numer 50 - kwiecień-maj-czerwiec 2010
Nikt nie pojmie tajemnicy Boskiego Stworzenia
Dyskurs Bhagawana Baby wygłoszony w holu Sai Kulwant w Prasanthi Nilayam podczas święta Daśara dnia 27 września 2009 r.
Przed wiekami Ziemię okrywała całkowita ciemność i nie było na niej ani ludzi, ani innych żywych istot. Nie było czegoś takiego jak dzień i noc. Ciągłe ulewne deszcze przez bardzo długi czas chłostały ziemię i wszystko było zanurzone w wodzie. Wszystkie wzgórza i góry zostały zmyte. Nawet Himalaje, które teraz widzimy, były zrównane z otoczeniem.
Początek Stworzenia
Potem na Ziemi nastała jasność a na niebie pojawiły się Słońce, Księżyc i inne ciała niebieskie. Dzięki temu Ziemia stała się widoczna. Stopniowo wyrosły góry i pojawiły się lasy, a także owady, ptaki, zwierzęta i inne stworzenia. Z biegiem czasu rozmnożyły się w miliony gatunków.
Dawno temu, kiedy byłem bardzo młody, wyjechałem do Anantapur. Tam zamieszkałem w domu zarządcy okręgu. Powiedział on do mnie: „Swami! Jest tu pewna liczba saren. Weź, proszę, kilka z nich i zatrzymaj w Swoim aśramie.” Wziąłem tyko dwie do Bangalore, ale one wkrótce rozmnożyły się w setki. Ponieważ tam nie było dla nich dość miejsca, przeniesiono je do Prasanthi Nilayam.
Wtedy budynki w Prasanthi Nilayam nie były jeszcze zbudowane. W podobny sposób stworzenie Boga pomnożyło się wielokrotnie. W procesie ewolucji małe stworzenia wyrosły na wielkie zwierzęta i zaczęły zasiedlać lądy i wody. Gdy zasadzicie jedno ziarno, wyrośnie na wielkie drzewo i zrodzi liczne nasiona.
W taki sam sposób wiele żywych istot wzrastało na Ziemi i rosło liczebnie. Pojawiła się też idea podziału czasu na dni i lata. Główną cechą stworzenia jest to, że rozrasta się z upływem czasu; nie ubywa go. Ta tendencja będzie się utrzymywała także w przyszłości.
Szczytowym stworzeniem Boga był człowiek. Na początku były dwie ludzkie istoty, jedna rodzaju męskiego i jedna – żeńskiego. Stanowiły one początek całej ludzkiej rasy. Człowiek założył rodzinę, potomstwo wzrastało liczebnie i w końcu ludzie zasiedlili całą Ziemię. Ze wzrostem liczby mieszkańców powstało wiele narodów i religii. Dzisiaj na Ziemi znajduje się ponad sześć miliardów ludzi, ale brak im cechy człowieczeństwa. Jaki jest pożytek z ludzkich istot jeśli pozbawione są ludzkich cech? Dlatego dzisiaj najbardziej potrzeba człowieczeństwa.
Niebo wydaje się niebieskie. Oceany też wydają się niebieskie. Ale w rzeczywistości woda w oceanach nie jest niebieska. Wyglądają one tak, tylko z powodu rozległości. Podobnie jest z niebem; wydaje się niebieskie z powodu ogromnej odległości. Ponieważ Bóg jest wszechobecny i nie ma granic, przedstawia się Go także z niebieską cerą. Misterium boskiego stworzenia jest cudowne i niezgłębione. Nikt słowami nie zdoła opisać tej tajemnicy. (W tym momencie rozpoczęła się silna ulewa, więc wielbiciele stojący poza holem Sai Kulwant zaczęli moknąć. Widząc to, Bhagawan polecił organizatorom pomieścić ich w holu. Po tym kontynuował dyskurs.)
Harcerskie obowiązki w Pushpagiri
Kiedy chodziłem do szkoły w Kamalapuram, byłem bardzo młody i niski. Nawet teraz jestem dość niski, możecie sobie więc wyobrazić jak mały byłem w tamtych czasach. Pewnego dnia nauczyciel od ćwiczeń wszedł do klasy i oświadczył: „W następnym tygodniu w Pushpagiri w okręgu Kadapa odbędzie się wielki targ bydła. Musimy wysłać drużynę chłopców z naszej szkoły, aby kierowali tłumami i pomagali ludziom, którzy przyjadą na targ.” Targ odbywał się na piaszczystym terenie.
W klasie nie rozmawiałem z nikim zbyt wiele. Inni chłopcy zwykle tworzyli grupy i rozmawiali. Ja jednak nigdy nie dołączałem się do takich grup. Nigdy nie dotykałem niczyich książek. W klasie zachowywałem się przykładnie w taki właśnie sposób. Wiedząc o tym, nauczyciel od ćwiczeń podszedł do Mnie i powiedział: „Radźu! Powinieneś przewodzić tej grupie.” Odpowiedziałem: „Jak mogę im przewodzić? Jestem taki mały, a wielu chłopców z klasy jest wysokich. Nie będę mógł nimi kierować.” Wtedy wszyscy chłopcy jednym głosem zawołali: „Tylko Ty powinieneś zostać naszym liderem.” Inni nauczyciele także tam przyszli i powiedzieli: „Tylko Ty możesz kierować chłopcami.” Nie miałem innego wyboru jak zgodzić się na tę propozycję.
Następnego dnia nauczyciel od ćwiczeń powiedział: „Wszyscy chłopcy wyjeżdżający na targi powinni mieć mundurki khaki, buty, gwizdek, latarkę i kij.” Nie miałem nawet grosza. Byli tam dwaj chłopcy, Ramesh i Suresh, którzy siedzieli razem ze mną w ławce.
Ramesh był synem sirastadara (urzędnika podatkowego), któremu całkiem dobrze się wiodło. W tajemnicy poszedł on do ojca i poprosił go, aby polecił uszyć dwa mundurki khaki. Powiedział: „Ojcze! Mundurki khaki bardzo mi się podobają. Proszę, każ uszyć dla mnie dwie pary krótkich spodenek i dwie koszule.” Miał taki sam wzrost, jak Ja. Pomyślał więc, że ubranie uszyte na niego, będzie pasowało także na Mnie. Ale nie powiedział ojcu, że jeden zestaw zamierzał dać Mnie. Zapakował ubranie w papier i położył na mojej ławce z karteczką, na której napisał: „Radźu! Jesteś moim bratem. Musisz to przyjąć bez namysłu. Jeśli mi to zwrócisz, nie chcę żyć.” Zwróciłem ubranie z notatką: „Jeśli mamy dalej pozostać dobrymi przyjaciółmi, powinieneś wziąć z powrotem te ubrania.” Uważam, że nie należy przyjmować niczego od nikogo – nawet od przyjaciół. Między przyjaciółmi nie powinno być wzajemnego dawania i brania. W przeciwnym wypadku przyjaźń skończy się. W tamtych czasach zwykłem wpajać takie nauki również innym. Ramesh płacząc, niechętnie wziął ubrania z powrotem.
Kolejnego dnia uczniowie mieli wyruszyć w podróż do Pushpagiri. Każdy uczeń miał zapłacić dziesięć rupii na pokrycie kosztów jazdy autobusem i pobytu w Pushpagiri. Ale ja nie miałem ani grosza. Ponieważ zdałem egzaminy i przeszedłem do następnej klasy, postanowiłem Swoje książki do wszystkich przedmiotów, takich jak historia, geografia, wychowanie obywatelskie itd., sprzedać uczniowi, który potrzebował tych książek, gdyż był z niższej klasy. Ponieważ był bardzo biedny, nie mógł kupić nowych książek. Koszt wszystkich tych książek wynosił osiemnaście rupii. Ale chłopiec ten rzekł: „Nie mam aż tylu pieniędzy.” Ja mu powiedziałem: „Nie musisz się martwić. Wystarczy, że dasz mi pięć rupii.” W tamtych czasach banknoty były wielką rzadkością, dlatego chłopiec zapłacił tę sumę drobnymi. Zabrałem pieniądze do domu i zawinąłem w starą szmatkę. Ponieważ szmatka była bardzo stara i zużyta, gdy próbowałem mocno ją związać, rozerwała się. Wszystkie monety wypadły na podłogę. Słysząc dźwięk monet, przyszła pani domu (bratowa Swamiego) i spytała: „Skąd masz te pieniądze? To są Moje pieniądze.” Zaczęła Mnie strofować. Wyjaśniłem jej: „Nie, matko (Swami zwraca się tak do Swoje bratowej)! Sprzedałem Swoje książki chłopcu, który dał Mi te pieniądze.” Zawołałem tego chłopca i on potwierdził: „Tak, matko (do bratowej Swamiego)! To ja dałem te pieniądze.” Ale ona jemu też nie uwierzyła i powiedziała: „Ty też kłamiesz.” Zabrała wszystkie pieniądze i znów zostałem bez grosza.
Przyszli do Mnie wszyscy chłopcy z Mojej klasy ubrani w nowe mundurki khaki i chcieli, żebym jechał z nimi do Pushpagiri. Ponieważ nie byłem w stanie jechać z nimi, udałem, że boli mnie brzuch i dlatego nie mogę jechać. Gdybym powiedział im, że mam gorączkę, łatwo by się zorientowali, dlatego wymyśliłem tę wymówkę. Chłopcom było bardzo smutno, ale odjechali do Pushpagiri. Tego samego wieczora, w świetle księżyca, sam wybrałem się do Pushpagiri. Przeszedłem całą odległość i dotarłem do Pushpagiri wcześnie rano.
Ponieważ przeszedłem dużą odległość, byłem zmęczony i chciało mi się pić. Ale nigdzie w pobliżu nie było wody. Jednak był tam obmurowany zbiornik, w którym było trochę wody używanej do kąpania krów i bawołów. Chociaż woda była bardzo brudna, nie miałem wyboru, więc umyłem w niej ręce i twarz, a także wypiłem trochę, by ugasić pragnienie. Zauważyłem, że w pobliżu na kamieniu ktoś zostawił monetę o wartości jednej anny (jedna szesnasta rupii) oraz paczkę bidi (krajowe papierosy). Nie miałem do czynienia z papierosami, więc połamałem je na kawałki i zakopałem w piasku. Wziąłem monetę i zamieniłem ją na cztery bottu (paisa czyli hinduski grosz). Na targowisku zauważyłem człowieka siedzącego przy drodze z kartami rozłożonymi na tkaninie i zapraszającego przechodniów do stawiania na karty. Gdy koło niego przechodziłem, zaprosił także Mnie, mówiąc: „Jesteś chłopcem szczęściarzem. Chodź, chodź, postaw jakąś sumę na dowolną kartę według własnego wyboru, a ja ci wypłacę podwójną ilość, jeśli wygrasz.” Był to niewątpliwie rodzaj hazardu, ale zacząłem grać. Za każdym razem wygrywałem i otrzymywałem podwójną stawkę. Chociaż ludzie, którzy zebrali się wokół zachęcali Mnie do dalszej gry, przestałem grać, gdy uzyskałem dwanaście anna. Tyle pieniędzy wystarczyło Mi. Nie chciałem więcej, więc opuściłem to miejsce. W głębi serca czułem, że nie powinienem był uciekać się do tego rodzaju hazardu. Wszyscy wiemy, ile Juddhiszthira (najstarszy z braci Pandawów) musiał wycierpieć z powodu grania w kości.
W tamtym czasie jedną dosę (rodzaj naleśnika) można było kupić za jedno dammidi (jedna trzecia bottu). Żyłem o trzech dosach z rana i trzech wieczorem wydając dwa bottu dziennie. Tym sposobem udało mi się pozostać w Pushpagiri. Jednak innym chłopcom nie powiedziałem o Swojej sytuacji i bardzo pilnie wykonywałem Swoje obowiązki.
Ciężki los w Kamalapuram
Wracając z obozu harcerskiego, kupiłem trochę słodyczy, kwiaty i paczki kumkum (cynober) dla swojej bratowej. Gdy dałem jej te kwiaty, ona je wyrzuciła. Odmówiła przyjęcia nawet kumkum, gdy próbowałem jej podarować, gdyż była zła, że musiała nosić wodę podczas Mojej nieobecności. Mój starszy brat, Seszama Radźu, który wyjechał na szkolenie, też w tym czasie wrócił. Gdy przyszedłem do domu, kreślił jakieś linie przy pomocy linijki. Ponieważ Moja bratowa poskarżyła się mu na Mnie, wpadł w furię i uderzył Mnie linijką w rękę. Uderzył tak mocno, że linijka pękła na trzy części a Moja ręka spuchła. Nikomu o tym nie powiedziałem, rękę zaś owinąłem bandażem zrobionym z wilgotnej szmatki. Następnego dnia Seszamie Radźu zmarł syn. Wysłał telegram do griham abbaji (głowa rodziny, ojciec Swamiego), wzywając go do natychmiastowego przyjazdu. Ten otrzymał telegram w Bukkapatnam, gdzie przebywał, aby na targu zrobić jakieś zakupy. Otrzymawszy telegram, pośpieszył do Kamalapuram wprost z Bukkapatnam. Pocieszył członków rodziny, a potem spytał, dlaczego mam spuchniętą i zabandażowaną rękę. Próbowałem odpowiedzieć wymijająco, tak jakby nic się nie stało. Powiedziałem, że lekko Mnie boli z powodu pęcherza na dłoni i dlatego owinąłem ją bandażem.
W sąsiednim domu mieszkała kobieta, która powiedziała graham abbaji, ile doznawałem cierpień. Do Moich codziennych zadań w domu należało noszenie wody ze studni, zarówno rano jaki i wieczorem, grzanie wody na kąpiel, przygotowywanie kawy dla Seszamy Radźu i jego żony oraz wykonywanie rozmaitych innych prac. Musiałem wstawać o trzeciej nad ranem, by wykonać te prace i zdążyć do szkoły. Kiedykolwiek spóźniłem się z przyniesieniem wody ze studni, brat i bratowa krzyczeli na Mnie: „Jesteś młody. Powinieneś biegać. Dlaczego się spóźniasz?” Ale Ja nie zwracałem na to uwagi, myśląc: „W jaki sposób ich krzyki mogą na Mnie wpływać? Niechaj mówią, co chcą. Cokolwiek powiedzą, rozpływa się w powietrzu.” Z takimi odczuciami wykonywałem Swoje zadania jak zwykle. Wszystkie prace, które wykonywałem w domu zostały przerwane, gdy udałem się do Pushpagiri. Ludzie w sąsiednich domach byli bardzo dobrzy i odnosili się do Mnie z czułością. Bardzo lubili kiedy śpiewałem.
Wieczorem griham abbaji zabrał Mnie na zewnątrz pod pretekstem wyjścia za potrzebą. W tamtym czasie nie było lamp elektrycznych, dlatego towarzyszyłem mu z latarnią i dzbankiem wody. Po przejściu pewnej odległości postawiłem latarnię i dzbanek na ziemi. Gdy chciałem wrócić, on ujął Mnie za rękę i z bólem powiedział: „Sathya! Czy ja kiedykolwiek cię biłem przez te wszystkie lata? A tu codziennie wystawiają cię na wiele cierpień. Dopóki człowiek żyje, może zarobić na życie nawet sprzedając sól. Wyjedźmy z ich domu i wracajmy do Puttaparthi.” Próbowałem go uspokoić, mówiąc: „Byłoby niewłaściwe z Mojej strony opuścić ich dom teraz, gdy są pogrążeni w smutku po śmierci syna. Ty możesz jechać teraz, a ja przyjadę później.”
Griham abbaji wrócił do Puttaparthi i wszystko, co tu widział, opowiedział griham ammaji (matce Swamiego). Griham ammaji na wieść o trudnym Moim położeniu zapłakała i powiedziała: „Sathya jest bardzo dobrym chłopcem. Nigdy nie uderzyłam go nawet jeden raz. Jakże smutne jest, że ten niegodziwiec bije go z powodu skarg żony! Natychmiast przywieź Go z powrotem.” Wtedy griham abbaji powiedział: „Jeśli nawet tam pojadę, Sathya nie posłucha mnie.” Dlatego wysłał telegram: „Matka poważnie chora, przyjedź natychmiast.” Ale Ja wiedziałem, że nic się nie stało. Ponieważ jednak griham abbaji wysyłał do Mnie listy, abym natychmiast przyjechał, w końcu wróciłem do Puttaparthi. Zaraz jak dotarłem do domu, griham ammaji chwyciła Mnie za rękę i spytała z wielką troską: „Na twojej ręce ciągle jest opuchlizna – czy boli?” Na spuchniętą rękę zaraz zaaplikowała domowe lekarstwo. Wszyscy w domu płakali, widząc w jakim jestem stanie. Ale Ja próbowałem ich uspokoić, mówiąc, że nie ma się czym przejmować i że wszystko będzie dobrze. W wakacje Seszama Radźu przyjechał do Puttaparthi. Zarówno matka jak i ojciec surowo go zbesztali, mówiąc: „Nie zasługujesz nawet na posiłek w tym domu. Zabrałeś tego chłopca ze sobą aby mógł się uczyć, a torturowałeś go. Co to za nauka?”
Początek boskiej misji w Uravakondzie
Gdy Seszama Radźu został przeniesiony do Urawakondy, znów przyjechał do Puttaparthi i przekonał griham abbaji i griham ammaji, aby wysłali Mnie do szkoły średniej w Urawakondzie na dalszą naukę. W szkole w Urawakondzie wszyscy nauczyciele byli bardzo dobrzy. Thammiraju i H.S. Venkataramana bardzo Mnie kochali; zwykli nawet zapraszać Mnie do swoich domów. Ale nie tylko ci dwaj – wszyscy nauczyciele w tej szkole okazywali Mi dużo czułości. Ponieważ umiałem śpiewać i miałem melodyjny głos, kiedyś poprosili Mnie, abym zaśpiewał piosenkę podczas pewnej uroczystości. Zaśpiewałem piosenkę o życiu w Urawakondzie. Wszyscy nauczyciele chwalili Mnie i gratulowali śpiewu. Później poprosili, abym prowadził codzienne poranne modlitwy na zgromadzeniach szkoły. Oto modlitwa, którą zwykłem śpiewać:
Z chwili na chwilę rozbrzmiewa wezwanie Twojej trąbki;
Słysząc Twoje wspaniałomyślne słowa
Hindusi, buddyści, dźainiści,
parsowie, muzułmanie i chrześcijanie
Przychodzą do Twojego tronu, ze
wschodu i zachodu
Tworząc girlandę miłości.
Bądź pozdrowiony Ty, który jednoczysz
całą ludzkość!
Bądź pozdrowiony Ty, który dzierżysz w
dłoniach los Bharatu (Indii)!
Bądź pozdrowiony! Bądź pozdrowiony!
(Pieśń w sanskrycie)
W czasie spotkania modlitewnego nauczyciele ze szkoły zwykle stali po obu Moich stronach i ronili łzy wzruszenia pod wpływem Mojego śpiewu. Pewnego dnia postanowiłem opuścić szkołę i oświadczyłem: „Nadszedł czas, abym rozpoczął Moją misję i głosił Moje przesłanie.” Kiedy nauczyciele i uczniowie dowiedzieli się o Mojej decyzji opuszczenia szkoły, wszyscy zaczęli płakać. Dyrektor szkoły, Lakshmipathi ogłosił dzień wolny od zajęć.
Następnego dnia jeden z chłopców, muzułmanin, został poproszony o prowadzenie modlitwy. On też był dobrym śpiewakiem. Ale kiedy wszedł na scenę, aby prowadzić modlitwę, zaczął płakać, nie mogąc znieść oddzielenia ode Mnie. Od tamtego dnia zaniechano modlitwy podczas porannego zgromadzenia. W to miejsce dyrektor szkoły zwykł wygłaszać krótkie przemówienie. W czasie, gdy przerwałem naukę, byłem na trzecim roku (w ósmej klasie). Ale ludzie, którzy ze Mną rozmawiali, byli zaskoczeni Moją wiedzą i sądzili, że posiadam jakiś wysoki tytuł. Potrafiłem też pisać bardzo dobre wiersze. Jednak bardzo mało mówiłem i przez większość czasu zachowywałem milczenie.
Wszyscy są dziećmi Boga
Również po powrocie do Puttaparhi przez większość czasu zachowywałem milczenie, milczałem nawet w domu. Chodziłem albo nad brzeg rzeki Ćitrawati i spokojnie tam siedziałem, albo siedziałem na szczycie wzgórza obok Ćitrawati.
Wielu ludzi, w tym także dzieci z Uravakondy i pobliskich wsi, zaczęło przyjeżdżać furmankami ciągnionymi przez bawoły, aby Mnie zobaczyć. Nazywali Mnie „Sai Baba.” Subbamma zwykle podawała im wszystkim pożywienie. Była szczęśliwa usługując tym dzieciom, sądziła bowiem, że są to koledzy Swamiego z klasy.
Swami w 1945 roku
Od tamtego czasu sława Swamiego zaczęła się rozchodzić daleko. Pewnego razu przyjechał swoim samochodem maharadźa Majsuru, Jayachamaraja Wodeyar. Ponieważ droga dochodziła tylko do Bukkapatnam, zostawił tam swój samochód i przyjechał do Karnatanagepalli zaprzęgiem wołów, a stamtąd przyszedł pieszo do Puttaparthi. Powiedział do Mnie: „Swami! Dlaczego mieszkasz tu znosząc tyle niewygód? Przenieś się, proszę, do Majsuru. Zbuduję dla Ciebie wielką rezydencję.” Odpowiedziałem mu: „Drzewo musi rosnąć tam, gdzie zostało zasadzone. Jeśli będziesz przenosił je z miejsca na miejsce, nie przetrwa. Dlatego należy pozostawać tam, gdzie się urodziło.” Ten maharadźa był wielkim wielbicielem. Codziennie rano i wieczorem zwykł chodzić do świątyni Chamundeswari. Śpiewał też pieśni na cześć bogini Chamundeswari.
Po pewnym czasie maharadźa Majsuru ponownie odwiedził Puttaparthi. Widząc trudności jakie napotykają przyjeżdżający tu ludzie, poprosił władze rządowe o zbudowanie drogi do Puttaparthi. Zaoferował sfinansowanie tego przedsięwzięcia. Do wykonania pomiarów w ramach tego projektu rząd wynajął głównego inżyniera nazwiskiem Tiruvannai Iyengar. Inżynier robił pomiary jeżdżąc zaprzęgiem wołów. Stwierdził, że Ćitrawati otacza wioskę z trzech stron a czwarta nadaje się na ułożenie drogi. W związku z tym przewidziano położenie smołowej drogi do Puttaparthi bez przecinania rzeki Ćitrawati. W końcu powstała bezpośrednia droga, którą ludzie mogli dotrzeć do mandiru (świątyni).
Kiedy drogę już zbudowano, do Puttaparthi zaczęli przyjeżdżać różni ludzie, w tym radźa Barody, radźa Bobbili, radźa Venkatagiri. Wielu z nich przywoziło ze sobą namioty i w nich mieszkali. Przyjechał tu też brat radźy Trivandrum. Był reżyserem filmowym.
Ludzie z wiosek wokół Puttaparthi zaczęli mówić: „Czy
Swami należy tylko do radźów i maharadźów, a do nas już nie?” Zwykłem
uspokajać wieśniaków słowami: „Wszyscy są Moimi wielbicielami i nie czynię
żadnych różnic.” Wszyscy są Moi.
Wielu z tych radźów zbudowało domy dla wielbicieli i zapewnili im liczne udogodnienia. Później, do Puttaparthi zaczął przyjeżdżać i uczestniczył w wielu uroczystościach premier stanu Andhra Pradeś, dr Bezawada Gopala Reddy[1].
To on inaugurował tutejszy Szpital Ogólny. Stopniowo rosła liczba ludzi przybywających do Puttaparthi. W miarę wzrostu liczby ludzi nawet ci radźowie i maharadźowie, którzy wcześniej byli blisko Swamiego, stracili Jego bliskość.
23.05.1954 Swami inauguruje budowę szpitala ogólnego w Puttaparthi
Szpital ogólny w Puttaparthi – blisko aszramu