
Było to dla mnie niezwykłe doświadczenie. Tamtego dnia nauczyłem się, że
drogi Bhagawana są nieodgadnione. Nie wiemy jak, kiedy i gdzie przybędzie Pan,
żeby nas ocalić. Ale powinniśmy być pewni, że nas ocali. Zawsze będzie nas osłaniał.
Ocali nas, gdy będzie trzeba nas ocalić. Oto, co powinniśmy zrozumieć.
G.Venkataraman: Są tu dwa znaczące momenty, które pragnę
podkreślić. Jeden to dokładność z jaką wypełniłeś polecenie Swamiego. To
coś, o co Swami bardzo często nas prosi. A my niezmiennie Go zawodzimy.
Wielkie wrażenie wywarł na mnie sposób, w jaki poradziłeś sobie w tak trudnej
misji, nie mając pojęcia o co chodzi, lecz dokładnie wypełniając instrukcje
Swamiego. Myślę, że to wielka lekcja. Inną, jeszcze bardziej znaczącą rzeczą
było to, że ten człowiek oddalił się od Swamiego, lecz Swami go ocalił. To
absolutnie niezwykłe.
Czy opowiesz nam o jeszcze jednym
wspaniałym doświadczeniu?
Słodkie są drogi Pana
V.Srinivasan: Prawdziwie pięknym aspektem miłości Swamiego jest to, że nawet
najdrobniejsza nasza prośba nie mija niezauważona. Pamiętam doświadczenie
wyznawcy wracającego do Moskwy. Zanim wyjechał, udał się do Brindawanu poprosić
Swamiego o zgodę na wyjazd. Gdy wsiadał do samochodu, który miał zabrać go na
lotnisko, podbiegł sewak i zawołał: „Proszę się zatrzymać.” Trzymał w ręku dużą
paczkę: „Swami prosił, żeby to panu dać.” Wyznawca otworzył bagażnik, włożył
paczkę do środka i odjechał. Jadąc, zaczął się zastanawiać, co zrobi z tak dużą
paczką. Nie otrzymał żadnych instrukcji. Za dwie godziny odlatywał do Moskwy. W
końcu ją otworzył i sprawdził jej zawartość. W środku były słodycze.
Postanowił, że zabierze je do Moskwy. Przepakował walizki i wziął je ze sobą.
W Moskwie udał się do ośrodka Sai. Pytanie, którym go przywitano,
brzmiało: „Czy Swami przysłał słodycze?” Wyznawca nie wiedział, że ma je
przywieźć. Lecz instynktownie zabrał je ze sobą. Zapytał jednak: „Co to znaczy,
‘Czy Swami przysłał słodycze’? Dlaczego miałby to zrobić?” Odpowiedzieli:
„Proszę pana, postanowiliśmy ofiarować słodycze tutejszemu domowi dziecka i modliliśmy
się do Swamiego. „Swami, chcemy rozdać słodycze. Byłoby bardzo miło, gdybyś
przysłał ich trochę.” I Swami je przysłał, posługując się wyznawcą jak swoim
instrumentem!
G.Venkataraman: Sposób w jaki się nim posłużył przywodzi na
myśl incydent z rewolwerem. Ten człowiek nie wiedział, co ma się wydarzyć – ale
Pan wiedział!
V.Srinivasan: Dar
słodyczy przekazany Moskwie jest kolejnym pełnym mocy znakiem miłosierdzia i
miłości Swamiego. Bhagawanowi topnieje serce przy każdej, nawet najmniej
istotnej prośbie, więc spieszy, aby ją spełnić. Tamtego dnia przekonałem się,
że nawet najdrobniejsza modlitwa nie umyka uwadze Swamiego. I nauczyłem się
jeszcze czegoś. Myślimy wiele razy, że jesteśmy wykonawcami. Powinniśmy jednak
zrozumieć, że jesteśmy instrumentami w rękach Większej Potęgi. Kiedy uświadomimy
sobie, że pozbyliśmy się egoizmu i nieustępliwości, stajemy się giętkimi
instrumentami w dłoniach Bhagawana, gotowymi do użycia i spożytkowania w
sposób, jaki On uzna za stosowny. A to, jak się przekonałem, jest drogą do szczęścia.
Uświęcające
doświadczenie
I nie tylko to. Kiedy zatapiamy się w pracy dla Bhagawana, On jej
dogląda. Nauczyłem się tego kilka lat temu, w bezpośrednim doświadczeniu.
G.Venkataraman: Proszę,
opowiedz nam o tym.
V.Srinivasan: Miało
to miejsce w Nowym Jorku, podczas odwiedzin w domu mojej siostry na Manhattanie.
Przenocowałem u niej, gdyż rano wracałem do kraju. Miałem zamiar dostać się na
zachodni terminal i polecieć do Chicago samolotem American Airlines. Zaplanowałem, że wyjdę od niej o 7:30. Dokładnie
o 7:00 zadzwonił do mnie wyznawca Sai i zaczęliśmy rozmawiać. Tak bardzo pogrążyliśmy
się w rozmowie o Swamim, że kiedy skończyliśmy była 8:00. Czas dla nas stanął.
Pewien, że nie zdążę, wybiegłem z mieszkania, wskoczyłem do windy i
nacisnąłem przycisk P, jak parter. I wiecie co się stało? Okazało się, że
zamiast w dół, jadę w górę, wbrew dźwiękowemu sygnałowi kontrolnemu. Pomyślałem
sobie: „Zdaje się, że będę miał dzisiaj ciężki dzień. Wygląda na to, że
utknąłem w windzie.” Nagle, po przejechaniu pięciu pięter, drzwi się otworzyły.
Do windy wsiadło dwóch mężczyzn w mundurach lotników. Jeden z nich spojrzał na
moją walizkę i rzekł: „No, bracie, wygląda na to, że się gdzieś
wybierasz.” Odpowiedziałem: „Cóż, wybieram się w podróż, ale nie wiem, jak
będzie. Chyba spóźniłem się na samolot.” Zapytał mnie: „Który to lot?”
Odrzekłem: „Lot do Chicago, liniami American
Airlines” i podałem mu numer lotu. Odparł: „Nie musisz się martwić. To my
pilotujemy ten samolot!”
G.Venkataraman: To
znaczy, jechałeś z woźnicą rydwanu...
V.Srinivasan: Czy
muszę mówić, co stało się dalej? Zaprosili mnie do samochodu i podjechaliśmy
wprost do samolotu. Mimo to kapitan dokładnie mnie sprawdził.
Zostałem potraktowany po królewsku i uwolniony od problemów. To drobny
przykład, lecz pokazał mi, że jeśli ktoś angażuje się w pracę Swamiego, pamięta
o Jego chwale lub chociażby wspomina Jego lile, to nie musi się martwić
o świat. Ponieważ Swami zajmuje się i opiekuje wszystkim. Tamtego dnia
Swami umocnił we mnie tę prawdę. Upewnił mnie, że nie tylko pilot (sarathi)
samolotu odstawił mnie bezpiecznie i punktualnie do domu, lecz że ma w tym
udział także Pan, Wieczny Woźnica, Sanathana
Sarathi – który przygotował dla mnie tę lekcję.
G.Venkataraman: Sceptycy
odrzucą ten przykład. Uznają go za przypadek. Ale, jak mówi Swami: „Przypadek
jest cudem, za którym Ja się kryję.” Jeśli uwierzymy, Bóg będzie częściej
przejawiał się w naszym życiu, w nieprzeliczonych sposobach i formach.
Wiara, według słów Swamiego, powinna być bezwarunkowa. Jeśli coś się
dzieje odrobinę inaczej niż tego pragnęliśmy, musimy potraktować to jako boskie
działanie i nie tracić ufności. Trzymajmy się Boga w radosnych i trudnych
chwilach, umocnieni niezachwianą wiarą, że cokolwiek się dzieje, dzieje się dla
naszego dobra. Ponieważ Swami mówi: „Jestem w tobie, z tobą, nad tobą, pod
tobą, wokół ciebie.”
To ważne, abyśmy zastanawiali się nad wewnętrznym znaczeniem tego
przesłania, zakomunikowanego nam, żeby upewnić nas o Jego opiekuńczej i pełnej
miłości Wszechobecności. To oznacza, że nigdy nie jesteśmy sami. Bhagawan
zawsze jest z nami.
V.Srinivasan: Właśnie
tak. Mam nadzieję, że te wspomnienia uwolniły nas od wszelkich wątpliwości. Dziękuję,
profesorze, za zaproszenie mnie tutaj.
G.Venkataraman: Dziękuję.
Sai Ram.
V.Srinivasan: Sai
Ram.
Z H2H – maj i lipiec 2009 r.
tłum. J.C.