numer 47 - lipiec-sierpień-wrzesień 2009
‘Węgry’ dla Jego Miłości
Doświadczenia z pobytu w Prasanthi zebrane przez czterech pokornych i oddanych Węgrów
źródło: http://media.radiosai.org/Journals/Vol_06/01Apr08/07-Hungary.htm
W grudniu 2007 roku około 180 gorliwych i oddanych wielbicieli z Węgier wybrało się na pielgrzymkę do Prasanthi Nilayam. Dla wielu była to pierwsza wizyta. Niektórzy zdecydowali się na nią, kiedy Swami pozwolił im poczuć Swoją obecność - na własny, tajemniczy sposób. Inni, po usłyszeniu od rodziny i przyjaciół cudownych historii o Jego miłości. Zaledwie kilku przyjechało tutaj po raz drugi i trzeci, pragnąc ponownie przeżyć błogość przebywania w fizycznej obecności Bhagawana. Grupa z oddaniem przygotowywała wspaniały zbiór pieśni, aby zaprezentować ją Panu. Chóralne próby w Prasanthi zjednoczyły ich w Jego miłości.
Zaczniemy od historii 46-letniego Laszlo Daloki. Oto cud boskiej miłości, którego doświadczył i o którym nam opowiedział swoimi własnymi słowami:
Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło
Nie miałem rodzeństwa. Byłem jedynakiem i niechcianym dzieckiem. Od samego początku wywoływałem w domu konflikty. Nie było dnia, żeby między mną i rodzicami nie doszło do sprzeczki. Uciekałem z domu, pragnąc się ukryć. Ojciec był człowiekiem agresywnym i nie miał oporów, żeby mnie ranić fizycznie. Jako młodzieniec kochałem Boga i nigdy nie zrozumiałam, dlaczego rodzice nie interesują się Nim. Trudno mi było rozwiązać ten problem. Jednak mama bardzo mnie kochała i starała się mnie bronić. [Jest teraz ze mną w Prasanthi Nilayam. Oboje chcielibyśmy pozostać tutaj na zawsze!]
W wieku 30 lat przeżyłem ciężki wypadek. Dotychczas żyłem jak wszyscy wokół mnie – zaspokajałem swoje pragnienia i szukałem szczęścia na zewnętrz. Później zapadłem na dziwną chorobę. Coraz gorzej słyszałem. Poddałem się wielu operacjom. Podczas jednej z nich lekarz popełnił błąd i przeciął mi nerwy słuchowe. Zupełnie ogłuchłem. Było to rok 1991. Popadłem w depresję, myślałem że oszaleję, chciałem popełnić samobójstwo. Straciłem wszystkich przyjaciół. Nic mnie nie interesowało. Czułem się niepotrzebny. Narastała we mnie agresja i niszczyłem w domu każdą miłą chwilę. Potem się ożeniłem i adoptowaliśmy 8-letniego chłopca. Wykonywałem drobne prace i zawsze trzymałem się z dala od ludzi. Nie chciałem niczyjej pomocy. To żona i syn stali zawsze u mego boku. Trzy lata temu (2004 r.) znalazłem się w wielkich kłopotach finansowych. Musiałem spłacić wiele długów. Niemal straciłem odziedziczone po matce mieszkanie. Nie miałem przyjaciół, do których mógłbym się zwrócić o pomoc. Był to moment prawdziwej próby i rozwianych nadziei. Pomyślałem, że te przeżycia muszą mieć jakieś znaczenie. Chciałem wiedzieć, dlaczego los jest dla mnie taki okrutny. Zacząłem przyglądać się uważnie swojemu życiu. Poszedłem do doradcy, który wyjaśnił mi jak ważne jest odnalezienie źródła problemów i zasugerował, żebym się skontaktował z ośrodkiem Sai Baby. W ośrodku Sai wziąłem udział w podstawowym kursie Wartości Ludzkich oraz w kursie samoświadomości. Dużo dowiedziałem się o Sai Babie i Jego naukach. Usłyszałem także, że grupa węgierska była na pielgrzymce u Sai Baby i że życie tych ludzi uległo ogromnej poprawie po otrzymaniu Jego błogosławieństwa. 3 stycznia 2006 r. przygotowywała się do wyjazdu kolejna grupa. Udało mi się znaleźć pracę i zarobić wystarczająco dużo pieniędzy, żeby przyłączyć się do wyjeżdżającej grupy. W taki sposób po raz pierwszy pojechałem zobaczyć Babę. Kiedy wysiadłem z samolotu w Bangalore, poczułem jakie to niezwykłe miejsce. A kiedy znalazłem się w Puttaparthi, uznałem, że śnię. Wypełniła mnie radość. Zadzwoniłem do rodziny na Węgrzech, żeby podzielić się z nimi tą radością, lecz oni nie mogli pojąć, dlaczego pobyt w Prasanthi Nilayam, tak na mnie podziałał. Przeczytałem książkę „Jedność jest boska” i zrozumiałam kim jest Bóg. Wiedziałem, że mogę odczuć Jego obecność.
Ach! Jego magiczny podarunek!
W czasie tego pobytu grupa węgierska, złożona ze 168 osób, otrzymała interview w hali bhadżanowej, a ja błogosławioną okazję siedzenia w pierwszym rzędzie, niemal tuż przed Swamim. Swami zapytał mnie jak się nazywam, a ja Mu odpowiedziałem. Bhagawan ujął moją dłoń i stworzył wibhuti. Wsypał do niej święty popiół i powiedział, że powinienem przez kilka dni wkładać go do uszu a wszystko będzie dobrze. Rozmawiał ze mną za pośrednictwem tłumacza (który mówił głośno). Z powodu głuchoty nie słyszałem głosu Sai Baby, ale czułem, co do mnie mówi. Po tej nocy stało się coś nadzwyczajnego. Następnego ranka obudziłem się i usunąłem z uszu wibhuti, żeby założyć aparat słuchowy. Nosiłem go, chociaż nie na wiele się przydawał, ponieważ przekazywał tylko głośne dźwięki. Włączyłem go, włożyłem do uszu i natychmiast wyjąłem. Dźwięki były zbyt donośne! Przestawiłem aparat na najcichszy odbiór, a potem zupełnie go zdjąłem. Ku mojemu zdziwieniu, nadal wszystko doskonale słyszałem! Pobiegłem zadzwonić do mamy. Pragnąłem jej powiedzieć, że odzyskałam słuch. Rozmawiałem z nią i wszystko słyszałem. Byłem w ekstazie. Od tamtej pory minęło kilka lat i wciąż słyszę jej głos. Otrzymałem nowe życie. Zrozumiałem, że powinienem całkowicie je zmienić. Chciałem poprawić stosunki z ludźmi, lepiej rozumieć nauki Sai Baby i pojąć cel ludzkiej egzystencji.
Po tym błogosławionym interview siedziałem w mandirze. Nagle mój umysł zaczął się napełniać przepięknymi myślami, tworzącymi poemat. Nie wiedziałam skąd płyną, ale byłem ogromnie przejęty. Wybiegłem, złapałem pióro i papier i zapisałem je wszystkie. Później Węgierska Organizacja Sai opublikowała je w swoim oficjalnym czasopiśmie.
Nieunikniona transformacja
Kiedy wróciłem do domu, moje życie zmieniło się o 180o. Wszystko uległo poprawie – stosunki w rodzinie, relacje z ludźmi, sytuacja finansowa. Życie stało się bogatsze. Lekarze, którzy wykonali tamtą fatalną operację oświadczyli mi, że nie odzyskam słuchu, ponieważ uszkodzeń nie można naprawić. Poszedłem do kliniki uniwersyteckiej po kolejną opinię i otrzymałem ją: „Jedynie dobry Bóg może panu zwrócić słuch.”
Ludzie pytają mnie, co się stało, że zacząłem znów słyszeć. Mówię wtedy, że słyszę dzięki boskiej łasce i opowiadam im o swoich przeżyciach z Sai Babą. Mój pierwszy doktor mi wierzy, lecz jako profesor medycyny, nie potrafi zrozumieć i wytłumaczyć tej sprawy. Niektórzy lekarze proszą mnie o wibhuti, żeby je zbadać i sprawdzić, czy jest nowym lekiem!
Gdziekolwiek jesteś, jesteś Mój – Baba
Tego roku, po powrocie od Sai Baby, wydarzył się drugi cud. Pewnego dnia pijany sąsiad zaatakował mnie żelaznym drągiem. Zanim drąg zdążył mnie trafić, mężczyzna niespodziewanie upadł – z jakiegoś dziwnego powodu nie był w stanie mnie zranić. Wierzę, że sprawiła to pozytywna energia, która mnie otaczała. W tamtej chwili, pomimo tego co robił, czułem w sercu jedynie miłość i spontanicznie mu ją okazałem. Myślę, że to zmieniło sytuację i ocaliło mnie.
Później w naszej rodzinie doszło do tragedii. Jechałam w odwiedziny do rodziców, kiedy nagle zobaczyłem trumnę. Przyciągała moją uwagę. Kiedy znalazłem się w domu, mój ojciec leżał na łóżku. Powiedział, że jest chory. Sądził, że zaszkodził mu posiłek, który zjadł cztery godziny wcześniej i że wkrótce mu się poprawi. Czuł jednak, że jest w o wiele cięższym stanie. Chciałem pomóc mu wstać, ale wciąż wysuwał mi się z rąk. Kiedy jechaliśmy do szpitala, lekarze nieustannie sprawdzali jego parametry życiowe i odkryli, że coś złego dzieje się z jego mózgiem. W pewnej chwili połowa jego ciała uległa paraliżowi. Po kilku godzinach umarł w szpitalu. Dowiedziałem się potem, że przedawkował leki. Uspokoiła mnie myśl, że ojciec nie chciałby żyć w takim stanie. Nie czułem żadnej urazy do lekarzy, ponieważ zdawałem sobie sprawę, że byli narzędziami w rękach Boga - podobnie jak lekarz wykonujący operację uszną, bez której nigdy bym nie poznał Swamiego i nie doświadczył cudownych zmian. Modlę się do Niego każdego dnia i dziękuję Mu nieustannie za wszystko, co dla mnie zrobił.
To było doświadczenie wznoszące życie na wyższy poziom. Teraz przedstawiamy kolejną historię, opowiedzianą przez starszą panią, Clarę, która po raz pierwszy przyjechała do Swamiego w grudniu 2007 r. Chociaż podróż i pobyt tutaj nie były dla niej łatwe, ze względu na zaawansowany wiek, Clara twierdzi, że fizycznie i duchowo czuje się silniejsza niż kiedyś.
Potęga ducha
Znalazłam się tu po raz
pierwszy. Ze względu na mój wiek, to trudne. Jestem jednak bardzo szczęśliwa.
Moje przeżycia nie rozpoczęły się w Prasanthi Nilayam, lecz pojawiły się tutaj,
w sercu, jeszcze na Węgrzech. Do wyjazdu przygotowywałam się przez miesiąc. Po
przybyciu do aśramu poczułam się jak w domu. Od wielu lat rozmyślałam o Swamim.
Zdecydowałam, że nadeszła pora przyjazdu. Wiem, że ciało istnieje tylko przez
krótki czas i że dusza jest wieczna.
Natknęłam się tutaj na spore trudności. Na przykład wielogodzinne siedzenie, które wyłamuje mi kostki u nóg. Dzięki niemu pokonałam jednak opór w proszeniu o pomoc. Wiedziałam, że gdybym tego nie robiła, podsycałabym ego. To była jedna ze spraw, które musiałam zmienić. Kiedy siedzę spokojnie przed darszanem, myśląc o Swamim i wizualizując Jego postać, mój duch wznosi się ponad fizyczne niewygody. Przystąpiłam do chóru, żeby być bliżej Niego. Podczas prób usilnie myślę o Swamim, inaczej podchodzę do życia i moja dusza szybuje w górę. Przebywanie w grupie zbliżyło mnie do Niego. Jeszcze przed przyjazdem czułam dla Swamiego wielkie oddanie, ale kiedy zobaczyłam Go po raz pierwszy, pokochałam Go mocniej niż kiedykolwiek. Gdybym musiała wyrazić, kim jest dla mnie Swami, odpowiedziałabym opisującą Go pieśnią: „Głęboko w swoim sercu i duszy odnajduję Istotę wolną od formy”. Czuję to bardzo mocno, lecz nie potrafię tych uczuć wyrazić słowami.
Ta historia ma szczęśliwe zakończenie. Szłam do pokoju, czując silny ból w kostce. Towarzyszyłam pani, która źle widzi. Pomagając sobie nawzajem, rozmawiałyśmy o Swamim. I nagle ból znikł.
Naszym trzecim rozmówcą z Węgier był młody człowiek, Imre, który także ujrzał Swamiego po raz pierwszy w grudniu 2007 r. Jak wpłynął na niego Bhagawan? Imre opowiada:
Poznałem Swamiego trzy lata temu. Później usłyszałem o grupie udającej się na pielgrzymkę do Puttaparthi. Szczęśliwie znalazło się dla mnie miejsce i miałem cudowną podróż. Pierwsze dni były trudne, ponieważ chorowałem. Ponadto rozbolały mnie plecy od wielogodzinnego siedzenia w szli darszanowej. Ale kiedy po raz pierwszy zobaczyłem Swamiego i doświadczyłem Jego bezbrzeżnej miłości, wiedziałam, że moja decyzja, aby odwiedzić Prasanthi, była dobra. W czasie naszego drugiego darszanu Swami zabrał od nas wszystkie listy, a ja płakałem przez 15 – 20 minut. Odczuwam Jego nieustanną miłość i łaskę.
Jego przyciągająca uwagę obecność
Często podczas darszanu czułem cudowny zapach. Nie umiem go opisać. Miałem wrażenie, że ktoś mnie obejmuje. Czułem, że się oczyszczam.
Na początku chodziłem
własnymi drogami, nie chciałem należeć do grupy. Sam toruję sobie w życiu
drogę. Wszystko robię po swojemu. Nieźle zarabiam i odnoszę spore sukcesy.
Ale podczas prób śpiewania zrozumiałem, że powinienem stać się częścią grupy. W grupie
czuję siłę jedności. Chociaż zwykle postępuję tak jak chcę, grupa wzbudziła we
mnie pragnienie służenia.
Kocham Babę. A kiedy patrzę w oczy wielu obecnych tutaj osób, dostrzegam w nich odbicie Jego bezgranicznej miłości. Pragnę, żeby to uczucie pozostało we mnie żywe. Gdybym mógł, zostałbym tutaj dłużej. Mimo to wrócę szczęśliwszy i bogatszy w cudowne doświadczenia. Chociaż muszę wyjechać, wypełnia mnie ogromna wdzięczność.
A oto inne wzruszające osobiste doświadczenie, opisane przez młodą kobietę, Cecylię, która również przyjechała po raz pierwszy do Bhagawana w 2007 r. Cecylia widziała Pana i doświadczyła Jego obecności przed spotkaniem na planie fizycznym. Co poczuła spotykając Go w Prasanthi? Oto, co powiedziała:
To moja pierwsza wizyta. Planując ten wyjazd czułam, że jadę do domu. Po dotarciu tutaj pomyślałam: „Tak! Jestem w domu, jestem tutaj!” To cudowne uczucie przenikało moje serce, życie i duszę. Po raz pierwszy usłyszałam o Swamim 10 lat temu. Wtedy nie byłam gotowa i nie zainteresowałam się Nim. Od dzieciństwa w moim sercu przebywa Pan Jezus. Kilka lat temu zaczęłam studiować w szkole ezoterycznej i dowiedziałam się więcej o Babie oraz o Jego naukach. Rok temu wróciła z Prasanthi Nilayam duża grupa bhaktów. Została ona pobłogosławiona interview i pięknymi przeżyciami. Po usłyszeniu ich świętej historii zrozumiałam, że ja również pragnę się do Niego zbliżyć. Wkrótce potem stałam na balkonie i poczułam, że przyszedł Swami i wniknął w moje serce. Postać Swamiego widziałam bardzo wyraźnie, patrzył mi prosto w oczy. Czułam również dotyk Jego włosów, jak gdyby naprawdę tam był. To było bardzo rzeczywiste doświadczenie.
Podczas pierwszego darszanu widziałam Swamiego z daleka i byłam odrobinę rozczarowana, ponieważ nie odczuwałam Jego obecności tak silnie jak wtedy na balkonie. Jednak następnego dnia, kiedy siedziałam w sali bhadżanowej, czekając na Swamiego i na śpiew, bardzo mocno poczułam Jego osobę, zanim się jeszcze pojawił. Nie mogę wytłumaczyć tego uczucia.
W moim pojęciu naśladowanie Chrystusa i przyjazd do Baby, nie kłócą się ze sobą. Czuję w sercu, że wszystko jest jednością, że istnieje jedynie Bóg.
Swami zakończył mój 6-letni okres bezrobocia. Pracuję w aptece i opowiadam o Nim każdemu, kto chce słuchać. Chciałam również mieć męża. Po tym kiedy dowiedziałam się o Swamim, kiedy czytałam Jego dyskursy i myślałam o Nim, spotkałam partnera. Jestem bardzo szczęśliwa.
Od kiedy lepiej rozumiem kim jest Swami i czym są Jego nauki, mam silniejsze poczucie własnej godności. Jestem pewniejsza siebie. Nauczyłam się walczyć o siebie i o swoje przekonania oraz o tych, którzy potrzebują pomocy. Swami jest Bogiem – nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości!
Drogi czytelniku, materiał jaki Ci przedstawiliśmy w tej krótkiej kompilacji ukazuje Pana zmieniającego ludzkie życie na miliardy sposobów. Chociaż do Prasanthi przyjechało 180 Węgrów, rozmawialiśmy jedynie z kilkoma przypadkowo wybranymi osobami. W sercu każdego wielbiciela znajduje się opowieść, która mogłaby poruszyć tysiące innych serc. Taka jest nieodgadniona chwała Sai!
Próby chóru węgierskiego
Z http://media.radiosai.org/Journals/Vol_06/01Apr08/07-Hungary.htm-kwiecień-2008 r. tłum. J.C.
powrót do spisu treści numeru 47 - lipiec-sierpień-wrzesień 2009