Cudowne przeżycia numer 37 - styczeń - luty - marzec 2007
Heidi Elisabeth Hansen (Kopenhaga, Dania)
Z głębi serca pragnę podzielić się z wami garścią cudownych przeżyć, jakie miałam ze Swamim do dziś, włącznie z ostatnim, podczas świąt Bożego Narodzenia 2006. W niektórych opisach używam słowa Bóg, gdyż Swamiego postrzegam jako Boga. W ciągu ostatnich czterdziestu lat miałam wiele doświadczeń, a pierwsze jakie pamiętam zdarzyło się, gdy miałam zaledwie dwa lata. Opowiem wam o nim innym razem.
1. Doświadczenie śmierci
Wszyscy wiemy, jak to wspaniale czuć obecność Swamiego wewnątrz siebie i jak potężne niekiedy może być to uczucie. W takich przypadkach, z powodu ogromnego nagromadzenia rozpierającej miłości, wydaje się, że serce pęknie. Gdy czuję tę wielką siłę i miłość, czasami kieruję myśli na pytanie, jakie chowam w ‘sekretnym miejscu’ umysłu: „Jak czuje się ciało, gdy tej siły już w nim nie ma? Czy byłabym wtedy martwa?” Wierzę, że Bóg jest samym oddechem życia i że żyję wyłącznie dzięki Jego Łasce i Miłości. Nie mogę oprzeć się pytaniu, jak będę się czuła, gdy któregoś dnia powie, że już pora iść do Domu. Pewnego dnia przed paru laty spełnił moje pragnienie i przeżyłam następującą historię.
Siedziałam w pracy przed komputerem a myśli znów powędrowały mi ku Bogu. Wcześniej myślałam na wspomniany temat. Wtedy stało się coś bardzo dziwnego. Nagle poczułam, że energia opuszcza moje ciało i robi się ono lodowato zimne. Początkowo jednak całe ciało stało się gorące, a potem energia zaczęła ulatywać przez głowę.
Na moment ogarnął mnie strach, gdyż pomyślałam, że za chwilę umrę, ale w sercu jakiś spokojny głos mówił mi, że nie umrę lecz że On tylko spełnia moje pragnienie doświadczenia odczuć przeżywanych w czasie, gdy umieramy. Instynktownie czułam, że jeśli On zechce, może zabrać swoją energię w jednej chwili.
Moja życiowa energia powoli opuszczała ciało przez głowę. Energia znikała, poczynając od stóp w górę ciała. Gdy uszła do poziomu serca, przestało jej ubywać. Natychmiast poczułam, że dolna część ciała stała się całkowicie zimna - niczym lód. Ta część ciała zdawała się nic nie znaczącym, ciężkim kawałem mięsa. W reszcie ciała, powyżej serca, czułam ciepłą siłę życiową. Było to wyjątkowe przeżycie. Nie siedziałam długo z tymi uczuciami. Wkrótce On przywrócił energię u dołu ciała. Instynktownie wiedziałam, że gdyby usunął swoją energię z okolic serca, serce przestałoby bić. To doświadczenie przekonuje mnie dogłębnie, że to On jest tą życiodajną siłą i że żyjemy jedynie dzięki Jego miłości i miłosierdziu. Bogatsza o tę wiedzę i przeżycie, wróciłam pracy.
2. Odnalezienie chłopca
Druga historią, którą serdecznie pragnę się z wami podzielić, jest związana z zaginięciem psychicznie upośledzonego chłopca. Wyszedł z domu do swojego dobrego przyjaciela i już nie wrócił. Zgubił drogę do domu przyjaciela i gdzieś wędrował. Nikt nie wiedział, dokąd poszedł. Rodzina popadła w rozpacz. Zaoferowałam swoją pomoc i udałam się do ich domu. Zebrało się tam więcej ludzi, by pomóc w poszukiwaniach. Niektórzy zostali w domu na wypadek, gdyby był telefon z jakąś wiadomością z policji. Początkowo akcji przewodziła inna Dunka, która prowadziła rozmowy z policją. Później ja przejęłam jej funkcje. Miałam przy sobie telefon komórkowy, którym mogłam kontaktować się z pozostałą w domu siostrą zaginionego.
Wyszliśmy grupą pięciu lub sześciu osób. Od czasu do czasu musieliśmy się rozdzielać, poszukując w różnych kierunkach. Policjanci podejrzewali, że chłopiec może znajdować się gdzieś w dzielnicy mieszkaniowej, daleko od swojego domu, gdyż mieli doniesienie, że jakiś ciemnoskóry chłopiec chodził tam i prosił o coś do jedzenia i picia. Była to jedna z niezbyt bezpiecznych dzielnic.
Wszyscy byliśmy zmęczeni i zmarznięci. Cały czas myśleliśmy o chłopcu. Był słaby i chudy. Wiedziałam, że będzie strasznie marzł. Nie wolno dopuścić, aby poszedł gdzieś na pustkowie i zasnął, gdyż skończyłoby się to tragedią - mógłby umrzeć z zimna. Bałam się, że może błądzić gdzieś po polach poza terenem zamieszkałym. Teren ten był bardzo rozległy a on miał ciemną cerę tak, że w praktyce szukałabym go tam niczym igły w stogu siana. Chodziliśmy w małych grupach, ciągle bezskutecznie. Byliśmy już bliscy desperacji. Wróciliśmy do domu licząc, że może w międzyczasie i on tam wróci. Niestety, nie wrócił. Po rozmowie z policją znów udaliśmy się na poszukiwania.
Szukaliśmy i szukaliśmy. Zbliżała się już północ. Było bardzo zimno. Ponieważ była to sobota, policja miała ręce pełne roboty z pijanymi ludźmi w centrum miasta, dlatego w tym zadaniu byliśmy zdani na własne siły. Spojrzeliśmy po sobie bliscy łez. Sytuacja wyglądała na prawie beznadziejną. Niektórzy sugerowali, byśmy wracali do domu i niech policja przejmie poszukiwania, ale ja się zdecydowanie sprzeciwiłam. Oni nie mają czasu, a chłopiec zamarznie na śmierć, jeśli go nie odnajdziemy. Popatrzyli na mnie i zaraz wskoczyliśmy do samochodu. Jeździliśmy jakiś czas po okolicy. W końcu zaczęłam modlić się do Boga: „Dobry Boże, teraz Ty po prostu musisz nam pomóc. Proszę cię.” I On odpowiedział: „Pomogę ci.” W tym ułamku sekundy ukazał mi wiązkę światła, która świeciła nie wiedzieć skąd i niemal kreśliła dla mnie drogę w tym terenie. Szybko zawołałam: „Zatrzymaj samochód! Muszę tu wysiąść.” Tamta rodzina znała mnie i wiedziała, że otrzymałam wewnętrzny kontakt. Ojciec natychmiast zatrzymał samochód. Wyskoczyłam z samochodu i popędziłam, jak gdyby diabeł deptał mi po piętach, w kierunku, który Bóg mi wskazał. Matka chłopca biegła tuż za mną. Spytała, czy wyczuwam coś a ja tylko rzuciłam: „Tak” i biegłam dalej. W normalnych warunkach nie mogłabym biec, gdyż mam nadmiar wagi, ale tego dnia moje nogi nie zważały na przeciążenie. Miałam wewnątrz tę siłę, która prowadziła mnie właściwą drogą.
Dotarłam do końca wspomnianego snopa światła i stanęłam na polu poza zamieszkałym terenem. Noc była ciemna, że oko wykol. Nie dało się widzieć zbyt daleko, ale czułam, że tu właśnie powinnam być. Teraz moje płuca wypełniła jakaś ogromna siła i ‘wykrzyknęłam’ w tę ciemność imię chłopca. Zaległa cisza. Wszyscy stali i nasłuchiwali licząc na choćby najlżejszy odgłos. Nic. Nie było absolutnie żadnego dźwięku. Chciałam pójść dalej, ale Bóg powstrzymał mnie a wewnątrz mnie znów pojawiła się ta siła i ‘wrzasnęłam’ jeszcze głośniej niż za pierwszym razem. Nareszcie! W odpowiedzi na to wezwanie z dużej odległości doszedł nas słaby głos. Poczułam się tak, jak gdyby w tej chwili wszystko we mnie puściło: napięcie, obawa, zdenerwowanie. Polały się obfite łzy i wybuchła radość. To był on. Pobiegliśmy w kierunku, skąd dochodził głos i tam go znaleźliśmy. Słaby i bardzo wyczerpany podniósł się sam na nogi. Położył się do snu na placu zabaw za szkołą na skraju otwartej przestrzeni. Nie muszę opowiadać wam, jaka zapanowała radość. Wszyscy płakaliśmy, śmialiśmy się i ściskaliśmy chłopca. W ten sposób Swami jeszcze raz pomógł w wyjątkowy sposób. Dziękuję Ci drogi Boże za pomoc. Oby On zawsze nas wszystkich chronił i błogosławił...
3. Rozwód i obronna ręka
Byłam na spacerze a wszystkie myśli wirowały mi w głowie z szybkością wichru. Podjęłam ostateczną decyzję w sprawie rozwodu i potrzebowałam przewietrzenia. Byłam zagubiona, ale wiedziałam na pewno, że decyzja była właściwym krokiem. To postanowienie podjęłam po rozmowie ze Swamim. Spytałam Babę (stał wtedy, w 1996 r., przede mną w moim własnym domu w Danii równie wyraźnie widoczny jak wtedy, gdy oglądałam Go w Puttaparthi czy Whitefield) czy powinnam się rozwieść a Baba odrzekł: „Tak, nie ma już więcej karmy między tobą i twoim mężem. Odejdź i idź swoją drogą. Tamto jest już skończone.” W głębi serca wiedziałam, że Swami mówi prawdę.
Wcześniej, w dniu ślubu Swami w czasie wychodzenia z kościoła powiedział mi: „No więc spróbowałaś już jak to jest poślubić kogoś; teraz możesz go zostawić.” „Nie! – krzyknęłam w duchu - znasz przecież moją moralność. Wyjść za mąż tylko raz i nigdy więcej.” Opuściłam kościół bardzo zdezorientowana i oszołomiona.
Później Swami powiedział mi, że to małżeństwo było spełnieniem żywionego przeze mnie pragnienia. Bardzo chciałam wyjść za mąż i dlatego On spełnił to moje życzenie. Tak więc, zważajcie czego pragniecie, bo możecie to dostać.
Wracając do mojego spaceru, był ładny, ciepły i słoneczny dzień. Miałam przejść przez drogę. Gdzieś daleko słyszałam coś, co przypominało samochód jadący z bardzo dużą prędkością. Światła na przejściu były zielone, mogłam więc przechodzić. Nim znalazłam się na wysepce między jezdniami, nagle zostałam pchnięta przez gigantyczną rękę, która obejmowała mnie od głowy do stóp. Wypełniała całe moje ciało. Bardzo wyraźnie czułam tę rękę, ale nie mogłam myśleć, gdy mnie pchała. Był to bieg z jednoczesnym pchaniem. Trochę stawiałam opór. Bo czymże było to coś, co mnie popychało?
Wyglądało to tak jak gdybym opierała się plecami o coś, co było niewidoczne, ale była tam też ta ręka. Pchnęła mnie na bezpieczne miejsce na środku drogi, gdzie można poczekać aż znów zapalą się zielone światła. Byłam w szoku.
W chwili, gdy znalazłam się w bezpiecznym miejscu, zza zakrętu z bardzo dużą szybkością wyjechał samochód mijając mnie zaledwie o cal. Gdy nagle pojawiłam się przed kierowcą, był przerażony, widząc, że omal mnie nie najechał. Gdy wyjeżdżał z zakrętu, nie spodziewał się nikogo w tym miejscu. Stałam przez chwilę patrząc za odjeżdżającym samochodem i myślałam: „Mogłam zginąć. Gdyby z tą prędkością na mnie najechał, nie przeżyłabym.”
Później już na spokojnie zastanawiałam się: co to było i kto to był? Kto pomógł mi przejść drogę? Zdałam sobie wówczas sprawę, że mógł być to tylko sam Bóg. Ta wielka ręka i siła, z jaką zostałam pchnięta - w głębi serca nie miałam wątpliwości.
Bóg uratował mi życie. Serce przepełniała mi miłość i wdzięczność Bogu. Łza spłynęła mi po policzku.
Moc Boga jest wspaniała, ogromna, potężna. Wykracza poza zdolność ludzkiego rozumienia. Pomyślmy tylko: On jest wszędzie i jednocześnie wie dokładnie, czego każdy z nas potrzebuje, wie wszystko, widzi wszystko i wszystko słyszy. To po prostu nadzwyczajne.
Głęboko w sercu czułam, że był to dla mnie nowy początek i że Bóg już do śmierci będzie częścią mojego życia. Potem, pięć lat później, podczas rozmowy w pokoju audiencyjnym w 2001 r. przyszło potwierdzenie. Wtedy przypomniał mi to szczególne wydarzenie i potwierdził tamtą naszą rozmowę o rozwodzie. I rzeczywiście, to On wtedy uratował mi życie.
Inne przeżycie, o którym chciałabym opowiedzieć dotyczy mojego syna. Dzisiaj ma 13 lat, ale wtedy miał 8 lub 9 lat. Gościłam wtedy miłą dziewczynę. Właśnie wróciła z Indii i siedziała u mnie opowiadając swoje wrażenia. Nagle rozmowę przerwało mi uczucie, że ktoś wzywa mojej pomocy. Szybko wstałam i powiedziałam: „Mój syn mnie potrzebuje. Bawi się na zewnątrz. Muszę wyjść.” „Oczywiście” - odpowiedziała. Błyskawicznie zbiegłam po schodach, gdyż cały czas słyszałam wewnętrznie wołanie syna.
Biegłam między blokami, kierując się wewnętrzną energią Boga, która mnie prowadziła. Nie miałam pojęcia, gdzie syn się znajdował. Nagle ta boska energia znikła, więc zatrzymałam się. Przede mną nie było dzieci, dlatego zajrzałam przez szklane drzwi na klatkę schodową. Tak, tu był mój syn. Stał na poręczy z rękami podniesionymi w górę, starając się utrzymać równowagę. Sam nie potrafił zejść. Dzieci, z którymi wcześniej się bawił, wyśmiały się z niego i odeszły. Nie chciały pomóc mu zejść i zostawiły samego. Był przestraszony i zaczął mnie wołać. Ten sygnał 'usłyszałam.'
Gdyby puścił ręce, spadłby po schodach na posadzkę prawdopodobnie ze strasznym skutkiem. Trzymał się więc rękami poręczy nad swoją głową. Gdy mnie zobaczył, bardzo się ucieszył. Powiedział tylko: „Mama” i łzy mu popłynęły po policzkach. Szybko go ściągnęłam i mocno przytuliłam. Drżał na całym ciele. Gdy nieco doszedł do siebie, spojrzał na mnie i spytał: „Mamo, skąd o tym wiedziałaś? Jak to zrobiłaś? Nie wiedziałaś przecież, gdzie jestem i że potrzebuję pomocy.” Bez wahania odpowiedziałam: „To Bóg przyprowadził mnie do ciebie, pokazując drogę.” W tym momencie syn zrozumiał, że Bóg jest rzeczywisty. Wprawdzie wiedział to wcześniej, ale teraz miał dowód fizyczny Jego działania w świecie przejawionym. „Świetnie - powiedział. - W takim razie muszę nauczyć się modlić do Niego o pomoc.”
Sprawiło to, że w sercu poczułam przypływ miłości. Dziękuję Ci, Panie. Teraz syn modli się codziennie. Nie musiałam tłumaczyć mu, kim jest Bóg, gdyż już to wiedział od kilku lat. Teraz pokazując obraz Swamiego, powiedział mi, że to jest Bóg. Cudowne.
4. Nawrócony napastnik
Następny epizod, jaki wybrałam dla was dotyczy tego jak Bóg może interweniować natychmiast, gdy potrzebujecie Jego ochrony. Można też powiedzieć, że On przejmuje wasze działanie w sytuacji, w jakiej się znajdujecie.
Często robiłam zakupy w pobliżu miejsca mojej pracy, co oznaczało też, że w drodze do autobusu musiałam nieść torby pełne artykułów spożywczych idąc przez miasto. Gdy wyszłam z pracy, było słoneczne popołudnie. Gdy tym razem szłam przez miasto z czterema torbami pełnymi zakupów, po raz pierwszy doświadczyłam śpiewu mojego serca.
Z moich ust nie wyszło ani słowo, lecz serce śpiewało. Odczuwałam niewyrażalny pokój i miłość, ale wkrótce doznałam uczucia, że zbliża się do mnie coś okropnego. Serce śpiewało mi o Miłości Boga i Potędze wszechświata, a śpiew ten stawał się coraz mocniejszy w miarę jak zbliżałam się do ulicy, którą musiałam przejść, by dojść do autobusu. Poczułam wewnętrzną siłę, która urosła w niewyobrażalny sposób. Z łatwością niosłam te cztery ciężkie torby. Jednocześnie pojawiła się świadomość, która informowała mnie o zbliżającej się sytuacji. Miałam stać się ofiarą napadu. W tamtej chwili zatrzymałam się i pomyślałam: „Co?”, ale zaraz poszłam dalej, gdyż wiedziałam, że to Bóg śpiewa w moim sercu i pomyślałam, że obroni mnie niezależnie co się zdarzy. Całkowicie przepełniło mnie poczucie bezpieczeństwa. Wiedziałam, że nie mam szans na ucieczkę i uniknięcie napaści, gdyż z pełnymi torbami nie mogłam się bronić.
W tym momencie miłość potężnymi falami przepływała przeze mnie, tak że niemal unosiłam się w powietrzu. Potem zobaczyłam dwóch napastników idących w moją stronę. Widziałam jak wcześniej zaczepiali dwie inne kobiety po obu stronach ulicy. Zostawili je, gdy zobaczyli mnie. Kiedy uświadomiłam sobie, że zaraz będę sama z tymi dwoma mężczyznami, miłość w moim sercu śpiewała pełną mocą. Instynktownie wiedziałam, że muszę patrzeć mężczyźnie, który podchodził, prosto w oczy i tak trzymać wzrok. W tym momencie czułam jak gdybym świeciła dzięki miłości. Pieśń w moim sercu brzmiała ogłuszająco. Gdy był o mniej niż metr ode mnie, miłość po prostu wylewała się z mego serca na niego. Szybko spuścił oczy i pośpiesznie minął mnie nawet nie dotykając. Drugi mężczyzna podbiegł do niego i wrzeszczał: „Łap ją, do cholery!” Ale on tylko powtarzał: „Nie, nie dotknę jej. Tę musimy zostawić. Po prostu nie dotknę jej.” Kątem oka dostrzegłam, że wyszarpnął się z uchwytu drugiego mężczyzny, który mocno trzymał go za kurtkę i poszedł dalej ze spuszczoną głową. Uspokojona, ruszyłam swoją drogą, a ów śpiew stopniowo słabł, w miarę jak zbliżałam się do przystanku autobusowego. Napastnicy już mi nie zagrażali.
Później kilkakrotnie spotkałam jednego z tych napastników, który obecnie uprzejmie mnie pozdrawia, a pewnego dnia nawet rozmawiał ze mną w autobusie. Powiedział mi, że wycofał się z przestępczości i przemocy i zaczął nowe życie. Było to piękne zakończenie tego zdarzenie, nieprawdaż? Tak więc, Bóg może interweniować natychmiast.
5. Serce wyśpiewuje miłość
Ten wspaniały dzień spędziłam z tysiącami innych duchowych poszukiwaczy wywodzących się z różnych kultur świata, a rano miałam wyjątkową audiencję u Swamiego wraz z duńską grupą. Zmęczona, ale pełna pięknych energii, położyłam się około dziewiątej i noc tę przespałam jak suseł.
Zbudziłam się bez budzika bardzo wczesnym ranem, a powodem było moje serce. Śpiewało pełne miłości. Śpiewało dosłownie: były słowa i muzyka. Serce śpiewało bardzo piękną pieśń: „Pan Bóg w moim sercu, Pan Bóg wewnątrz mnie,” a słowa te powtarzały się wielokrotnie. Gdybym spróbowała powiedzieć coś na głos, nic by nie wyszło z ust, gdyż ta intensywna energia z serca ‘blokowała’ zdolność mówienia. Leżałam i przeżywałam tę piękną pieśń. Było to najpiękniejsze uczucie w sercu, jakie miałam od czasu, gdy mój kontakt z Bogiem w sercu zaczął się na dobre. Serce mi śpiewało również przy okazji zdarzenia z napastnikami, o którym pisałam wcześniej. Śpiew ten był podkreśleniem Jego obecności w sercu. I tym razem zrozumiałam, że zawsze mogę liczyć na pomoc i inspirację z wewnętrznego świata.
6. Bóg w nas wszystkich
Gdy w 1999 r. byłam w Indiach, w Whitefield, miałam cudowne przeżycie. Nagle zobaczyłam Boga we wszystkich ludziach. Siedziałam cały czas razem z tysiącem innych wielbicieli i nagle stanęłam obok swojego ciała oglądając piękne światło, zarówno swoje jak i innych ludzi; światło, które wszyscy w sobie mamy. Było to niesamowite. Oglądać Jego obecność tak wyraźnie! Gigantyczne słońce, które reprezentowało Boga, znajdowało się przed każdym i przenikało czystym światłem każdego. Ta energia wchodziła przez serce każdej osoby i od stóp do głów wypełniała ciało. Fizyczne granice ciała znikły. Sam Swami, siedzący na końcu placu darśanowego, był tym słońcem i obejmował nas wszystkich swoją bezwarunkową miłością. Jakże piękny był to widok.
7. Pogrzeb
Na pewnym pogrzebie poznałam Jego Światło. Normalnie zmarłemu okazuje się pobożny szacunek. Tak też postąpiłam, ale jednocześnie w czasie tego pogrzebu zdarzyło się coś cudownego. Swami ukazał mi się nad pięknie ozdobioną czerwonymi różami trumną i na Nim skupiłam całą uwagę. Na krótko zupełnie zapomniałam o pogrzebie. On zaczął przed sobą budować od stóp w górę osłonę. Był to rodzaj ochrony przed tym, co miało nastąpić. Śledziłam każdy Jego ruch zastanawiając się, co robi. Robił to bardzo starannie aż w końcu z miłością spojrzał na mnie, po czym Jego postać znikła a pojawiło się najpiękniejsze i najczystsze jasnozłote światło. Było zachwycające. Teraz zrozumiałam, po co robił tę ochronną warstwę: bezpośredniego Światła nie byłabym zdolna znieść. Spaliłabym się na popiół. Tym Światłem pokazywał mi głęboką miłość. Zupełnie oniemiałam wobec tego przytłaczającego zjawiska. Zaczęłam płakać, ale była to Miłość. W istocie ten płacz był całkiem na miejscu, jako że byłam na pogrzebie. Rozejrzałam się po ludziach, a w sercu zrodziło się pragnienie, aby każdy mógł zobaczyć to, czego byłam przed chwilą świadkiem.
8. Bóg reaguje natychmiast
Przeżyłam to, gdy po zbyt obfitych zakupach szłam z pięcioma pełnymi torbami. Pomyślałam wówczas o Bogu i powiedziałam, że potrzebuję pomocy w niesieniu tych toreb. Po sekundzie zobaczyłam przed sobą (była to wizualizacja) zbliżający się samodzielnie ku mnie czarny rower. „Tak - powiedziałam do Swamiego - właśnie rower, abym mogła zawiesić torby na kierownicy i pchać go do domu.” Nie nadwerężałabym rąk i kręgosłupa. Niemal natychmiast po tym usłyszałam z tyłu za sobą znaczące pokaszliwanie kobiety. Była to bardzo miła dziewczyna ze Śri Lanki, która podjechała na swoim czarnym rowerze i zaoferowała wiezienie toreb na kierownicy. Przez chwilę stałam oniemiała, po czym roześmiałam się. Ona spytała, dlaczego się śmieję więc opowiedziałam jej o rozmowie ze Swamim, którą prowadziłam przed paru chwilami. Obie się uśmiałyśmy. W głębi duszy podziękowałam Bogu za to piękne doświadczenie.
9. Uzdrowienie z poważnego kurczu żołądka
Po powrocie z Indii w 2003 r. przechodziłam poważną chorobę z silnym kurczem żołądka. To było straszne i w końcu doszło do tego, że ciemno mi się robiło przed oczami. Pomyślałam, że trzeba zadzwonić pod 911 po ambulans. Ale zamiast sięgnąć po telefon machinalnie sięgnęłam po święty popiół (wibhuti), który otrzymałam w Indiach. Zaraz też spożyłam tyle, ile Swami powiedział mi w sercu. Po tym Swami poradził mi, że powinnam teraz odpocząć przez godzinę. Skurcze zelżały do tego stopnia, że mogłam wstać, a nawet ostrożnie chodzić po mieszkaniu. Od razu wiedziałam, że święty popiół coś zdziałał wewnątrz mnie. Na tę myśl Swami stwierdził: „To święte wibhuti uratowało ci życie. Szpital nie mógłby dla ciebie absolutnie nic zrobić. Pomyśl więc o tych sprawach jeszcze raz, dobrze?” On jest lekarzem, a Jego wibhuti jest lekarstwem.
10. Mój syn został uratowany przed śmiercią
Pewnego razu znalazłam się w sytuacji, w której musiałam zrezygnować ze swojej matczynej więzi z synem. Była to lekcja obiektywizmu. Miałam synowi uratować życie dzięki wewnętrznej wiedzy, która wszczęła alarm. W swoim działaniu byłam ‘kontrolowana’ przez głęboką miłość Pana. W ten sposób mogłam działać bez udziału własnych uczuć i pomóc synowi.
Pewnego wieczora odwiedziła mnie ‘śmierć,’ która także jest Bogiem. Miałam odczucie jej obecności i w sercu wiedziałam, że chodzi o mojego syna. Spytałam Go, o co chodzi, a On odrzekł, że muszę bardzo skupić się na synu. Wstałam z sofy i zawołałam syna. Mocno go objęłam, ale nagle przyszła świadomość mówiąca: „Puść go. Musisz być obiektywna i nie okazywać swoich obaw.” Puściłam go i odesłałam do swojego pokoju, aby dalej bawił się zabawkami. Moja uwaga znów została pobudzona. Spytałam ‘śmierć’ co robić i co, jeśli będzie wtedy w szkole, gdzie nie mogę mu pomóc. Ona odpowiedziała, że to, co ma nastąpić, nie zdarzy się w szkole. Było to szczególne przeżycie, gdyż wiedziałam, jaka będzie sytuacja i miałam pozwolenie na działanie. To się często nie zdarza. Normalnie jestem tylko świadkiem i nie mogę działać, a w tym przypadku pozwolono mi uczestniczyć. Niestety, jest to jedna z najtrudniejszych sytuacji dla zachowania obiektywizmu.
Tego wieczora położyłam go do łóżka, upewniając się na wszelkie możliwe sposoby, że wszystko jest w porządku, i wróciłam do salonu. Później sprawdziłam jeszcze, ale spał bezpiecznie więc też się położyłam. Następnego dnia wieczorem mój chłopiec bawił się jak zwykle więc i ja usiadła na sofie i obejrzałam wiadomości. Gdy syn zmęczył się, przyszedł i powiedział, że idzie spać i że dzisiaj chce się położyć sam. Powiedzieliśmy sobie dobranoc a ja dalej oglądałam telewizję drzemiąc po trosze. Nagle zostałam wyrwana z sofy przez jakąś niewidzialną wielką siłę. Wiedziałam, że dzieje się coś strasznego. Chociaż nie miałam pojęcia, co się stało, wiedziałam, co mam robić i że teraz albo nigdy. Jak na skrzydłach pofrunęłam do pokoju syna, potrząsnęłam nim tak, by się przebudził. Umożliwiło mi to błyskawiczne włożenie palców w jego usta i szybkie ich wyciągnięcie. Ułożyłam go ponownie do snu i pocałowałam na dobranoc. Syn mamrotał przez sen ‘Co robisz, mamo?’ a ja odpowiedziałam, że powinien teraz spać i że wszystko jest już w porządku. Spokojnie zasnął. Gdy wychodziłam z jego pokoju, otworzyłam dłoń i znalazłam w niej duży kawałem gumy do żucia. Był tak duży, że w nocy niewątpliwie udławiłby się nim. Zimne ciarki przeszły mi po plecach. Wiedziałam już, dlaczego musiałam zostać wykorzystana w sposób obiektywny. Nie powinnam w tej sytuacji rozmyślać ani działać odmiennie, panikować czy inaczej wpływać na bieg wydarzeń, gdyż musiałam być całkowicie ‘kontrolowana.’ Miałam pełną jasność co mam robić, nie wiedząc co trzymał w buzi. Niezwykłe było to przeżycie. Tylko dzięki Łasce Pana mogłam postępować w sposób, w jaki On chciał.
Niech was wszystkich błogosławi i ochrania.
11. Doświadczenie podczas Bożego Narodzenia 2006
Normalnie nie otrzymuję żadnych prezentów na święta i nie oczekiwałam ich także tym razem. Moja droga przyjaciółka, jej mąż i dwójka ich wspaniałych dzieci zaprosili do siebie mojego syna i mnie na świętowanie Bożego Narodzenia. Siedzieliśmy ciesząc się widokiem ustrojonej choinki i spokojem, który całkowicie wypełnił pomieszczenie.
W pokoju mieli wiele aniołów, krzyż z Jezusem wiszący na ścianie a atmosferę przepełniała wzajemna miłość do wszystkich obecnych oraz naszych bliskich na całym świecie. Dla nas Boże Narodzenie jest czasem świętowania Miłości a prezenty są na drugim miejscu. Obie z przyjaciółką czułyśmy obecność Boskiego Pana Bhagawana Śri Sathya Sai Baby. Intensywnie czułam w sobie Jego miłość. Z tego ogromnego uczucia miłości w oczach stanęły mi łzy.
Później tego dnia otrzymałam prezent od rodziny, która nas zaprosiła. Zaczęłam ostrożnie otwierać paczkę ale w tym momencie przed moimi oczami pojawiło się złote Światło a w tym Świetle stał Jezus. Miał uśmiech na twarzy i patrzył na mnie z tak wielką miłością, że upuściłam prezent. W tej samej chwili wiedziałam, że paczka zawiera podarek, o którym marzyłam od paru lat, ale nie miałam dość pieniędzy, by go kupić. Po policzkach popłynęły mi łzy, gdyż wiedziałam, że w paczce jest figurka Pana Jezusa Chrystusa w bieli.
Ze łzami w oczach drżącymi rękami otworzyłam paczkę, w której była najcudowniejsza Jego statuetka. Całkowicie odebrało mi mowę a serce waliło mi z miłości. Jeszcze teraz, gdy opisuję wam tę historię, płaczę z miłości. Boże Narodzenie, Bóg i moja wiara w Boga były dla mnie krystalicznie czyste. W pokoju był obecny Swami i naprawdę czułam ducha Bożego Narodzenia i tego wszystkiego, co ono znaczy.
W głębi duszy podziękowałam Bogu za prezent a On odpowiedział z pełnym miłości uśmiechem na twarzy: „Teraz twoje pragnienie się spełniło.” Czy może istnieć coś lepszego niż cudowny kontakt z Panem w sercu? Nie dla mnie.
Wszystkim wam życzę bardzo szczęśliwego Nowego Roku. Obyście wszyscy mieli cudowny 2007 rok.
— Heidi Elisabeth Hansen
Post scriptum
Po opublikowaniu powyższego tekstu na forum saidevotees_worldnet w dniu 7 stycznia b.r., 11 stycznia autorka nadesłała odpowiedź na prośbę Soumendry Bhattacharjee, która chciała dowiedzieć się o szczegółach prowadzonej przez Hansen sadhany (praktyk) i jak można dojść do wewnętrznego słyszenia Jego głosu. Oto ta odpowiedź.
Rano, zanim wyjdę do pracy i wieczorem, na krótko przed położeniem się do snu modlę się do Niego. Recytuję mantrę Gajatri, Loka samasta... i Asato ma ... Zawsze na początku dnia i na jego końcu dziękuję Mu za ochronę i przewodnictwo. Dużo o Nim myślę w ciągu dnia w pracy. Swoją miłość do Niego wyrażam w każdy możliwy sposób pamiętając miłość, która jest w każdym z nas, pamiętając, że w każdym z nas jest On obecny.
Dzień zaczynam od uśmiechu i często bliźni odwzajemniają go. Jest to sposób na rozpowszechnianie miłości. Jeśli ktoś potrzebuje pomocy, pomagam. Pomagam gdzie tylko się da i kiedy się da. Nie jest to coś, do czego się przymuszam - nie, robię to bez zastanowienia. Jest to naturalna miłość do potrzebujących. Swami zawsze kieruje mnie do miejsc, gdzie jestem potrzebna. Często proszę Go, by robił to dla mnie codziennie. Mam nadzieję, że któregoś dnia będę zdolna poświęcić się Mu w stu procentach i żyć najlepiej jak jest to możliwe w zgodzie z ahimsą, satją, dharmą, śanti i premą [niekrzywdzeniem, prawdą, prawością, pokojem i miłością]. Staram się jak potrafię.
Podczas pełnienia tego rodzaju służby dla innych czuję jak wzmaga się wszechobecna miłość. Traktuję innych z miłością, niezależnie kim są albo skąd pochodzą czy jaką religię wyznają. Ci, którzy do mnie przychodzą wywodzą się z różnych religii, kast czy wyznań. Uczę syna pracy służebnej i kochania wszystkich ludzi a także zwracania się do swego wnętrza i rozmawiania ze Swamim. W lipcu 2006 r. zawiozłam go do Swamiego i było to dla niego wspaniałe przeżycie. W swoim sercu potrafi już mówić do Swamiego.
Dzieci są niezwykle ważne. Trzeba je uczyć, czym jest miłość Swamiego. Niekiedy robię coś źle, ale na tych błędach się uczę i dalej kroczę ze Swamim duchową drogą. Nigdy nie tracę wiary w Pana.
Jeśli chcecie rozmawiać z Bogiem w sercu, módlcie się o Jego prowadzenie, abyście zdołali tego dokonać. On czeka na wasze szczere wołanie, więc nie ustawajcie. Z tym jest tak jak z nauką chodzenia - na początku jest trudno, ale kiedy już nauczycie się robić to poprawnie, nigdy tego nie zapomnicie. Ale pamiętajcie: to zabierze trochę czasu, więc bądźcie cierpliwi.
Z pokornymi pozdrowieniami i Sai Ram
— Heidi Elisabeth Hansen
[z saidevotees_worldnet tłum. i oprac. KMB]