Odpowiadał na to: „ja jestem Jezusem”. Wdrażał w życie nauki Jezusa i
Sai Baby. W roku 1999 zorganizował w swoim domu w Gościcinie dwa spotkania
wielbicieli Sathya Sai z Trójmiasta i z Berlina. W imieniu członków centrum
Sathya Sai z Berlina zaprosił wielbicieli Sai z Trójmiasta. Wspólne wielkanocne
spotkanie odbyło się w dniach 1.04.-5.04.1999r. w Berlinie. Zdążył odwiedzić
Puttaparthi razem z żoną – Mirką (w roku 2001). Oboje przeżywali ten pobyt w
skupieniu i wewnętrznym przeżywaniu, nie współpracując z grupami Polaków czy
Niemców. Dążył do harmonii w Ruchu Sai. Udoskonalał dom w Gościcinie z myślą o
nas i o spotkaniach, na które chciał nas zaprosić. Od wielu lat opiekował się
niepełnosprawną osobą na wózku inwalidzkim. Pani Urlika z wykształcenia lekarz
anasteziolog uległa wypadkowi i już nigdy nie odzyskała sprawności ruchowej i umysłowej. Traktował ją jak matkę, a
ona uspokajała się przy nim i wydawało się, że na swój sposób rozumiała go.
Podczas ostatniego swego pobytu w
Polsce Stanisław doznał rozległego wylewu krwi do mózgu. W domu była jeszcze
tylko pani Urlike (w innym pokoju) i pies. Stasiu upadł na podłogę w swoim
domu. Mirka, która tym razem nie przyjechała do Gościcina, przebywała w
Berlinie. Wyczuła niebezpieczeństwo widząc przed snem swojego męża leżącego bez
ruchu. Telefon Stasia nie odpowiadał, zadzwoniła więc do rodziny. Nieprzytomny
Stanisław trafił do szpitala 13 listopada 2002 roku. Mirka przyjechała z
Berlina wraz z córkami – Emilką i Anią. Jechały nocą prowadzone przez magiczne
światło przed samochodem. Nie patrzyły na żadne znaki drogowe. Rozpoczął się
tydzień walki o powrót Stasia. Cała rodzina czuwała na zmianę w szpitalu. Mirka
wykorzystywała swoje umiejętności akupresury i homeopatii. Dnia 18 listopada w
poniedziałek, Ania zauważyła astralną postać Sai Baby, który dokonuje przeszczepu
mózgu – dając Stasiowi nowy, świetlisty. Niestety „przeszczep” nie przyjął się,
a może właśnie przyjął się, lecz już na nowym ciele w nowej rzeczywistości. Ania
nigdy nie była w Indaich i zdziwiła się, że Sai Baba jest taki niski. Emilka
zapisywała wszystkie znaki od taty, sny i spostrzeżenia. Plik spiętych kartek
leżał na czystym stole. Nie wiadomo skąd przednia kartka została w większości
zalana oliwką, tak, że pismo stało się nieczytelne, a kartki pod spodem również
przesiąknęły tłuszczem zatracając w dużym stopniu swą czytelność. Oliwa
pachniała kadzidłem. Później córki Stasia znalazły zapiski taty w podobny sposób
zatłuszczone. Polskie grupy Sai i wielbiciele z Berlina modlili się o zdrowie
Stanisława. Niektóre osoby przeprowadzały medytacje światła dla Stasia poprzez
wysyłanie mu energii światła. Inni robili zabiegi reiki lub inne. W środę 20
listopada 2002 roku, przed uroczystościami urodzinowymi Sathya Sai Stanisław
opuścił swoje ciało. Mirka cały czas odbierała mentalnie wszelkie prośby Stasia.
W dniu przejścia Stasia na drugą stronę w jego domu odbyło się śpiewanie
bhadźanów i pieśni polskich. Przyjechali na to spotkanie bliscy Stasiowi
wielbiciele Sai. Podczas rozmów o życiu i śmierci ponownie dochodzili do
przekonania, że śmierć nie istnieje, jest tylko przejściem w inny wymiar.
Podczas uroczystości urodzinowych Sathya Sai 23 listopada wspominaliśmy Stasia
i śpiewaliśmy dla niego pieśń, która powtarzała się jak mantra: „Wyszedłem nad
Jordan i oto co widzę - aniołów słodki poczet przybywa, by do domu mnie wziąć.
Podążający za mną aniołów poczet przybywa, by do domu mnie wziąć…” W niedzielę 24 listopada uroczyste
nabożeństwo odprawił kapłan zakonu sufich Jarosław Buller, którego Mirka
zaprosiła do domu Stasia. Zgromadzeni członkowie rodziny przyjęli tę mszę z
wielkim zachwytem. Dała im ona pociechę i większe zrozumienie śmierci. Czuwanie
przy zwłokach miało miejsce 26 listopada we wtorek w nowopobudowanym
krematorium w Gdańsku. Na początku ktoś z rodziny prowadził różaniec, a później
wielbiciele Sai śpiewali mantry. Mnie największe ukojenie i pociechę dała
mantra Gajatri. Ciało Stasia ubrane było w białą koszulę i białe spodnie z
Indii. Mirka intuicyjnie odebrała ostatnie życzenia męża: włożyła do trumny
dżapamalę, zdjęcia Sathya Sai, Jezusa i drzewa życzeń z Indii. Ciało obsypała
wibhuti, które razem ze Stasiem przywieźli z aśramu Sathya Sai. Po godzinie
czuwania ciało wsunięto do pieca kremacyjnego w sąsiednim pomieszczeniu.
Mogliśmy czekać na koniec kremacji wsłuchując się w dźwięki buchającego ognia.
Trwało to 3 godziny. Mirka wybrała zieloną urnę z krzyżem. Prochy w urnie
zostały przewiezione do Gościcina samochodem Stasia. W środę 27 listopada w
kaplicy przycmentarnej w Wejherowie za Gdynią odbył się pogrzeb z mszą świętą.
Jola Włodorczak na prośbę rodziny grała na mszy swoje pieśni, „zaadaptowane”
stosownie do okoliczności. Na przykład słowa „Sai Ram” zostały zastąpione „Nasz
Pan”, a „Bhagawan” – „Chrystus Pan”. Po mszy Mirka niosła urnę, trzymając ją w
pomarańczowej serwecie, która kojarzyła się nam z szatą Sathya Sai. Prochy
Stasia zostały złożone w grobie jego mamy. Towarzyszył temu ksiądz katolicki.
Na zakończenie Jola zaśpiewała wiązankę ulubionych pieśni Stasia, w tym
„Pomarańczowy Anioł”. Ania – córka Stasia i Teresa – wielbicielka Sai, podczas
nabożeństwa w kościele miały podobną wizję. Widziały
świetliste ciało szczęśliwego Stasia, kołysanego na rękach przez Jezusa. Na
cmentarzu śpiewaliśmy dość długo wtórując Joli i jej gitarze. Później w domu w
Gościcinie jedliśmy pyszne ciasta wspominając Stasia. Cały czas towarzyszyło
nam stare zdjęcie naszego przyjaciela podobnego do postaci Jezusa.
Miesiąc
przed swoim odejściem Stasiu odwiedził mnie w domu. Opowiadał mi o nowym pomieszczeniu,
które wynajęli berlińczycy na swoje centrum Sai. Rok temu w Indiach Swami
odebrał od nich list, w którym proszono Go o nowe miejsce. List ten podpisali
wszyscy wielbiciele z centrum. Po pewnym czasie koordynator tegoż centrum
dostał propozycję, by na stałe dzierżawić piętro wieżowca wraz z przyległymi
łazienkami i kuchnią. Sala była wystarczająco duża, by pomieścić ich wszystkich
- około 300 osób. Koordynator odwiedził Stasia, aby zasięgnąć rady, a ten poprosił
o czas do dnia następnego. Usiadł do medytacji i usłyszał: „lepszego miejsca nie znajdziecie”. Zapytał też
czy nie należy skonsultować się z inną aktywną osobą z centrum. Odpowiedź
brzmiała: „jak myślisz, czy jej nie powiadomiłem?” Faktycznie koordynator
centrum odwiedził wszystkie osoby aktywne, by zasięgnąć ich porad. Stanisław
był wyraźnie zadowolony z nowego miejsca.
Dwa lata temu wraz z trzema osobami
jechaliśmy samochodem do Berlina do Stasia i Mirki. Zostawiliśmy u nich pod
oknami mieszkania samochód i beztrosko wylecieliśmy na miesiąc do Baby. Stasiu
dbał o auto, jednak po tak długim postoju nie wykryta wcześniej awaria silnika
dała o sobie znać. Stasiu niestrudzenie próbował nam pomóc. Wszyscy do później
nocy trzymaliśmy silnik, by go rozkręcić i zastanawialiśmy się nad rozwiązaniem
tej sytuacji. Rano Stasiu odkrył dla nas genialne rozwiązanie – podróż bez
zatrzymywania się, bez używania świateł i wycieraczek, by nie przeciążać
akumulatora. Dostaliśmy też dodatkowy akumulator na zapas. Oszczędzając energię
dojechaliśmy w okolice Słupska, gdzie musieliśmy zmieniać akumulator. Wszyscy
współpracowaliśmy zgodnie mając na uwadze bezpieczny powrót do domu. Na terenie
Polski obowiązywały przepisy o zapalonych światłach. Na trasie spotkaliśmy dwa
patrole policyjne, ale były one zajęte rozmowami z innymi zatrzymanymi
kierowcami. Dzięki Stasiowi udało nam się bezpiecznie wrócić z Indii do domu
oraz dwukrotnie podróżować z Berlina do Indii. Stanisław był dla nas jak anioł,
który przelatywał z Berlina do Gdyni i z powrotem.
Zawsze
emanował spokojem, ciepłem i poczuciem bliskości Boga. Odszedł w wieku 47 lat.
Elżbieta
Garwacka