Stać się jaroszem numer 28 - lipiec-sierpień 2005
Jeroo Captain
Wychowałam się w rodzinie, w której mięso, ryby i jajka należały do codzienności. Miałam przyjaciela, który był wegetarianinem, ale myśl by samej zostać wegetarianką nigdy nie przyszła mi do głowy.
W 1993 r. dowiedziałam się o działalności Sathya Sai Baby i z dwójką moich dzieci zaczęliśmy uczestniczyć w cotygodniowych bhadźanach prowadzonych w naszym miejscowym centrum Sai w Sacramento w Kalifornii. Niedługo potem moja córka, nastolatka, oglądała program telewizyjny, który dla niej okazał się szczególnie poruszający. Przedstawiono w nim nieludzkie traktowanie drobiu i bydła przed ubojem. „Już więcej nie będę jadła mięsa ani kurczaków” — oświadczyła.
‘Ot, kolejny kaprys nastolatki — pomyślałam. — Wytrzyma może tydzień lub dwa.’ Ale zgodziłam się pod warunkiem, że sama będzie przygotowywać sobie posiłki.
Mijały tygodnie, a ja nabierałam podziwu dla jej zdecydowania. Ani razu nie narzekała, chętnie przygotowując swoje wegetariańskie dania. Wkrótce zaczęła namawiać swojego młodszego brata. Będąc osobą bardzo stanowczą i w dodatku wymowną, w mig go przekonała. Teraz oboje zabrali się za mnie.
Zaprenumerowaliśmy aśramowy miesięcznik Sanathana Sarathi i za każdym razem, gdy z pocztą przychodził nowy numer, córka czytała go od deski do deski. Kiedy znajdowała stosowny cytat Swamiego wspierający jej stanowisko, zaraz przybiegała z nim do mnie. Wyprawy do supermarketu stały się polem bitewnym. Syn, patrząc na mnie pełnymi wyrazu oczami, zwykł mówić: „Jak byś się czuła, gdybyś była matką tego kurczaka — chciałabyś, by twoje dziecko zostało pokrajane i służyło za jedzenie?” Dotąd kurczak był po prostu dobrze zapakowanym wysokoproteinowym artykułem spożywczym — nie myślałam o nim, jako o żywym kiedyś stworzeniu, nie mówiąc już o mającym matkę!
Niebawem moja obrona zaczęła kruszeć i w końcu nie całkiem przekonana zgodziłam się spróbować. Postanowiłam zrezygnować z gotowania mięsa co drugi dzień, tak że na jakiś czas wtorki, czwartki i soboty stały się dniami wegetariańskimi. Ale nie miałam do tego serca, więc rzecz jasna nie wytrwałam długo. Stwierdziłam, że porzucenie ponad czterdziestoletniego zwyczaju nie jest łatwe.
Któregoś dnia byłam w ogródku. Za naszą posiadłością znajduje się małe jezioro. W czystej wodzie widziałam pływającą rybę. Czy Bóg naprawdę mieszka we wszystkich stworzeniach? — rozmyślałam. Bez specjalnego zastanawiania się rzuciłam wyzwanie. „OK. Swami, jeśli rzeczywiście jesteś obecny w każdej istocie, spraw by ta ryba popłynęła ku mnie” — powiedziałam w myślach. No i ryba powoli zaczęła się kierować do brzegu w miejscu, gdzie stałam, po czym skręciła w prawo i odpłynęła. Mój wątpiący umysł od razu zauważył: „Ach, to był zwykły przypadek. Na pewno ryba płynęła zwyczajnie z prądem!” — myślałam. Zanim skończyłam tę myśl ryba wykonała ostry nawrót, żwawo podpłynęła do miejsca, gdzie stałam, zatrzymała się przede mną i przez kilka sekund patrzyła mi prosto w oczy.
Po tym przeżyciu ochota na jedzenie jakiejkolwiek ryby, mięsa czy drobiu po prostu znikła i do dziś pozostaję szczęśliwą wegetarianką.
Umysł pełen wątpliwości?
Nawyki zbyt silne do pokonania?
Proś — On objawi Prawdę
W sposób dla ciebie zrozumiały
Na lądzie, morzu i niebie
Stworzenia wielkie i małe
Bhagawan Śri Sathya Sai
Mieszka w nich wszystkich
Dźej Sai Ram!
[z Heart to Heart nr5 (maj 2005) tłum. KMB]
powrót do spisu treści numeru 28 - lipiec-sierpień 2005