Albert Einstein 

numer 44 - październik-listopad-grudzień 2008

Ojciec chrzestny Einstein i Awatar Baba

Mark R. Abrams

Vermont, USA

źródło: http://media.radiosai.org/Journals/Vol_03/03MAR01/eandb.htm

 

Drogi czytelniku!

Gdzieś około 15-ego lutego do radia H2H wpłynął dokument pana Balwanta Bhaneja pod tytułem ‘Rewizyta u Einsteina’. Obejrzeliśmy dołączone do niego referencje i odkryliśmy w nich odwołanie do artykułu w Sanathana Sarathi! To nas zainteresowało, podjęliśmy poszukiwania i w wydaniu z 1992 r. odnaleźliśmy dwuczęściową publikację Marka R. Abramsa, którego ojciec, jak się okazało, był osobistym lekarzem Einsteina! Zastanawialiśmy się, dlaczego Swami zwrócił nam na nią uwagę właśnie teraz. Po dalszych badaniach dowiedzieliśmy się, że 14 marca wypadają urodziny tego wielkiego uczonego! Dziwne są drogi Pana!

Oto pierwsza część publikacji. Następna ukaże się w kolejnym wydaniu H2H. Mamy nadzieję, że sprawi wam radość…

„Wraz z wiedzą przyrodniczą człowiek musi posiąść skromność, dyscyplinę i dobry charakter.

 Sathya Sai Baba

„Jeśli pragniesz, żeby praca twojego życia była użyteczna dla ludzkości, nie wystarczy, że zrozumiesz nauki stosowane. Głównym celem całego technologicznego wysiłku musi być troska o samego człowieka. Każe ona upewnić się, że rezultaty naukowych przemyśleń będą dla niego błogosławieństwem, a nie przekleństwem.

- Albert Einstein

Albert Einstein był moim ojcem chrzestnym i przyjacielem naszej rodziny. W miarę mijania lat coraz lepiej rozumiałem tego wielkiego człowieka i duchowe implikacje jego pracy. Był naukowym gigantem, który uprzytomniwszy sobie jednolitą naturę rzeczywistości, potrafił w pewnym stopniu wyrazić ją matematycznie. Prywatnie, był osobą głęboko uduchowioną. Pełen pokory i współczucia dla ludzkości, skupiony na Bogu – zgodnie z tym, czego naucza nas Baba – stanowił przykład szczęśliwego człowieka.

Albert Einstein był przykładem niezwykłego typu badacza, tak bardzo potrzebnego współczesnemu światu. Takich badaczy wypuszcza Uniwersytet Bhagawana. Pod czułą opieką Swamiego stają się naukowcami w pełnym tego słowa znaczeniu, których celem jest dobro społeczeństwa, a nie zaspokajanie egoistycznych dążeń. Rozważają w jaki sposób ich praca wpłynie na ludzi i na środowisko. Są naukowcami, którzy łączą świadomość duchową z treningiem umiejętności. Przodują w różnych dziedzinach wiedzy.

Trzech świeżo upieczonych doktorów fizyki z Uniwersytetu w Puttaparthi przeżyło niezwykłe doświadczenie. Ich prace zostały opublikowane w amerykańskim czasopiśmie naukowym, w tym samym roku, w którym, uzyskali dyplom z rąk Bhagawana! Pewni, że Bóg jest źródłem wszelkich zjawisk i wiedzy, doszli do wniosku, że najlepszym sposobem zrozumienia wszechświata jest badanie Stwórcy.

Einstein był właśnie tego typu uczonym i wyznawał podobne zasady. Jego nadrzędnym celem było zrozumienie „jak myśli Bóg”. Poświęcił życie na zdobycie „wiedzy o ostatecznej, niezmiennej Zasadzie, stanowiącej podstawę stale przekształcającego się, iluzorycznego świata.”

W pierwszej części artykułu powołuję się na wspomnienia rodzinne. W drugiej przytoczę pewne myśli Einsteina na temat nauki, duchowości, wykształcenia i charakteru oraz zrelacjonuję, co Swami powiedział o tym uczonym podczas niedawnego interview. Chociaż Einsteina głęboko zasmucał zakrawający na ironię fakt, że niektóre z jego prac posłużyły do stworzenia broni nuklearnej, to sądzę, że ilustrują one także duchową prawdę. Zamknę artykuł rozważaniami, czy pewne badania, jakie przeprowadził, mogą być dla nas użyteczne. Czy staną się jednym z narzędzi do niszczenia iluzji i czy ułatwią nam akceptację niewidzialnej Atmy jako fundamentalnej prawdy o życiu.

W 1938 r. mój ojciec, dr Henry Abrams, podjął w Princeton w New Jersey, praktykę ogólną. W rok później wyjechał stamtąd lekarz opiekujący się profesorem Einsteinem, jego córką Margot i sekretarką Heleną Dukas. Pragnął poszerzyć swoje umiejętności. Przedtem jednak odwiedził mojego ojca i zapytał, czy zechciałby zająć się jego pacjentami. Ojciec zgodził się z radością. Opiekował się Einsteinem i pozostałymi osobami aż do wybuchu II wojny światowej.

Ojciec chrzestny Einstein 

Podczas wojny ojciec stacjonował w mroźniej, niegościnnej Grenlandii. On i Einstein pisywali do siebie. Pewnego razu ojciec otrzymał od Einsteina list z sugestią, że powinien wykorzystać ten czas na kontemplację i przygotowania do specjalizacji. Ojciec posłuchał rady i gdy wrócił do Princeton, okazało się, że jest jedynym okulistą w mieście. Kiedy w 1949 r. przyszedłem na świat, zapytał profesora – Einstein lubił być tak nazywany – czy zgodzi się zostać moim ojcem chrzestnym. Zgodził się. Zgodnie z żydowską tradycją, trzymał mnie podczas rytuału obrzezania. Nie miał wtedy ze mną wielkiego kontaktu, ale w późniejszych latach wywarł ogromny wpływ na moje życie. Co więcej, ponieważ na Zachodzie ojciec chrzestny uważany jest za duchowego przewodnika dziecka, profesor Einstein został pierwszym z wielu guru jakich miałam w życiu. Wszyscy oni prowadzili mnie do Bhagawana.

Einstein umarł gdy miałem sześć lat. Nie zachowałem o nim wielu wspomnień. Pamiętam, że miał bardzo przyjemny śmiech i że lubił się śmiać. Na moje czwarte urodziny zaprosił nas na małą uroczystość. Wujek skorzystał z okazji, by zrobić zdjęcie profesorowi i mnie gdy oglądamy przyniesione przez sekretarkę prezenty: chatę z drewnianych bali i torbę pełną czekoladowych złotych monet. Przyciągały one całą moją uwagę. Profesor Einstein zajął się składaniem chaty. Ciekawe, że kiedy dorosłem i zrobiłem odbitki ze wszystkich negatywów, odnalazłem wśród nich fotografię mojej mamy pochylonej nad profesorem i pokazującej mu, jak połączyć ze sobą końcówki bali. Oczywiście będąc tak młodym, nie miałem pojęcia, że przebywanie w towarzystwie tego miłego starszego pana było czymś niezwykłym. Dopiero w koledżu zacząłem doceniać przywilej bycia jego chrześniakiem i rozumieć, jakie znaczenie miały jego prace.

Medytację odkryłem w wieku 20 lat. W miarę posuwania się tą drogą, zacząłem się intensywnie zastanawiać, co połączyło mnie z tak oświeconą duszą.

Einstein i Gita 

Baba odnalazł mnie gdy miałem 23 lata. Jak możecie sobie wyobrazić, traktowałem pierwszą wyprawę do Bhagawana jako jedną z wielu okazji, które pomogą mi odkryć relację z moim ojcem chrzestnym. Nie dziwiło mnie, że podczas tej i następnych podróży lile[1] Swamiego były na porządku dziennym. Baba, wytrawny przewodnik, podczas naszej pierwszej wizyty w Indiach przygotował mojej żonie i mnie wiele niespodzianek. Pragnęliśmy być tam gdzie On, a ponieważ udawał się do Delhi, Madrasu i Hyderabadu, byliśmy uszczęśliwieni mogąc za Nim podążać.

W Hyderabadzie, podczas dyskursu wygłaszanego przez Babę dla dużego audytorium, zdarzył się bardzo ciekawy incydent. Było gorąco. Właśnie jadłem obiad. Po chwili uzmysłowiłem sobie z przerażeniem, że ogarnia mnie nieprzeparta senność. Zapadając się w nią, przesłałem Panu myśl: „Baba, gdybyś teraz zaczął mówić o Einsteinie, uratowałbyś mnie przed zaśnięciem…” Wiedziałem, że może to zrobić, ale wcale na to nie liczyłem i coraz bardziej pogrążałem się w niebycie. Po minucie podniosłem głowę, gdy śpiewny głos Swamiego, posługujący się telugu, przebił się do mojej świadomości, wymawiając słowo „Einstein”. Obudziłem się. Pochłonęła mnie opowieść o młodym hinduskim fizyku, który podczas spotkania z profesorem starał się pojąć najwyższe osiągnięcia naukowe Zachodu. Swami przytoczył szorstkie słowa, którymi Einstein mu odpowiedział: „Najważniejsze konkluzje do jakich doszedłem są zawarte w waszej Bhagawad Gicie. Proszę szukać tam!” Zdarzenie to ponownie rozpaliło moją ciekawość, co mnie łączy z profesorem. Pożerało mnie pragnienie, aby dowiedzieć się „dlaczego ja?”. Ponieważ tłumaczem Swamiego był fizyk atomowy, podszedłem do niego w nadziei, że mi pomoże. Nie podzielił się ze mną osobistymi doświadczeniami, ale powiedział, że jeśli chcę się dowiedzieć czegoś więcej od Bhagawana, to radzi mi uzbroić się cierpliwość…” Byłem rozczarowany, ale pożegnałem się czując, że otrzymałem bardzo cenną wskazówkę.

W Prasanthi Nilayam 

Niemal w miesiąc później znaleźliśmy się w pokoju interview w Prashanthi Nilayam. Siedziałem na podłodze po prawej stronie Swamiego. Swami rozmawiał z różnymi grupami ludzi. Zauważyłem w kącie Jego przewrócony podnóżek. Przypomniałem sobie jak często go używa i skorzystałem z okazji, żeby wykonać logiczną, choć drobną sewę. Ustawiłem go we właściwej pozycji. Swami to zaakceptował i poczułem się szczęśliwy. Po jakimś czasie rozmowy umilkły. Nikt nie zadawał pytań i Swami też nic nie mówił. Nagle usłyszałem pytanie: „A pan, sir?” Pomyślałem, że może skierował je do mnie. Słowa utknęły mi w gardle. Byłem skrępowany, że zwraca się do mnie wobec całej grupy. Bez wątpienia miałem Go o co zapytać, nawet bez zachęty i oczywiście, była to właściwa chwila, żeby zwrócić się do Swamiego. Minęły dwie lub trzy minuty. Mający swoje podłoże w ego brak pewności siebie powstrzymał mnie od zadania prostego pytania: „Baba, jaki jest mój związek z Einsteinem?” Czułem, że Baba daje mi szansę, lecz ostatecznie ktoś inny nawiązał kolejną rozmowę. Nie mogłem już nic zrobić. Okazja minęła. Wielokrotnie zastanawiałem się, czy nie na zawsze.

To było w 1978 r. W kolejnych latach uczestniczyłem w szczęśliwszych spotkaniach, na których padały ważniejsze niż to pytania. Było OK. Nauczyłem się cierpliwości i zaakceptowałem, że Swami ujawni wszystko, co chcę wiedzieć w najlepszym ku temu czasie.

Po śmierci profesora w 1955 r. pani Einstein i panna Dukes pozostały pacjentkami ojca i przyjaciółkami rodziny. Pamiętały o moich urodzinach, a gdy miałem 13 lat wzięły udział w Bar Mitzvah[2]. Moja mama woziła je czasami po mieście, bo nie miały prawa jazdy.

Czasami tęskniłem za wizytami w domu Einsteina i za jego pracownią. W 1983 r. moja siostra zamierzała wziąć w Princeton ślub. Postanowiłem skorzystać z tej okazji. Tata zadzwonił do pani Einstein i umówił się z nią na spotkanie. Tak więc pewnego zimnego grudniowego dnia on, moja macocha i ja spędziliśmy dwie godziny z tą skromną artystką w salonie domu, w którym mieszkała od niemal pół wieku. Opowiedziała nam o czasach gdy studiowała sztukę w żeńskim klasztorze we Włoszech i pokazała nam prześliczną woskową rzeźbę św. Franciszka, którego darzyła szczególnym uczuciem.

Pracownia Einsteina 
     Podobnie jak podczas spotkania ze Swamim w 1978 r., czułem pewną rezerwę podczas tej rozmowy i nie miałem odwagi zapytać, czy mogę zobaczyć pracownię profesora. To była stara i bardzo krucha kobieta. Nie śmiałem jej fatygować. Wizyta dobiegała końca. Musiałem szybko coś zrobić, jeśli chciałem wykorzystać okazję. Myśląc o Swamim, wyraziłem moją prośbę, a ona odpowiedział z entuzjazmem: „Oczywiście!!” i ruszyła w kierunku schodów. Po drodze minęliśmy sypialnię jej ojca, urządzoną prosto jak klasztorna cela. Potem weszliśmy do pracowni profesora. Wokół ścian biegły półki z książkami, a szerokie okno wychodziło na duży ogród na tyłach domu. Na lewo od okna widokowego wisiały dwa portrety – brodatego żydowskiego mędrca i Mahatmy Gandhiego. Jedną z półek wypełniały oryginalne wydania „Annalen der Physik” („Roczników Fizyki”), czasopisma, w którym Einstein ogłosił teorię względności. Potem, w chwili gdy zauważyłem duży bujany fotel i podnóżek, pani Einstein ‘kazała’ mi w nim usiąść. Czy mogłem jej odmówić? Uśmiechnąłem się do siebie z zadowoleniem, gdyż przypomniałem sobie podnóżek Swamiego i poczułem Jego subtelną obecność. To był znaczący zbieg okoliczności. Zabraliśmy fotografie, jeszcze raz rozejrzeliśmy się po pokoju i wyszliśmy. Później przypomniałem sobie jak Swami mówił, że Einstein miał egzemplarz Bhagawad Gity. Żałowałem, że go nie obejrzałem.

Na ulicy ojciec powiedział nam jak przed laty zabrał swojego szwagra Elliota Montrolla na wizytę, która, według groźnej sekretarki Einsteina, miała trwać trzy minuty. Mój wuj, który po latach został rektorem wydziału fizyki atomowej na Uniwersytecie w Rochester, byłby szczęśliwy mogąc uścisnąć Einsteinowi rękę. Einstein zaprosił ich na kolację. Podziękowali i ostatecznie mój wuj spędził pół godziny przy stole w jadalni profesora, gawędząc i żartując z nim o fizyce, podczas gdy ojciec promieniał ze szczęścia, choć nie rozumiał z ich rozmowy ani słowa.

Służenie ludzkości 
      Ojciec, gdy go niedawno o to zapytałem, powiedział mi, że przez kilka lat co trzy lub cztery miesiące dzwoniła do niego sekretarka Einsteina i pytała, czy mógłby wygospodarować trochę czasu na rozmowę z profesorem. Zawsze ten czas znajdywał, zwłaszcza w pierwszych latach praktyki i szedł w odwiedziny, ponieważ ich rozmowy nie dotyczyły zagadnień naukowych, lecz innych interesujących gospodarza tematów – filozofii, świata i wydarzeń na świecie.

Einstein był prostolinijny i skromny. Zaakceptował i wykorzystał oszałamiającą sławę w jedyny sposób, który miał dla niego sens – służąc ludzkości. Pracował nieznużenie przez całe życie, wzywając do pokoju, wolności i szacunku dla wszystkich ludzi.

Tata wspominał, że starania Einsteina w latach trzydziestych i podczas II wojny światowej, pomogły niektórym Żydom ujść przed represjami nazistów. Przez wiele lat pracował na rzecz powstania Izraela. Gdy ociec poprosił go o udział w zbiórce pieniędzy w Princeton, długo pełnił rolę wiceprzewodniczącego tej akcji. Ojciec uważa się za racjonalnego naukowca i wyważonego sceptyka, który kochając swoją religię i wierząc w Boga, najbardziej ufa temu, co można dotknąć, zobaczyć i zmierzyć.

Wizyta podczas Śiwarathri 

W 1977 r. moja żona Marsha wróciła z podróży do Swamiego. Była obecna na ostatnim publicznym Mahaśiwarathri, podczas którego Swami zmaterializował wibhuti, pokropił audytorium świętą wodą (Ram tirth) i wykreował przedmiot, który profesor Kasturi nazwał „samoświecącym, kryształowym lingamem.

Wkrótce po jej powrocie, Marsza i ja odwiedziliśmy ojca i macochę. Kiedy poprosili ją, żeby opowiedziała im o podróży do Indii, zrobiła to z całym entuzjazmem osoby, która właśnie wróciła z pierwszego trzymiesięcznego pobytu u Awatara. Pokazując zdjęcia Swamiego trzymającego w dłoni promienny lingam, podekscytowana, wyjaśniła staremu lekarzowi w jaki sposób Sai Baba wytwarza w swoim ciele owe niepojęte przedmioty, by potem rok po roku rodzić je ustami ku wielkiej radości wielbicieli. Mówiąc najłagodniej, trudno było mojemu ojcu objąć to myślą czy też zaakceptować.

Nie zdawaliśmy sobie wówczas sprawy, ale tamta rozmowa stanowiła punkt zwrotny w naszych relacjach z rodzicami. Nie mając nawet z daleka do czynienia z kimś takim jak Sai Baba, byli przekonani że ulegliśmy wpływom sprytnego magika i obawiali się o nasz rozsądek. Ich lęki osłabły w miarę upływu lat, gdy przekonali się, że rozwijamy się i nie tracimy kontroli nad życiem.

„Subtelny jest Pan” 

Trzy lata po tej wizycie spotkaliśmy się ponownie. Myszkując w kuchennych szafkach w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia, dostrzegłem komplet pucharków – których nigdy przedtem nie widziałem – z przezroczystego, ciężkiego kryształu. Zaciekawiony, zawołałem do macochy: „Hej, Nona! Skąd macie te kryształowe pucharki?” „To prezent, który twój ojciec otrzymał od dr Śiwalingam.” Odrzekłem tylko „Och!” Tak oto pełen sceptycyzmu doktor, głęboko przekonany, że Pan Śiwa nie jest w stanie stworzyć kryształowego lingamu, otrzymał kryształ od doktora o nazwisku Śiwalingam! I nieświadomie doświadczył tego, co Einstein mógł mieć na myśli, kiedy stwierdził w odniesieniu do tego jak natura ukrywa swój majestat: ‘Dowcipny jest pan’.

Wtedy nawet tego nie skomentowałem. Zrobiłem to dopiero dwa lub trzy lata później.       

 (z „Sanathana Sarathi”, styczeń 1992)

z http://media.radiosai.org/Journals/Vol_03/03MAR01/eandb.htm marzec-2001 tłum. J.C.

powrót do spisu treściu numeru 44 - październik-listopad-grudzień 2008

[1] Lile – gry i zabawy Awatara. Cuda.
[2] Bar Mitzvah - hebrajski termin stosowany dla chłopca, który kończy trzynaście lat. Osiąga on wtedy wiek religijny, podlega obowiązkom i odpowiedzialności. Natomiast termin Bat Mitzvah odpowiada kobietom.
 

Stwórz darmową stronę używając Yola.