Walentynki ze Swamim               numer 32 - marzec-kwiecień 2006

        Był rok 1991. Wielu chłopców, którzy w poprzednim roku byli w kampusie Instytutu w Brindawanie na roku magisterskim, teraz przebywało w Prasanthi Nilayam na kursie podyplomowym. W Brindawanie było im cudownie w towarzystwie Bhagawana i prawdę mówiąc nie chcieli go opuszczać. Gdy przyjechali do Puttaparthi, spotkała ich naprawdę niemiła niespodzianka. Co to było i jak sobie z tym poradzili? Zapoznajmy się z tą wspaniałą historią bezpośrednio z opowiadania byłego studenta tamtych lat O.K.S. Sastry.

      Mieliśmy wspaniały ostatni rok nauki w Brindawanie. Cały czas cieszyliśmy się boską obecnością naszego słodkiego Pana. Niestety, żadne dobre czasy nie trwają wiecznie. Nie wiedzieliśmy jeszcze, że naszą grupę magistrantów roku 1991-1992 czeka burzliwy czas przez następne sześć miesięcy!

            Bhagawan był niezadowolony z zachowania niektórych chłopców. By dać nam nauczkę, zastosował to, co nazywa się ‘komarową filozofią’, według której jeśli kogoś użądli jeden komar, on zabije wszystkie. W naszym przypadku kilku chłopców swoim zachowaniem naraziło się Bhagawanowi, więc postanowił ukarać nas wszystkich. Spadliśmy z wyżyn boskich radości Swamiego dosłownie w głębiny rozpaczy! Swami nie rozmawiał z żadnym ze studentów i zdawał się zdecydowany ignorować nas niezależnie co robiliśmy. Czuliśmy się jak wyrzutki. Nie mieliśmy absolutnie żadnego wyjścia, jak tylko poddać się samoocenie.

           Jak dogłębnie analizowaliśmy nasze potknięcia i usiłowaliśmy je korygować; jak torturowaliśmy nasze serca z powodu wewnętrznych błędów; jak starannie baczyliśmy na nasze myśli w ciągu dnia, by nie pobłądzić nawet na sekundę; jak modliliśmy się do Niego o przebaczenie; jak tęskniliśmy za przywróceniem do Jego boskiego królestwa! Czy On nie raczy popatrzeć na nas choćby przez chwilę, czy nie zechce zakończyć naszej udręki swoim uśmiechem? Czy ten ponury stan ma trwać bez końca? Byliśmy zdruzgotani, łagodnie mówiąc.

          Codziennie przychodziliśmy do mandiru wcześniej niż poprzedniego dnia, ale i tak nie mieliśmy Darśanu Swamiego, gdyż On swoim boskim sposobem kończył obchód darśanowy zanim docieraliśmy do mandiru! Potem wchodził do pokoju audiencyjnego i pozostawał tam jeszcze długo po zakończeniu audiencji. Siedzieliśmy tam z oczami wlepionymi w drzwi tego pokoju wypatrując najmniejszego ruchu. Niestety! Jeśli już drzwi się otwierały to dlatego, że wchodził tam prorektor, sekretarz czy księgowy. W niektóre dni drzwi otwierały się wielokrotnie, ale bez śladu pomarańczowej szaty. Swami wychodził dopiero, gdy bhadźany miały się ku końcowi. Natychmiast przyjmował arati i znów znikał! Nie było absolutnie żadnej możliwości wejścia z Nim w kontakt. Byliśmy naprawdę w samym środku jakiejś wielkiej zmarzliny w rodzaju góry lodowej. Cała studencka brać w akademiku była pogrążona w tęsknocie za wzrokiem Pana, tak jak zagubione małe dziecko usycha z tęsknoty za matką, za jej ciepłem, ochroną i miłością.

          A działo się to nie przez kilka dni czy tygodni — to trwało miesiące. Dla nas te miesiące znaczyły wieczność! Po prostu nie byliśmy w stanie zjednać tego ‘Sulabhaprasannaję’ (najbardziej podatnego na wpływ Pana, jak się mówi).

          W jakiś sposób naszym płynącym z serca modlitwom brakowało intensywności niezbędnej do zmiękczenia Jego serca, chociaż jest ono jak masło. Być może Pan oczekiwał od nas czegoś najwyższego — nie zadowalała Go nasza ciepława reakcja — powinniśmy zdać ten egzamin z honorami, albo może wcale.

          Któregoś czwartkowego poranka w lutym 1992r., gdy zastanawialiśmy się jak odzyskać Jego łaskę, podczas zajęć z wychowania moralnego prof. Kuppuswami, który uczył filozofii w Instytucie, mówił o Andalu (pewnym wielkim wielbicielu) i nawiązał też do oddania gopik swojemu ukochanemu Panu Krisznie. Był to wyjątkowo inspirujący wykład i dał nam wiele do myślenia. W sercach i umysłach ciągle szukaliśmy sposobu na zadowolenie naszego Sai Kriszny i odzyskanie Jego bezcennej Łaski. Gdy tak rozmyślaliśmy o Swamim, boskim zrządzeniem opatrzności mój wzrok padł na gazetę z tego dnia, na której widniał wielki tytuł „Dzień św. Walentego.”

         Tekst informował, że 14. lutego obchodzi się jako dzień św. Walentego i jest to okazja do wyrażenia miłości ukochanej osobie. To wspaniałe! To coś dla nas.

          Podchwyciliśmy ten pomysł stwierdzając, że nie było lepszej okazji na proszenie naszego Pana niż ten dzień. Wszak był On naszym ukochanym, naszym życiem, naszym szczęściem, naszym wszystkim! Była to najdogodniejsza chwila na zwrócenie naszych serc ku Niemu.

         Zebraliśmy się więc w akademiku i w harmonii skupienia i świętej gorliwości zaczęliśmy planować nasze działanie. Niektórzy zajęli się wycinaniem i projektowaniem kartek okolicznościowych. Każdy z 600 studentów wymyślił własną sentencję na kartkę walentynkową, wyrażającą jego osobistą Miłość do Swamiego — Tego najdroższego naszemu sercu. Noc minęła na żarliwej prezentacji zdolności artystycznych, w które uwięzione dotąd uczucia wpisywały pełne miłości świadectwo niepowtarzalnej więzi każdego chłopca ze swoim Mistrzem. Przygotowaliśmy także wielką kartę, która wyrażała połączone uczucia oddania naszemu Panu ponad 600 chłopców razem wziętych. Na okładce ta wielka kartka ukazywała wspaniały ogród z kwiatami, motylami, pięknymi ptakami i królikami, które nawoływały naszego Pana do ponownego dopuszczenia nas do nektaru Jego Łaski, Jego uroczych spojrzeń i Jego słodkiego głosu.

         Zaświtał dzień walentynek. Zjawiliśmy się w mandirze bardzo wcześnie. W tym dniu ten Wszechwiedzący cierpliwie zaczekał, aż wszyscy zajmiemy swoje miejsca. Potem, tak jak gdyby całe to wydarzenie zaplanował, otworzył drzwi pokoju audiencyjnego i przyszedł do nas z promiennym uśmiechem! Byliśmy raczej zaskoczeni, ale także zachwyceni! Nie spodziewaliśmy się, że stanie się to tak szybko! Uradowaliśmy się, gdy wziął tę dużą kartkę z całą zawartością i przekazał sewakowi, aby zaniósł ją do środka. Ale na tym nie koniec. Swami, tak jakby nie wiedział, spytał z delikatnym uśmiechem: „Co to za specjalna okazja?” Nie było potrzeby, byśmy cokolwiek odpowiadali. Strugi łez radości na naszych twarzach mówiły wszystko, co było do powiedzenia. Pan zaś tylko dobrotliwie patrzył na nas wszystkich. W Jego oczach także pojawiła się nowa radość. Dopiero teraz uświadomiliśmy sobie, kto w rzeczywistości znosił większe cierpienia rozłąki.

           Tak, wreszcie lody zostały przełamane! Był to czas świętowania. Przeprosiliśmy naszego miłosiernego Pana, a On przygarnął nas do siebie. Miesiące bolesnej rozłąki poszły w niepamięć. Mówi się: ‘Pan Bóg obsypuje nas swoimi łaskami, by pokazać nam jak nas kocha, a wstrzymuje je, by nas uczyć.’

          W istocie ten test naszego Pana był bardziej bolesny dla Niego, niż dla nas. Jednakże jest On jak matka, która zrobi wszystko, by jej syn nigdy nie zszedł na złe drogi. W końcu, to z Jego inspiracji skończyła się susza tego semestru a po niej nastąpiła ulewa miłości i łaski, trwająca już do końca tego roku. Odzyskaliśmy naszego Pana. Przy tej pamiętnej okazji ochrzciliśmy naszą grupę — grupę z akademika, która robiła kartki i inne artystyczne prace — „Soul Inspiration (Inspiracja Duszy),” gdyż On jest duszą wszystkich pozytywnych inspiracji.

[Z Heart to Heart 3/2006 tłum. KMB]

powrót do spisu treści numeru 32 - marzec-kwiecień 2006

studenci wręczający kartę walentyknową Swamiemu 

Karta walentynkowa dla Swamiego, wykonana przez studentów 

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.