numer 28 - lipiec-sierpień 2005
Jak przyszedł do mnie Swami
James Sinclair
James D. Sinclair jest biznesmenem, który wypracował sobie wielkie uznanie w dziedzinie poszukiwań złóż mineralnych. Jest też osobą, która od siedmiu lat przyjeżdżała do Bhagawana po duchowe prowadzenie. Po otrzymaniu stopnia na Uniwersytecie Pensylwanii, w 1975 roku zorganizował grupę przedsiębiorstw Sinclair, obejmując osobiście jej przewodnictwo. Następnie, w 1981 r., założył James D. Sinclair Financial Research Institute, także stając na jego czele. Później skierował swoje zainteresowania na telewizję i telekomunikację - stał się założycielem i partnerem przedsiębiorstwa Ogólnokrajowej Telewizji Kablowej. Obecnie jest przewodniczącym Tanzanian American Development Corporation. To, w jaki sposób James Sinclair z Ameryki stał się wielbicielem Sai, stanowi porywającą historię. Przedtem nigdy nie słyszał o Babie, ale w głębi duszy bardzo tęsknił za Bogiem. To wystarczyło. Resztę niech opowie sam.
„Jak to możliwe — zwykłem się zastanawiać — że urodziłem się w tym czasie i w tej epoce?” Zdawało mi się, jako chrześcijaninowi, że wielką niesprawiedliwością było to, że ja żyłem w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku, a Jezus przebywał na tej planecie dwa tysiące lat temu. Gdy jeździłem do pracy w Nowym Jorku, zwykłem modlić się tak: „Wiem, drogi Panie, że jesteś, ale nie mogę cię znaleźć. Musisz więc Ty mnie znaleźć!” Modlitwy te nie poszły na marne. Zostały wysłuchane i otrzymałem pomyślną odpowiedź.
Opowiem wam o zdarzeniu, które wówczas zdawało się wstrząsające, ale dopiero po trzydziestu latach miało się w pełni wyjaśnić. Trzeba wziąć pod uwagę to, że w tamtym czasie ani ja, ani moja żona nie mieliśmy żadnego pojęcia czy skłonności ku tradycjom bądź filozofii Wschodu. W 1964 r., krótko po naszym ślubie, przyjęliśmy z żoną zaproszenie do zamieszkania w leśnym domku przyjaciela. Gdy kładliśmy się spać, zobaczyłem starego mężczyznę stojącego w świetle księżyca za moim łóżkiem. Nie bałem się, lecz miałem takie odczucie, jakie ma syn, gdy patrzy na niego matka. Potem stary człowiek odwrócił się i przeszedł przez pokój i dalej przez ścianę! W tej chwili żona powiedziała podniesionym głosem: „Jim, nie śpisz?” Prawie krzyczała, gdyż widziała, jak ten stary człowiek przechodził przez ścianę. Barbara nigdy nie widziała czegoś podobnego w swoim życiu i była wstrząśnięta tym przeżyciem. Zostawmy to doświadczenie i przenieśmy się do roku 1968.
Życie małżeńskie obdarzyło nas naszą pierwszą córką. Interesy nie szły dobrze. Zdrowie mi nie dopisywało. Poszukiwał mnie urząd podatkowy. Właśnie sprzedałem samochód, by zapłacić miesięczny czynsz za mieszkanie. Byłem sfrustrowany tym stanem rzeczy i swoją niemocą odnośnie zmiany sytuacji. Któregoś dnia uzbierało się już za wiele, bym mógł to dalej znosić. Zszedłem do piwnicy, gdzie miałem biurko. Usiadłem i zacząłem się modlić:
Nie wiem, kim jesteś.
Nie wiem, gdzie jesteś.
Nie wiem, czym jesteś.
Ale to wiem: Ty istniejesz!
Musisz więc przejąć sprawy w swoje ręce,
Gdyż wszystko pogmatwałem.
Postanowiłem nie wychodzić z piwnicy dopóki Boskość dosłownie nie przejmie spraw — w jakikolwiek sposób. Nagle, spojrzałem w prawo i zobaczyłem kogoś, kto wyglądał na małą królewnę przystrojoną w złoto i klejnoty. Pomyślałem, że to dziewczynka, gdyż dziecko miało długie włosy. Nagle wszystkie moje obawy odeszły. Poczułem się absolutnie swobodnie. Wstałem i poszedłem na górę. Zabawa dopiero się zaczynała.
Rozpocząłem medytacje — dwukrotnie w ciągu dnia. Sytuacja powoli zaczęła się poprawiać. Miałem ciekawe przeżycie. Medytowałem na świetle świeczki. Za każdym razem, gdy zaczynałem medytację patrząc w płomień, widziałem w nim jakiegoś małego gościa w pomarańczowej szacie i z wielką czarną czupryną. Potem przestawałem myśleć. Miałem też powtarzający się sen — każdej nocy, bez wyjątku. Trwało to przez lata. We śnie tym w ciemną noc wchodziłem na jakąś górę prowadzony przez trzech ludzi. Jeden był starym człowiekiem w białej szacie. Jeden wyglądał trochę na Jezusa Chrystusa. Ten w środku zaś nosił pomarańczową szatę. Taki sen przychodził noc w noc przez lata. Wówczas nic nie wiedziałem o Śirdi Sai Babie, ani o Sathya Sai Babie. Na dobrą sprawę, nie miałem żadnego pojęcia o jakimkolwiek awatarze — nie wiedziałem nawet co to słowo oznacza.
Przejdziemy teraz o dalsze kilkanaście lat do przodu, do roku 1984. Medytowałem już od piętnastu lat. Jestem wegetarianinem i w domu mam specjalny pokój do medytacji. Dom jest maleńki, położony na ustroniu. Moje medytacje nie skupiały się już na żadnej formie. Mój przyjaciel, który wtedy był analitykiem rynku towarów technicznych, wiedział o tych medytacjach. Zaproponował mi pewne nagranie na taśmie. Powiedział, że odtwarzał je przed i po swoich medytacjach. Przynosiło mu wspaniałe duchowe przeżycie. Z wielką wdzięcznością przyjąłem propozycję i rozpocząłem tę praktykę relaksacji przed medytacjami i po nich. Ach! Wielka sprawa.
Teraz kolej na spektakularną historię. Proszę zrozumieć, że pod żadnym względem nie czuję się specjalny. W rzeczywistości wierzę, że przez całe życie ktoś mocno dobijał się do moich drzwi. Byłem zbyt głupi, by o tym wiedzieć. Dlatego ta osoba musiała zatrąbić mi w ucho, aby zwrócić moją uwagę. Ta trąbka zabrzmiała pewnego zimowego wieczora w Connecticut, na wschodnim wybrzeżu USA.
Wieczorem wracałem z toalety. Znacie to uczucie, kiedy wydaje się nam, że ktoś jest w pobliżu. Coś takiego odczułem. Obróciłem się i oto On tam był. Nie miałem najmniejszego pojęcia, kim był. Ta przystojna postać odziana w długą pomarańczową szatę, z niewiarygodną szopą włosów, stała w moim holu, patrząc na mnie w milczeniu. Niemal wyskoczyłem ze skóry. Natychmiast, gdy Go zobaczyłem, znikł. Zdarzyło się to jeszcze raz. Niewiele czasu później przebywałem w pokoju medytacji i ta sama postać stała, gdy wychodziłem z medytacji. Przetarłem oczy. On tam dalej stał. Wykonał gest zdający się być zachętą, bym coś zrobił z Jego Stopami. Ukląkłem i dotknąłem Jego Stóp. Gdy spojrzałem w górę, już go tam nie było. Tym razem nie przestraszyłem się, lecz traciłem głowę. Nie wiedziałem, czego mi bardziej potrzeba: pomocy duchowej, czy lekarza specjalisty! Postanowiłem dowiedzieć się, kim ten mój gość był. Nie miałem zamiaru mówić o tym swojej żonie.
Wybrałem się do ostoi wiedzy duchowej w Nowym Jorku, do księgarni Samuela Weisera. Podszedłem do ekspedienta. Spytał czy może mi pomóc. Odpowiedziałem: „Naprawdę mam taką nadzieję.” Opisałem mu mojego gościa — naturalnie bez szczegółów odwiedzin. Chciałem wiedzieć, czy istniała jakaś książka o kimś, kto wyglądał tak jak opisany przeze mnie jegomość. Usłyszałem: „Chwileczkę. Zaraz wrócę.” Wrócił i podał mi paczuszkę jasnoszarego proszku oraz książkę zatytułowaną Święty Człowiek i Psychiatra napisaną przez lekarza (to książka dr. S. Sandweissa — dop. Heart to Heart). Sprzedawca powiedział mi, że sam jest wielbicielem Śri Sathya Sai Baby. Oczywiście, byłem zaskoczony, gdy zrozumiałem, że w owym powtarzającym się noc w noc śnie, w drodze na górę pojawiali się Śirdi Sai, Sathya Sai i Prema Sai. Tamta postać w płomieniu to także On.
Podczas mojej pierwszej wizyty w Prasanthi Nilayam, która sama stanowi osobną historię, dostąpiłem audiencji u Baby. Gdy wszedłem do pokoju, On powiedział: „Tyle ci dałem, a ty nigdy nie byłeś szczęśliwy ani przez chwilę w swoim życiu. PRZYSZEDŁEM DO CIEBIE DWA RAZY. Czy zrobisz coś dla Swamiego?” Odpowiedziałem, że oczywiście tak. Swami dokończył: „BĄDŹ SZCZĘŚLIWY.”
Wtedy jeszcze nie mówiłem absolutnie nikomu o dawnej wieczornej wizycie. Na interview w 1994 r. Swami powiedział mojej żonie i mnie: „Przyszedłem do was trzydzieści lat temu.” Powiedział to ni stąd, ni zowąd. W 1964 r. w leśnym domku mieliśmy to przeżycie z postacią starego człowieka w bieli. Rzeczywiście było to trzydzieści lat temu.
Kim była ta mała królewna w mojej piwnicy, gdy nie wiedziałem co począć? Wierzę, że był to Baba w postaci Dziecka Kriszny zapraszający mnie jako duchowe dziecko na Jego ścieżkę. Dziękuję Ci, Swami!
DŻEJ SAI RAM
[Z http://media.radiosai.org/Journals/Vol_03/03MAR01/coverstory_hsctm.htm 3/2005 tłum. KMB]
powrót do spisu treści numeru 28 - lipiec-sierpień 2005