Na audiencji u Bhagawana numer 17 - wrzesień-październik 2003
Indie, 26 lipca – 14 sierpnia 2003 r.
Przyjechaliśmy w niedzielę trafiając na czas popołudniowego darśanu. Ku zaskoczeniu wielu Swami tego dnia po raz pierwszy od święta Gurupurnimy przeszedł środkowym przejściem placu. W poprzednich dniach na ogół był wożony na werandę Mandiru krótszą drogą po żeńskiej stronie. Kolejny raz przeszedł sam, aż na stronę mężczyzn, dopiero kilka dni później. Udzielił wtedy specjalnego darśanu i przyjął listy od grupy 3500 sewaków z wiejskich terenów Indii. Wszyscy oni otrzymali także wibhuti i prasadam [poświęcony posiłek]. Swami udziela darśanu jak zwykle dwa razy dziennie i regularnie zaprasza ludzi z werandy, przeważnie Hindusów, na audiencje. Jedynymi wyjątkami, jakie zauważyłam, były Diana Baskin, autorka książki „Divine Memories” (Boskie wspomnienia) oraz kilka Włoszek pracujących w kuchni.
Audiencja
Mój przyjaciel z Austrii, który jest lekarzem i z którym już kilkakrotnie byłam na audiencjach, otrzymał od Swamiego pozwolenie na pracę w Szpitalu Ogólnym. W tym celu musiał napisać prośbę do Swamiego, a do wniosku dołączyć zdjęcie. Dr Alredgi przekazał Swamiemu prośbę we środę 30 lipca (w każdą środę o godzinie piątej rano chodzi do Swamiego na konsultacje) i austriacki lekarz otrzymał pozwolenie na pracę, chociaż przyjechał na krótko, zaledwie do 14 sierpnia. Do szpitala chodził codziennie na 8-mą i pozostawał tam dotąd, aż nie przyjął ostatniego pacjenta, co wypadało między godz. 12-tą a pierwszą. Po południu pracował od 2:30 do 4:00, po czym przychodził na plac Sai Kulvant między darśanem a bhadźanami. Ósmego sierpnia otrzymał pozwolenie siedzenia z lekarzami na werandzie, gdzie wkrótce podszedł do niego Swami, zapytał kiedy wyjeżdża i obiecał przedtem spotkać się z nim. Stanowiliśmy grupę siedmiu osób spotykających się codziennie po bhadźanach w parku, gdzie śpiewaliśmy mantrę Gajatri i rozmawialiśmy na aktualne tematy, takie jak wykład Tulsidasa lub Anila Kumara, omawialiśmy myśl dnia, albo wymienialiśmy doświadczenia związane z czytaną właśnie książką. Nadszedł dzień 12-tego sierpnia (tu muszę nadmienić, że dotąd miałam cztery razy interview w tym właśnie dniu) i stało się coś bardzo podobnego do sytuacji jaka miała miejsce w roku 1997, kiedy poszłam na poranny Omkar i Suprabhatam w świątyni a potem przypadł mi ostatni rząd przy wchodzeniu na darśan. Ledwo mogłam dojrzeć mojego austriackiego lekarza stojącego na werandzie i pokazującego tylko jeden palec, co znaczyło, że na audiencje idzie z nim tylko jego żona. Gdy już skończono grać muzykę darśanową i wszyscy ludzie powstawali, nie mogłam zobaczyć mojego przyjaciela z Austrii, który wrócił z pokoju interview dając znaki, by weszła cała grupa. Usłyszałam jak ktoś z naszej grupy woła mnie na audiencję. Pobiegłam na werandę tak szybko, jak tylko potrafiłam, a gdy wchodziliśmy, mój ukochany Pan właśnie rozdawał paniom wibhuti. W pokoju interview była dwuosobowa hinduska rodzina, pewna Hinduska (później dowiedziałam się, że jest to lekarka z USA) oraz nasza siódemka składająca się z czterech mężczyzn i trzech kobiet pochodzących z Austrii i Chorwacji.
Swami na początek zaprosił hinduską rodzinę do małego pokoju na prywatną rozmowę. Gdy wrócili, Swami usiadł na swoim fotelu i spytał chłopców: „Skąd pochodzicie?” Mój austriacki przyjaciel powiedział, że z Austrii, dwóch chłopców odpowiedziało: „Od Ciebie, Swami.” Jednak Swami nie był zadowolony z tej odpowiedzi więc spytał: „Skąd przybywa to fizyczne ciało?” Odpowiedzieli: „Chorwacja.” Swami popatrzył uważnie na każdego z nas i zadał drugie pytanie: „Kiedy wyjeżdżacie?” Wszyscy odpowiedzieliśmy, a ja odniosłam wrażenie, że Swami pyta o to tylko po to, by dać nam czas na rozluźnienie i pozbycie się wszelkich obaw czy napięcia w Jego obecności. Następne pytanie brzmiało: „Czy jesteście chrześcijanami?” Jedna z kobiet odpowiedziała, że jest chrześcijanką, jeden z mężczyzn stwierdził, że jest ale niepraktykujący, niektórzy nazwali siebie wielbicielami Swamiego, ktoś rzekł, że został ochrzczony, a kobieta – że nie była chrzczona. Gdy Swami spytał mnie, powiedziałam zdecydowanie, że jestem chrześcijanką, a On na to z uśmiechem: „Dobra dziewczyna.” Mężczyznę, który początkowo stwierdził, że jest wielbicielem Sai, Swami ponownie zapytał czy jest chrześcijaninem, a gdy ten odpowiedział: „Tak, jestem,” Swami stwierdził: „Bystry chłopiec.” Za chwilę Swami materializował już złoty łańcuch z bardzo dużym złotym krzyżem. Założył go na szyję mojego przyjaciela, austriackiego lekarza, i powiedział, że Jezus był na krzyżu. Jest to naprawdę bardzo piękny krzyż i jest wielki (prawie taki, jakie noszą biskupi).
Swami spytał mnie jak się czuje moja matka, a ja powiedziałam, że miała udar i nie czuje się zbyt dobrze. Następnie spytał o moje dzieci. W rękach trzymałam zdjęcie moich trojga wnuków więc pokazałam Mu je, ale On rzekł: „Nie wnuki lecz dzieci.” Powiedziałam, że mój syn ma rodzinę z trójką dzieci i że ciężko pracuje na ich utrzymanie. Swami spytał co on robi, a gdy odpowiedziałam, że pracuje przy komputerach, zapytał czy wszystkie jego dzieci to synowie. Powiedziałam, że ma córkę i dwóch synów.
Następnie do małego pokoju weszła lekarka z USA, a po niej austriacki lekarz z żoną i inny Austriak, który ostatnio jeździł w wózku inwalidzkim. W małym pokoju Swami pobłogosławił małżeństwo i ich córkę oraz opatentowane urządzenie do operacji kości opracowane przez lekarza. Kalekiemu Austriakowi Swami kazał zostawić wózek i chodzić mimo doskwierającego bólu. Gdy nasza czteroosobowa grupa Chorwatów weszła do pokoju, młody człowiek pomagał Swamiemu dojść do Jego krzesła. Swami, wskazując kobietę obok mnie, spytał go kim ona jest, na co młodzieniec odpowiedział, że jest nauczycielką. Następnie spytał go o mnie i otrzymał odpowiedź, że jestem wielbicielką Sai. Swami powiedział do młodego człowieka: „Znam tę panią bardzo, bardzo długo.” (Była to dla mnie bardzo ważna informacja, gdyż czułam, że było niemożliwe, abym na całą łaskę, okazywaną mi przez Swamiego, mogła zasłużyć wyłącznie w tym jednym życiu.) Siedziałam bardzo blisko lewej ręki Swamiego, dlatego spytałam Go, czy mogę dotknąć Jego ręki, a On tylko się uśmiechnął, więc uszczęśliwiona trzymałam Jego rękę prawie przez cały czas naszego przebywania w małym pokoju. Nareszcie, po dwóch latach, znów wróciłam do domu i mogłam być blisko mojego ukochanego Pana. On zaś, czytając moje myśli, spytał: „Dlaczego tu przyjeżdżasz?” Odpowiedziałam, że potrzebuję od czasu do czasu być w Jego fizycznej obecności. „Ale Ja nie jestem tym fizycznym ciałem,” odrzekł Swami. Powiedziałam, że wiem o tym, ale gdy przebywam w Jego obecności, On oczyszcza mnie, leczy mnie i ładuje moje baterie, bym później mogła przebrnąć przez wszystkie problemy codziennego życia. Roześmiał się, zbliżył do mojego ucha i wyszeptał: „Przecież Ja zawsze jestem w twoim sercu.” Jakże ważne jest, by nigdy o tym nie zapominać. Spytałam jak mamy modlić się do Boga za Boga. Wyjaśniłam, że pogubiłam się w tym, jak się modlić, dlatego modlę się do Pana Ganeśy, by usunął przeszkody na drodze do wyzdrowienia Swamiego. Swami powiedział, że każda modlitwa jest dobra, ale On nie jest chory i nie jest tym ciałem. Spytałam, czy skoro podczas święta Gurupurnima oświadczył, że my odpowiadamy za Jego ciało, oznacza to, że musimy modlić się za Niego i odprawiać pokutę lub że musimy zmienić się tak, by nie musiał aż tyle przejmować od nas na siebie. W odpowiedzi usłyszałam: „Wiesz, jest to bardzo trudne” (nie wyjaśnił co jest trudne, więc zakładam, że to mnie trudno jest zrozumieć całe to tłumaczenie) „ale za pomocą waszego współczucia i modlitwy przemieniam świat.” Ponownie zapytał o mojego syna i długo trzymał w ręce zdjęcie moich wnuków i błogosławił całą rodzinę.
Swami powiedział do obecnych, że jestem dobrą wielbicielką i że jestem szczęśliwa, gdyż w moim życiu nie ma mężczyzn. Spytał mnie od kiedy przyjeżdżam do Indii, a gdy poinformowałam, że od 1989r. i że znam Go od 1983r., powiedział, że jest bardzo szczęśliwy i długo błogosławił mnie z zamkniętymi oczami.
Poprosiłam Swamiego, by kierował mną podczas pisania trzeciej książki pod tytułem „Embodiments of love” (Ucieleśnienia miłości), a On spytał: „Gdzie jest ta książka?” Odrzekłam, że nie wolno nam przynosić żadnych książek na darśan i wydawało się, że słysząc to był bardzo zdziwiony. Opowiadałam Mu, że chciałabym opisać wszystkie pozytywne zmiany, jakie zachodzą wokół nas, gdy w każdej chwili jesteśmy prawdziwie świadomi tego, iż jesteśmy Ucieleśnieniami Miłości, jak nas Swami nazywa niemal w każdym dyskursie. Kiedy to mówiłam, Swami miał zamknięte oczy. Nagle je otworzył, spojrzał na mnie i spytał: „Co powiedziałaś?” Przebywał gdzieś bardzo daleko. Gdy tak patrzył na mnie z uśmiechem, zaczęłam od nowa opowiadać o zamiarze napisania książki. Stwierdził, że muszę bardzo koncentrować się na swojej pracy, na doborze właściwych słów, i obiecał, że pokieruje mną i pomoże mi.
Ta druga kobieta, która jest nauczycielką, ubolewała wobec Swamiego, że chciałaby być lepszą nauczycielką, ale że dzieci oszukują i nie chcą się uczyć, dlatego wpada w gniew. Swami powiedział jej, że jest dobrą nauczycielką, ale czasami jest zbyt porywcza i że musi nad tym popracować. Z kolei mnie spytał czy jestem nauczycielką bal wikas [młodszych dzieci], na co odpowiedziałam, że byłam nią przez wiele lat, ale teraz mam swoich wnuków i dużo z nimi zachodu. On stwierdził, że tak jest dobrze.
Potem spytał młodego człowieka czego chce, a gdy ten odpowiedział: „Ciebie, Swami,” spytał czy chce ciało, czy atmiczną świadomość. Młodzieniec odrzekł, że chce obie te rzeczy, ale Swami stwierdził, że musi się zdecydować, czego naprawdę chce. Następnie spytał go, co jest w Jego dłoni, a chłopiec odpowiedział, że wszystko. Swami wyjaśnił, że jest tam wszystko i nic i w następnej chwili wykonał ten znany ruch okrężny ręką w powietrzu, zwrócił zamkniętą dłoń do góry pytając chłopca co w niej jest. On odpowiedział, że nie wie, a ja wtrąciłam: „Wszystko.” Swami uśmiechnął się do mnie i otworzył swoją boską dłoń, w której znajdował się wykreowany medalion ze złota i srebra. Jak Swami wyjaśnił i pokazał, na odwrocie medalionu była wyryta mantra. Młodzieniec zapytał, czy była to mantra Gajatri, lecz Swami tylko się uśmiechnął i dmuchnął na medalion zmieniając napis. Pokazując go wyjaśnił, że teraz jest to jantra (święty znak). Jeszcze raz dmuchnął i powiedział, że jest to tantra. Na odwrocie medalionu znajdował się piękny wizerunek Uniwersalnej Boskiej Matki Lakszmi. Włożył ten medalion w moje dłonie z taką miłością, że rozpłakałam się. Powiedział: „Noś go zawsze przy sobie i przyglądaj mu się uważnie. On się zmieni!” Zupełnie zakłopotana spytałam: „Zmieni się, Swami?” On potwierdził, ale kilka minut później dodał: „Przyjdź jutro to zmienię go do postaci końcowej!” Zapytałam, czy następnego dnia ma przyjść cała grupa, a On powiedział, że tak. Nic więcej nie pytałam, gdyż na interview w 1994 r., które miało miejsce także 12 sierpnia, również powiedział mi, bym przyszła następnego dnia to zmieni mi mój sygnet. Wówczas spytałam: „Swami, ale czy sewacy pozwolą mi przyjść do Ciebie?,” na co odpowiedział, bym się tym nie przejmowała. Rano następnego dnia podszedł prosto do mnie i kazał pójść na audiencję. Tym razem Swami przejechał przede mną w swoim pojeździe i nie wezwał na interview. Później, przedstawiwszy cała sprawę pani Shoewry, zapytałam ją czy powinnam coś przedsięwziąć, czy tylko czekać, ale ona kazała mi siedzieć i czekać. 14-tego sierpnia wyjechałam do domu. Dotąd [list był przesłany do SatGuru 24 sierpnia] medalion się nie zmienił. Całą grupą poszliśmy do pana Subby Rao, który próbował wyjaśnić nam znaczenie mantry Lakszmi znajdującej się na medalionie. Jest to hymn albo święta pieśń wyjęta z uzupełnienia do piątej księgi najstarszego tekstu wedyjskiego, „Rigwedy.” Oto jej brzmienie:
Ardharam jah-karinimjasztim
Suwarnam hena-malinim
Surjam hiranmajim Lakszmim
Dźathawedho ma awaha.
Kupiłam też książkę o Lakszmi, aby dowiedzieć się o niej czegoś więcej i tego, jak jej oddawać cześć. Uważnie oglądam medalion sprawdzając, czy się nie zmienia.
Z miłością z Zagrzebia
Ljubica [Ljubic]
[z SatGuru tłum.: KMB]
powrót do spisu treści numeru 17 - wrzesień-październik 2003