Majka Quoos - koordynator Organizacji Sathya Sai w Polsce i dr Upadhyaya z upominkiem - płaskorzeźbą portretem Sai autorstwa Leszka Pawlikowskiego. 

numer 27 - maj-czerwiec 2005

Notatki z wystąpienia 

dr Upadhyaya 

w Muszynie podczas ogólnopolskiego zjazdu wielbicieli Sathya Sai  w 2005

     Tegoroczny zjazd wielbicieli i sympatyków Sathya Sai zorganizował dla nas katowicki Ośrodek Sathya Sai.

Obiekt, w którym odbywały się spotkania położony był w pięknej okolicy, pośród zielonych gór, lasów i łąk, w pobliżu górskiej rzeki Poprad.   W drugim dniu zjazdu koordynator Organizacji - Majka Quoos - przywiozła gościa z Londynu dr Surendrę Upadhyaya, który podąża za naukami Sathya Sai już od ponad 20 lat. Na początku spotkania Majka przedstawiła gościa i powiedziała, że prezentuje on swoją działalnością sublimację pracy służebnej wszystkich ludzi sewy z Puttaparthi. Zorganizował przeszło 200 charytatywnych obozów medycznych i przygotowuje je nadal, służąc najbardziej potrzebującym w różnych częściach świata. W związku z tym jest człowiekiem bardzo zapracowanym. To, że znalazł czas i mógł przyjechać do Polski, to wielka łaska Sathya Sai. W trakcie przygotowań do przyjazdu gościa jego organizatorzy byli testowani pod względem ufności w boskie prowadzenie. W ostatniej chwili dr Upadhyaya odebrał wizę do Polski.  

    Swoje wystąpienie nasz gość rozpoczął od oddania hołdu Sathya Sai, gdyż na pewno to On sprawił, że doktor mógł do nas przyjechać. Następnie powiedział, że oddaje pokłon Matce Ziemi - Polsce - w podzięce za to, że dała światu wielką duszę - Jana Pawła II. Powiedział, że musimy być wyjątkowym narodem, skoro Bóg postanowił dać światu takiego człowieka, który zmienił świat na lepsze, właśnie tutaj, w Polsce. Doktor pokłonił się członkom polskiej Organizacji Sathya Sai, bo jako narzędzie boskiej miłości niesie miłość światu. Jest to jedyna organizacja, która nie bazuje na religiach, traktując miłość jako wartość uniwersalną. Wszyscy mamy w sobie duży potencjał miłości, ale nie potrafimy dzielić się nią z innymi. Dzielimy się jedynie z rodziną, przyjaciółmi i bliskimi nam osobami, co stanowi kroplę w oceanie potrzeb. Swami mówi: wyjdź poza krąg rodziny, nie ma nikogo, kto jest wybrany, wszyscy jesteśmy jednością. Wystarczy otworzyć serce i stać się Jego narzędziem. Swami nie robi cudów. Największym Jego cudem jesteśmy my - jako narzędzia niosące światu Jego przesłanie miłości. W Pismach Świętych czytamy, że Bóg ma tysiąc par oczu, tysiąc rąk, tysiąc nóg… To my jesteśmy Jego oczami, rękoma, nogami… Jesteśmy Jego apostołami. Jeśli służymy lub śpiewamy święte pieśni, to przekazujemy miłość. W trakcie medytacji czy śpiewania bhadżanów gromadzi się w nas energia miłości i jeśli jej nie zużyjemy na pomoc innym, to energia ta zniknie. Wibruje ona w nas, dając nam duży potencjał. Jeśli po medytacji czy po bhadżanach dotkniemy drugiej osoby, możemy ją uzdrowić. W takim stanie powinniśmy być bez ego, ponieważ ono zatrzymuje tę energię. Tak właśnie stajemy się Jego narzędziami. Rzeki płyną, aby służyć. Rozdają wokół swoją wodę, ale same jej nie piją. Pozwalają każdemu, by napił się wody. Tak samo drzewa, rozdają swoje owoce i drewno. Ludzie zrywają owoce, nawet rzucają w nie kamieniami, by spadły, niejednokrotnie raniąc drzewo, łamiąc jego gałęzie. Tak samo my możemy zostać zranieni. Zimą ludzie wycinają drzewa, aby mieć opał na zimę i ogrzać swe domostwa. Kończąc życie, drzewo oddaje siebie, aby dać ciepło innym. W takim samym celu Bóg dał nam ciało. Mamy rozdawać ludziom szczęście. Zostaliśmy wybrani, aby służyć. W latach 1978 i 1979 dr Upadhyaya miał okazję spotkać się z Janem Pawłem II. Kiedy tylko go zobaczył, wiedział, że jest boski. Powiedział on do doktora: „W świecie brakuje tylko jednego elementu - Miłości. Jeśli zaniesiesz Miłość do społeczeństwa, połączysz ludzi poprzez Miłość.” 15 lat temu dr Upadhyaya spotkał się z Matką Teresą. Nie mógł uwierzyć w to, że chciała go widzieć. Był wtedy nikomu nie znanym lekarzem, ale wiedział, że kiedyś ją spotka. Właśnie wracał z małego obozu medycznego, który odbywał się dość daleko. Miał przesiadkę w Kalkucie. Przerwa w podróży wynosiła około 7 godzin. Jedna z sióstr Matki Teresy podeszła do niego i powiedziała: „Doktorze, Matka Teresa przesyła ci wiadomość. Zaprasza cię na obóz medyczny do swojego domu.” Dr Upadhyaya był zaskoczony. W okolicy było 1000 lekarzy i pielęgniarek. Dlaczego wybrała jego? Wiedział, że to „robota” Swamiego, który chce by doktor się czegoś nauczył. Siostra zabrała doktora do domu o nazwie „Czyste Serce”. Leżeli w nim bardzo chorzy, umierający pacjenci. Z ich ran wydobywały się różne wydzieliny. Towarzyszył temu przykry zapach. Dr Upadhyaya sądził, że matka Teresa chce go poddać próbie. Nim podeszli do pierwszego pacjenta, dr Upadhyaya wyjął ze swojego kuferka gumowe rękawiczki. Matka Teresa tylko spojrzała na niego i sama zaczęła swoim sari czyścić ranę pacjenta. Wtedy dr Upadhyaya powiedział: „Matko Tereso, w tej ranie jest dużo zarazków”. Na to ona odrzekła: „Jeśli Twój syn krwawi, podbiegniesz i udzielisz mu pomocy natychmiast. Jeśli pracujesz dla Boga, to nic ci nie grozi”. Pracowała tak przez 60 lat z trędowatymi. Przytulała dzieci. Bóg ją ochraniał. Kiedy miała 87 lat, dostała ataku serca. Wtedy prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki zaprosił ją na leczenie do swego kraju. Odmówiła. Zapytał ją dlaczego nie chce przyjechać. Matka Teresa odpowiedziała: „Ja mogę przyjechać, ale jak duży samolot dla mnie przygotowujesz?” Prezydent odrzekł, że może być bardzo duży i nie ma to znaczenia. Matka Teresa odparła, że ona ma ze sobą 2 miliony biednych i będzie zadowolona, gdy będzie u siebie w szpitalu razem ze swoimi pacjentami. Dr Upadhyaya miał szczęście pracować z Matką Teresą przez 15 lat, co było dla niego służbą dla Boga. Obserwował jak Matka Teresa przemawiała do ludzi, widząc w nich Jezusa: „O, Jezus jest głodny. O Jezus potrzebuje naszej opieki.” Mawiała: „Żeby uszczęśliwić Jezusa, musisz uszczęśliwić najbiedniejszego”. W końcu doktor Upadhyaya stwierdził, że musimy być bardzo ciekawi, jak on spotkał Sathya Sai. Stracił ojca, kiedy miał 2 lata. Wtedy matka przejęła opiekę nad całą rodziną. To za jej sprawą znalazł się u stóp Sathya Sai i zaczął pomagać ludziom. We wsi, w której dr Upadhyaya dorastał, pewna kobieta miała złamany kręgosłup. Mieszkał tam również niewidomy i człowiek zupełnie sparaliżowany. Obowiązkiem młodego Surendry było odwiedzanie tych osób po szkole. Musiał sprawdzić czy niewidomy otrzymał jedzenie i zrobić zakupy dla sparaliżowanego mężczyzny. Sprzątał także kobiecie ze złamanym kręgosłupem. Doktor powiedział dalej, że głód nie jest wielką chorobą. Rak i inne choroby mogą zostać wyleczone. Największą chorobą jest samotność. Najlepiej raz w tygodniu śpiewać bhadżany a później wykonywać prace służebne. Matka doktora Upadhyay chciała być pewna, że prowadzi go właściwą drogą. Musiała pełnić obowiązki matki i ojca. Najlepiej oddać dziecko Bogu. Jako matka lub ojciec jesteśmy opoką dla dzieci. Dzięki łasce Swamiego dr Upadhyaya został lekarzem. Jego matka uczyła go zawsze: „Nigdy nie goń za pieniędzmi. Zawsze idź do biednych i pomagaj im”. Kiedy doktor miał 22 lata, słyszał już coś o Swamim. Nastała wtedy wielka susza w Indiach. Nie było dość wody, jedzenia i lekarzy. Poszedł do swoich przyjaciół i poprosił, aby zrobić coś wspólnie dla ludzi dotkniętych suszą i głodem. Oni odpowiedzieli mu: „Niech rząd rozwiąże te problemy”. Wtedy doktor modlił się: „Boże daj mi siłę”. Udało mu się zmontować grupę ludzi i wyruszyli na pomoc poszkodowanym. Widzieli zwłoki ludzi na ulicach. Zwierzęta przechodziły między nimi w poszukiwaniu wody i pożywienia. Gdy dotarli do centrum pomocy, zobaczyli, że znajduje się tam tylko niewielka ilość kaszki, pochodzącej z bogatych krajów, która nie była dobra dla tych ludzi. Była jak pasza. Każdy mógł otrzymać zaledwie jej małą porcję. Komu nie udało się dostać, odchodził z pustymi rękoma. Doktor wiedział, że ludzie ci potrzebują wody i jedzenia. Udało mu się odnaleźć dom, który był jakby spiżarnią do przechowywania ziemniaków. Razem ze swoją grupą gotował te ziemniaki i rozdawał głodującym. Pewnego popołudnia było bardzo gorąco. Przybiegł wtedy mały chłopiec i wołał: „Doktorze, biegnij, tam jest kobieta, która potrzebuje pomocy”. Dr Upadhyaya wziął swój kuferek i wsiadł na rower. Kiedy dojechał, zobaczył leżącą pod drzewem dwudziestoletnią kobietę. Rodziła dziecko, które wynurzyło z jej łona do połowy. Nadal było połączone pępowiną z matką. Przy nich stał pies, który zjadał łożysko i zabierał się za pępowinę. Gdyby doktor nie przybył na czas, pies zjadłby dziecko. Doktor wziął kij i zaczął odganiać psa. Pies był groźny, ponieważ wiele dni nic nie jadł i właśnie zasmakował czegoś. Udało się odgonić psa i odebrać dziecko. Dzięki Bogu żyło. Na drzewie siedział mężczyzna, który podczas całego zajścia śmiał się. Doktor pomyślał, że jest on chory psychicznie. Kiedy kobiecie została udzielona pomoc, dr Upadhyaya zapytał mężczyznę: „Czy ty jesteś szalony, dlaczego nie pomogłeś?” Mężczyzna odpowiedział: „To ty jesteś szalony. Ta matka nie ma jedzenia dla siebie i dla swoich dzieci. Jak ona wykarmi jeszcze jedno dziecko? Nie ma sensu ratować życia, jeśli nie możesz go potem utrzymać.” Sai Baba mówi: „Jeżeli zaczynasz projekt służenia - doprowadź go do końca. Zakończ grę”. Od tego czasu dr Upadhyaya zmienił sposób służenia. Cokolwiek udało mu się zgromadzić, wysyłał do tej kobiety i jej dzieci. Nie można zmienić całego świata, ale cokolwiek można przecież zrobić. Kiedy ludzie dowiedzieli się o tej kobiecie, zaczęli też ją wspomagać. Przyłączyli się stolarze, murarze, elektrycy i inni specjaliści. Służba nie oznacza tylko pomocy medycznej. Służba to przebudowa domu dla społeczności, to pomoc globalna. Każdy może brać udział w takim obozie. Jeśli ktoś jest malarzem, rzeźbiarzem może upiększać miejsca modlitw, nauczyciele mogą uczyć. Taki obóz wciąga wszystkich. Każdy biorący w nim udział jest bardzo ważny. Dr Upadhyaya podał przykład obozu medycznego w Afryce. Wszystko było zapięte na ostatni guzik. Miejsce pobytu personelu było dość odległe od miejsca zamieszkiwania pacjentów. 2000 osób czekało na pomoc, jednak brak było kierowcy. Cała ekipa nie miała jak dostać się do miejsca przeznaczenia, ale w końcu zjawił się kierowca, który okazał się osobą najważniejszą w tym przedsięwzięciu. Każdy człowiek jest ważny. Wszyscy są jednakowo ważni.

    Pewnego razu dr Upadhyaya organizował obóz medyczny wysoko w Himalajach. Lada dzień zespół miał wylecieć z Londynu. Tuż przed wyjazdem przyszedł do doktora pewien mężczyzna i powiedział: „Miałem sen ze Swamim, że ja również powinienem wziąć udział w tym obozie. Jeśli mi pozwolisz to spotkamy się już na miejscu”. Było zbyt późno, aby załatwił wizę i mógł wyruszyć razem z ekipą. Cały zespół poleciał do Delhi. Wynajęli dwie ciężarówki, które załadowali sprzętem medycznym, lekami i darami. Jechali wysoko w góry, po jednej stronie mając strome zbocza górskie Himalajów, a po drugiej przepaść. Droga wiodła spiralnie do góry. Czasem droga znikała. Wszyscy powtarzali tylko „Sai Ram”. Gdyby ciężarówka odrobinkę zjechała z drogi wszyscy wpadliby w przepaść. Swami mówi do nas: „Czemu się boisz, kiedy Ja tu jestem”. Człowiek z Londynu, który miał sen ze Swamim, pojawił się następnego dnia w miejscu obozu. Dr Upadhyaya kazał mu iść do pokoju rejestracji pacjentów, by tam pomagał. Zaraz miała się rozpocząć operacja. Doktor założył fartuch. Wziął skalpel i nagle rozległ się huk, zgasło światło. Cała instalacja elektryczna była bardzo prowizorycznie wykonana. Wszystko było gotowe, ale nie było prądu. Zaczęto podłączać generator, ale mikroskop nie chciał pracować zasilany takim prądem. Mieszkańcy tej miejscowości powiedzieli nam, że za dwa dni może przyjechać elektryk z Delhi. Wszyscy ludzie z obozu zaczęli się modlić. Przyszedł mężczyzna z Londynu, któremu śnił się przed wyjazdem Baba. Zapytał co się stało. Opowiedziano mu. O dziwo odrzekł: „Nie ma problemu, ja jestem elektrykiem. Wiem jak to się reperuje. Mogę to zrobić. Znam się na tym.” Tak oto Swami zorganizował wszystko. Dał szansę lekarzom, by mogli leczyć. Nasz niespodziewany elektryk zdołał wszystko naprawić w ciągu czterech godzin. Po operacji pacjent dziękował doktorowi za przeprowadzony zabieg. Doktor odpowiedział, że to nie jemu należą się podziękowania, ale elektrykowi, bo bez niego operacja by się nie odbyła. Każdy może być potrzebny. Nie ma znaczenia jak wiele osób bierze udział w obozie. Wszyscy są potrzebni.

    Na obóz medyczny w Rosji przybył z Uralu pewien chłopiec ze swoją matką, która pracowała jako tłumacz. Podróżowali przez pięć dni. Dr Upadhyaya zastanawiał się jaką pracę może dać ośmioletniemu chłopcu. Przydzielił go do pomocy przy rejestracji. Chłopiec mówił po angielsku i z języka rosyjskiego, z cyrylicy, spisywał imię i nazwisko pacjenta na język angielski na karteczce, którą później podawano lekarzowi. Pracował tak od wczesnego rana bez przerwy do 14:00. Dr Upadhyaya zaczął się już martwić o chłopca. Powiedział mu, by poszedł do toalety, napił się wody, odpoczął itp. Chłopiec odpowiedział: „Nie mogę wyjść, bo ktoś zajmie moje krzesło i moją pracę. Nie piję, by nie chodzić do toalety.” Pracowali tak razem przez siedem dni. Doktor zachęcał chłopca do odpoczynku, ale ten odpowiadał: „Jechałem tu, by służyć Bogu”. Kiedy skończyli pracę, chłopiec zapytał: „Panie doktorze, czy mógłby pan wziąć moją wiadomość dla Sai Baby?” Chłopiec prosił, by przekazać Sai Babie wiadomość: „Swami, dałeś mi tak wiele miłości, a ja mogłem się nią dzielić z innymi ludźmi. Dziękuję za to.” Tak więc wiek wolontariusza nie ma znaczenia.

     W Londynie dr Upadhyaya pracuje dla niewidomych i w każdą pierwszą niedzielę miesiąca bada tych pacjentów. Przeprowadza się im podstawowe badania, mierzy ciśnienie krwi, poziom cukru itp. Aby przywieźć niewidomych do ośrodka, potrzebnych jest wielu wolontariuszy. Kiedy opowiada się piękne historie ze Swamim, dużo osób zgłasza się do pomocy, ale w wyznaczonym dniu, do pracy zgłasza się niewielu. Wtedy zwykle mają wiele wymówek. Gdy Bóg powoła nas do służenia, trzeba być gotowym. Dr Upadhyaya zna bardzo wiele historii, które wydarzyły się podczas obozów medycznych. Zaczął nam opowiadać jedną z wielu.

     Pewnej niedzieli na obozie medycznym w Londynie było wyjątkowo mało wolontariuszy. Pogoda była niesprzyjająca. Było zimno i padał deszcz. Od pół roku pewien mężczyzna obiecywał doktorowi, swoją pomoc, ale później, kiedy był potrzebny, zawsze znajdował wymówki. Dr Upadhyaya zadzwonił do niego i błagał o pomoc. Mówił, że nie ma ludzi do pomocy. Mężczyzna ten odparł, że nie może przyjechać, ponieważ ma zepsuty samochód. Kiedy doktor zaproponował, że pośle kogoś po niego, w końcu się zgodził. Poprosił, by osoba, która po niego przyjedzie, zadzwoniła do furtki, ponieważ on nie będzie wyczekiwał przed domem bo pada deszcz. Dr Upadhyaya przejrzał swoją listę wolontariuszy z Londynu i niestety nie mógł znaleźć nikogo, kto mieszka w pobliżu tego mężczyzny. W końcu przypomniał sobie o pewnej pani, która zaoferowała się, że zawsze może służyć swoim samochodem. Zadzwonił do niej i poprosił, by przywiozła tego człowieka. Zgodziła się mówiąc: „Nie ma problemu”. Nie miała ona telefonu komórkowego. Przed domem mężczyzny, po którego przyjechała, włączyła klakson samochodowy, by ten zszedł do niej. Nie wysiadła, by zadzwonić do furtki. Kiedy mężczyzna zszedł na dół, gniewnie powiedział: „Nie mogłaś podejść i zadzwonić dzwonkiem zamiast używać klaksonu?” Kobieta nic nie odpowiedziała, tylko przywiozła go na miejsce. Kiedy zatrzymała samochód, wysiadł i poszedł sobie. Kobieta zawołała go z powrotem prosząc, by jej pomógł. Spytał ją: „Czego chcesz?” Ona odrzekła: „Mój wózek inwalidzki jest z tyłu. Czy mógłbyś mi go podać, bracie. Oto jest powód, dla którego nie mogłam podejść do dzwonka i zadzwonić po ciebie.” Mężczyzna był bardzo zaskoczony i zaczął płakać. Powiedział w końcu: „Siostro, dziś zmieniłaś zupełnie moje życie. To nie ty jesteś kaleką, tylko ja.” Od tego momentu mężczyzna ten nie opuścił ani jednego dnia służenia w Londynie.

     Każdy ma możliwość służenia, niezależnie od jego kondycji fizycznej. Życie nie jest po to, byśmy służyli tylko sobie i swojej rodzinie. Jeśli pracujemy charytatywnie, Bóg o nas dba. Sai Baba mówi, że jeśli cokolwiek robimy w Jego imieniu (np. sewa, WWL, Bal Vicas…), to On przejmuje odpowiedzialność za naszą rodzinę i za nas samych. Kiedy będziemy wykonywać Jego pracę, On zatroszczy się o naszą. Dr Upadhyaya jest bardzo zajęty i ma mało czasu dla swojej rodziny, żony i dzieci. Dzieje się tak, że Baba opiekuje się jego rodziną. Dał im dom, a dwoje jego dzieci dostało się na studia. Kiedy dzieci były jeszcze małe i często trzeba było, by dr Upadhyaya podpisał się pod uwagą nauczyciela, jego podpis pojawiał się automatycznie, jeśli nie było go w domu. 
    Swami zawsze znajdzie sposób, by przyciągnąć daną osobę do siebie. Kiedy dr Upadhyaya był młodym lekarzem miał wiele wątpliwości. Myślał, jak to jest możliwe, co Bhagawan mówi sam o sobie. Doktor zaczął czytać Pisma Święte. Rozmyślał na temat Ramy, Kriszny i Jezusa. Uważał ich za święte osoby. Po studiach poszedł do wojska. Zawsze interesowały go Himalaje i święci, którzy tam medytują. Pewnego razu pracował wysoko w Himalajach, w szpitalu. Temperatura powietrza zimą dochodziła do minus 40 stopni, a latem do minus 4. Było to bardzo trudne miejsce do przetrwania. Dr Upadhyaya chciał znaleźć święte osoby, które mogłyby mu powiedzieć, gdzie jest Bóg. Udało mu się spotkać takie osoby, ale one nic nie odpowiedziały na to pytanie. Razem z doktorem mieszkał oficer wojskowy. Modlił się on do Sai Baby. Dał doktorowi zdjęcie Swamiego i powiedział: „To jest Bóg”. Wtedy doktor pomyślał: „O.K., muszę to sprawdzić”. Pewnego dnia cały zespół pracowników przebywał z dala od miejsca zakwaterowania. Wtedy wybuchł pożar i wszystko doszczętnie się spaliło, oprócz zdjęcia Baby, które podarował doktorowi oficer oraz zdjęć, które miał on sam. Dr Upadhyaya nie mógł uwierzyć, że zdjęcia, które są z papieru nie spłonęły. Wtedy był ignorantem i nie rozumiał tego. Później udał się na specjalizację okulistyczną. W trakcie jej trwania ktoś zaprosił go na obóz medyczny. Mając duże ego dr Upadhyaya nie pokłonił się przed ustawionym tam ołtarzykiem Sathya Sai. Ktoś z personelu podszedł do niego i dał mu wibhuti. Nie wziął. Doktor spieszył się na nocny dyżur do szpitala. Wsiadł na motor i jechał bardzo szybko do pracy. Uderzył w niego wielki buldożer i doktor stracił przytomność. Kiedy obudził się w szpitalu, powiedziano mu: „Prawdopodobnie masz złamany kręgosłup”. Wtedy doktor robił wymówki Swamiemu, że wykonuje Jego pracę, a Baba nie zadbał o niego. Powiedziano doktorowi, aby się nie ruszał ponieważ ma uraz kręgosłupa. Zrobiono mu prześwietlenie. Okazało się, że pierwsze zdjęcie jest nieostre i dlatego powtórzono prześwietlenie. Po tym badaniu zakomunikowano doktorowi, że lekarze są bardzo zaskoczeni, ponieważ wydaje im się teraz, iż kręgosłup nie został jednak złamany. Nakazano mu nadal leżeć w szpitalnym łóżku, ponieważ podejrzewano, że doznał wstrząśnienia mózgu. Dr Upadhyaya upierał się, aby przenieść go do domu przyjaciela - lekarza z tegoż szpitala. Zawieziono go w pobliże, do domu przyjaciela. Jego żona przygotowała łóżko. Przenieśli dr Upadhyayę z noszy do świeżej pościeli. Dali mu zastrzyk, by dobrze spał. Gospodarz domu - lekarz i przyjaciel doktora - powiedział, że przyjdzie na lunch do domu. Dr Upadhyaya obudził się tuż przed nadejściem przyjaciela. Odczuł niewygodę tuż za głową. Zobaczył wkoło siebie pełno jakiegoś kurzu. Kiedy nadszedł przyjaciel, zapytał go, czy na pewno dano mu czyste prześcieradło. W odpowiedzi usłyszał, że na pewno było ono czyste. Zawołano dwóch sanitariuszy ze szpitala, którzy pomogli zmienić pościel. Po chwili doktor zauważył, że znowu jest pełno kurzu na pościeli. Pomyślał wtedy, że w czasie wypadku musiał się pobrudzić i dlatego obsypuje się z niego ten kurz. Przyjaciel ponownie zmienił pościel. Po dwóch godzinach znowu pościel pełna była kurzu. Nagle ktoś zapukał do drzwi. Wszedł jakiś człowiek i powiedział: „Miałeś wczoraj wypadek. Jechałeś bardzo szybko i zderzyłeś się z moim samochodem. Przewróciłeś śmietnik. To ja zawołałem karetkę pogotowia.” Dr Upadhyaya zamiast czuć złość, poczuł wdzięczność do przybysza. Gość zaczął wcierać kurz z łóżka w swoje ciało i mówić: „Sai Ram”. Uświadomił doktora, że jest to wibhuti. Wtedy doktor wspomniał, że sam odmówił wzięcia wibhuti z centrum Sathya Sai tuż przed wypadkiem. Wtedy uświadomił sobie, że jednak Swami zawsze nas ochrania. Po jakimś czasie doktor zupełnie wyzdrowiał.

Pewnego dnia mama dr Upadhyaya powiedziała: „Masz wiele wątpliwości, czemu sam nie pojedziesz do Prasanthi Nilayam?” Doktor pojechał do Bangalore, gdzie wsiadł do autobusu pełnego ludzi i drobiu oraz innych zwierząt hodowlanych. Podróż ta trwała 8 godzin. Dr Upadhyaya nie wiedział gdzie powinien wysiąść z autobusu, by udać się do Sai Baby. Zauważył studenta Swamiego i zapytał, gdzie może spotkać Sai Babę. Student zapytał czy to jest jego pierwsza wizyta. Kiedy doktor potwierdził, wtedy student odrzekł: „To nie ty pójdziesz spotkać Sai Babę, ale On przyjdzie, by spotkać siebie”. Dr Upadhyay zapytał studenta skąd pochodzi i dowiedział się, że z USA. Kiedy chłopiec miał 7 lat, rodzice przywieźli go do Indii. Doktor zapytał czy to było właściwe, ponieważ wielu młodych ludzi wyjeżdża z Indii, by uczyć się w Ameryce, a nie odwrotnie. Czy nie należało zatem pozostać w USA? Student odrzekł, że ci wszyscy co wyjeżdżają z Indii do USA są głupcami, ponieważ w Indiach jest najlepsza szkoła, w której następuje trzystopniowy rozwój ucznia, oparty na rozwijaniu umysłu, ciała i duszy. Swami daje szansę, by rozwijać te trzy części składowe osobowości uczniów. Chłopiec powiedział też, że gdy pojechał do USA, to bardzo tęsknił za Indiami. Wtedy doktor pomyślał, że jeśli ten chłopiec mówi tak ładnie o trzystopniowym rozwoju człowieka, to jaki wspaniały musi być jego nauczyciel. Musi On być kimś niezwykłym.

W Prasanthi Nilayam plac darszanowy nie był jeszcze zadaszony. Wszędzie był piasek. Swami szedł po piasku. Każdy kto przyszedł na darszan mógł zasiąść w pierwszym rzędzie, ponieważ było dużo wolnego miejsca. Kiedy Swami przechodził, Jego ślady odbijały się na piasku. Ludzie zbierali ten piasek z odciskiem stopy Swamiego.
    Kiedy pierwszy raz Swami wyszedł do zebranych, nawet nie spojrzał na doktora. Dr Upadhyaya był zawiedziony. Zgromadzonych wielbicieli było wtedy bardzo mało. Wszyscy mówili, że Swami jest Bogiem i wie wszystko. Doktor pomyślał, że dokonał wielkiego wysiłku, aby dotrzeć do aśramu i nie został zauważony. Natychmiast powziął decyzję, że wieczorem wyjeżdża. Wtedy ogłoszono, że Swami wygłosi dyskurs w hali Purnaczandra. Doktor pomyślał, że ostatecznie może posłuchać, bo przecież tak czy owak zdąży na wieczorny autobus. Stanął pod filarem na zewnątrz hali myśląc, że to bezpieczne miejsce, gdyż w każdej chwili może się oddalić. Podeszli do niego wolontariusze ze służby Sewa Dal i któryś z nich powiedział: „Nie możesz tu siedzieć. Wejdź do środka.” Inni wolontariusze posuwali go tak mówiąc: „Dalej. Przesuń się. Dalej.” W ten sposób dotarł aż do mównicy. Swami rozpoczął dyskurs od pięknych wersetów wedyjskich. Później mówił, że w życiu człowieka najważniejsza jest praca służebna. Następnie Baba powiedział: „Wiele z obecnych tu osób ma wątpliwości. Ktoś nawet był w Himalajach, w grotach joginów i pytał gdzie jest Bóg. Ale Bóg nie żyje w Himalajach, ani w kościołach. On żyje w waszych sercach.” Później Swami użył zabawnej gry słów w języku angielskim: „Nie używaj szkieł kontaktowych (ang. contact lenses). Używaj szkieł Swamiego (Sai-lenses) i wtedy Go zobaczysz (silence wym. sailens w j. ang. oznacza ciszę). Dalej Swami opowiedział historię dzieciństwa doktora oraz lata późniejsze do czasu, aż doktor przyjechał do aśramu. Oczywiście Baba opowiedział o wypadku doktora. Dr Upadhyaya zaczął płakać. Wtedy miał wrażenie, że patrzy w oczy Boga. Patrzył tak i w myślach powtarzał: „Daj mi szansę, bym służył Ci jeszcze więcej.”

W latach 60-tych doktor zorganizował pierwszy obóz medyczny, który obejmował swoim zasięgiem 60 wsi wokół Puttaparthi. Szkoła, do której uczęszczał Sai Baba, była ich centrum medycznym. Dr Upadhyaya był z tego powodu bardzo szczęśliwy. Wtedy nie było jeszcze w Prasanthi Nilayam szpitala superspecjalistycznego. W klasie, gdzie Swami został ukarany przez nauczyciela i musiał stać na ławce, a nauczyciel nie mógł wstać ze stołka, urządzono salę operacyjną. Panowała tam niezwykła atmosfera. Lekarze musieli gotować instrumenty medyczne. Dr Upadhyaya miał wątpliwości, czy z punktu widzenia lekarzy z Anglii, jest to wystarczający sposób uniknięcia zarazków. Przypomniano mu, że Swami mówi do nich: „Ty nie robisz tej operacji. Jesteś tylko narzędziem.” Cała odpowiedzialność za pacjenta jest w Jego rękach. Każdego dnia przed pracą na obozie przychodził Swami, rozbijał kokosy i pryskał na wszystkich mlekiem kokosowym. Miał zwyczaj mówić do nich: „Niech małpa ucieka.” Każdego dnia miał zwyczaj mówić to samo. Wówczas nikt tego nie rozumiał. Wszyscy dziwili się, dlaczego małpa ma uciekać. Wieczorem po bhadżanach Swami zawołał do siebie cały personel. Pytał ich jak przebiegała praca na obozie, czy zostali nakarmieni. Żegnał się z nimi i kazał im iść spać. Rano ponownie Swami rozbijał kokosy i mówił, by małpa uciekała. W dniu urodzin Swamiego pracownicy obozu otrzymali specjalne miejsce w hali Purnaczandra. Zaraz po wysłuchaniu dyskursu zamierzali iść do wsi, do pacjentów. W dyskursie Swami powiedział: „Wszyscy którzy tu jesteście, byliście małpami w czasach Ramy. Wtedy nie mieliście tyle szczęścia, by służyć. Nie ma sensu czekać do końca dyskursu.” Niektórzy z obozu nie zrozumieli dobrze polecenia Swamiego, gdyż mieli dobre miejsca. Dlatego Swami powtórzył: „Pacjenci czekają na ciebie. Dyskursu możesz wysłuchać później z taśmy magnetofonowej”. Dr Upadhyaya nie mógł nigdzie znaleźć kierowcy ani samochodu, który podwiózłby ich do wsi, do pacjentów. Pomyślał, że widocznie Swami chce sprawdzić jego determinację. Spytał kogoś ze wsi o samochód. Z doktorem byli jeszcze dwaj koledzy. Zapytany człowiek odrzekł: „Po co ci samochód? Swami chodził codziennie pieszo do szkoły. Idź wzdłuż rzeki, aż zajdziesz do szkoły.” Była to największa pielgrzymka w życiu doktora. Gdy tak szedł wzdłuż rzeki rozmyślał, jak Swami bez butów, chodził tak boso do szkoły każdego dnia. Jak było to możliwe dla ośmioletniego chłopca? Idąc tak, zatrzymali się w maleńkiej chatce. Starsze kobiety pracowały przy brzegu rzeki. Doktor pomyślał: „Jakże szczęśliwe musiały być te kobiety, które widziały codziennie przechodzącego małego Sai.” Kiedy przybyli do szkoły, pacjenci już na nich czekali. Niektórzy mówili, że byli przekonani, iż lekarze już odeszli i nie wrócą. Powiedzieli też: „Swami przywrócił nam wzrok. Chcemy z nareperowanymi oczami iść i podziękować Swamiemu.” W trakcie swoich prac lekarze mogli usłyszeć od starszych ludzi opowieści o tym, jak znali oni Swamiego od dzieciństwa. Niektórzy byli Jego kolegami ze szkoły. Opowiadali wspaniałe historie. Wcześniej nikt z nimi nie rozmawiał na ten temat. Kiedy Swami był chłopcem, miał zwyczaj przychodzić do świątyni Hanumana podczas pory lunchu. Wtedy koledzy prosili o cukierki i ośmioletni Baba materializował je dla nich, ale nigdy sam ich nie jadł. Kiedy pytali Swamiego, dlaczego sam ich nie je, Baba odpowiadał: „Nie jem cukierków, bo jak wy je jecie, to tak, jakbym to ja je jadł i jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy.” Swami zmaterializował tak wiele rzeczy, ale nigdy nic sam dla siebie. Koledzy ze szkoły Swamiego chcieli mieć boisko do gry w piłkę. Szkoła nie miała dość pieniędzy, aby urządzić dzieciom przyległy do szkoły teren. Nie było na to dość pieniędzy. Pole przeznaczone na ten cel było bardzo zniszczone i pełne kamieni. Chłopcy przyszli do Swamiego i poprosili Go o boisko. Swami zmaterializował im piłkę do gry i powiedział: „Idźcie i grajcie.” Kiedy przybyli na miejsce, zobaczyli piękne boisko. Wszystkie dzieci były bardzo szczęśliwe. Dla uszczęśliwienia wszystkich Swami zrobi wszystko. Swami jest tak bardzo współczujący, że bierze ból od innej osoby i przenosi go na siebie. Pewnego dnia Swami złamał biodro. Wszyscy się dziwili. Swami powiedział do niektórych osób, że wziął czyjś ból na siebie, bo osoba ta nie byłaby w stanie go znieść. Tylko Swami wie ile cierpienia wziął na siebie. Kiedy Swami był bardzo młody, 40 lat temu, nagle dotknął Go paraliż. Miał też wylew krwi do mózgu. Cała lewa strona była sparaliżowana. W ciągu dwóch dni przebył osiem ataków serca. Stan Swamiego był bardzo poważny. Zbliżało się święto Guru Purnima. Z powodu złego stanu zdrowia Baby, Kasturi był bardzo załamany. Niektórzy dyskutowali. Inni płakali. Trzy dni przed świętem Guru Purnima Swami zawołał Kasturiego i powiedział mu: „Powiedz ludziom jaki jest stan zdrowia Swamiego. Nic nie ukrywaj.” Był to ogromny ból psychiczny dla Kasturiego. Jak powiedzieć, że Ojciec cierpi. Kasturi powrócił do Swamiego i powiedział, że nie może tego zrobić, po prostu nie jest w stanie mówić o cierpieniu Swamiego. W nocy, przed świętem Guru Purnima stan zdrowia Swamiego pogorszył się. O godzinie 22:00 nastąpił kolejny atak serca. Wszyscy przeżywali to bardzo. Swami odmówił przyjęcia lekarstw. O północy powiedział, że rano będzie w mandirze. Nikt w to nie uwierzył. W tamtych czasach Swami mieszkał na pierwszym piętrze w budynku mandiru. Do Jego pokoju prowadziły kręcone schody. Nikt nie wyobrażał sobie, jak można będzie znieść Swamiego na dół. Modlono się, aby Swami dał darszan z balkonu. Nikt nie wierzył, że zejdzie na dół. Nadeszło święto Guru Purnima. Swami, tak jak obiecał, przy pomocy innych osób zszedł na dół. Część twarzy była przykryta chustką, ponieważ opanował ją paraliż. Swami pokropił wodą swoją prawą ręką całą lewą stronę ciała i w ciągu sekundy był zupełnie zdrowy. Mógł już normalnie mówić. Wygłosił godzinny dyskurs. Powiedział, że musiało wypełnić się stare proroctwo i przyrzeczenie. Rodzina Swamiego oddawała cześć Sziwie i Parwati na górze Kajlas. Dawno temu, kiedy Sziwa i Parwati byli zajęci tańcem, pewien kapłan oddawał im cześć. Parwati to się nie spodobało, ponieważ uważała, że nie jest to odpowiedni moment na oddawanie hołdu. Kiedy kapłan odchodził, doznał, w wyniku niezadowolenia Parwati, paraliżu. Litościwy Sziwa wyleczył go. Żeby wypełniło się proroctwo, Swami musiał wziąć ten paraliż na siebie. Ataki serca przejął od wielbicieli. Jeden atak dotyczył bardzo młodego chłopca. Po wygłoszeniu dyskursu Swami o własnych siłach wszedł po kręconych schodach do swojego pokoju.

Dr Upadhyaya powiedział, że Bóg nie przybył na ziemię, by zmieniać świat. On przybył, aby nas zmienić i żebyśmy to my zmienili ten świat na lepsze. Świat będzie taki, jakim go urządzimy. Doktor pocieszył nas, że nie mamy się martwić, ponieważ teraz zebrało się nas 400 osób, a może 15 lat temu było nas tylko czworo. Za kilka lat może nas być 4000. Za kilka lat nie będzie już potrzeby, by jeździć i odwiedzać Prasanthi Nilayam, ponieważ Swami będzie przyjeżdżał do nas. Doktor prosił, byśmy byli otwarci na taką wizję, kiedy ona się pojawi. Dla starszych osób Swami zbudował specjalne domy w Puttaparthi. Mieszkający tam ludzie nie mają dość siły, aby odwiedzać aśram Swamiego, dlatego Baba odwiedza ich osobiście. 
   Kiedy przegląda się kasety wideo ze szpitala, bardzo często można oglądać na filmie Swamiego, który w tym czasie był na placu darszanowym. Wiele osób widziało Swamiego w szpitalu, podczas, gdy równocześnie był na placu darszanowym. Pewien chłopiec miał wadę serca i trzeba go było operować. Chirurdzy obawiali się, ponieważ operacja była bardzo ryzykowna, jednak Baba kazał im operować. Później pytał ich kto operował. Odpowiedzieli, że to oni prowadzili zabieg. Wtedy Swami nakazał im obejrzeć zapis wideo na taśmie. Kiedy przeglądali film, zobaczyli Swamiego, jak wykonuje operację, a samych siebie stojących za Swamim.  

Pewnego razu dr Upadhyaya i jego zespół wyjeżdżali na obóz. Mieli ze sobą dużo sprzętu medycznego. Cały ich bagaż był za ciężki na podróż samolotem. Kiedy położyli go na wagę, ta zepsuła się i nigdzie nie można było sprawdzić ile to jest kilogramów. W końcu służby na lotnisku pozwoliły im na transport tegoż bagażu. Dr Upadhyaya powiedział, że kiedy komuś pomagasz, służysz bezinteresownie, to osoby te stają się twoją rodziną i zaczynasz dalej im pomagać. 

Dr Upadhyaya widząc entuzjazm słuchaczy, stwierdził, że czuje się wśród nas lepiej niż w domu i że stał się częścią Polski. Powiedział, że doznał od nas wiele miłości. Sam nie wie ile miłości nam przekazał, ale czuje jej moc od nas. 
    Doktor wspomniał o tym, jak trzy lata temu w Indiach w stanie Gudżarat było trzęsienie ziemi, podczas którego zginęło wiele tysięcy osób i było wielu poszkodowanych. Kiedy prośby o pomoc rozeszły się w świat, pierwsza pomoc nadeszła właśnie z Polski. W czasie drugiej wojny światowej żołnierze polscy wylądowali w tym miejscu i poprosili miejscowego księcia, aby pozwolił im zostać. Książe odpowiedział wtedy: „Jesteśmy niezwykle dumni, że chcecie tu być. Czujcie się jak u siebie w domu.” Później żołnierze ci wrócili do Polski i zaczęli nowe życie po wojnie. Wzbogacili się, ale nie zapomnieli o gościnności księcia z Indii. Kiedy tylko usłyszeli o trzęsieniu ziemi w tym rejonie, natychmiast zorganizowali pomoc. Polacy powiedzieli ofiarom trzęsienia ziemi, że miłość, którą kiedyś otrzymali od Hindusów zwracają im teraz i mają nadzieję, że zaniosą ją na cały świat.  

Dr Upadhyaya przypomniał nam historię transformacji pewnego człowieka, która odbyła się w ciągu paru sekund. Zwykle, by przejść taką transformację trzeba 20 lat. W Londynie pracuje bardzo znany profesor okulista, od którego dr Upadhyaya wiele się nauczył. Został jego partnerem przy operacjach. Czasami profesor wtrącał swoje uwagi do rozmów, mówiąc o Sai Babie jako o Sing Babie. Twierdził też, że kiedyś pojedzie do tego Sing Baby. Dr Upadhyaya był bardzo szczęśliwy z tego powodu, ale stale uważał, że czas na wyjazd dla profesora nie jest odpowiedni. Można być królem, ministrem itp., ale jeśli Swami kogoś nie wezwie, to nie ma mowy o podróży. Baba sprowadził do Swojego szpitala urządzenia specjalistyczne i zaprosił dr Upadhyaya, by je uruchomił i przygotował do pracy. Dr Upadhyaya zapytał Swamiego, czy mógłby też przyjechać ów słynny profesor. Swami zaakceptował ten pomysł. Profesor był bardzo znaną osobą i gdziekolwiek podróżował, zawsze zatrzymywał się w hotelu pięciogwiazdkowym z basenem. Ktokolwiek chciał się widzieć z profesorem, zawsze musiał na niego czekać. Dr Upadhyaya zapytał o to profesora, a ten odrzekł: „Jeśli chcą mnie zobaczyć, niech poczekają.” Doktor cieszył się bardzo z wyjazdu profesora, ale też bardzo się obawiał. Profesor z żoną udali się w Londynie do dużego sklepu i zrobili potrzebne zakupy na podróż do Indii. Kupili dużo gatunkowych alkoholów. Doktor zapytał profesora po co mu te trunki. Wtedy padła odpowiedź: „Przecież mówiłeś, że tam nic nie ma.” Dr Upadhyaya tłumaczył profesorowi, że tam alkoholu pić nie wolno, czym profesor nie był zmartwiony, ponieważ pił już wszędzie, nawet wino razem z papieżem w Watykanie. Tłumacząc to doktor używał gry słów w języku angielskim, mówiąc, że nie jedzie pić wino (ang. wine), ale jedzie do boskości (divine). Mówił mu, że tam nie ma basenu, tylko jest jeden basen - basen miłości, w którym można pływać cały dzień. Profesor stwierdził, że w takim razie nie będzie tam nocować. Zapytał o pobliskie miasto. Postanowił nocować w Bangalore, a dojeżdżać do Puttaparthi. Kiedyś doktor modlił się o to, by Swami wezwał go do Puttaparthi, a teraz kiedy stawało się to realne, modlił się, by wyjazd nie doszedł do skutku. Wtedy dr Upadhyaya napisał do Swamiego list. Przez Lucasa Ralli otrzymał odpowiedź: „Nie martw się. On jest Moim gościem.” Kiedy weszli razem na pokład samolotu okazało się, że wraz z towarzyszącą im pielęgniarką otrzymali najgorszą klasę foteli w samolocie tzw. ekonomiczną. Profesor zawsze podróżował klasą pierwszą lub Business Class. Niestety nie udało się zamienić tych miejsc. Nie mogli odłożyć wyjazdu na później, ponieważ Swami ich oczekiwał. Doktor wezwał na pomoc Swamiego i wtedy w ciągu jednej minuty ogłoszono: „Prof. Eric Arnott, proszę, oto miejsce w pierwszej klasie, dla pana, pańskiej żony i pielęgniarki”. Dr Upadhyaya pozostał w klasie ekonomicznej, dziwił się tylko temu, że Swami zmienił trzy bilety, a jego nie. W nocy o 1:00 przylecieli do Bombaju. Kiedy stanęli na stopniach samolotu, dwie hostessy przywitały profesora i jego żonę, zarzucając im girlandy kwiatów na szyję. Profesor był bardzo szczęśliwy. Zaproszono go do najlepszego hotelu Maharadża, ale doktora nie. Profesor poprosił, by doktor też mógł tam wejść. Dr Upadhyaya myślał, że to on prowadzi profesora, a wyglądało na to, że jest odwrotnie. Po odpoczynku polecieli do Bangalore. Wylądowali o3:00 nad ranem. Doktor chciał wynająć taksówkę do Puttaparthi, ale profesor nie zgodził się, ponieważ czuł się zmęczony. Udał się do dobrego hotelu pięciogwiazdkowego z basenem. Doktor czekał, aż profesor się wyśpi i popływa w basenie. O godzinie 15:00 dojechali do Puttaparthi. Właśnie Swami dawał darszan. Niestety taksówka nie mogła wjechać. Cały bagaż zostawili w samochodzie. W momencie, kiedy przekraczali granice aśramu, poproszono ich na werandę. Profesor zaczął rozglądać się za krzesłem i powiedział, że nigdy nie siedział na ziemi. Wtedy dr Safaya dał mu małe krzesełko. Swami zakończył darszan i natychmiast zabrał ich na interview. Zadawał profesorowi pytania: „Jak się masz? Czy podróż w pierwszej klasie podobała ci się?” Polecił też profesorowi usiąść wygodnie i wyciągnąć nogi. Profesor jest bardzo wysoki i kiedy wyciągnął nogi, to jego stopy dotykały stóp Swamiego, ponieważ pokój interview jest bardzo mały. Dr Upadhyaya powiedział zaniepokojony do Baby: „Swami, on chce zostać w hotelu, przywiózł tu alkohol.” Baba odpowiedział: „Nie martw się, to jest Mój problem.” Wtedy Swami zmaterializował pierścień ze znakiem OM i rzucił go do profesora. Zapytał też, co to za znak. Profesor odparł, że nie wie, ale zna ten znak z listów swego partnera, ponieważ on, nim zacznie pisać, stawia ten znak. Tak więc musi być to coś duchowego - rzekł profesor. Wtedy Swami powiedział, że z dźwięku Om powstał wszechświat. Nakazał profesorowi powtórzyć OM. Kiedy to robił, jego nogi skrzyżowały się, a ręce opadły na kolana. Wcześniej, kiedy przytakiwał Swamiemu, mówił: „Yes sir”, a później zaczął mówić: „Tak Swami”. Cała ta transformacja zajęła Swamiemu jedną sekundę. Na zakończenie Baba powiedział do profesora: „Jestem bardzo szczęśliwy. Idź do szpitala. Sprawdź urządzenia medyczne. Jutro się zobaczymy.” Na boku Swami powiedział do doktora: „Nie martw się, on zostanie w Prasanthi Nilayam.” Kiedy dotarli do bramy wejściowej aśramu, profesor powiedział, że nie chce mieszkać w hotelu pięciogwiazdkowym z basenem i zamieszka w aśramie. Oddał też cały zapas alkoholu taksówkarzowi. Dr Upadhyaya zastanawiał się, dlaczego Swami wybrał tego profesora. Być może dlatego, że był on bardzo dobrym chrześcijaninem i prowadził przykładne życie rodzinne. Na następnym interview profesor zapytał, czy jego żona też może wejść do pokoju. Baba zgodził się. Żona profesora usiadła między dwoma panami. Swami powiedział do niej: „Nie, londyńska pani, to nie jest Londyn. Mężczyźni siedzą z tej strony, a kobiety z drugiej.” Następnie Swami zmaterializował pierścień dla profesora i powiedział: „You are kind man. - Jesteś miłym człowiekiem, ale teraz masz pracować dla ludzkości - mankind.” Zapytał o żonę profesora. Ten odparł, że jest ona z pochodzenia Rosjanką. Swami powiedział, że nie w pełni, ponieważ jej ojciec jest z Londynu. Nawet ona sama nie wiedziała, że jest półkrwi Angielką. Swami powiedział, że jest ona bardzo dobrą kobietą i że jest zdrowa. Po powrocie do Anglii, wszyscy nie mogli się nadziwić przemianie profesora, nawet jego koledzy, gdziekolwiek się pojawił.[1] Dwa lata później jego żona zachorowała na raka. Profesor miał najlepsze możliwości w świecie medycyny, jednak postanowił, że pojedzie z żoną do swojego lekarza do Indii. Swami zmaterializował dla żony wibhuti i powiedział: „Chodzi o jakość życia, nie o jego długość.” Żona profesora poprosiła Swamiego, o to, by udało jej się dokończyć przygotowywanie ambulansu medycznego, który ma służyć na obozach medycznych w Indiach. Swami obiecał, że uda jej się to. Kiedy wrócili do Londynu, w lokalnym kościele sprzed 700 lat przeprowadzano prace konserwatorskie. Wszystkie witraże były poważnie zniszczone. Proboszcz poprosił profesora o pomoc. Profesor nakazał zmienić wszystkie szkiełka na nowe, na jego koszt. Proboszcz powątpiewał, czy profesor ma tyle pieniędzy, na co inwestor odrzekł, że Swami na pewno pomoże. Proboszcz zapytał o warunki transakcji i dowiedział się, że profesor życzy sobie, by w każdym oknie witrażowym był napis: „Love all, serve all” (Kochaj wszystkich, wszystkim służ). Na uroczystości inauguracyjnej wyremontowanego kościoła, profesor w swojej mowie wspominał o Swamim. Powiedział, że był przeciętnym chrześcijaninem, a dzięki Swamiemu stał się lepszym chrześcijaninem. Teraz rozumie nauki Jezusa. Mówił, że Bóg w Indiach zmienił go, przetransformował w ciągu jednej sekundy. Dr Upadhyaya powiedział, że tak właśnie Swami przyciąga ludzi. Profesor zrezygnował z kliniki i jeździ teraz ambulansem po Indiach i leczy ludzi. Swami powiedział mu: „To nie Swami leczy. To twoja wiara leczy. Twoja karma musi się wypełnić.”

Dr Upadhyaya poprosił Majkę, by opowiedziała historię kobiety na wózku inwalidzkim. W roku 1996 Swami poprosił grupę osób na interview. Żona jednego z członków tej grupy siedziała w wózku inwalidzkim w sektorze chorych. Nim zdążyła podjechać na swoim wózku pod drzwi pokoju interview, Swami je zamknął. Wszyscy weszli do środka, a ona siedziała i płakała. Była zdruzgotana. Po pół godzinie wszyscy wyszli z pokoju interview. Swami zapytał tę kobietę: „Czemu nie weszłaś?” Odpowiedziała: „Swami, zamknąłeś drzwi”. Baba zapytał, czemu jest na wózku inwalidzkim. Odparła, że przecież nie może chodzić. Swami odpowiedział: „Możesz. Matko, trzymaj moją dłoń. Wstań.” Z trzęsącymi się nogami wstała. Swami powiedział: „Chodź”. Na oczach wszystkich ludzi kobieta wróciła na swoje miejsce. Mąż bardzo się bał, że może się przewrócić. Swami powiedział do tej kobiety: „Te pół godziny, które spędziłaś pod drzwiami pokoju interview w takiej udręce, w płaczu, były potrzebne, żeby skończyła Ci się karma. Twoje łzy obmyły twoją duszę i zostałaś wyleczona.” 
   Następnie dr Upadhyaya opowiedział nam historię, jak dostał przekaz od psa. Jest ona dowodem na to, jak Swami kocha każde zwierzę. Było to podczas urodzin Sai Baby, kiedy w aśramie były tłumy ludzi. Zawsze z tej okazji organizuje się obóz medyczny. Po porannym darszanie była przerwa i wszyscy mieli udać się na stadion. Dr Upadhyaya otrzymał mentalnie wiadomość, że pacjent leży i cierpi. Mógł on być wszędzie. Doktor chodził między blokami i szukał. W końcu zauważył psa. Leżał i cierpiał. Miał rany na nogach. Cóż doktor miał począć? Czy zająć się psem? Czy dalej szukać tego pacjenta? Z pomocą wolontariuszy oczyścił psu rany, zabandażował je i nakarmił zwierzę. Doktor rozglądał się jeszcze za jakimś innym pacjentem, ale nigdzie go nie było. Udał się na stadion. Kiedy Swami miał wchodzić na stadion, zwrócił się do doktora: „Czy znaleźliście tego pacjenta, o którego prosiłem, by się nim zająć?” Swami pamięta nawet o psie. Troszczy się o każdą istotę. 
    Pewnego razu doktor siedział na werandzie. Wtedy Swami zapytał o to, jak wiele jest komórek nerwowych w ciele człowieka? Nikt nie odpowiedział. Swami podał dokładną ich liczbę. To tak, jakby zapytać architekta, ile okien jest w projektowanym przez niego budynku. Baba jako architekt ludzkiego ciała, może udzielić dokładnej odpowiedzi dotyczącej budowy anatomicznej. 

W Prasanthi Nilayam w ubiegłym roku pracował doktor w wieku 98 lat. Zaczynał mieć problemy ze słuchem. W rozmowie z pacjentem zamiast „biegunka” usłyszał „zatwardzenie”. Przepisał lekarstwo powodujące przeczyszczenie. Później Swami powiedział do niego: „Doktorze, nie przepisuj złych leków. Musiałem zmienić Twoją receptę.” Ten lekarz nie mógł dobrze usłyszeć, ale Swami zawsze dobrze usłyszy
   Pewien student wiele lat mieszkał w pobliżu Swamiego. Odrabiał lekcje na stole przy Babie. Obok leżały listy od wielbicieli Sathya Sai. Swami brał jeden list ze stosu i przekładał go na drugi stos. Student uczył się i obserwował to. W końcu nie wytrzymał i powiedział: „Swami, ludzie piszą do Ciebie listy, a Ty przekładasz je z jednego stosu na drugi.” Swami poprosił, by student otworzył jeden z listów i zerknął, co jest w nim napisane. Swami zacytował wszystkie słowa z listu i zakończenie: „Moja miłość do Twoich lotosowych stóp” i dodał, że na końcu jest kropka. Spytał chłopca, czy tak jest dokładnie. Na zakończenie tego wydarzenia Baba powiedział: „Zbieram te listy po to, by zrobić przyjemność osobom, które do Mnie piszą, ponieważ jestem w ich sercach. Nawet jeśli list nie zostanie wysłany, Ja wiem co zostało w nim napisane.”  
    Następująca historia mówi o tym, że Swami jest wszechobecny i dba o nas wszystkich. Żona pewnego oficera wojskowego była gorącą wielbicielką Sai Baby. Nastał stan wojenny. Oficer czuł się skompromitowany w oczach społeczeństwa i nie chciał już dłużej żyć. Postanowił popełnić samobójstwo pod nieobecność żony. W tym celu przyniósł z pracy pistolet. Wysłał żonę razem z rodziną do krewnych a sam napisał pożegnalny list: „Nie mogę znieść swojego wstydu i to jest powód, dla którego kończę z sobą.” Kiedy miał nacisnąć spust, ktoś zadzwonił do drzwi. Szybko schował pistolet pod poduszkę i otworzył. W progu stanął przyjaciel wojskowego z żoną i powiedział: „Przejeżdżaliśmy przez to miasteczko i mamy trochę czasu do odjazdu następnego pociągu. Postanowiliśmy cię odwiedzić.” Oficer zaprosił ich do środka. Przepraszał, że nie ma jego żony i nie może ich ugościć. Gość odpowiedział, że nie szkodzi, gdyż jego żona może przygotować poczęstunek. Po pół godzinie pożegnali się i wyszli. Oficer zajrzał pod poduszkę i zauważył brak pistoletu. Pomyślał, że na pewno będzie miał kłopoty w pracy z powodu zniknięcia pistoletu i nie obejdzie się bez sprawy w sądzie. Wezwał na pomoc Boga: „Boże, mam problem, pomóż mi.” W tym czasie, w odległym miejscu, Sai Baba powiedział do Kasturiego: „Idź i wyślij telegram następującej treści: ‘Narzędzie, którego szukasz, jest u Mnie’. Idź jutro na przystanek autobusowy i powitaj oficera”. Tym sposobem następnego dnia oficer znalazł się na interview u Baby. Swami powiedział do niego: „Zabicie siebie nie jest dobrą rzeczą. Musisz mieć siłę, by zmierzyć się z życiem. Z powodu modlitwy twojej żony, przybyłem w postaciach twego przyjaciela i jego żony, by ochronić męża Mojej wielbicielki.” Dr Upadhyaya powiedział na zakończenie tej historii, że jest istotna różnica między magikami a Bogiem. Swami może zmienić się w każdego człowieka. Jeśli chcemy komuś pomóc, to może nawet Sai Baba przybyć z pomocą.

W dawnych czasach w Prasanthi Nilayam Swami odwiedzał domy swoich wielbicieli. Pewnego dnia było święto południowych Indii. Kasturi zaprosił z tej okazji Swamiego na obiad. Umówili się na godzinę 12:00.Kasturi był bardzo punktualny i wyszedł naprzeciw, by spotkać Swamiego. Obawiał się, że żebracy mogą zatrzymać gościa. Zabrał ze sobą kanapki, by dać żebrakom, którzy ewentualnie mogliby opóźniać wizytę Baby. Podszedł do niego jakiś żebrak. Kasturi dał mu przygotowane wcześniej kanapki i dalej czekał. Była już godzina 12:15. Poszedł więc do kwatery Swamiego. Zapukał. Swami siedział z kanapką, którą Kasturi dał żebrakowi, w ręce i posilał się. Na widok Kasturiego powiedział: „Przyszedłem do ciebie, ale Mnie nie rozpoznałeś.” Dr Upadhyaya radził nam traktować wszystkich jak Boga, bo to jest sposób, by nie przeoczyć Go.  

Dr Upadhyaya wspomniał obóz medyczny w Afryce. Było to w rejonie, gdzie mieszkają Victor Kanu i jego żona. Pracują oni w szkole Sathya Sai w Zambii. Doktor urządził polowy szpital i salę operacyjną. Badając dzieci, stwierdził, że potrzebna będzie narkoza i znieczulenie. Brakowało lekarza anestezjologa i narkozy. Doktor rozesłał wiadomość po całej Zambii w poszukiwaniu anestezjologa. Minęły dwa dni i nikt się nie pojawił. Trzeciego dnia przyszedł pewien mężczyzna i powiedział: „Jestem zaskoczony widząc tyle światła w szpitalu, który był zamknięty i nieużywany. Jestem lekarzem anestezjologiem, który teraz pracuje w kopalni miedzi.” Zespól doktora był bardzo szczęśliwy, że Bóg zesłał im potrzebnego specjalistę. Anestezjolog pozwolił im wejść do sali operacyjnej i przygotować ją do zabiegów. O godzinie 13:00 wszystko było gotowe, ale okazało się, że brak jest tlenu. Zaczęli modlić się. Rozmawiano ze sprzątaczką i ona powiedziała, że jakieś butle są w piwnicy i ona nie wie co w nich jest. Okazało się, że były to dwie pełne butle tak potrzebnego im tlenu. Zaczęli operację i w połowie jej trwania anestezjolog powiedział, że musi już iść, ponieważ jest wojna domowa i potrzebują go. Dr Upadhyaya protestował, ale anestezjolog bez słowa opuścił salę. Doktor był przerażony, ponieważ nie potrafił wybudzić pacjenta po operacji. Modlił się tylko w ten sposób: „Boże, to jest Twój pacjent. Musisz mi pomóc.” Pomagające pielęgniarki pocieszały doktora: „Doktorze, nie przejmuj się. Rób swoje, a Bóg na pewno ci pomoże.” Pięć minut przed zakończeniem zabiegu drzwi sali operacyjnej otworzyły się i pojawił się pewien mężczyzna. Zapytał co tu się dzieje. Odpowiedzieli, że robią operację. Był bardzo zaskoczony, ponieważ po wielu latach przerwy zobaczył światła w sali, a sam był anestezjologiem i tu pracował. Dr Upadhyaya wiedział, że to przyszedł Sai Baba pod postacią tego specjalisty. Wziął go za rękę i poprosił: „Obiecaj, że nas nie zostawisz.” I tak przez trzy dni wykonywali wspólnie operacje. Ostatniego dnia chcieli podziękować anestezjologowi, ale nigdzie nie mogli go znaleźć. Rozpytywali o niego, ale bezskutecznie.

Podczas innego obozu medycznego, tym razem w Rosji, zbierano od cudzoziemców paszporty dla milicji. Miejscowi ludzie bardzo byli zaprzyjaźnieni z dr Upadhyaya i z całym jego zespołem. Wszyscy czuli się jak bracia i siostry. Podczas takich obozów w dniu pożegnań wszyscy zwykle płaczą i pytają kiedy wrócimy. Naszedł ostatni dzień obozu. Personel poprosił dr Upadhyaya, by rano, ostatniego już dnia, wstać trochę później do pracy. Doktor zgodził się. Wszyscy byli bardzo zmęczeni. O godzinie 7:00 doktor zszedł do stołówki i nikogo nie zastał. Był zawiedziony. Wyrzucał sobie, że niepotrzebnie zgodził się, by wszyscy spali dłużej. Postanowił ich poszukać i kiedy odwracał się, by wyjść, wszyscy wyszli zza stołów przykrytych obrusami i zaczęli śpiewać doktorowi Happy birthday to you… Był to dzień urodzin doktora i prawdopodobnie ktoś podpatrzył tę datę w jego paszporcie, kiedy zbierano je dla milicji. Doktor powiedział, że sam nie pamięta o swoich urodzinach. Jedyne urodziny, które pamięta to urodziny Swamiego w dniu 23 listopada. Był bardzo zaskoczony tą miłą niespodzianką. Rosjanie nie mogli przygotować tortu i zamiast niego jedną świeczkę włożyli w arbuz. Władymir, który przeszedł bardzo trudny okres w życiu z mafią rosyjską, powiedział, że gdyby tu był Sai Baba, to na pewno zakręciłby ręką właśnie w taki sposób, jak pokazywał. Nagle w ręku Władymira znalazł się pierścionek, który nałożył doktorowi na palec. Doktor nie protestował, ale powiedział, że jeżeli Swami powie, że ma oddać, to go zwróci. Po trzech miesiącach doktor znalazł się w Szpitalu Superspecjalistycznym w Indiach, ponieważ instalowano tam laser do zabiegów. Wtedy Swami chwycił doktora za rękę i powiedział: „O rosyjski pierścionek. Nie było tortu, tylko arbuz. Tak, to ja to wszystko zrobiłem. Daj ten pierścionek, teraz ci go zmienię.” Swami dmuchnął na niego i zmienił go na pierścień z zielonym oczkiem. Doktor powiedział, że nieważne są rzeczy, ale najważniejsze jest to, że On jest cały czas przy nas, prowadzi nas i doprowadza do zwycięstwa.

Inna historia dotyczy obozu medycznego w Afryce. Pewien chłopiec cierpiał na zapalenie opon mózgowych i leżał w szpitalu. Odżywiany był przez kroplówki. Personel medyczny obawiał się, że buszmeni, którzy wierzą w moc czarownika, mogą wykraść go ze szpitala. Poprosili więc, by dr Upadhyaya przybył i przywiózł najlepsze lekarstwa na tę dolegliwość, tak by buszmeni zobaczyli, że współczesna medycyna też może pomóc. Na krótko przed przybyciem doktora, buszmeni wykradli chłopca do lasu. Wszyscy bali się, że tam umrze. Musieli dostać się do niego, by go uratować. Chłopiec był nieprzytomny. Bez kroplówek nie miał szans. Przejechali w kierunku buszu wiele mil i nagle droga się skończyła. Weszli do buszu. Kierowca był tłumaczem. Nagle przed ich oczami pojawili się buszmeni z dzidami, kijami i pałkami. Byli bardzo źli. Odganiali nas. Tłumacz był przestraszony i chciał uciec. Doktor powiedział do nich przez tłumacza: „Poczekajcie. Jeżeli nie chcecie, byśmy pomogli, to przynajmniej pozwólcie pójść któremuś z nas, by zobaczył chłopca.” Buszmeni nadal byli niezadowoleni. Ich wódz zaczął przyglądać się koszulce doktora, na której widniał emblemat z podobizną Swamiego. Wódz stał z dzidą i bujał się na nogach w kierunku doktora. Kiedy dobrze przyjrzał się portretowi Swamiego na koszulce, poruszył rękoma swoją fryzurę afro i zaczął tańczyć i śmiać się. Wszyscy odczuli, że sytuacja się zmieniła. Pozwolili im wejść do buszu, do chłopca. Ciało jego było już niebieskie. Był bliski śmierci. Puls miał niewyczuwalny. Dr Upadhyaya zapytał mentalnie Swamiego, co można zrobić dla tego chłopca. Zwykle lekarze, by sprawdzić czy pacjent żyje podnoszą powiekę. Doktor usiadł przy chłopcu. Uniósł jego głowę i jego ręka natknęła się na coś, co było pod głową chłopca. Było to zdjęcie Sai Baby. Widząc to, doktor pocieszał matkę chłopca, by się nie martwiła, bo chłopiec na pewno będzie zdrowy, skoro Swami jest tu obecny. Doktor chciał chłopcu dać odrobinę wibuti więc zapytał wodza buszmenów: „Czy pozwolisz, że dam mu odrobinę pudru?” Wódz życzył sobie najpierw sam spróbować. Później doktor położył odrobinkę wibhuti na usta chłopca. Wódz powiedział: „Wiesz, możesz zająć się tym chłopcem, ale tu masz zrobić obóz medyczny.” Doktor dziwił się tej przemianie, ponieważ chwilę temu wódz skłonny był zabić doktora, a teraz zapraszał go do siebie. Kiedy obóz medyczny dobiegał końca, stan chorego chłopca poprawiał się. Doktor bał się go zostawić w buszu bez dozoru medycznego. Wtedy właśnie podeszła do niego pewna Afrykanka, która powiedziała, że pracuje we Francji jako wykwalifikowana pielęgniarka, wyspecjalizowana w leczeniu właśnie takich przypadków. Do tej pory nikomu się do tego nie przyznawała, ponieważ buszmeni mogliby ją zabić. Przyjechała tutaj do swojej matki, która zachorowała. Kiedy nadszedł czas odjazdu, jakiś człowiek przybiegł do doktora i powiedział, że jest ktoś, kto chce się z nim widzieć. Doktor poszedł do stołówki i zastał tam chłopca, który był tak ciężko chory na zapalenie opon mózgowych. Chłopiec uśmiechał się i trzymał w ręku zdjęcie Sai Baby, które znalazło się pod jego głową, nim doktor przybył mu na ratunek. Doktor stwierdził, że w tym wypadku Swami wykonał całą pracę, a im dał satysfakcję, miłość i wdzięczność pacjentów. Prosił nas, byśmy podejmowali każde wyzwanie, On nas poprowadzi.

Kiedy doktor dowiedział się, że ma jechać na Syberię, powiedział do Swamiego, że się boi. Swami pocieszył go mówiąc, że nie powinien się bać. Kiedy doktor składał dokumenty w ambasadzie rosyjskiej, by uzyskać wizę, pytano go: „Co zrobiłeś złego, że musisz jechać na Syberię?” Doktor odpowiadał, że nic złego nie zrobił, ale chce jechać robić coś dobrego. Jechali tam przez Ural starą ładą, która nagle odmówiła posłuszeństwa. Było bardzo zimno. Jechał z nimi Walery i Aleksander. Pomyśleli, że musi być jakiś powód, dla którego samochód tu właśnie się zatrzymał. Okazało się, że w pobliżu w górach Ural, była świątynia Śiwy. W niej pewien mężczyzna odprawiał typową pudżę z lingamem, po której poczęstował ich mlekiem z tego nabożeństwa (z abiszekanu). Zapytali mężczyznę, gdzie się nauczył tego rytuału. Odpowiedział, że od swojego mistrza i pokazał im zdjęcie Sai Baby na jego portfelu. Wyjeżdżając stamtąd czuli się tak, jakby opuszczali Prasanthi Nilayam. Później bez problemu dotarli do miejsca przeznaczenia. Było to więzienie dla młodych więźniów. Pewien chłopiec był tam, ponieważ ukradł chleb. Właściciel sklepu oddał złodziejaszka w ręce milicji, a oni wtrącili go do więzienia. Niektórzy młodzieńcy byli z dobrych rodzin. Aby nawiązać z chłopcami kontakt, doktor dał im piłkę do gry. Strażnik zdziwił się i powiedział: „Myśleliśmy, że jesteście lekarzami, a wy dajecie im piłkę.” Doktor odpowiedział: „Ja jestem tu obcy i chcę się z nimi zaprzyjaźnić.” W ciągu dwóch dni wszyscy byli bardzo szczęśliwi. W celach więziennych było pełno zdjęć pokazujących przemoc. Pewien artysta w miejsce tych zdjęć malował piękne kwiaty, małe dzieci w ramionach matek itp. Kiedy po trzech miesiącach doktor powrócił do tego więzienia, stwierdził, że atmosfera zmieniła się. Wszyscy stali się sobie bliscy. Zaczęli piec swój chleb i sprzedawać go. Zaczęli troszczyć się o siebie wzajemnie. Wielu z nich postanowiło wrócić do normalnego życia. To się nazywa historia transformacji. Kiedy pytano ich, kim chcą zostać, odpowiadali: lekarzem, artystą, pracownikiem socjalnym itp. Praca ze Swamim prowadzi ich na właściwą drogę. Naszą rolą jest trzymać rękę osoby, która jest w depresji. Swami mówi, że nie potrzebujemy medycyny, ale więcej medytacji, by doenergetyzować się i przekazać tę energię innym, by stać się narzędziami Boga.

Dr Upadhyaya powiedział, że ma nadzieję, iż Bóg pobłogosławi Polskę i będzie możliwe, by tu zorganizować obóz medyczny. Potrzebni będą lekarze, pielęgniarki, osoby pracujące w rejestracji, tłumacze dla osób z zagranicy. Trzeba znaleźć czas, kiedy wszyscy będą dyspozycyjni. Potrzebny jest zespół wspierający do zbierania leków, pakowania ich. Często zbiera się też odzież i żywność. Kiedyś zbierali używane ubrania, ale Swami zapytał: „Czy podarowałbyś swojemu bratu albo siostrze starą koszulę?” Jednocześnie Swami mówi, by nie marnować pieniędzy. Zastanawiając się nad tym, wielbiciele Sai z Londynu podjęli program o nazwie „Coś pięknego dla wszystkich”. Odwiedzają sklepy i pytają czy zostały jakieś resztki materiałów lub włóczki. Początkowo był to niewielki projekt. Uszyli kilka sukienek dla dziewczynek. Po katastrofie tsunami wykonali 10.000 ubrań dla poszkodowanych. Osoby, które szyją lub robią na drutach te ubrania, w trakcie swojej pracy słuchają dyskursów Swamiego, bhadżanów i same też śpiewają i modlą się. Do tej pracy używają energii miłości. Wykonane ubrania wibrują błogosławieństwem Swamiego. Dr Upadhyaya przywiózł ze sobą kilka pięknie zapakowanych ubranek. Na każdej torebce widniała naklejka, na której było narysowane serduszko i napis: „z miłością Swamiego”, a także dla kogo ubranie jest przeznaczone, czy to chłopiec czy dziewczynka i w jakim wieku. Można nie podróżować do Peru czy Afryki, ale nasza miłość może tam być zawieziona. Trzeba pamiętać, że do niektórych krajów potrzebna jest wiza. Kiedy doktor jechał do Rosji, pewna pani wstawała o 2:00 w nocy, by złożyć w ambasadzie dokumenty dla grupy wyjeżdżających osób. Wszyscy lekarze, tłumacze muszą mieć dobre charaktery. Gdziekolwiek doktor wyjeżdża zabiera ze sobą najlepszy sprzęt. Zdrowie powinno być bezpłatne, tak samo jak edukacja.

Kiedyś były czasy, gdy Hindusi wyjeżdżali do Ameryki, by studiować medycynę. Teraz Amerykanie i ludzie Zachodu jeżdżą do Indii, by uczyć się leczyć z miłością. Na Zachodzie leczy się ludzi według objętości portfela. Na obozach medycznych, w których doktor brał udział, zawsze pierwszy przed przybyciem wszystkich był już Swami, Jego obecność można było tam odczuć. Takie obozy, to miejsca, gdzie można się uczyć. Zdarzało się, że wszystko było przygotowane do wyjazdu, były nawet bilety, aż tu nagle w kraju tym wybuchła wojna i trzeba było wszystko odwołać. Było to bardzo przykre. Swami uczy: „Bądź gotów na wszystko”. Czasem trzeba zmienić plany i udać się w inne miejsce. Jest to służba związana z potrzebami. Są to nowe wyzwania. Spotykają nowych ludzi, którzy nie wiedzą, czy goście są dobrzy czy źli. Stosują jedną rzecz do przełamywania barier - uśmiech z miłością, uścisk ręki i potrzymanie jej. Po krótkim czasie stają się przyjaciółmi. Bardzo ważną rolę odgrywają ci, którzy nie są personelem medycznym. Informatycy mają wiele pracy przy rejestracji. Chorzy, których uda się wyleczyć, będą zadowoleni, ale ci, którzy są przewlekle chorzy, będą wymagali dalszej opieki i prowadzenia dokumentacji. Na każdym obozie jest apteka., a w niej rodzime leki z kraju, gdzie prowadzony jest obóz. Bardzo ważną rolę pełnią tłumacze, ponieważ mówią dwa razy więcej niż lekarz czy pacjent. Pacjent mówi raz, doktor mówi raz. Tłumacz mówi dwa razy. Zespół artystów upiększa otoczenie i zamiast napisów ogłoszeniowych i tabliczek rysują np. serce, oko itp. Zawsze potrzeba dużej ilości okularów. Ofiarom tsumani rozdano 9.000 par okularów. Pracując na obozie nie można długo spać, ponieważ pacjenci czekają. Niektórzy czekają w kolejce już od północy. Przychodzą oglądać zespół wolontariuszy, którzy pracują w imię Swamiego. Trzeba przygotować wodę do picia, ewentualnie banany, by czekający mogli się posilić. Pewna kobieta w Afryce, będąc w szóstym miesiącu ciąży, dźwigała i od dwóch dni nic nie jadła. Nie mogła poczęstować się, ponieważ ręce miała zajęte trzymaniem dziecka. W końcu znalazł się ktoś, kto mógł potrzymać jej dziecko, a ona mogła się najeść. Trzeba być przygotowanym na trudne warunki, panować nad sobą.

Każdy obóz musi być doskonale zorganizowany, ponieważ czekają setki pacjentów. Wszystko musi grać jak w zegarku. Apteka ma bardzo dużo pracy. Bywa, że obsługuje 500 pacjentów, dlatego ktoś wymyślił, by na instrukcjach zażywania leków, narysować słońce - co znaczy „rano”, a dla oznaczenia wieczoru księżyc. Na obozach bada się pacjentów, zapisuje leki, które dostają w aptece bezpłatnie. Inne osoby w tym czasie gotują pożywienie. Organizuje się wielki piknik. Ważne jest, by jeść razem z pacjentami. Nigdy nie wiadomo pod jaką postacią może pojawić się Swami. Należy traktować wszystkich jednakowo. Na każdym formularzu musi być podpis lekarza, by było wiadomo, kto badał pacjenta.

Podczas pewnego obozu matka trzymała dwójkę dzieci na rękach. Zaczął padać ulewny deszcz. Trzymając dzieci nie miała jak jeść. Cały zespół modlił się o pomoc do Boga. Nagle przyszedł kapłan z meczetu. Widział znak jedności pięciu religii, na którym jest księżyc i gwiazda więc pomyślał, że muszą tu być muzułmanie. Zaprosił ich wszystkich do meczetu. Poprosił doktora, by oni też zostali obdarzeni łaską pomagania innym. Zaczęli gotować posiłki w meczecie. Zapewne Swami wysłał ten deszcz, by przenieśli się do meczetu. Rozwiązane zostały problemy tego obozu związane z gotowaniem posiłków.

Pewnego razu doktor Upadhyaya brał udział w obozie medycznym w Indiach w miejscowości Shirdi. Wiele osób z tego miejsca nie miało tego szczęścia, by widzieć Sai Babę. Dużo osób miało wątpliwości czy na pewno jest On inkarnacją Sai Baby z Shirdi. Swami powiedział do doktora, że w czasie obozu nie powinni wieszać obrazków Sai Baby i nie mówić „Sai Ram”, ale powinni pamiętać, że Baba jest zawsze z nimi. Kiedy udali się do Shirdi, najpierw odwiedzili mauzoleum Śirdi Baby. Później od rana przyjmowali 800 pacjentów. Dawali im wibhuti. Mieszali dwa rodzaje tego proszku, jeden był z Shirdi a drugi od Sai Baby. Mieszkańcy Shirdi poprosili, by personel udał się do świątyni, a tam, by zaśpiewali bhadżany. Pamiętali, że Sai Baba zabronił im używać swego imienia. Zaczęli śpiewać bhadżan Manasa Bhadźore… i wszyscy się rozpłakali. Mówili, że dotąd nie słyszeli tak pięknego bhadżanu. Później mieszkańcy Shirdi zaczęli pozdrawiać wolontariuszy „Sai Ram”. Był tam młody kapłan - około 18 lat. Opadała mu powieka i nie mógł otwierać jednego oka. Poprosił doktora o operację. Było to ostatniego dnia, kiedy zwykle już się nie operuje, ponieważ później nie ma komu zdjąć szwów i zadbać o pacjenta. Dr Upadhyaya miał wątpliwości, ale kapłan nalegał, ponieważ w bliskiej przyszłości miał odbyć się jego ślub. Doktor napisał dwie karteczki. Na jednej z nich „operować”, a na drugiej „nie operować”. Poprosił Babę o pomoc i tak wylosował kartkę mówiącą, że należy zrobić zabieg. Nie było już odwrotu. Przeprowadził tę operację. Przed odjazdem chciał jeszcze obejrzeć tego pacjenta. O godzinie 1:00 wszyscy byli już spakowani. Rano o 6:00 mieli wyjeżdżać. Polecono doktorowi iść spać do pokoju, który został przypadkowo wskazany i nikt nie wiedział gdzie się znajduje. O godzinie 4:00 rano, ktoś zapukał do drzwi doktora. W progu stał młody kapłan, którego doktor niedawno operował. Doktor zadał mu pytanie: „Kto ci powiedział, że jestem w tym pokoju?” Kapłan odpowiedział: „Ktoś przyszedł, obudził mnie o 3:35 przyprowadził tutaj i powiedział - on jest w tym pokoju”. Doktor miał łzy w oczach. Zapewne Swami przyprowadził go w to miejsce. Dopytywał się jak wyglądał ten człowiek. Kapłan opisał go jako kogoś niskiego, z kręconymi włosami, kto bardzo szybko chodzi.

Po przeprowadzeniu obozu medycznego w Shirdi wszyscy zostali oddelegowani do Bhopal, gdzie była katastrofa chemiczna. Jechali 30 godzin autobusem w bardzo trudnych warunkach. Wszyscy byli bardzo zmęczeni. Dotarli o godzinie 1:00 w nocy. Swami mówi „Pokochaj Moją niepewność”. Wszyscy mieli nadzieję, że lada chwila położą się spać w hotelu. Było ich 50 osób. Okazało się, że nie było żadnego hotelu, żadnej rezerwacji. Autobus zatrzymał się przed prywatnym szpitalem, gdzie w środku zauważyli symbol jedności wszystkich religii. Uznali, że jest to dobre miejsce, by zapytać o informację na temat noclegu. Zaczęli rozmawiać z dyżurną pielęgniarką, że jest ich 50 osób i nie mają miejsca na nocleg. Podczas gdy dopytywali się, zadzwonił telefon. Dzwoniła kobieta z USA, właścicielka szpitala. Powiedziała, że przyjedzie grupa 50 osób od Sai Baby, należy ich zatrzymać, przenocować i mogą używać sprzętu medycznego z tego szpitala. Wszyscy pomieścili się w tym szpitalu. Po paru dniach ta kobieta przyleciała z USA. Powiedziała nam, że wiedziała, iż będziemy w jej szpitalu, ponieważ Swami jej to powiedział. To On kasuje niepotrzebne rezerwacje i dokonuje nowych. W piwnicy tego szpitala były łóżka dla pacjentów. Pewnej nocy, jeden z pacjentów musiał wstać do toalety. Dyżurny wolontariusz zdrzemnął się. Pacjent zauważył jakąś postać, która nakazała: „Nie budź go, ja pomogę ci dojść do toalety, ale rano powiedz mu, by nie spał na służbie."

Po obozie w Bhopal jechali przez 36 godzin do Bangalore, by zobaczyć się ze Swamim. Wszyscy byli bardzo zmęczeni, ale szczęśliwi, ponieważ mieli widzieć się z Babą. Na miejscu dowiedzieli się, że Swami pojechał do Uti, daleko w górach. Aby dostać się tam, wynajęli 4 samochody i nakazali kierowcom pędzić co sił za Swamim. 10 km przed Uti popsuł się jeden z samochodów. Wtedy rozpoczęła się dyskusja czy wszyscy mają czekać, aż jeden z samochodów zostanie naprawiony, czy też rozdzielić się. Naprawa miała zająć 45 minut. W końcu postanowiono, że wszyscy będą jechać razem po naprawie samochodu. Kiedy dojechali do Uti, okazało się, że panuje tam chaos. Wszyscy pakowali się. Dowiedzieli się, że rano Swami wyjeżdża do Kodaikanal. Właśnie zakończył się darszan wieczorny. Doktor i jego towarzysze byli bardzo smutni. Pomyśleli, że nie ma już szans, by zobaczyć Swamiego. Zatrzymali się w hotelu. Był wieczór, umyli się i zebrali, by pośpiewać bhadżany. Gdyby Baba nie wyjeżdżał nazajutrz rano, nie byłoby miejsca w hotelu. Modlili się do Sai Baby: „Swami, chcemy mieć rano dobry darszan i chcemy, byś na nas popatrzył.” Rano powiedziano im, by szli wzdłuż drogi, którą będzie jechał Swami, bo być może popatrzy na nich. Idąc tak dotarli do bramy, gdzie ludzie ze służb sewa dal dopadli ich jak tygrysy i odesłali na koniec kolejki w dół. Wszystko wskazywało, że zaraz wyjdzie Swami, ponieważ autobus ze studentami był gotowy do podróży. Pielęgniarka z Afryki z zespołu doktora miała wcześniej sen, że Baba da im interview. Dr Upadhyaya powątpiewał, aby to było możliwe, ponieważ Swami zaraz miał odjechać. Pewnie odjedzie i tylko „mignie” im przed oczyma. Zaczęli błagać sewaków, by pozwolili im tu zostać. Modlili się do Swamiego, by było to możliwe. Kiedy już zaczęli schodzić w dół, na koniec kolejki, jeden ze studentów podbiegł do nich i powiedział: „Doktorze, Swami prosi ciebie i całą twoją grupę, byście usiedli tu, przy bramie”. Wszyscy o wszystkim zapomnieli i jak dzieci zaczęli grzecznie czekać. Niektóre osoby z kolejki zaczęły protestować i krzyczeć. Wtedy ogłoszono, że takie są instrukcje od Sai Baby: wpuścić ich wszystkich. Wtedy wyszedł Swami i podszedł do męża kobiety, która miała sen ze Swamim. Zmaterializował wibhuti i położył je mu na czole. Powiedział: „Swami bardzo cieszy się twoją pracą”. Nagle Swami stanął przed doktorem i zapytał ilu ich jest. Doktor odpowiedział, że nie pamięta. Swami zaprosił cały zespół obozu na interview. Doktor nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Na interview Baba zapytał o magnetofon do nagrywania. Nie mieli, ponieważ służby sewa dal nie pozwalają nic wnosić. Całe interview trwało 90 minut. Swami zapytał o długopis. Znalazł się papier i długopis. Wtedy Baba powiedział: „Teraz powiem wam jak należy prowadzić obóz medyczny”. Zapytał pracowników z apteki jaka jest różnica miedzy lekiem a słodkim smakołykiem. Ktoś odparł: „Swami, to bardzo proste, lekarstwo jest gorzkie, a czekolada słodka”. Swami zaprotestował: „Nie, nie. Czy próbowaliście syropu dla dzieci?" Wtedy Swami wyliczył wszystkie słodkie lekarstwa. W końcu farmaceuta zaczął dopytywać się Swamiego o tę różnicę. Baba powiedział na to: „Jeżeli jest 20 osób i masz 10 kawałków czekolady, to możesz je przełamać i rozdać wszystkim. Lekarstwa nie możesz tak podzielić.”

Baba nawiązał do pewnego wydarzenia w Shirdi. Dwa dni przed końcem obozu kończyły się lekarstwa. Farmaceuta, z którym Swami rozmawiał, postanowił wydawać mniejsze porcje leków - połowę dawki, tak by ich wystarczyło do końca obozu. Swami powiedział mu: „Nigdy tego nie rób”. Aptekarz tłumaczył się, że zaraz miało zabraknąć lekarstw i nie można było odesłać ludzi z niczym do domów. Swami dał radę: „Dawajcie wibhuti”. Dalej aptekarz mówił, że ludzie nie wierzą w cudowną moc wibhuti. Baba odrzekł: „To Ja jestem najlepszym lekarzem. W momencie kiedy wibhuti dotknie czyjegoś czoła lub ust, Ja staję się odpowiedzialny za tę osobę. Kiedy obóz się zakończy, to Ja będę dalej troszczył się o tę osobę.” Wtedy Swami zwrócił się do innego doktora: „A do ciebie przyszła pewna starsza kobieta. Dlaczego skierowałeś ją na prześwietlenie płuc?” Wtedy Swami opowiedział wszystkie szczegóły tego zdarzenia. Doktor badający te kobietę już wszystko zapomniał i bronił się, że nic sobie nie przypomina. Wtedy Swami kazał mu zamknąć oczy i przypomniał całe zdarzenie mówiąc: „Na pewno jej nie zapomniałeś. To była stara kobieta, w podartym sari, plująca krwią. Ty myślałeś, że ma gruźlicę i dlatego wysłałeś ją na prześwietlenie. Czy zapomniałeś jak się robiło diagnozę, kiedy nie było jeszcze zdjęć rentgenowskich?” Swami poklepał tego doktora po plecach i powiedział, że u zdrowych osób jest inny dźwięk, a chorzy na gruźlice wydają odgłos bulgocący. Dalej Baba powiedział mu, że jeśli nie słyszy, to może nałożyć słuchawki. Doktor ten zapytał Swamiego co stało się z tą kobietą. Baba odrzekł, że to był tylko test. Swami prosił, by wykonywać proste rzeczy, przepisywać leki z danego kraju. A nim pacjent dojdzie i zapuka do gabinetu, trzeba mieć uśmiech na twarzy. Nagle Swami zabrał kartkę, na której robione były notatki i nakreślił dużą linię. Powiedział, że to jest linia ludzkości, a wszyscy są poniżej tej linii z powodu złości, zazdrości, chciwości i innych przywar. Swami tylko czeka na tych, którzy skłonni są wychylić się powyżej tej linii, by ich przeciągnąć do boskości. Baba powiedział, że wystarczy tylko wyciągnąć rękę i On już nas przeciągnie. Czeka, by wlać w nas Swoją łaskę. Swami stwierdził, że może 2 lub 3 osoby są gotowe i wyciągają rękę.

Dr Upadhyaya opowiedział nam historię pewnego studenta, który modlił się, by mógł dostać taką pracę, aby codziennie oglądać Swamiego. Wymyślił sobie, że doskonale byłoby wozić wielbicieli Sai, przybyłych do Bangalore z różnych stron świata. Zaczął pracować w różnych firmach, które przewoziły taksówkami pasażerów. Jednak nie zawsze udawało mu się widzieć Sai Babę codziennie. Marzył o tym, że Swami podaruje mu samochód. Radził się innych studentów. Odpowiadali, by sam pytał Swamiego. Na interview Baba zapytał go, czego chce. Odpowiedział, że chciałby bywać na darszanie codziennie i mieć samochód typu ambasador. Wtedy Baba odparł, że pomyśli. Po dwóch dniach student ten otrzymał karteczkę z informacją, że para Australijczyków ma samochód typu ambasador i rano wyjeżdża do Bangalore i potrzebuje kierowcy. Samochód był kupiony dwa miesiące temu, ponieważ Australijczycy myśleli, że zostaną w Prasanthi Nilayam do końca życia i chcieli mieć do dyspozycji swoje auto. Przejechał tylko jedną trasę z Bangalore do Puttaparthi. Obecnie Swami przydzielił im inne zadanie w Australii i musieli wracać. Australijczyk dopytywał się kierowcy, dlaczego prowadzi samochody innych ludzi. Kierowca odpowiedział, że nie ma własnego. Wtedy ten zaproponował mu kupno tegoż nowego ambasadora. Zapytany o cenę, podał 200 rupi. Kierowca o mało nie zjechał z drogi, takie to wywarło na nim wrażenie. Wiedział, że to prawie za darmo. Australijczyk odpowiedział, że to nie jest za darmo, a Swami mówi, że nic nie jest za darmo. Kierowca nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. W Bangalore udało im się jeszcze przerejestrować samochód i zatankować do pełna na koszt Australijczyka. Kiedy się rozstali, kierowca pędził bardzo szybko do Prasanthi Nilayam, aby osobiście podziękować Swamiemu. Kiedy już przyjechał na miejsce powiedział: „Swami, dziękuję Ci, że dałeś mi ten samochód". Baba odrzekł: „Jesteś głupi. Gdybyś nie poprosił o ambasadora, dostałbyś rolls-royce’a”.

Ostatnie chwile z doktorem zajęła nam sesja pytań i odpowiedzi.

Z notatek spisała Elżbieta Garwacka


powrót do spisu treści numeru 27 - maj-czerwiec 2005

[1] W ŚM Nr 6/2001 na stronach 20 – 25 przedstawiliśmy tekst pt. Transformacja lekarza, oparty na wystąpieniu dr-a Upadhyaya na Interfaith Meeting w dniu 20 czerwca 1998r.

Redakcja

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.