numer 43 lipiec-sierpień-wrzesień  2008

źródło: http://media.radiosai.org/Journals/Vol_06/01FEB08/06-sai_seva.htm

 Podróż do Chaco 

Wzruszająca opowieść o bezinteresownej wyprawie po miłość Boga

 Wyobraźcie sobie 1500 kilometrową podróż po wyboistych leśnych drogach, samochodem wypełnionym ponad siedmioma tonami towaru, w słońcu nagrzewającym powietrze do 40 stopni Celsjusza, do rejonu, który z powodu występujących tu susz, ulewnych deszczy  i powodzi nazywany jest

armadillos

‘zielonym piekłem’ lub obszarem ‘nieprzejezdnym’, zamieszkałym przez małpy, tarantule, dzikie świnie, jaguary, gigantyczne armadillos[1], grzechotniki i inne egzotyczne stworzenia. 

       Dla ludzi atak jadowitego węża kończy się zwykle śmiercią, ponieważ do odległego o 60 km ośrodka zdrowia muszą dojść pieszo! W te okolice, zarosłe suchym buszem pokrywającym północną część Argentyny, wybrała się młodzież Sai, aby przeżyć duchową przygodę oraz dostarczyć mieszkającym tam braciom i siostrom niezbędną żywność i ubrania, a co ważniejsze, aby uścisnąć im ręce i otoczyć bezwarunkową, pełną radości miłością.  

Wzruszeni przez ludzi w kłopotach  

Po Pierwszej Konferencji Młodzieży Sai, która odbyła się w stolicy Argentyny Buenos Aires, pełni inicjatywy młodzi ludzie zapragnęli wypraktykować otrzymane nauki i pospieszyć komuś z pomocą. W tym czasie popularne  czasopismo Clarin opublikowało artykuł opisujący niewymowne ubóstwo plemienia Toba, znanego również pod nazwą Qom. Głód, brak wody, zła opieka zdrowotna i nędzne warunki mieszkaniowe odebrały im godność i szacunek do siebie, a nawet zagroziły ich egzystencji. Żyli w Chaco, obejmującej 150.000 km2, w strefie nieużytków, zamieszkałej głównie przez tubylców. Pojawili się na tej ziemi jeszcze przed Hiszpanami.        Młodzi ludzie czuli intuicyjnie, że powinni się z nimi spotkać i obdarzyć ich miłością Pana. Pragnęli nie tylko pomóc tym ludziom materialnie, lecz również chcieli poznać warunki i sposób ich życia. Przedtem jednak musieli znaleźć odpowiedzi na wiele pytań. Nie byli pewni, co wyniknie z ich projektu. Nie mieli pojęcia, do którego lasu w Chaco powinni się udać. W głębi serca byli jednak przekonani, że wszystko wyjaśni się we właściwym czasie, ponieważ są prowadzeni przez niewidoczną, lecz potężną dłoń Pana. 

Dla projektu zapala się zielone światło   

Najpierw zaczęli się spotykać raz w tygodniu, żeby ustalić zakres przedsięwzięcia. Jakiego rodzaju miała to być pomoc? Co jest najważniejsze dla ludu Qom? Kto powinien wziąć udział w wyprawie? Zbierali potrzebne informacje i w ciągu kolejnych tygodni odpowiedzieli na każde nasuwające się pytanie. Czasami musieli zatrzymać się dłużej. Nie czuli jednak zniechęcenia, gdyż byli pewni, że Sai widzi ich serca.

           Po gorących dyskusjach podejmowali drobne decyzje. Cenną zdobyczą tych spotkań było poczucie zrozumienia i jedności, jakie ich ze sobą związało. Nauczyli się słuchać, aprobować i tolerować różnorodne opinie.

Wkrótce potem dotarli do punktu zwrotnego. Zgodnie z boskim planem spotkali Clemente, wodza plemienia Qom, który dawno temu wraz z rodziną opuścił Chaco i powędrował przed siebie pylistymi polnymi drogami. 

     Najpierw przebywał w Santa Fe, potem przeniósł się do Fuerte Apache, niebezpiecznej dzielnicy slamsów w Buenos Aires. Mieszkał w niej od 13 lat. Jego rodzina cierpiała tutaj nie tylko z powodu dyskryminacji i nędzy – do tego jakoś się przyzwyczaili – ale również wskutek przemocy wywieranej przez bandy. Clemente miał dobre serce, zawsze gotowe pomóc innym. Za każdym razem, gdy to było możliwe, wysyłał do swojego plemienia w puszczy niewielką ciężarówkę wypełnioną najniezbędniejszymi rzeczami. Kiedy młodzi ludzie Sai spytali go o potrzeby plemienia Qom, chętnie im o nich opowiedział.  

      Wyjaśnił, że brakuje tam wody oraz że plemiona cierpią na skutek izolacji i braku udogodnień cywilizacyjnych. Ważnym aspektem doświadczeń Clemente, mocno przez niego podkreślanym, było osobiste zaangażowanie i potrzeba budowania mostów porozumienia i przyjaźni, ponieważ Qom potrzebują nie tylko przedmiotów materialnych lecz również ludzkiego dotyku, miłości i uprzejmości. Słowa te poruszyły grupę Sai. Poczuli, że pragną okazać tym ludziom miłość i pomoc. Pozostawały też w pełnej zgodzie z wypowiedzią Swamiego: „Sewa powinna służyć Wszechobecnemu Mieszkańcowi Serc.” Kiedy zobaczyli lud Qom, uprzytomnili sobie: „Swami, Ty jesteś tym Mieszkańcem i manifestujesz się w każdej istocie”.  

Zdobywanie wiedzy o szlachetnym społeczeństwie  

Dzięki obecności Clemente, projekt zaczął nabierać kształtów. Młodzi ludzie dowiedzieli się, że plemię potrzebuje żywności i ubrań. Pewnego wieczoru Clemente przedstawił im świat tubylców, bardzo odbiegający od tego, jaki przedstawiano im w szkole. Poszerzył ten obraz 12 października w ‘Dniu Plemion’. (Ten dzień upamiętnia wyprawę Kolumba na północ, ma jednak wielu przeciwników, ponieważ 150 lat po jego przybyciu do Ameryki z jej powierzchni znikło 85% ludności rdzennej). Wyjaśnił im, dlaczego starszyzna Qom obchodzi 11 października jako ostatni dzień swojej wolności!  

„Lampa jednoczącej miłości, rozpalona przez Swamiego w naszych sercach, świeciła tej nocy bardzo jasno. Wielu braci było głęboko poruszonych ubóstwem ludzi Qom” – wspomina młody wyznawca Baby. Po tym doświadczeniu entuzjazm grupy sięgnął szczytu. Zebrali potrzebne informacje, zorganizowali transport, ustalili sposoby komunikacji i zachęcali wszystkich do udziału w szlachetnym dziele. Miłość do opuszczonych braci Qom zaczęła płynąć bez wysiłku i niepowstrzymanie. Wkrótce przenikała ich dążenia, tak jak nurt przenika rzekę! Sai poruszył ich serca na swój niepowtarzalny sposób. Powoli i pięknie zaczął odsłaniać się boski spektakl miłości.   

Tysiące twarzy miłości  

     W chwili gdy projekt został ukończony, do Ośrodka Sai w Uriarte, przekształconego w sztab operacyjny, zaczęły obficie spływać dotacje. „Czuliśmy, że prawdziwa „Miłość jest wszędzie” – wspomina młody wielbiciel Sai. Najpierw pojawiły się ubrania, Mimo to grupa wciąż martwiła się, czy starczy jej dla wszystkich ludzi z plemienia Qom. Następnie potrzebna im była ciężarówka żywności. Mniejsza jej ilość byłaby znakiem porażki dla grupy i dla ludu Qom. Skąd jednak mieli ją wziąć? I wtedy otrzymali wiadomość, że niedaleko, na przedmieściach Buenos Aires, w Pilar i w Derqui, znajdują się setki kilogramów żywności, czekającej na zabranie przez Organizację Sai i przez jej przyjaciół! Dotknęła ich łaska Pana. „Pokarm miłości” napływał tak wielką falą, że wkrótce nie wiedzieli, gdzie go pomieścić. Ponieważ zbliżały się urodziny Swamiego i ośrodek miał być odnowiony, musieli poszukać miejsca w domach prywatnych – w każdym kącie, na każdym skrawku podłogi, czasami aż pod sufit! Solidarność osiągnęła wielkość góry i grupa przyglądała się ze zdumieniem, jak w tajemniczy sposób pojawia się wszystko, czego potrzebują. Wielkim doświadczeniem była manifestacja miłości tysięcy braci, zjednoczonych we wspólnym dążeniu do celu. Napełniła ich wdzięczność do Pana, który sprawił, że plemię Qom miało dostać w obfitości potrzebne im rzeczy.

 Nadmiar dotacji i przepełnione miłością serca  

Następnym krokiem było zebranie pozostałych darów. Wzięły się do tego chętne ręce. Ochotnikom dźwięczały w uszach słowa Swamiego „Powinniśmy dawać innym jedynie to, co chcielibyśmy ofiarować własnej rodzinie.” Zaczęli wybierać ubrania w dobrym stanie i dzielić je na kupki – dla mężczyzn, dla kobiet, dla dzieci i dla noworodków oraz ze względu na porę roku. Dobierali buty parami, odrzucając zniszczone. Nawet jeśli udało im się posortować kilka worków na godzinę, wciąż mieli dużo pracy, ponieważ dary napływały nieustannie.  

       Porządkowanie żywności było radosnym, chociaż ciężkim zadaniem. Clemente wspomniał, że większość rodzin składa się z 10 osób. Według tego określili właściwą ilość mąki, zboża, produktów białkowych i warzyw. Z uwagą sprawdzali wagę porcjowanej żywności. Otwierali torby ryżu, polenty, herbaty paragwajskiej, mąki, soli i cukru. Dzielili je z entuzjazmem, a na koniec przewieźli do Ośrodka Sai i włożyli do pudeł, co samo w sobie było bardzo odpowiedzialną czynnością. Pudła miały różne rozmiary. Największe otrzymały literę ‘C’ i mieściły wszystkie produkty potrzebne jednej rodzinie. Mniejsze oznaczono jako ‘A’ i ‘B’ – ich wspólna objętość była taka sama jak największego pudła. Na podłodze Ośrodka, zamienionego w centrum pakowania, ‘wyrosły’ góry polenty, ryżu, cukru i soczewicy. Każdego wieczoru przychodzili tu ochotnicy i pracowali do rana! (Wielu z nich chodziło do pracy w ciągu dnia). Byli wyczerpani, lecz pełni entuzjazmu! Chcieli dać z siebie wszystko. 

 Ostatniej nocy wciąż mieli do czynienia z górą rzeczy. Policzyli pudła ‘B’ - było ich tylko 50. Zbliżała się 23.30 i mieli do wypełnienia kolejnych 100 pudeł ze znakiem ‘B’ oraz pudła ze znakiem ‘A’ Przytłoczeni ogromem czekającego ich zadania, zwrócili się do Swamiego. „Swami, prosimy, zrób to osobiście. Nie zdołamy w ciągu niewielu godzin wykonać pracy, która powinna potrwać kilka dni.” I Pan im pomógł. Przez cztery godziny zapełniali pudła ‘A’. Były bardzo ciężkie, lecz ich liczba nieustannie rosła, aż przekroczyła 70. Liczba napełnionych pudeł ‘B’ zamknęła się na 100!  

      W kilka godzin, dzięki boskiej łasce, ukończyli ogromne zadanie załadowania 200 pudeł! Wypełnili przyrzeczenie, że zaopatrzą 70 rodzin z ‘Nueve Poblacion’ i kolejnych 70 zamieszkałych w małych wioskach w lasach Chaco, na terenie opisywanym przez Clemente jako ‘nieprzejezdny interior’. Te wioski rzadko oglądały obcych, a jeszcze rzadziej otrzymywały pomoc.

 Test i zwycięstwo 

Gdy skończyli opisywać pudła i poczuli się zrelaksowani i szczęśliwi, przeżyli nagły szok. Przedsiębiorstwo wynajmu ciężarówek, mające zabrać przygotowane przez nich artykuły do Castelli - dużego miasta, w którym mieli się zatrzymać przed wyruszeniem w dalszą drogę - wycofało się z umowy! Wszystko mogło pójść na marne. Pragnąc wyjechać następnego dnia, zaczęli gorączkowo szukać innego przewoźnika. Dzięki łasce Pana, znaleźli go, ale samochód mógł dojechać tylko do stolicy Chaco, Resistencii. Od Castelli dzieliło ją 300 kilometrów, nie licząc 60 km drogi przez las. Zaczęli dzwonić i zamówili dalszy transport. Ostatecznie w środę rano, z dwugodzinnym opóźnieniem, przed Ośrodek w Uriarte zajechała ciężarówka. Bracia w Sai stanęli w rzędzie i wyładowali ją pudłami aż po brzegi. Byli szczęśliwi, bo spontanicznie zmierzyli się z wyzwaniem i zrobili wszystko, co było w ich mocy. Nie narzekali, ponieważ kochali boskie niespodzianki. Dzięki Panu wszystko kończyło się dobrze.  

Ręce i twarze Jego miłości  

Znalazło się mnóstwo chętnych pragnących ruszyć w długą podróż i rozdzielić rzeczy wśród ludu Qom. Organizatorzy nie mieli jednak informacji o warunkach życia w interiorze i głęboko się zastanawiali, kogo wysłać w tak ciężką drogę. Wybrali 10 ochotników. W projekcie brało udział wiele osób. I chociaż pragnęły uczestniczyć w nim dalej, musiały jednak zaakceptować okoliczności i zrozumieć, że wszyscy są instrumentami Pana, że nikt nie jest ważniejszy od innych, że w Jego pracach każdy odgrywa odrębną rolę, w zależności od posiadanych warunków i woli Pana. Projekt wspierali nie tylko bhaktowie z Buenos Aires, lecz również z Rosario, La Rioja, La Platy i Cordoby. Wyznawca z Lincoln pożyczył ochotnikom terenówkę, która zawiozła ich do lasów Chaco, a potem z powrotem do domu! Reszta osób, w tym Clemente, podróżowała do Castelli autobusem.  

 Wyjazd do Chaco  

Pierwsza grupa wyruszyła do Resistencji ze stacji Retiro w czwartek po południu (1300 km), druga w piątek rano spod Ośrodka Sai w Uriate. W Resistancji mieli przeładować dary na ciężarówkę do Castelli.  

         W czasie jazdy wyznawca z Lincoln opowiedział im o zadziwiającym wydarzeniu. Kiedy zdecydował przyłączyć się do ochotników, Swami obdarzył go  zagadkowym i bardzo znaczącym snem. Pan podszedł do niego w swojej zwykłej, pomarańczowej szacie, lecz Jego twarz przybrała rysy ludzi z lasu, a oczy zieloną barwę. Po chwili powrócił do postaci, którą dobrze znamy i kochamy. Potem zniknął w gąszczu drzew. Wszyscy byli poruszeni tą opowieścią i umocnili się w przekonaniu, że zadanie, którego się podjęli jest święte.

Pierwsza grupa dotarła do Resistencji następnego dnia po południu, w samym środku sjesty.  Przywitała ich para misjonarzy, rodziców jednej z dziewcząt biorących udział w sewie. Potem podjechali na stację benzynową, gdzie było wystarczająco dużo miejsca na przeładowanie rzeczy. Bohatersko, w 2,5 godziny, pięciu mężczyzn przeniosło 7200 kg ubrań i żywności z jednej ciężarówki na drugą! Tej samej nocy dołączyli do nich pozostali członkowie grupy. Zamieszkali w bardzo skromnym hotelu i czekali pod gwiazdami na kolejny dzień pracy.  

Pełne czaru Chaco  

Następnego ranka gorliwi ochotnicy zerwali się o świcie. O 4.00 wyjechali z Resistancji terenówką i samochodem pożyczonym od misjonarzy. W Castelli spotkali ciężarówkę i ruszyli dalej. Swami pobłogosławił ich gorącym, słonecznym dniem (40 stopni C), uwalniając ich od obaw przed złą pogodą. Deszcz mógłby utrudnić im zadanie, rozmyć drogi i przeciąć je rwącymi potokami. Clemente ostrzegał, że jeśli zacznie lać, minie tydzień, nim warunki poprawią się na tyle, aby można było wyjechać z lasu. Łaska Pana sprawiła, że udało im się przekonać kierowcę ciężarówki, aby pojechał z nimi dalej,  mimo że umowa zwalniała go od tego już w Villa Bermejito. Kierowca zgodził się, przebył ciężarówką busz i nawet zatrzymał się w nim na jeden dzień. Ten gest ogromnie wszystkich wzruszył. Zrozumieli, że Swami kieruje ich wyprawą i zapragnęli wyrazić Mu wdzięczność. Tuż przed Villa Bermejito przystanęli na skraju drogi, złożyli ręce, podziękowali Panu i poprosili Go o dalsze prowadzenie i ochronę. Kiedy ruszali, żeby pokonać ostatni etap wiodący do plemienia Nueva Poblacion, czuli się szczęśliwi. Nad głowami mieli błękitne niebo, a w uszach rozbrzmiewały im ptasie trele. Kiedy zostawili za sobą chmury kurzu wzbijane na wąskich, pylistych drogach przez koła pojazdów, dostrzegli na poboczu drzewa, wysoką trawę, kolczaste krzewy, kolorowe ptaki, krowy z cielakami, świnie i niezwykłe jaszczurki, przebiegające w pośpiechu przed maskami wozów. W gęstym lesie spotykali chaty ulepione z błota i siana, wtopione w zielono-brązowe tło otaczającego je krajobrazu. Były to widoki typowe dla lasów Chaco.  

Dotarcie do cierpiącego plemienia   

Kiedy dotarli do pierwszej osady zamieszkałej przez Nueva Poblacion (Nowych Ludzi), byli wstrząśnięci panującą w niej biedą. Żyło tu 600 osób. Najbliższe źródło wody pitnej znajdowało się, co najmniej kilometr dalej za pagórkami i często zrywaną linią wysokiego napięcia. Raz w miesiącu składał im wizytę doktor, nie przywoził jednak lekarstw. Żeby odwiedzić najbliższy ośrodek zdrowia musieli przejść na piechotę 60 km. Skazani byli na to nawet ludzie ukąszeni przez jadowite owady i węże - zwykle umierali po drodze. Nie mieli telefonu, nie przyjeżdżały tu autobusy. Nie mogli więc skontaktować się ze światem. Ci tubylcy zamieszkali tutaj jeszcze przed przybyciem Hiszpanów. Nigdzie stąd nie odeszli. Uprawiali kukurydzę i zarabiali drobne sumy wytwarzając torby i kosze, które sprzedawali poniżej dolara.   

Radość Nowych Ludzi  

          Gdy wysiedli, Clemente dostrzegł grupę mężczyzn stojących w cieniu drzewa. Podszedł do nich i przedstawił im ochotników. Ochotnicy podali ręce Nowym Ludziom i poczuli wolę przetrwania promieniującą poprzez szorstką skórę ich dłoni, zniszczonych przez słońce, wiatr oraz ciężką pracę. A potem, na tyłach niewielkiego sioła pojawiły się wiejskie kobiety. Niewiarygodne, ale to one pierwsze wystąpiły z darami! Ofiarowały przybyszom wykonane przez siebie koszyki.

Podarunki od tubylców - ręcznie wytwarzane koszyki 

        Na pewno splatały je przez wiele dni! Dla młodych ludzi był to bardzo ważny moment. Byli wzruszeni widząc jak ci, którzy mają tak mało, pragną się tym jeszcze podzielić. Potem podeszły dzieci. Uwielbiały zabawę. Ochotnicy żartowali z nimi, rozdając słodycze. Radość dzieci była balsamem na ich zmęczenie. Brzdące były bardzo pogodne - wystarczyło zrobić jakiś gest, żeby głośno się śmiały! Znikły bariery wiekowe, rasowe i językowe – porozumiewali się w języku serca. Niemal wszyscy w wiosce mówili w qom i po hiszpańsku, zwłaszcza młodsza generacja - otwarta, łagodna i pełna szacunku. Po tym wspaniałym powitaniu ochotnicy wypakowali połowę ciężarówki i zaopatrzyli 70 rodzin. Ludzie z wioski z oddaniem pracowali z ludźmi z miasta. Mężczyźni stanęli w rzędzie i podawali rzeczy z rąk do rąk. Przenieśli je z wozu do szopy pokrytej blachą cynkową, gdzie miano przechować część darów.

Resztę zapakowanych pudeł starannie ułożono i przykryto brezentem w przedsionku ceglanego kościoła, stojącego w otoczeniu chat na centralnym placu wioski. Czekały tam na rozdanie. Ludzie Nueva Poblacion stanęli w kole i zaczęli chwalić Pana. Z biegiem czasu wielu z nich zostało chrześcijanami. Teraz z całej duszy śpiewali pieśni kościelne.

W międzyczasie lekarz towarzyszący wyprawie przyjął kilku członków plemienia Qom i rozdał im lekarstwa na dolegliwości skórne. Jedna z ochotniczek rozmawiała z kobietami. Opowiedziały jej o problemach związanych z wytwarzaniem, rozprowadzaniem i sprzedażą ich wytworów. Pokazały jej także rany od twardych igieł i maczet.

Trzeba pracować w dalszym ciągu

Spotkanie z łagodnym ludem Qom było wzruszające, przynajmniej dla ochotników. Musieli jednak dostarczyć pudła ludziom jeszcze uboższym. Wrócili więc do samochodów i wraz z Clemente, pełniącym rolę przewodnika, ruszyli dalej. Przez trzy godziny jechali wyboistymi i piaszczystymi drogami. Pokonywali chwiejne mosty. Kilkakrotnie zatrzymywali się, czekając na pozostałych. Bali się zgubić.

Następnym przystankiem była osada trochę większa od wioski Nueva Poblacion. Tamtejsi ludzie byli dobrze zorganizowani i nie mieli dużych potrzeb. Posiadali kilka ceglanych budynków oraz traktor. Dlatego ochotnicy zostawili im tylko kilka pudeł. W drodze powrotnej zatrzymywali się przed każdym domem. Odwiedzili trzy kolejne wioski. Ludzie wychodzili z chat i otaczali ich, pragnąc otrzymać żywność, ubrania i zabawki. Dzieci były jak zawsze radosne i chętne do zabawy. Dorośli okazywali im wdzięczność. Ich twarze nosiły ślady ciężkiego życia i chorób. Kiedy została wręczona ostatnia paczka i nie zostało nawet jedno ziarnko ryżu, ochotnicy poczuli radość, ponieważ wszystko to sprawił Swami. Nikt nie wrócił do domu z pustymi rękami, nikt nie poczuł w sercu pustki!

Kiedy wrócili do Nueva Poblacion, ku ich zdumieniu okazało się, że paczki pozostały nietknięte – czekały na nich! Mieszkańcy wioski zaśpiewali piękną pieśń: „Dziękujemy Bogu za wasze odwiedziny”. Potem stanęli w rzędzie. Ochotnicy prosili każdą osobę indywidualnie i z miłością wkładali w jej ręce pudełka z darami. Wtedy też serdecznie podziękowali kierowcy ciężarówki, który robił o wiele więcej niż wynikało to z jego obowiązków. Ogromnie im pomógł.

       Następnie grupa pożegnała się z mieszkańcami wioski. Był to naprawdę poruszający moment, kiedy ochotnicy obejmowali krajowców. Wielu z nich wybuchało płaczem. Mówili, że nikt dotąd nie okazał im tyle miłości! Dzieci chciały jechać z ochotnikami, bo okazali się bardzo dobrymi przyjaciółmi! Ich rodzice wypytywali o każdą osobę, która w trosce o nich ofiarowała dary. Zapraszali je do siebie, pragnąc im podziękować. Kiedy grupa opuszczała lud Qom, ich serca były przepełnione miłością do Boga, ukazującego im się w tylu formach. 

     Tej nocy wrócili do Castelli, zjedli smaczną kolację pod niebem zasypanym gwiazdami i wspominali najpiękniejsze momenty tej przygody, wypełnionej bezinteresowną miłością. 

Zalani deszczem miłości Pana

W dwa tygodnie po zakończeniu wyprawy młodzież Sai spotkała się ponownie i ci, którzy wzięli w niej udział, podzielili się oświadczeniami z resztą bhaktów. Ofiarowali koszyki, podarowane im z miłością przez kobiety Qom, siostrom i braciom w Sai, którzy nie mogli im towarzyszyć. Przedstawili także dalsze możliwe etapy tego przedsięwzięcia.

Chcieli je rozszerzyć i zaplanować stałą pomoc dla ludu Qom. Zastanawiali się jak mogliby zapobiec chorobie ‘el mal de chagas’ wywoływanej przez pasożytnicze owady vinchuca i kończącej się atakiem serca. Postanowili natychmiast opracować sposób dostawy do wioski wody pitnej i nawadniającej.

     To, co zaczęło się od pogodnej myśli przeobraziło się w rzekę miłości, płynącą spontanicznie i radośnie z serc oddanych pracowników ku ludziom ubogim i opuszczonym. Ponownie się przekonali, że każda bezinteresowna czynność, nawet taka, która wydaje się niemożliwa do wykonania, wymaga tylko jednego – szlachetnej intencji. Jeśli nasze motywy są czyste, Pan natychmiast się w nią włącza i obdarza nas swoim błogosławieństwem.

H2H dziękuje Argentyńskiemu Koordynatorowi Młodzieży za udostępnienie tego artykułu.

 Z http://media.radiosai.org/Journals/Vol_06/01FEB08/06-sai_seva.htm luty-2008 tłum. J.C.

powrót do spisu treści numeru 43 lipiec-sierpień-wrzesień  2008

 [1] Armadillos –zwierzęta, należące do rodziny łuskowców (Pholidota) -  rząd afrykańskich i południowoazjatyckich ssaków łożyskowych wyróżniających się dachówkowato ułożonymi łuskami pokrywającymi ich ciało oraz bardzo długim językiem. Żywią się mrówkami i termitami, czym przypominają amerykańskie mrówkojady (Myrmecophagidae) i australijskie kolczatkowate (Tachyglossidae). Łuskowce są słabo zachowane w zapisie kopaly

y

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.