Jest to cudowna relacja czytelniczki,
która was wzruszy, gdy dowiecie się jak Swami przemienił smutek pewnej kobiety
z dalekiego kraju w służbę.
Pięć lat czekałam z upublicznieniem
tej historii. To tylko jedna z bardzo wielu historii o tym jak Słodki Pan Sai
Baba wzywa nas do swojego światła i miłości, a dla każdego Swami wybiera na to stosowny
czas i okoliczności. Opowiem wam jak Bhagawan Baba przyciągnął mnie do swoich
Lotosowych Stóp w okresie, gdy byłam pogrążona w głębokim smutku w czasie
choroby mojego męża i później po jego śmierci. W tamtym czasie nie wiedziałam
nic o Sai Babie ani nawet nigdy nie widziałam Jego zdjęcia. Jest to także
opowieść o wszystkich tych wspaniałych błogosławieństwach, którymi mnie
obdarzył i jak wystawiał na próby moją wiarę, gdy zdecydowałam się pojechać do
Niego i zobaczyć Go osobiście.
Zaczęło się od smutku
W
styczniu 2000 r. u mojego męża wykryto raka. Powoli umierał. Bardzo się tym
smuciłam i dużo modliłam się do Boga o pomoc. Powiedziałam Bogu, że będę
pomagała innym ludziom, jeśli tylko pozwoli mojemu mężowi przeżyć. Sytuacja ta
doprowadzała mnie do rozpaczy tak, że nocami nie mogłam spać. Przeczytałam
mnóstwo książek o duchowości i często odwiedzałam małą bibliotekę w naszej
wiosce w Nowej Zelandii, w której mieszkaliśmy.
Woń Sai
Pewnego dnia w tej bibliotece
przeglądałam półki w dziale z literaturą duchową i moją uwagę zwróciła książka
zatytułowana „Katolicki ksiądz spotyka Sai Babę”. Przeczytałam kilka stron i
uznałam, że warto ją wziąć do domu. Obok niej stała inna: „Sai Baba - Święty
Człowiek i psychiatra” autorstwa dr Samuela H. Sandweissa. Tę też przejrzałam i
postanowiłam zabrać. Dziwne, ale obie książki pachniały kadzidełkami. Pomyślałam,
że musieli je czytać jacyś hippisi, którzy palili trociczki. Ten zapach był mi
miły, ale więcej nie zwracałam na niego uwagi.
Najpierw przeczytałam książkę „Katolicki
ksiądz spotyka Sai Babę” i ze zrozumieniem przyjęłam wątpliwości księdza co do
katolickich doktryn. Potem wzięłam się za książkę Samuela Sandweissa i
zafascynowało mnie to, co potrafił robić Sai Baba. Wiele lat wcześniej czytałam
Autobiografię jogina Paramahansy Yoganandy, nie miałam więc żadnych
wątpliwości, że człowiek może rozwinąć nadprzyrodzone zdolności poprzez boską
miłość i zrozumienie. Gdy skończyłam czytać drugą książkę wspomniany zapach
trociczek znikł. Nagle przypomniałam sobie,
że Samuel Sandweiss pisał, iż Sai Baba potrafi kontaktować się z ludźmi,
niezależnie gdzie na świecie mieszkają, za pomocą zapachu wibhuti, kumkum
i słodkiej amrity.
Zastanawiałam się, czy On kontaktuje
się ze mną. Nie byłam tego pewna, ale jednocześnie czułam, że spływa na mnie
wielka prawda — tak jakbym znalazła coś, czego szukałam i za czym tęskniłam
przez całe życie.
Moja
wiara umacniała się dzień po dniu
Zaczęłam kontemplować o Swamim w
swoich porannych medytacjach i szybko mocno w Niego uwierzyłam. To dziwne, ale
zdawał się On napełniać mnie pokojem i siłą niezbędnymi do codziennej opieki
nad mężem. Mąż powiedział mi, że czuje pełny spokój, a jego spojrzenie było przepięknie
czyste.
Szybko podupadał na zdrowiu, a ja w
desperacji napisałam list do Sai Baby. Wylewając z serca cierpienie rozmawiałam
z Sai Babą jak z Bogiem i jak z drogim i bliskim przyjacielem. Modliłam się i
mówiłam do Swamiego codziennie. Obiecałam Swamiemu, że zaopiekuję się starszymi
ludźmi, będę pomagać wszystkim gdzie się da, że zmienię się — niech tylko
pozwoli mężowi żyć. W rzeczywistości targowałam się z Bogiem. Tak jak gdybym
nie wiedziała, że to daremne staranie. W końcu modliłam się do Baby tak: „Jeśli
jest to karmiczna konieczność, jeśli czas mojego męża dopełnił się, proszę nie
dopuść, by mój drogi mąż cierpiał.” Ostatecznie wyszedł z tego pogmatwany list
pełen cierpienia.
Któregoś dnia, może na tydzień przed
odejściem męża, zdarzyło się coś bardzo dziwnego. Byłam przy nim, gdy nagle w
rękach doznałam najcudowniejszego odczucia. Gdy spojrzałam na nie, wydały mi
się nie moje. Byłam zdumiona tym uczuciem. Pozwoliłam, by ta miłość przelała
się na męża. Powolny strumień pokoju i miłości przelewał się na niego poza moją
kontrolą.
On spojrzał na mnie i powiedział: „Puska,
twoje ręce są tak pełne miłości.” Po policzkach popłynęły mi łzy, a to dziwne
piękne uczucie miłości, przychodzące z jakiegoś innego źródła, było w tym
momencie po prostu boskie. W duchu podziękowałam Sai Babie, gdyż wcześniej
często modliłam się o podpowiedź, jak mogłabym okazać mężowi moją głęboką do
niego miłość, nie tylko przez codzienne opiekowanie się nim, ale na bardzo
głębokim poziomie duszy. Swami wysłuchał mojej modlitwy. Jakże ogromna jest
Jego łaska i miłość wobec nas!
W głębi duszy wiedziałam bez cienia
wątpliwości, że to Bhagawan Sai Baba przeze mnie obdarzył mojego męża boską
miłością i że był obecny w nas i wokół nas. Mąż umarł w spokoju w naszym domu
kilka dni później, a ja pomogłam mu w tym, mówiąc jego duszy, by podążyła za tą
miłością i światłem.
Następnego
dnia rano, gdy wokół ciała męża zebrała się rodzina i przyjaciele, by go
pożegnać, drugi raz przydarzyło mi się coś niezwykłego i pięknego. Byłam
sama przy zwłokach męża, gdy nagle opanował mnie wielki żal. W tym cierpieniu
wzywałam Boga. Nagle usłyszałam głos męża, który mówił: „Puska, to już nie jest
moje ciało. Jestem tutaj, jestem tutaj.” Wtedy doznałam wielkiego uniesienia,
tak silnego, że ledwie mogłam wytrzymać. Jestem pewna, że była to łaska Bhagawana,
zapewniającego mnie, że śmierć nie istnieje.
Z czasem zaczęli przychodzić do mnie
ludzie z problemami. Próbowałam im pomagać jak tylko potrafiłam, tak jak obiecałam
Swamiemu. Miałam bardzo silną wiarę w Bhagawana Babę, byłam jak opoka. Uznałam,
że otrzymałam życiowy cel i dzień po dniu stawałam się mocniejsza.
Do
Radości bez wizy
Zaczęłam poszukiwać więcej
informacji o Swamim i czytałam wszystko, co mi wpadło w ręce. Dwa
lata po śmierci męża postanowiłam wrócić do Danii, gdzie się urodziłam, aby
przekonać się, dokąd stamtąd zaprowadzi mnie życie. W kwietniu 2003 r.
zarezerwowałam samolot do Indii, by pojechać do Bhagawana w drodze do Danii.
Chciałam Go zobaczyć, poczuć Jego miłość i serdecznie podziękować Mu za
wszystko, co dla mnie zrobił. Nie spodziewałam się wtedy, że Sai Baba wystawi
moją wiarę w Niego na próbę.
Zarezerwowałam ten lot i upewniłam
się w dwóch biurach podróży w Nowej Zelandii, że do Indii nie muszę mieć wizy.
W Kuala Lumpur, gdzie samolot miał międzylądowanie, przy ponownym wsiadaniu na
pokład, na lot do Bangalore zobaczyłam kobietę, która, jak czułam, była ze
Skandynawii. Okazało się, że jest z Finlandii i ma na imię Riita, a mieszka w
Bangalore z synem i mężem, który tam pracuje. Powiedziała mi, że przyjechała do
Malezji, aby przedłużyć wizę. „Mam nadzieję, że masz właściwą wizę — rzekła —
bo jeśli nie masz, nie wpuszczą cię.” Bardzo zaniepokojona powiedziałam jej, że
nie mam wizy, a ona ponownie zapewniła mnie, że władze imigracyjne nie wpuszczą
mnie. Potem zajęłyśmy swoje miejsca i więcej jej nie spotkałam.
W Bangalore wylądowaliśmy późnym
wieczorem. Przy kontroli paszportów poproszono mnie o wizę, a ja powiedziałam
im, że nie mam jej, gdyż w Nowej Zelandii źle mnie poinformowano. Kazano mi
natychmiast opuścić Indie. W tę podróż zabrałam ze sobą zdjęcie Sai Baby w
formacie A4. Pokazałam je kontrolerom i powiedziałam im, że przyjechałam do Sai
Baby. Oni powtórzyli, że mam opuścić Indie, ale ja upierałam się, że muszę się
zobaczyć z Sai Babą, by Mu podziękować. Zabrali mnie do małego biura, gdzie
opowiedziałam im o śmierci męża i o pojawieniu się w moim życiu Sai Baby.
Wysłuchali, ale twardo trzymali się stanowiska, że skoro nie mam wizy, nie mogę
pozostać w Indiach.
Pojawiło się więcej ludzi z
personelu portu lotniczego i omawiali mój przypadek. Gdy tak siedziałam na
krześle, wszyscy inni pasażerowie odeszli. Ku własnemu zaskoczeniu byłam spokojna,
chociaż było mi bardzo smutno. Kontrolerzy nie ustępowali, a ja uświadomiłam
sobie, że oni tylko wykonywali swoje obowiązki. Ja, 60-letnia kobieta z siwymi
włosami, przygnębiona stratą męża znalazłam się w żałosnej sytuacji, a jednak
byłam pełna nadziei zobaczenia mojego ukochanego Swamiego.
Rozmyślałam: „Czemu mnie opuściłeś,
Panie; a może wystawiasz na próbę moją wiarę w Ciebie?” Po prostu siedziałam
tam spokojnie, twarda jak skała, czekając na cud, gdyż przybyłam, by zobaczyć
Swamiego. I cud przyszedł w postaci kobiety.
Bóg
zawsze posyła pomoc
Nagle pojawiła się owa Finka Riita i
przedłożyła urzędnikom swoją wizytówkę oraz kilka innych dokumentów
potwierdzających, że jej mąż pracuje dla Volvo w Bangalore. Spytała, czy może w
czymś pomóc. Po długiej rozmowie zgodzili się, by zabrała mnie do swojego domu
i była moim gwarantem. Do paszportu wpisano mi pozwolenie na 72-godzinny ‘pobyt
lotniskowy’, abym mogła podjąć próbę załatwienia pobytu 10-dniowego. Z całego
serca podziękowałam i wyszłam ze swoją nową przyjaciółką Riitą w tę gorącą noc
do gwarnego Bangalore. Swami pomógł mi.
Teraz nastąpiły trzy gorączkowe dni
zdobywania pieczęci do paszportu na 10-dniowy pobyt w Indiach. Codziennie
biegałyśmy od urzędu do urzędu i już nie pamiętam, do ilu miejsc nas odsyłano.
Niektóre urzędy były albo zamknięte, albo otwarte o dziwnych porach. Niekiedy
do pewnych miejsc byłyśmy posyłane dwa razy, a wszędzie czekało wiele ludzi.
Godzinami wyczekiwałyśmy w upalną pogodę. Wyłączałam umysł — byłam tam nieobecna. O zobaczeniu Sai Baby marzyłam od
pierwszego spojrzenia na Jego zdjęcie. Gdyby nie Riita, tego pobytu nigdy nie
zdołałabym załatwić sama, biegając po tak wielkim mieście jak Bangalore i w
takim skwarze. Po trzech dniach miałam legalne pozwolenie. Gorąco podziękowałam
za pomoc Riicie i jej mężowi. Nadszedł czas udania się do Brindawanu, aśramu
Baby w Bangalore.
Powód
powrotu Riity
W ostatnim dniu u Riity nagle
doznałam dziwnego uczucia i spojrzawszy na nią, spytałam: „Riita, dlaczego
wróciłaś na lotnisko i pomogłaś mi stamtąd wyjść?” Ona odrzekła: „Myślałam
o tobie w samolocie i strasznie było mi cię żal. Wiedziałam, że czekają
cię ciężkie chwile i że będziesz odesłana z Indii, gdyż nikogo bez wizy nie
wpuszczają. Po posiłku słuchałam muzyki w słuchawkach samolotu i wtedy
zaczęłam rozmawiać z Bogiem. Jestem chrześcijanką. ‘Boże — powiedziałam — jeśli
chcesz, żebym pomogła tej Dunce, musisz puścić mi dwie fińskie piosenki.’
I usłyszałam je! Najpierw był utwór klasyczny, a po nim fińska piosenka
ludowa. Tak więc, Bóg chciał, abym ci pomogła. Dlatego wróciłam!” „Riita —
spytałam — jesteś pewna, że to były fińskie piosenki?” Spojrzała nieco urażona
i odpowiedziała: „Oczywiście, że jestem pewna. Znam obie piosenki.” I
zaczęła mi je nucić.
Gapiłam się na Riitę i czułam, że
stają mi małe włosy na karku, gdyż nie mogłam uwierzyć, że malezyjskie linie
lotnicze odtworzą w swoim muzycznym programie lotu dwie fińskie piosenki!
„Riita — powiedziałam ze łzami w
oczach — rzeczy, które Sai Baba robi dla ludzi na całym świecie, by im pomóc,
są tak niezwykłe i cudowne.” Ona odrzekła: „Nie, to nie ten człowiek pomógł ci
— pomógł ci sam Bóg!”
Następnego dnia zawieźli mnie do
Brindawanu, gdzie miałam swój pierwszy Darśan żywego, kochającego Pana
Sai. Gdy zobaczyłam Go ten pierwszy raz, twarz miałam taką, jak gdyby ktoś
wylał na nią kubły wody. Nigdy jeszcze nie płakałam tak bardzo. To oczyściło
moje serce.
W ciągu ostatnich kilku lat wiele
razy rozmyślałam o tym wszystkim. Nawet dwukrotnie napisałam do malezyjskich
linii lotniczych, by mi przysłali swoje pokładowe czasopismo, tak bym mogła
sprawdzić nadawaną muzykę, ale oni mi nie odpowiedzieli. Nigdy nie wątpiłam, że
Sai Baba jest boskim reżyserem całej tej sztuki. Swami mówi nam, że wszystkie
imiona są Jego; Riita modliła się do tego samego Boga.
Niewiarygodna
boska gra!
Dlaczego On sprawił, że dwa biura
podróży w Nowej Zelandii poinformowały mnie, że nie muszę mieć wizy?
Później zdałam sobie też sprawę z tego, że to On przepuścił mnie na lotnisku w
Kuala Lumpur bez wizy do Indii! A w ogóle dlaczego doprowadził mnie do
wylądowania na terytorium Indii bez wizy? Czy po to, by sprawdzić moją wiarę?
Mogłam zgodzić się na odeskortowanie do samolotu lecącego z Bangalore do Kopenhagi.
Ale nie zgodziłam się. Musiałam Go zobaczyć i podziękować Mu.
Wszyscy wiemy, że Sai Baba posyła
właściwą osobę, gdy znajdziemy się w rozpaczliwej sytuacji. Taką osobą była
Riita, do której coś mi kazało się zbliżyć w hali odlotów w Kuala Lumpur. To On
sprawił, że tak się złożyło. Bhagawan sprawił, że Riita usłyszała to, o co
prosiła, te dwie fińskie piosenki. Po tym, zmuszona złożoną Mu obietnicą,
przyszła i pomogła mi.
Skutki:
radość, siła i mądrość
W
najcięższych okresach rozpaczy i zmartwień Śri Sathya Sai Baba pomógł mi,
ufającej Mu, przejść to wszystko. Sai Baba dał mi taką miłość, pokój i siłę, o
jakich nigdy nawet nie marzyłam. Dalej pomagam ludziom, odwiedzam ludzi
starszych, pocieszam i pomagam innym w rozmaitych problemach. Czerpię z
tego radość, a Bhagawan Baba daje mi siłę i mądrość. Gdy raz zostajemy przywołani
do Jego Lotosowych Stóp, nigdy już nie zechcemy ich opuścić. Jesteśmy bezpieczni,
gdy wypuścimy ‘ja, moje’ i wpuścimy Boga.