numer 39 lipiec-sierpień-wrzesień 2007

Od szarej egzystencji do radosnej inspiracji

…interesująca historia George’a Melkay’a

źródło http://media.radiosai.org/Journals/Vol_05/01APR07/09-healingtouch.htm

Prosta droga do dobrobytu

„To była dla mnie niepowtarzalna okazja.” Szeroki uśmiech ożywił nagle skrytą za okularami twarz George’a Melkay’a. Wspominał zyskowną pracę, jaka niespodziewanie wpadła mu w ręce 30 lat temu, dokładnie w 1977 r. Wówczas po raz pierwszy opuścił brzegi Indii i udał się na wyspę leżącą w Zatoce Perskiej – do Bahrajnu. Czuł się szczęśliwy. Jak mu się wtedy wydawało, nie mogło go spotkać nic lepszego. Szansa pracy w służbach bahrejnijskiego portu lotniczego, tuż po studiach, była zapowiedzią dobrobytu. Podobnie jak wielu jego krewnych i rodaków traktował ją jak uśmiech losu. Naśladując swoich poprzedników, wkroczył na ów jedwabny szlak, by wkrótce opływać w dostatki.

Nawet dzisiaj można spotkać na środkowym wschodzie wielu wykwalifikowanych i niewy-kwalifikowanych keralijczyków, ścigających swoje „zatokowe marzenie”. Cała ta sprawa sięga wczesnych latach 70-tych, kiedy kraje eksportujące ropę naftową przeżywały boom ekonomiczny, wywołany błyska-wicznym wzrostem cen ropy naftowej w 1973 r. i przyciągały do siebie pracowników z Indii, zwłaszcza ze Stanu Kerala. Ruch, rozpoczęty w 1976 od zaledwie 4 000 osób, wzrósł w 1981 do 2 760 000, a obecnie, w dobie rozkwitu środkowo-wschodniego petro-dolara, waha się w granicach 18.400.000 osób.

Warto też zanotować, że w marcu 2006 r. przelewy pieniężne Keralijczyków mieszkających za granicą stanowiły niemal 40% depozytów bankowych Kerali. Emigracja do bogatych krajów islamskich objęła wszystkie społeczeństwa. W rzeczywistości, nie licząc dużej grupy muzułmanów, większość emigrantów mieszkających w Zatoce to Hindusi. Wtedy, podobnie jak teraz, tworzą oni znaczącą grupę kerelskich chrześcijan. Należy do nich pan Melkay.

Droga do przepaści

     Zatem w latach 70-tych Georgie Melkay odczuwał zadowolenie. Otaczali go przyjaciele, zrobił karierę i we wczesnych latach 80-tych zawarł związek mał-żeński. Nie miał na co narzekać. Nagle, w 1990 r., jego życie zrobiło zwrot o 180 stopni. Do tej pory cieszył się doskonałym zdrowiem. Teraz męczyła go wysoka temperatura. Ta wirusowa gorączka nie oznaczała jednak zwykłej choroby. Była nieustępliwa i taje-mnicza. George hospitalizowano w liczącym sobie sto lat Szpitalu Misji Amerykańskiej w Manamie. Minęły dwa tygodnie, a wciąż nie postawiono diagnozy. W desperackich poszukiwaniach odpowiedniego lekar-stwa przeniesiono go do pierwszorzędnego, rządowego Szpitala Salmania. Przeleżał w nim ponad 50 dni i wciąż lekarze nie potrafili określić istoty jego choroby.

George był załamany. Jego marzenia rozpadały się w proch, kiedy obserwował jak topnieją gromadzone latami oszczędności. Najgorsze było to, że wciąż nie postawiono diagnozy i nie był odpowiednio leczony. Czuł przerażenie. Co to za choroba? Jak przebiegnie leczenie? Czy w ogóle będzie można ją wyleczyć?

Pięćdziesiątego czwartego dnia pobytu w Szpitalu Salmania, dzięki staraniom irlandzkiej lekarki, odkryto przyczynę jego długotrwałego cierpienia. George nie wiedział, czy powinien się teraz roześmiać się czy rozpłakać. Z jednej strony był zadowolony, że po miesiącach niepewności i braku rozstrzygnięć w końcu wydano jednoznaczny werdykt. Z drugiej strony, ów werdykt był przerażający.

Od Annasza do Kajfasza, z nikłą nadzieją

„Obydwie pana zastawki – mitralna i żylna – są zniszczone”, oznajmił doktor. „Jeśli chce pan żyć, to proszę wrócić do Indii i wymienić je operacyjnie na nowe w Super-specjalistycznym Szpitalu. Im szybciej, tym lepiej.”

Rada lekarza był jasna. George nie miał wyboru. Poleciał do Indii najbliższym samolotem. Los płatał mu okrutnego figla. Najpierw wysłał go z pustymi rękami i z głową pełną cudownych marzeń do krainy obfitości, a teraz, po długich trzynastu latach służby, zawracał go z powrotem do Indii niemal bez pieniędzy. Dwa miesiące pobytu w najlepszych szpitalach Bahrajnu cofnęło go do początków kariery.

Po powrocie do rodzinnej wioski w keralskim okręgu Calicut, George rozglądał się za najbliższym szpitalem specjalistycznym. Ale, w przeciwieństwie do chwili obecnej, we wczesnych latach dziewięćdziesiątych stan Kerala miał zaledwie kilka szpitali ogólnych, oferujących trzeciorzędną opiekę specjalistyczną. Poszukiwania zawiodły go do największego miasta i stolicy Kerali, do Thiruwananthapuram (nazywanego także Triwandrum). Żeby dotrzeć tam ze swojej wioski, musiał jechać 12 godzin autobusem. Po męczącej podróży, George, w towarzystwie krewnego, wylądował w Instytucie Nauk Medycznych i Technologii. Lekarz, który go przyjął, nie dodał mu odwagi. „To bardzo ryzykowna operacja. Musi pan czekać.” To wszystko, co powiedział, poza podkreśleniem faktu, że będzie kosztowała fortunę. George wrócił do swej wioski pozbawiony nadziei. Jednak przyjaciele i ludzie życzliwi pocieszali go, mówiąc: „Nie martw się. Zasięgnij jeszcze jednej opinii.” I George ponownie pojechał do Triwandrum. Tym razem do Śri Avittom Thirunal Hospital, jednego z najlepszych keralskich szpitali, o 50-letniej tradycji, przyjmującego w ciągu roku około 50 000 pacjentów. Tamtejsi lekarze potwierdzili wydaną wcześniej diagnozę. „Musi pan być szybko operowany” - oznajmił znany kardiochirurg, dr Jay Krishnan. „Ale nie możemy zrobić tego tutaj” - dodał. Proszę się udać do Madrasu (obecnie Chennai) do Szpitala Misji Medycznej lub do Szpitala Apollo. Po dziesięciu tygodniach leczenia, po kilometrach wyczerpujących podróży, po pobycie w czterech szpitalach i po dziesiątkach konsultacji, George wciąż nie wiedział jak należy postąpić. Nie miał już nadziei. Ostatecznie, zdecydował się na Madras. Lekarze ze Szpitala Misji Medycznej, słynącego z doskonałej opieki kardiologicznej, gotowi byli podjąć się operacji. „Trzeba wymienić dwie zastawki” - oświadczyli bez ogródek. „Ale to bardzo drogi zabieg. Będzie kosztował przynajmniej 150 000 rupii.”

        Całkowicie załamany, George porzucił wszelką nadzieję. Nie mógł nawet myśleć o tak wysokiej sumie. (150.000 rupii w 1990 r. to odpowiednik dzisiejszych 400.000 rupii). Kilka ostatnich miesięcy w Bahrajnie przemieniło go w nędzarza. I nie chodziło tylko o wielkie pieniądze. Szpital polecił mu przyprowadzić 15 osób, które oddałyby dla niego krew. Mieli pochodzić z jego rodzinnej wioski, a nie z Madrasu, nie nosić wirusa HIV, ani innych infekcji. Ponadto lekarz ostrzegał, że to bardzo ryzykowana operacja.

Rozpacz i przerażenie, a potem… łaska boska

Była to najczarniejsza godzina w życiu George’a. Po miesiącach wysiłków odnalazł poszukiwane panaceum. Pozostawało ono jednak poza zasięgiem jego możliwości. Pozbawiony nadziei, postanowił zaakceptować swój okrutny los. Rozpatrzył odsuwane dotychczas strony tej smutnej sprawy. Pomyślał: „Jeśli nawet uda mi się wyżebrać lub pożyczyć taką sumę, to przecież nie wiadomo, czy przeżyję. A jeśli nie? Jak poradzą sobie żona i dzieci z takim finansowym obciążeniem? Nie mogę na to pozwolić.”

Pozbawiony nadziei, George pogodził się ze swoją tragiczną sytuacją. „W końcu, im dłużej tu pozostanę, tym dłużej moje dzieci będą miały ojca”, powiedział sobie i wrócił do domu. Smutek i przygnębienie – oto, co go czekało, albo wydawało mu się, że go czeka. Nie zdawał sobie sprawy, że najczarniejszy okres już minął i że w rzeczywistości przeżywa najcudowniejsze momenty, o jakich można jedynie marzyć, ponieważ w jego życiu przejawił się Bóg. Oczekiwały go błogosławione chwile - emocjonujące spotkania i ekscytujące doświadczenia. Kiedy całkowicie załamany powrócił z Madrasu, spotkał pana K.P. Aravindakshana, jednego ze swoich szkolnych kolegów, wyznawcę Sai. Pan Aravindakshan okazał się prawdziwym przyjacielem. Głosił dobrą nowinę. „Czy wiesz, że Sai Baba ma w Puttaparthi Szpital Super-Specjalistyczny, w którym nie trzeba za nic płacić?”, zapytał George’a. Imię Sai Baby nie było George’owi zupełnie nieznane. Będąc w Bahrajnie przygodnie odwiedzał Ośrodek Sai, ale nie dlatego, że wierzył w boskość Baby, ale żeby towarzyszyć przyjacielowi, Śri Surendrze, wyznawcy Swamiego. Jak dzisiaj przyznaje, podobały mu się bhadżany, piękne piosenki, i lubił prasadam. Natomiast Sai Baba nie wydawał mu się boski, przypominał raczej magika. George, jak wielu jego kolegów, uległ w latach szkolnych wpływowi książek Bertranda Russela, XX-wiecznego angielskiego filozofa, ateisty i racjonalisty. Stał się człowiekiem niewierzącym. Nie dopuszczał myśli, że ‘święty w pomarańczowej szacie, z południa Indii’ jest Bogiem w ludzkim ciele. Mimo to, wiadomość o bezpłatnym Szpitalu Super-Specjalistycznym była zbyt nęcąca, żeby mógł ją zlekceważyć. Jeśli taki szpital rzeczywiście istniał, to jego problemy dobiegły końca. Ufając słowom przyjaciela, wybrał się w podróż.

W styczniu 1993 r. George, w towarzystwie Aravindakshana, wkroczył po raz pierwszy do Instytutu Wyższych Nauk Medycznych Śri Sathya Sai w Puttaparthi. Po wykonaniu wszystkich testów diagnostycznych i po szczegółowych konsultacjach lekarskich, przyjmujący go doktor potwierdził, że konieczna jest wymiana zastawek oraz że operacja będzie bezpłatna. Odbędzie się jednak dopiero za rok lub za dwa lata. Polecił mu czekać na list. Przez chwilę George czuł rozczarowanie, ale i tak był szczęśliwszy niż dawniej. W rzeczywistości nie czuł się tak radośnie od trzech lat. Intuicja podpowiadała mu, że nie dotarł jeszcze do kresu życia. Odzyskał nadzieję – mnóstwo nadziei. Odsunął sprawę operacji na bok. Zachwycił się szpitalem, jego atmosferą i filozofią. „Nie mogłem uwierzyć, że ten szpital nie pobiera opłat!”, powiedział z nagłym błyskiem w oczach. „Widziałem wiele szpitali w Bahrajnie, lecz ten był bardziej wyrafinowany, czystszy, nowocześniejszy i bardziej znaczący od tamtych. Emanował takim spokojem. I ofiarowywał bezpłatne leczenie… był nie z tego świata! Natychmiast uległem jego czarowi”, wspomina. To doświadczenie również przyniosło interesujące skutki.

Przyciągnięty przez miłość Pana

Szpital wywarł na nim takie wrażenie, że powiedział: „Teraz chcę zobaczyć Sai Babę.” W tym czasie Baba przebywał poza granicami Puttaparthi, w aśramie w Whitefield, położonym na obrzeżach Bangalore.

George Melkay przed szpitalem

George wsiadł do autobusu, ale niestety nie dotarł do aśramu i nie zobaczył Bhagawana, ponieważ w tym czasie odbywał się strajk pracowników transportu publicznego. Na chwilę opuściła go nadzieja. Wrócił do domu. Jednak w miarę upływu czasu coraz bardziej pragnął ujrzeć Swamiego. Więc kiedy wyznawcy Sai wybierali się do Bangalore, ażeby w towarzystwie Bhagawana uczcić keralskie święto Onam, George entuzjastycznie przyłączył się do nich. I jakby w rekompensacie za utracony styczniowy darszan, drugiego dnia po przyjeździe znalazł się w pierwszym rzędzie, czekając na przybycie Pana. 

 Miał przy sobie starannie napisany list, który troskliwie trzymał w ręku, na wypadek gdyby mógł go doręczyć. Kiedy zaczęto grać muzykę darszanową, George ujrzał Swamiego i poczuł się niezmiernie szczęśliwy. Co więcej, Swami zbliżał się do rzędu, w którym siedział. Zdenerwowanie George’a rosło z każdą chwilą. Wyznaje, że kiedy Swami stanął przed nim, zaczął płakać! „Nie wiedziałem, co się dzieje. To było druzgoczące doświadczenie!” Współczujący Pan był tuż obok, wziął od niego list, pozwolił mu dotknąć Swoich stóp i kiedy George pochylił się, by oddać Mu hołd, hojnie go pobłogosławił. Ten obfity deszcz czystej miłości mógł przytłoczyć każdego, kto znalazł się tu po raz pierwszy.

George Melkay oddaje listy

 „Płakałem niemal pół godziny!”, wyznaje George, wspominając to niezapomniane spotkanie. George pozostał w Brindawanie przez trzy dni, rozkoszując się darszanami Pana, a potem, gdy święto dobiegło końca, wrócił do swojej wioski wraz innymi wyznawcami. Jego umysł wypełniały wspomnienia tych trzech dni. Choroba stała się sprawą drugorzędną. A potem wydarzyło się coś cudownego. W tydzień po powrocie w jego śnie pojawił się Swami i powiedział: „Nie ma się czym martwić. Jestem tutaj, zajmę się tobą.” George, pełen zachwytu, chciał dłużej pobyć ze Swamim, ale właśnie w tym momencie zaczęła płakać jego dwu i pół letnia córeczka i sen się rozpłynął. Mimo to, „senne zapewnienie” Swamiego uszczęśliwiło George’a. Natychmiast obudził żonę i powiedział: „Swami był tutaj! Powiedział, że nie ma się czym martwić.” Lecz jego żona, wierna chrześcijanka nie wierząca w Babę, po prostu zignorowała to doświadczenie i mówiła o nim z lekceważeniem. „Cóż, prawdopodobnie źle zrozumiałeś Biblię. Nieustannie myślisz o tym Swamim. Posłuchaj, nic się nie stało. Lepiej zacznij się przygotowywać do operacji w Madrasie.”

Pan zdobywa również serce żony!

George nie wiedział jak przekonać żonę o prawdziwości snu z Babą. Próbował raz czy dwa, lecz nie chciała go słuchać i pozostała sceptyczna. Ale nagle, w trzy dni po jego śnie, wszystko uległo zmianie. Swami uratował go, pojawiając się również we śnie żony! To doświadczenie zmieniło jej życie. „Od tamtej chwili, nie powiedziałam nic na temat Swamiego.” Tak naprawdę, bała się nawet pomyśleć i powiedzieć cokolwiek przeciwko Swamiemu.

     George został wyznawcą Bhagawana. Tamten sen przebudził w nim wiarę. Chciał pojechać do Baby i wstąpić w szeregi służb sevadal. Kiedy jego przyjaciel, Aravindakshan, spytał go, czy chciałby przyłączyć się do grupy ochotników udających się do aśramu, George uchwycił się okazji. Będąc jednak chrześcijaninem nie był pewien, czy dobrze postępuje. Kiedy znalazł się w Puttaparthi, zrozumiał, że jego lęki były bezsensowne. Interesujące, że otrzymał sewę w Szpitalu Super-Specjalistycznym.

Boskie zapewnienie nie może równać się z niczym

Służba trwała tydzień. W tamtych czasach, na jej zakończenie, Swami błogosławił każdego uczestnika, udzielając mu padnamaskaru (szansy na dotknięcia Jego stóp) oraz poczęstunku z wibhuti. Zatem ósmego dnia – był to pierwszy luty – George, w towarzystwie pozostałych ochotników z Kerali, czekał na to niezwykłe wydarzenie. Swami pojawił się rano i zaczął powoli iść wzdłuż ścieżki wytyczonej rzędami ochotników, rozmawiając z jednymi, uśmiechając się do drugich, biorąc listy, materializując wibhuti. Kiedy podszedł bliżej, George natychmiast rzucił się na kolana, próbując dotknąć Jego stóp. Kochający Swami położył obie ręce na jego ramionach i zanim George zdążył cokolwiek powiedzieć, Sam przemówił w jego rodzinnym języku (będącym mieszaniną malajskiego i tamilskiego): „Czego się obawiasz? Będziesz tutaj operowany! Nic ci się nie stanie”, i odszedł.

George rozumiał każdą wypowiedzianą przez Bhagawana sylabę. Jego radość nie miała granic. Przyjaciele i wyznawcy gratulowali mu i uspakajali go. Niektórzy nawet sądzili, że operacja okaże się niepotrzebna, bo Swami wszystkim się zajmie. Cokolwiek miało się wydarzyć, George wrócił do domu promieniując radością. Dwadzieścia dni po powrocie otrzymał telegram z Puttaparthi. „Proszę natychmiast przyjechać na obserwację i leczenie, a w razie konieczności - na operację”, nakazywano mu ze szpitala Swamiego. Dokładnie w tym samym czasie George otrzymał inną przesyłkę. Była to koperta z Trivandrum, wysłana przez przyjaciela z sewadal, spotkanego w styczniu tego roku w Szpitalu Super-Specjalistycznym. Kiedy ją rozerwał, poczuł wzruszenie! Było w niej zdjęcie, na którym Swami obdarzał go swoim błogosławieństwem! Ktoś wykonał je w momencie, gdy klęczał po dotknięciu stóp Bhagawana, a kochający Pan dodawał mu otuchy! Przyjaciel zauważył to zdjęcie w studiu fotograficznym, tuż przed swoim wyjazdem z Puttaparthi i po namyśle kupił je i wysłał do niego. Ale najbardziej zadziwiającym aspektem tej sprawy było to, że obydwa listy doszły tego samego dnia i o tej samej godzinie!

George nie potrzebował więcej dowodów na istnienie wszechwiedzącej łaski Pana. Również jego żona, nieustannie martwiąca się o wynik ryzykownej operacji, poczuła się bezpieczniejsza. Następnego dnia George wyruszył do Puttaparthi razem z ojcem. Został przyjęty do szpitala. Operacja wymiany obydwu zastawek odbyła się 14 marca 1994 r., niezakłócona żadnymi wypadkami. Wspominając swój pobyt w szpitalu, wzruszony i szczęśliwy George mówi tak: „Nie odnosiłem wrażenia, że przebywam w szpitalu. Pielęgniarki i lekarze byli jak moja rodzina. Jedzenie też było dobre. Leżałem w wielu szpitalach Indii i Bahrajnu, ale tylko tutaj czułem się tak cudownie. Wyobraźcie sobie, że dostajecie w prezencie i z wielką miłością wszystko, co najlepsze. Nie zauważyłem jak minął miesiąc.

„Dopóki mogę oddychać, będę służył w szpitalu” – George Melkay

Nie chodziło tylko o operację. George otrzymał bezpłatne leki (odnawiane przez szpital co sześć tygodni), które miał regularnie przyjmować, aby jego serce mogło prawidłowo pracować. George był tak wdzięczny za opiekę w szpitalu i za miłość, jaką obdarował go Swami w tej godzinie wielkiej potrzeby, że natychmiast po wypisaniu ze szpitala, złożył uroczyste przyrzeczenie: „Dopóki moje ciało oddycha, będę służył w szpitalu Bhagawana, kiedy tylko nadarzy się okazja.” Wypełniając je, George Melkay służy od czternastu lat, przyjeżdżając z Kerali do Puttaparthi dwa razy w roku. Kiedy redaktor Heart2Heart niedawno go spotkał, był to jego dwudziesty piąty raz. Poza przyjazdami do szpitala, które zwykle wypadają w styczniu i w lipcu i trwają od czternastu do siedemnastu dni, George odwiedza Puttaparthi również w urodziny Swamiego i na keralskie święto Onam. Razem, około czterech wizyt w roku. Puttaparthi stało się dla George’a drugim domem. Chociaż nie ma wielu okazji aby spotykać się ze Swamim fizycznie, bardzo dobrze wie, że Swami nieustannie się nim opiekuje. Kiedy w 2000 roku jego syn został przyjęty do XI klasy w szkole Swamiego, była to odpowiedź na płynące z serca George’a modlitwy. George jest przekonany bardziej niż kiedykolwiek, że jeśli ktoś uczciwie i z oddaniem wykonuje bożą pracę, to Bóg pracuje za niego.

Odnowione serce, zmienione życie

Obecnie George jest żywą inspiracją dla wszystkich ochotników sevadal w Kerali. Jeśli zapytacie go, jak zmieniło się jego życie po odwiedzinach u Swamiego, to odpowie wam tak: „Mój Boże! Moje życie zupełnie się zmieniło. Najpierw byłem ateistą, potem studiowałem Biblię, ale nie uwierzyłem nigdy, ani nie przyjąłem hinduizmu. Teraz, gdziekolwiek się udam – do świątyni, do meczetu czy do kościoła – odczuwam to samo. Kiedyś sądziłem, że posągi nie mają mocy, teraz otrzymałem doświadczenia, które podważyły to przekonanie! Wiem, że wszechpotężny Bóg jest tylko jeden – bez względu na religię. A jak powiada Swami, jeśli jesteś chrześcijaninem, to bądź lepszym chrześcijaninem, jeśli jesteś hinduistą, bądź lepszym hinduistą, jeśli jesteś muzułmaninem, bądź lepszym muzułmaninem. To przesłanie ma dla mnie niezwykłe znaczenie. Swami nauczył mnie, że miłość jest Bogiem, że trzeba zawsze pomagać i nigdy nikogo nie ranić. To właśnie próbuję praktykować przez ostatnie czternaście lat.

W szpitalu wymieniono George’owi zastawki, ale to Swami i Jego miłość nadały jego życiu prawdziwą wartość. „Swami mnie odrodził”, mówi George Melkay. Jego twarz promieniuje wdzięcznością dla Boga. „Pragnę jedynie służyć u Jego stóp, dopóki istnieje to ciało.”

Oto opowieść o jednym tylko pacjencie, ochotniku w Szpitalu Super-Specjalistycznym. Wiemy na pewno, że wielu mu podobnych pracuje tam bez rozgłosu. W rzeczywistości, są to ci nieznani „bohaterowie, o których się nie śpiewa”, lecz którzy są prawdziwymi pochodniami misji Bhagawana.

- z http://media.radiosai.org/Journals/Vol_05/01APR07/09-healingtouch.htm tłum. J.C.

powrót do spisu treści numeru 39 lipiec-sierpień-wrzesień 2007

 

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.