Nieodgadniona wola Kosmicznego Bytu

cz.1 i 2

Rozmowa z panem V. Srinivasanem

 Pan V. Srinivasan jest inżynierem elektrykiem i znakomitym przedsiębiorcą. Był krajowym prezesem Konfederacji Przemysłu Indyjskiego (CII) oraz jednym z szefów w Institute of Electrical and Electronic Engineers (USA). Obecnie pełni funkcję przewodniczącego Śri Sathya Sai Seva Organisations, jest także członkiem Śri Sathya Sai Central Trust oraz Śri Sathya Sai Medical Trust.

    Na zamieszczony poniżej artykuł składają się wyjątki z rozmowy pomiędzy panem V. Srinivasanem i prof. G. Venkataramanem, byłym prorektorem Uniwersytetu Śri Sathya Sai, przeprowadzonej w 2002 r. w studiu Radia Sai.

G.Venkataraman: Sai Ram. Bardzo dziękuję, że zgodziłeś się poświęcić nam swój cenny czas. Wiem, że jesteś ogromnie zajęty. Jest jednak tyle spraw, którymi możesz podzielić się z nami wszystkimi – z ogromną liczbą słuchaczy Radia Sai. Jedną z rzeczy, które wyznawcy pragną usłyszeć, jest sposób w jaki inni trafiają do Swamiego. Jeśli chodzi o ciebie, to towarzyszysz Swamiemu od niemal 40 lat. Mam rację?

V.Srinivasan: To prawda.

G.Venkataraman: Więc jak odnalazłeś Swamiego? Czy możesz podzielić się z nami tym doświadczeniem?

V.Srinivasan: Głęboko wierzę w zasadę kosmicznej synchronizacji. Wierzę, że każdy z nas ma z góry wyznaczony moment przybycia do Bhagawana, moment określony i zarezerwowany w boskim rozkładzie zajęć, choć my o tym nie wiemy. W moim przypadku ten ‘moment’ pojawił się 30 lat temu, kiedy ktoś z rodziny namówił mnie, abym pojechał i zobaczył Bhagawana. Miałem szczęście spotkać Swamiego w Madrasie (Chennai), kiedy zawitał tam w 1970 r.

Pierwsze zagadkowe spotkanie

Spotkałem Bhagawana w domu Jego oddanego wielbiciela, pana Tarapore, który już nie żyje. Byłem wystarczająco zuchwały, żeby zadać Swamiemu kilka drwiących, uszczypliwych pytań. Swami cierpliwie odpowiedział na każde z nich. To poruszyło jakąś strunę w moim sercu i wyznaczyło początek mojej do Niego podróży. W następnym miesiącu przyjechałam do Puttaparthi i od tego momentu nie było dla mnie odwrotu. Pierwsze lata ze Swamim przyniosły mi przede wszystkim doświadczenie ‘dorastania’. Jak to się dzieje z większością z nas, przyszedłem do Swamiego z wieloma ‘bagażami’, to znaczy, z góry powziętymi wyobrażeniami na temat tego kim On jest, kim my jesteśmy i jak należy postępować. Lecz w ciągu tych lat, pod wpływem łaskawej opieki i wychowania Swamiego, nauczyłem się, że w życiu kryje się coś więcej oprócz tego, co wydaje się oczywiste. Powoli i stopniowo zaczęła odsłaniać się przed moimi oczami wspaniałość misji Bhagawana.

Baba wskazuje duszę biznesu

G.Venkataraman: Chcesz powiedzieć, że przebywanie ze Swamim wpłynęło na styl twojej pracy?

V.Srinivasan: Niewątpliwie, nauki Swamiego miały na to ogromny wpływ. Od dłuższego czasu zajmowałem się biznesem. Jak wiesz, biznes jest domeną w której funkcjonuje przekonanie, że skrupulatne pojmowanie wartości nie ma nic wspólnego z dobrymi interesami. Zarządzanie zespołowe unieważniło powszechnie panujące przekonanie, a właściwie błędną koncepcję, że Wartości Ludzie i zyski nie idą ze sobą w parze. Pozostaje jednak faktem, że zanim współczesne kodeksy biznesu otrzymały w szkołach zarządzania status akceptowanych teorii zachowań, Bhagawan wprowadził do nich zdrowy rozsądek.

Zawsze powtarza: „Praca jest wielbieniem Boga. Obowiązek jest Bogiem.” Stopniowo zmieniałem stanowisko, gdy tylko Bhagawan mi to umożliwiał. Będąc z Bhagawanem, wchłonąłem pojęcie Wartości. Czułem, że nie jestem częścią ‘wyścigu szczurów’. W pewnym stopniu nabyłem umiejętności wzbudzania w sobie zadowolenia. Zrozumiałem, że wszystko co się dzieje, przynosi dobro.

W 1980 r. Bhagawan wygłosił referat do wiodących przemysłowców w Chennai, o tym jak powinien postępować biznesmen oraz o zagrożeniach związanych z przedsięwzięciami nieetycznymi. Byłem obecny na jednej z tych bezcennych lekcji. Bhagawan podkreślił, jak robi to również teraz, znaczenie dobrego lidera, jako jednej z ważniejszych zasad zarządzania. Bhagawan następnie określił dobrego lidera jako osobę, która raczej ‘przewodzi dając przykład’ niż wygłasza długie przemowy czy stara się zmusić innych do zrobienia tego, co pragnie uzyskać. 

Swami i Srinivasan - 1980 rok

     Dało mi to silne przekonanie, że wypowiedzi Bhagawana trafnie opisują każdy aspekt współczesności i przyszłość. Uświadomiłem sobie, że wskazują rządom optymalne rozwiązania, ustanawiają relacje międzyludzkie pomiędzy jednostkami i klasami oraz, że pozostają w zasięgu jednostki, a także całej ludzkości.

Rozkosz mieszkania z Panem w Kodaikanal

G.Venkataraman: Zmieńmy teraz temat. W ciągu tych lat wielokrotnie towarzyszyłeś Swamiemu do Kodaikanal. Czy zechcesz podzielić się pięknymi wspomnieniami z ludźmi, którzy nigdy nie byli w tej miejscowości, choć dużo o niej słyszeli?

V.Srinivasan: Tak. Bhagawan jest cudownym towarzyszem, nauczycielem i wizjonerem. Za każdym razem gdy mieliśmy przywilej przebywać z Nim w Kodaikanal, przeżywaliśmy niezapomniane chwile z tym pełnym czaru aspektem Bhagawana.

Moja pierwsza wyprawa do Kodaikanal miała miejsce w 1981 r. Doświadczyłem wtedy, że jeśli istnieje coś, czego możemy być pewni w Bhagawanie, to tym czymś jest nieprzewidywalność.

Tamtego roku Swami przebywał w Ootacamundzie (Ooty). Pojechałem z Nim tam. W międzyczasie moja rodzina zajęła nasz niewielki domek w Kodaikanal. Domek, który miał około 100 lat, był skromny i mieścił niewielką liczbę osób. Zadzwoniłem do nich i powiedziałem: „Słuchajcie, Swami jest w Ooty i nie sądzę, żeby się wybrał do Kodaikanal. Lepiej się spakujcie i przyjedziecie tutaj.” Posłuszni moim wskazówkom, przygotowali się do wyjazdu.

Nagle, tego samego wieczoru, Bhagawan powiedział: „Jutro jedziemy do Kodaikanal.” Możecie wyobrazić sobie moją sytuację. Nie dysponowaliśmy wtedy wyszukanymi telefonami komórkowymi, jak obecnie, mieliśmy tylko telefony stacjonarne. Korzystaliśmy ze starego typu central telefonicznych i zamawialiśmy rozmowy. W końcu udało mi się dodzwonić do żony i powiedzieć jej: „Swami przyjeżdża jutro”. Nie dowierzała mi – Swami robił nam niespodzianki w najmniej oczekiwanych chwilach. Wyruszyliśmy następnego dnia. Przejazd z Ootacamundy do Kodaikanal trwa około ośmiu godzin. Droga biegnie najpierw w dół do Coimbatore, potem przecina doliny i wspina się ostro na wzgórza Palani. Wraz z Bhagawanem tworzyliśmy niewielką grupę – dr Bhagavantam, pułkownik Joga Rao, C. Srinivas plus jeszcze jedna osoba. Muszę podkreślić, że mój dom naprawdę był przedpotopowy, miał starego typu sypialnie i łazienki. Ale Swami spędził w nim z nami dziesięć dni, jako członek rodziny! Przez ten cały czas, każdego wieczoru, zbierała się grupa około pięćdziesięciu osób, żeby śpiewać bhadżany, co zwykle miało miejsce na trawniku przed domem. Nie mieliśmy sali bhadżanowej ani niczego podobnego. Ale było cudownie, ponieważ krzesło Swamiego stało na wprost zniżającego się słońca i o zmierzchu chłonęliśmy przepiękny widok. Zachodzące, ogniście czerwone słońce tworzyło wokół głowy Bhagawana aureolę i rozjaśniało Jego włosy cudownym blaskiem. Te darszany wryły mi się w pamięć. W tamtych dniach Bhagawan rzucał czasami uwagę, że przyjdzie czas, kiedy będziemy poznawali Go z daleka po pomarańczowej szacie. I rzeczywiście, tak właśnie teraz się dzieje. Jedno z moich ukochanych wspomnień z pierwszych wyjazdów do Kodai, związane jest ze śpiewaniem bhadżanów przy kominku.

G.Venkataraman: (chichocząc)... Masz kominek?

Srinivasan: Tak, mieliśmy kominek, bo to był stary dom i paliliśmy w nim kłodami drewna. Swami uwielbiał przy nim siedzieć. W tamtym czasie osoby śpiewające bhadżany były po prostu członkami rodziny. Drzwi domu często skrzypiały. Swami żartobliwie twierdził, że „nie tylko ludzie i rodzina Srinivasana śpiewa, śpiewają tu również drzwi.” Swami ma takie poczucie humoru.

Obecnie Kodaikanal stanowi filię Prasanthi Nilayam. Za każdym razem, gdy Swami przyjeżdża i mieszka w Sai Śruthi, otacza Go nieprzebrana ciżba wielbicieli. Naprawdę trudno sobie wyobrazić te bezcenne, pełne bliskości momenty z Awatarem ponad 30 lat temu.

Bhagawan rozkazuje... i chromy chodzi

G.Venkataraman: Jeśli już mówimy o doświadczeniach, to musisz podzielić się z nami jednym lub kilkoma doświadczeniami z własnego życia.

V.Srinivasan: Przyciąga nas do Niego najwyższa miłość. Każdego dnia wpływa na miliony ludzi, na podobieństwo kosmicznego magnesu. Przebłysk tej boskiej miłości oglądałem na własne oczy. Wydarzyło się to wiele lat temu w Prasanthi Nilayam, przed wybudowaniem Sai Kulwant Hall. Bhagawan, spacerując pomiędzy wielbicielami i zapraszając niektórych na interview, mijał kobietę trzymającą na kolanach dość duże, chyba 10-letnie dziecko. Kobieta bezradnie szlochała, ponieważ jak się okazało, dziecko nie chodziło. Stałem w pewnej odległości od Bhagawana. Bhagawan poprosił ją na interview. Nie mogła wstać wraz z dzieckiem, było dobrze zbudowane. Pomyślałem, że podbiegnę i pomogę jej. Byłem wtedy ze Swamim od niedawna i nie wiedziałem jak działa. Kiedy szedłem w jej stronę, Swami stanowczo polecił mi się cofnąć. Wstrząśnięty, cofnąłem się. Wtedy Swami zwrócił się do dziecka i rzekł: „Chodź!” I patrzcie! Na rozkaz Swamiego dziecko przeszło do pokoju interview. Bóg jeden wie, po ilu latach! Zebrani głośno klaskali, a z moich oczu płynęły łzy.

Nawet dzisiaj żywo pamiętam to doświadczenie; na zawsze zachowało swą wartość

Srinivasan ofiaruje Swamiemu Arathi

Pokazało mi, że Bhagawan w każdej chwili może uczynić co zechce, dzięki swej woli (sankalpie). Jednak czasami nie działa natychmiast, ponieważ wie, że ‘odpowiedni’ czas lub ‘stosowny’ moment jeszcze nie nadszedł. W tym wypadku Bhagawan nie czekał na interview.

Nie czekał nawet na zmaterializowanie wibhuti, co często robi przy różnych okazjach, lecząc chorych. Po prostu wydał dziecku polecenie, a ono je wykonało! Tak, to było bardzo poruszające doświadczenie. Nauczyło mnie, że Bhagawan sam wybiera czas oraz, że wszystko zawiera się w boskiej woli, w diwja sankalpie, w Sai sankalpie.

G.Venkataraman: Czy podzielisz się z nami innymi niezwykłymi doświadczeniami? Jestem pewien, że posiadasz ich wiele i możemy odnieść korzyść słuchając twoich wspaniałych wspomnień.

V.Srinivasan: Zostałem pobłogosławiony przez Bhagawana cudownymi chwilami bezgranicznego miłosierdzia, zdarzeniami, których nie tylko byłem świadkiem, lecz odgrywałem w nich nawet pewną rolę. Przypomina mi się jedno z nich, bardzo niezwykłe i wskazujące, że Bhagawan troszczy się o każdego wyznawcę.

Wydarzyło się to kilka lat temu, na tydzień przed planowaną wizytą Bhagawana w Chennai. Nagle okazało się, że muszę polecieć w bardzo pilnej sprawie do Chicago i nie mogę odłożyć spotkania. Nie dało się przesunąć. Po prostu musiałem się tam stawić, a potem natychmiast wracać. Mogłem to zrobić jedynie za zgodą Bhagawana. Swami zatrzymał się wtedy w starym bungalowie w Brindawanie, w Bangalore. Udałem się więc tam, aby uzyskać Jego aprobatę. Kiedy dotarłem do Brindawanu był już wieczór, a tej nocy musiałem wylecieć z Chennai. Kiedy poprosiłem Bhagawana o pozwolenie, powiedział bardzo łaskawie: „Tak, możesz pojechać i wrócić. Tak czy owak będę tam dopiero za kilka dni.” Bhagawan wiedział, że będę się martwił swoją nieobecnością podczas Jego pobytu w Chennai. Wiedział, że nie mam chęci wyruszyć w tą nakazaną mi okolicznościami podróż. Jego łagodne słowa uwolniły mnie od niepokoju. Tak wtedy myślałem.

Tajemnicza i ciężka podróż

Gdy przygotowywałem się do odejścia, czekając ze złożonymi dłońmi, Bhagawan dodał: „Kiedy będziesz wracał, zatrzymaj się w tym miejscu i spotkaj się z tą osobą.” Odparłem: „Tak, Swami, zrobię to.” Usiadłem, czekając na dalsze instrukcje. Lecz Bhagawan po prostu skierował się do swojej rezydencji i to wszystko. Byłem oszołomiony! Oto wyruszałem w podróż długą na tysiące kilometrów, żeby spotkać nieznajomego człowieka, nie mając najmniejszego pojęcia dlaczego to robię i co mam mu powiedzieć.

G.Venkataraman: Swami rzeczywiście dał ci męczące i tajemnicze zadanie. Jak stawiłeś mu czoła na początku?

Srinivasan: Pomyślałem sobie: „Cóż, Bhagawan wszystko poukłada.” I poleciałem do Chicago. Odbyłem spotkanie w interesach. Potem zadzwoniłem do człowieka wskazanego mi przez Babę i oznajmiłem, że przyjeżdżam się z nim zobaczyć. Mieszkał w mieście oddalonym od Chicago o 14 godzin lotu! Potraktował mnie szorstko. „Po co pan przyjeżdża?” Odrzekłem: „Przyjeżdżam. Powiem panu, kiedy przyjadę.” Byłem pewny, że jeśli oświadczę, że nie wiem po co przyjeżdżam, to natychmiast przerwie rozmowę. Wciąż brzmiała mi w uszach jego niechętna odpowiedź. Nie chcąc przeciągać rozmowy, po prostu powiedziałem: „Sai Ram. Spotkam się z panem. Przylatuję” ... i podałem mu numer lotu. Opuściłem Chicago wieczorem i spędziłem w samolocie 14 godzin, przelatując nad Pacyfikiem, z przerwą na pobranie paliwa. Kiedy dotarłem na miejsce, czułem się wyczerpany. Minąłem urząd celny i zobaczyłem czekającego na mnie mężczyznę. Wyglądał na człowieka bardzo wrażliwego i miał arystokratyczne maniery. Kiedy mnie zobaczył, rzekł: „Sai Ram”.

G.Venkataraman: Więc był wyznawcą.

V.Srinivasan: Tak, był wyznawcą. Nic więcej wtedy nie powiedzieliśmy. Udaliśmy się na parking i wsiedliśmy do czekającego na nas Rolls Royce’a. Przez całą drogę nie padło między nami ani jedno słowo. Gdy dotarliśmy do jego wspanialej rezydencji była 2:30 rano!

G.Venkataraman: Musiałeś być wykończony.

V.Srinivasan: Tak ogromnie, lecz kiedy dotarliśmy na miejsce, ów dżentelmen nie zaproponował mi nawet pokoju, żebym mógł przez chwilę odpocząć. Zamiast tego zabrał mnie do swojego gabinetu, zamknął drzwi, usiadł naprzeciwko i zażądał: „A teraz, dlaczego pan przyjechał?”

G.Venkataraman: Byliście sami?

V.Srinivasan: Tak, kompletnie sami. Możesz sobie wyobrazić w jakich znalazłem się opałach, sam na sam z tym panem o trzeciej nad ranem, po 14 godzinach lotu i po długiej jeździe do jego rezydencji.

Odpowiedziałem mu tak: „Przyjechałem, ponieważ Swami prosił mnie, żebym przyjechał i zobaczył się z panem.”

     Wykrzyknął na to niecierpliwie: „Tak, tak, tak. Co kazał panu powiedzieć? Jakie pan przywiózł przesłanie od Niego?”

Powiedziałem: „Nie przywiozłem żadnego przesłania”.

Stał się ostrożny. „Co? Pan oszalał? Przebył pan tak daleką drogę nie mając żadnego przesłania, nie wiedząc po co pan przyjechał i dlaczego spotyka się ze mną? Jest pan pewien? A może pan coś ukrywa?”

Odparłem: „Nie nic nie ukrywam. Wypełniam dokładnie instrukcje Swamiego. Kazał mi przyjechać i zobaczyć się z panem.”

Wciąż na nowo wypytywał mnie i dociekał, a ja trzymałem się tego co powiedziałem, bo była to prawda.

Wtedy pogrążył się w głębokim ponurym milczeniu. Miałem wrażenie, że przeniósł się do innego świata. W ten sposób upłynęło 15 minut. Kiedy rozmyślałem o tym, w jak niezręcznej znalazłem się sytuacji, pozostawiony sam sobie z tajemniczym dżentelmenem, zagubionym w myślach i milczącym, nagle zobaczyłem, że schyla się i sięga do prawego buta. Zastanawiałem się, czy rzuci nim we mnie.

Potem pojawia się rewolwer

Wtedy ujrzałem, że wyciąga coś ze skarpetki. Był to kieszonkowy rewolwer wykonany z błyszczącej błękitnie stali! Pokazał mi go i zapytał: „Czy pan wie, co to jest?”

Odpowiedziałem: „Doskonale wiem, co to jest. Proszę we mnie nie celować.”

Pewien, że to moja ostatnia chwila w życiu, zacząłem intonować w sercu: „Sai Ram, Sai Ram, Sai Ram”, zastanawiając się, gdzie mnie trafi.

Wtedy ten człowiek rzekł: „Jest załadowany. Chcę panu powiedzieć, że tego wieczoru zamierzałem się zastrzelić.”

G.Venkataraman: To musiał być dla ciebie trudny moment!

V.Srinivasan: Dokładnie tak, ale dla tego dżentelmena zbawcza chwila! Nagle zupełnie się załamał. Nie będąc w stanie kontrolować emocji, opowiedział mi, jak popadł w długi, jak nie mógł ich spłacić i jak postanowił odebrać sobie życie, bo wydawało mu się, że to najprostsze rozwiązanie, jedyna droga wyjścia. Potem powiedział: „Bhagawan wie, co zamierzam zrobić. Dlatego poprosił pana o przyjazd i spotkanie ze mną.”

Przez chwilę rozmawialiśmy. Musiałem wrócić do Chennai wczesnym popołudniem. Miałem tylko czas, żeby szybko się umyć, zjeść bardzo lekkie śniadanie w domu tego dżentelmena i pospieszyć na lotnisko. Zanim wyszedłem powiedziałem, że Swami przyjedzie do Chennai za kilka dni. Odpowiedział, że też tam będzie.

Zrozumiałem wówczas, że Bhagawan zna przeszłość, teraźniejszość i przyszłość oraz że troszczy się o każdego wyznawcę... Zapytałeś mnie, czy ten człowiek był wyznawcą, a ja odpowiedziałem: „Tak, był wyznawcą.” Bardzo ostrożnie dobieram słowa.

G.Venkataraman: Nie uświadomiłem sobie tego.

V.Srinivasan: Ponieważ wydawało mi się, że trochę się od Swamiego oddalił. Ale Bhagawan o nim nie zapomniał.

Miłosierdzie Swamiego jest bezgraniczne

G.Venkataraman: Czy ten człowiek zebrał następne doświadczenia?

V.Srinivasan: Rozwinę to zdarzenie. Mężczyzna przyjechał do Chennai dwa dni później, zobaczyć Bhagawana. Lecz Ten, który go ocalił, udał, że ów człowiek w ogóle nie istnieje! Swami nie odezwał się do niego, nawet nie spojrzał w jego stronę. Tak minęło kilka dni. Jednak pewnego pogodnego poranka zaprosił go na interview. Mnie również kazał przyjść. Gdy znaleźliśmy się w środku, Bhagawan zaczął na niego krzyczeć. Używał tak ostrych słów, że miałem trudności z przetłumaczeniem niektórych z nich. Kiedy spróbowałem je ominąć, Swami rozgniewał się również na mnie. Powiedział: „Nie. Jesteś po prostu tubą. Twoją jedyną rolą jest dokładne powtarzanie tego, co każę ci powtarzać.” Nie miałem innego wyboru, jak tylko dokładnie wykonać Jego polecenie. Mężczyzna zaczął szlochać jak dziecko. W końcu Bhagawan, jak zawsze pełen miłosierdzia, powiedział: „Teraz zapomnij o przeszłości. Przeszłość jest przeszłością. Wszystko ułoży się dobrze.”

Zgodnie ze słowami Bhagawana, ta historia ma szczęśliwe zakończenie. Ów dżentelmen posiadał sporo nieruchomości, których nie mógł sprzedać z powodu spadku cen. Ale patrzcie! Chętni pojawili się tajemniczo znikąd i odszukali go. Ostatecznie zarobił tyle, że spłacił wszystkie długi.

Było to dla mnie niezwykłe doświadczenie. Tamtego dnia nauczyłem się, że drogi Bhagawana są nieodgadnione. Nie wiemy jak, kiedy i gdzie przybędzie Pan, żeby nas ocalić. Ale powinniśmy być pewni, że nas ocali. Zawsze będzie nas osłaniał. Ocali nas, gdy będzie trzeba nas ocalić. Oto, co powinniśmy zrozumieć.

G.Venkataraman: Są tu dwa znaczące momenty, które pragnę podkreślić. Jeden to dokładność z jaką wypełniłeś polecenie Swamiego. To coś, o co Swami bardzo często nas prosi. A my niezmiennie Go zawodzimy. Wielkie wrażenie wywarł na mnie sposób, w jaki poradziłeś sobie w tak trudnej misji, nie mając pojęcia o co chodzi, lecz dokładnie wypełniając instrukcje Swamiego. Myślę, że to wielka lekcja. Inną, jeszcze bardziej znaczącą rzeczą było to, że ten człowiek oddalił się od Swamiego, lecz Swami go ocalił. To absolutnie niezwykłe.

    Czy opowiesz nam o jeszcze jednym wspaniałym doświadczeniu?

Słodkie są drogi Pana

V.Srinivasan: Prawdziwie pięknym aspektem miłości Swamiego jest to, że nawet najdrobniejsza nasza prośba nie mija niezauważona. Pamiętam doświadczenie wyznawcy wracającego do Moskwy. Zanim wyjechał, udał się do Brindawanu poprosić Swamiego o zgodę na wyjazd. Gdy wsiadał do samochodu, który miał zabrać go na lotnisko, podbiegł sewak i zawołał: „Proszę się zatrzymać.” Trzymał w ręku dużą paczkę: „Swami prosił, żeby to panu dać.” Wyznawca otworzył bagażnik, włożył paczkę do środka i odjechał. Jadąc, zaczął się zastanawiać, co zrobi z tak dużą paczką. Nie otrzymał żadnych instrukcji. Za dwie godziny odlatywał do Moskwy. W końcu ją otworzył i sprawdził jej zawartość. W środku były słodycze. Postanowił, że zabierze je do Moskwy. Przepakował walizki i wziął je ze sobą.

W Moskwie udał się do ośrodka Sai. Pytanie, którym go przywitano, brzmiało: „Czy Swami przysłał słodycze?” Wyznawca nie wiedział, że ma je przywieźć. Lecz instynktownie zabrał je ze sobą. Zapytał jednak: „Co to znaczy, ‘Czy Swami przysłał słodycze’? Dlaczego miałby to zrobić?” Odpowiedzieli: „Proszę pana, postanowiliśmy ofiarować słodycze tutejszemu domowi dziecka i modliliśmy się do Swamiego. „Swami, chcemy rozdać słodycze. Byłoby bardzo miło, gdybyś przysłał ich trochę.” I Swami je przysłał, posługując się wyznawcą jak swoim instrumentem!

G.Venkataraman: Sposób w jaki się nim posłużył przywodzi na myśl incydent z rewolwerem. Ten człowiek nie wiedział, co ma się wydarzyć – ale Pan wiedział!

V.Srinivasan: Dar słodyczy przekazany Moskwie jest kolejnym pełnym mocy znakiem miłosierdzia i miłości Swamiego. Bhagawanowi topnieje serce przy każdej, nawet najmniej istotnej prośbie, więc spieszy, aby ją spełnić. Tamtego dnia przekonałem się, że nawet najdrobniejsza modlitwa nie umyka uwadze Swamiego. I nauczyłem się jeszcze czegoś. Myślimy wiele razy, że jesteśmy wykonawcami. Powinniśmy jednak zrozumieć, że jesteśmy instrumentami w rękach Większej Potęgi. Kiedy uświadomimy sobie, że pozbyliśmy się egoizmu i nieustępliwości, stajemy się giętkimi instrumentami w dłoniach Bhagawana, gotowymi do użycia i spożytkowania w sposób, jaki On uzna za stosowny. A to, jak się przekonałem, jest drogą do szczęścia.

Uświęcające doświadczenie

I nie tylko to. Kiedy zatapiamy się w pracy dla Bhagawana, On jej dogląda. Nauczyłem się tego kilka lat temu, w bezpośrednim doświadczeniu.

G.Venkataraman: Proszę, opowiedz nam o tym.

V.Srinivasan: Miało to miejsce w Nowym Jorku, podczas odwiedzin w domu mojej siostry na Manhattanie. Przenocowałem u niej, gdyż rano wracałem do kraju. Miałem zamiar dostać się na zachodni terminal i polecieć do Chicago samolotem American Airlines. Zaplanowałem, że wyjdę od niej o 7:30. Dokładnie o 7:00 zadzwonił do mnie wyznawca Sai i zaczęliśmy rozmawiać. Tak bardzo pogrążyliśmy się w rozmowie o Swamim, że kiedy skończyliśmy była 8:00. Czas dla nas stanął.

Pewien, że nie zdążę, wybiegłem z mieszkania, wskoczyłem do windy i nacisnąłem przycisk P, jak parter. I wiecie co się stało? Okazało się, że zamiast w dół, jadę w górę, wbrew dźwiękowemu sygnałowi kontrolnemu. Pomyślałem sobie: „Zdaje się, że będę miał dzisiaj ciężki dzień. Wygląda na to, że utknąłem w windzie.” Nagle, po przejechaniu pięciu pięter, drzwi się otworzyły. Do windy wsiadło dwóch mężczyzn w mundurach lotników. Jeden z nich spojrzał na moją walizkę i rzekł: „No, bracie, wygląda na to, że się gdzieś wybierasz.” Odpowiedziałem: „Cóż, wybieram się w podróż, ale nie wiem, jak będzie. Chyba spóźniłem się na samolot.” Zapytał mnie: „Który to lot?” Odrzekłem: „Lot do Chicago, liniami American Airlines” i podałem mu numer lotu. Odparł: „Nie musisz się martwić. To my pilotujemy ten samolot!”

G.Venkataraman: To znaczy, jechałeś z woźnicą rydwanu...

V.Srinivasan: Czy muszę mówić, co stało się dalej? Zaprosili mnie do samochodu i podjechaliśmy wprost do samolotu. Mimo to kapitan dokładnie mnie sprawdził.

Zostałem potraktowany po królewsku i uwolniony od problemów. To drobny przykład, lecz pokazał mi, że jeśli ktoś angażuje się w pracę Swamiego, pamięta o Jego chwale lub chociażby wspomina Jego lile, to nie musi się martwić o świat. Ponieważ Swami zajmuje się i opiekuje wszystkim. Tamtego dnia Swami umocnił we mnie tę prawdę. Upewnił mnie, że nie tylko pilot (sarathi) samolotu odstawił mnie bezpiecznie i punktualnie do domu, lecz że ma w tym udział także Pan, Wieczny Woźnica, Sanathana Sarathi – który przygotował dla mnie tę lekcję.

G.Venkataraman: Sceptycy odrzucą ten przykład. Uznają go za przypadek. Ale, jak mówi Swami: „Przypadek jest cudem, za którym Ja się kryję.” Jeśli uwierzymy, Bóg będzie częściej przejawiał się w naszym życiu, w nieprzeliczonych sposobach i formach.

Wiara, według słów Swamiego, powinna być bezwarunkowa. Jeśli coś się dzieje odrobinę inaczej niż tego pragnęliśmy, musimy potraktować to jako boskie działanie i nie tracić ufności. Trzymajmy się Boga w radosnych i trudnych chwilach, umocnieni niezachwianą wiarą, że cokolwiek się dzieje, dzieje się dla naszego dobra. Ponieważ Swami mówi: „Jestem w tobie, z tobą, nad tobą, pod tobą, wokół ciebie.”

To ważne, abyśmy zastanawiali się nad wewnętrznym znaczeniem tego przesłania, zakomunikowanego nam, żeby upewnić nas o Jego opiekuńczej i pełnej miłości Wszechobecności. To oznacza, że nigdy nie jesteśmy sami. Bhagawan zawsze jest z nami.

V.Srinivasan: Właśnie tak. Mam nadzieję, że te wspomnienia uwolniły nas od wszelkich wątpliwości. Dziękuję, profesorze, za zaproszenie mnie tutaj.

G.Venkataraman: Dziękuję. Sai Ram.

V.Srinivasan: Sai Ram.

                    Z H2H – maj i lipiec 2009 r. tłum. J.C.

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.