numer 16 - lipiec-sierpień
Wiwekananda i Sai
Z książki „Przebudzenie Sai” napisanej przez amerykańskich wielbicieli
Rozmawiałem z przyjacielem o Babie i rozmowa kręciła się wokół Jego oświadczenia, że Swami Wiwekananda* reinkarnuje się, aby dołączyć do Swamiego podczas ostatniego etapu Jego życia. Mój ojciec przerwał nam i zapytał skąd mam tę informację. Odpowiedziałem, że Sam Swami podał to jako fakt. Po powrocie do Toronto poszedłem do centrum informacyjnego Sri Sathya Sai, aby zajrzeć do książki z tą informacją. Podeszła do mnie Shantha Jegapani, pokazała mi magazyn z artykułem pt. „Odrodzenie Wiwekanandy” i zapytała czy chcę go przeczytać. Byłem zaskoczony działaniem Swamiego. Wcale nie rozmawiałem z Shantha Jegapani o tej sprawie. Dla mnie stała się ona narzędziem Swamiego.
Gopal Mehta
Z SatGuru tłum. J.R.
Swami Wiwekananda (Narendranath Datta) żył w latach 1863-1902. Od czternastego roku życia samodzielnie praktykował jogę, później był uczniem Ramakrishny. (Wiweka – rozpoznanie, ananda – szczęśliwość) Stan samadhi (najwyższego skupienia jednoczącego świadomość człowieka ze świadomością kosmiczną) znał dobrze z własnego doświadczenia. Działał na rzecz zaznajomienia Zachodu z kulturą Wschodu oraz zbliżenia wszystkich religii. Do dziś uważany jest za jednego z największych interpretatorów tak zwanej wewnętrznej wedanty. Pod jego wpływem pozostawali Rabindranath Tagore i Mahatma Gandhi. Na słynnym kongresie religii w Chicago w 1893 roku całe zgromadzenie „wziął szturmem” – jak pisał jeden z uczestników tego wielkiego zjazdu. „Od pierwszej chwili, gdy wysoki, dostojny mnich, w nieznanej dotychczas na Zachodzie oranżowo-płowej szacie, powstał ze swego miejsca i wymówił pierwsze słowa pozdrowienia zwracając się do zebranych: Bracia i Siostry Ameryki… sala oniemiała z wrażenia, aby zaraz potem powstać jak jeden mąż i odpowiedzieć burzą oklasków, nie pozwalając przez kilka minut przyjść mówcy do słowa. Formalistyka i banalność zwykłych zjazdów była złamana. Oto ktoś mówił wprost z duszy, w płomiennych nie znanych tej sali akcentach i witał ten najmłodszy z narodów w imieniu najstarszego na świecie, bo sięgającego aż wedyjskich czasów, zakonu sannjasinów. Wiwekananda mówił o hinduizmie jako o religii najbardziej starożytnej i najszerszej – niemal macierzy wszystkich innych – która od wieków głosiła bezwzględną tolerancję i wszechogarniającą rozległość filozofii. Mówił krótko, ale z mocą i z ogniem. I porwał słuchaczy. W ciągu godziny stał się sławny.”
Wiwekananda zacytował dwa, może najbardziej charakterystyczne dla hinduizmu urywki:
Jak strumienie z różnych górskich źródeł łączą swe wody wpadając do morza, tak różne, o Panie, są drogi, którymi ludzie zdążają do Ciebie, dzięki swym odmiennym skłonnościom. Choć pozornie są one sprzeczne – jedne zdają się proste, inne krzywe lub okrężne – przecież wszystkie w końcu do Ciebie prowadzą.
Kto jakąkolwiek drogą zdąża ku Mnie i w jakiejkolwiek wielbi Mnie postaci, Ja Sam wychodzę naprzeciw. Wszyscy ludzie, na jakiejkolwiek znajdują się drodze, w istocie ku Mnie zdążają.
Jeden jest tylko cel, do którego świadomie czy nieświadomie dąży każdy człowiek, jedna Prawda, do której pod różnym kątem może się zbliżać, jedna najwyższa Światłość – czy ją nazwą ludzie Chrystusem, Kriszną czy Buddą – jedno dla wszystkich nieskończone Życie. Oto nauka Wedanty.
Religia przyszłości znajdzie odpowiednią naukę zarówno dla typów najprymitywniejszych, mało różniących się od zwierząt, jak i dla najwyższych, geniuszów rozumu i serca, wznoszących się już ponad szczyty ludzkości, jak Himalaje wznoszą się ponad równiny Indii. Nie będzie w niej miejsca na prześladowanie ani nawracanie, bo w każdym człowieku potrafi dojrzeć ducha, który się trudzi i zmaga w żmudnej drodze do przejawienia w pełni swej utajonej boskości. Celem tej religii przyszłości będzie pomaganie w ewolucji każdej istocie, tam gdzie się znajduje.
Wystąpienie Wiwekanandy w Chicago wywarło olbrzymie wrażenie na słuchaczach. Przez wiele dni pisała o tym prasa. Jeden z największych dzienników The New York Herald nazwał Wiekanandę wieszczem i prorokiem. Napisał też: „Po wysłuchaniu Wiwekanandy musimy przyznać, iż posyłanie naszych misjonarzy do Indii jest bezsensem.”
Fragment szkicu Wandy Dynowskiej o Wiwekanandzie,
opublikowanego w 1962 roku przez Bibliotekę Polsko-Indyjską
* * *
Bezinteresowność w istocie o wiele bardziej „popłaca”, ale ludzie nie mają cierpliwości, by to wypróbować. Nawet z punktu zdrowia fizycznego jest ona bardziej opłacalna. Miłość, prawda, dobroć, bezinteresowność, nie są to tylko górnolotne słowa, czy piękne moralne hasła, są one naszym ideałem, bo kryje się w nich potęga. Przede wszystkim człowiek, który potrafi pracować przez pięć dni, ach nawet przez pięć godzin bez żadnej, absolutnie żadnej egoistycznej pobudki, bez myśli o przyszłości, o nagrodzie czy karze, o żadnych skutkach, posiada w sobie siłę, która może uczynić z niego moralnego olbrzyma.
Z książki Swamiego Wiwekanandy
„Karma Joga – sztuka ‘aktywnego’ życia”
powrót do spisu treści numeru 16 - lipiec-sierpień