18
dni w czwartym wymiarze
Fiodor
Aleksiejenko, Kijów
Kijów – Moskwa – Delhi – Bombaj - Puttaparthi - 5 dni w podróży
z zatrzymaniem się w Moskwie i Delhi w oczekiwaniu na połączenia.
Mroźny poranek w Moskwie. Samolot
płynnie bierze kierunek na południe, by po 8 godzinach wylądować w Delhi. Twarz
musnął ciepły powiew o nieznanym zapachu. Międzynarodowe lotnisko w Delhi jest
podobne do innych lotnisk świata, z tą różnicą, że tu jest pusto i spokojnie. W
kraju 1 miliard mieszkańców.
Miejski koloryt zaczyna się tuż po
wyjściu z lotniska. Mnóstwo kierowców taksówek chwyta za ręce, ofiarując swoje
usługi i wychwalając zalety swoich samochodów. Targując się trochę godzę się z
najbardziej natrętnym, a po 2 minutach widzę te zachwalane zalety, które i w
połowie nie są adekwatne.
Do Delhi 10-12 kilometrów. Jazda
według niezrozumiałych przepisów. Odnoszę wrażenie, że wszyscy poruszają się po
różnych trajektoriach nie zdejmując ręki z klaksonu.
W gardle pojawiła się lekko duszący, nieprzyjemny posmak.
To smog. Przy dworcu kolejowym tysięczne tłumy uformowane w wężykowe kolejki.
Wszyscy z zamiarem wyjazdu. Przypomina mi się film o wojnie Ojczyźnianej.
Atmosfera i dekoracje bardzo podobne. W dniu następnym, z gazet, dowiaduję się,
że z zimna (0 stopni) na północy Indii zmarło kilka osób i nastąpił paraliż
ruchu pociągów. Wracamy na lotnisko. Samoloty tylko lądują. W oczekiwaniu na
start spędzamy 12 godzin w pięciogwiazdkowym hotelu. Nowy dzień rozpoczyna się
bólem głowy spowodowanym hałasem i zapachem chemikaliów, prawdopodobnie po dezynfekcji.
Bombaj powitał nas gorącym
powietrzem. Wyczuwało się południe. Wymyślne wiraże taksówką po Bombaju i po 20
minutach byliśmy na dworcu kolejowym Kurla. Do odjazdu pociągu jeszcze 2 godziny,
ale tłum już się uwijał. Na godzinę przed odjazdem podstawiono skład, który od
razu zaczął się zapełniać i po 30 minutach nie było już miejsc siedzących.
Po 20 godzinach jazdy wysiadłem na stacji Dharmawaram. Znowu
taksówkarze i po 40 minutach wjechaliśmy do wsi Puttaparthi, która wcale nie
przypominała wsi, wyglądała raczej jak centrum turystyczne. Główna ulica
zapełniona tłumem ludzi. Widać twarze z całego świata. Już przy wjeździe zauważyłem
różnicę między tym, co widziałem po drodze a tutejszą czystością. Samochód
zatrzymał się przed bramą Aśramu Prasanthi Nilayam. Jaskrawe olśniewające
światło, girlandy kwiatów, radosne twarze ludzi ubranych w jasne ubrania.
Wszystko to wraz z życiodajnym sokiem orzechów kokosowych zaczęło przywracać mi
siły. Udałem się na spoczynek do pokoju, uprzejmie przydzielonego mi w punkcie
zakwaterowań.
7
stycznia 2000r.
Pobudka o 300 nad ranem (raczej w nocy). Już
jest światło w oknach sąsiednich bloków. Ktoś gra na nieznanym mi instrumencie.
Prysznic, gimnastyka i o 400
wyruszam w stronę głównego Mandiru. Plac przed Mandirem jest już zapełniony
kilkoma tysiącami ludzi siedzących w wyznaczonych liniach, ze skrzyżowanymi
nogami w oczekiwaniu na coś! Uprzejmie proponują mi usiąść na końcu jednej z
nich.
Po 20-30 minutach głos organizatora: „Number one!” Linia
z lewej strony wstaje i gdzieś wyrusza. Po 10 minutach słyszę: „Number eight!”
i moja kolumna w okamgnieniu kieruje się tamże. Tworzy się nieprzerwany potok
ludzi prowadzący do rzeźbionej bramy Mandiru. Przy wejściu, w celu poddania się
kontroli, każdy przechodzi przez wykrywacz metali, podobny jak na lotnisku.
Aparatów fotograficznych, kamer, noży, nożyczek, igieł wnosić nie wolno.
Znaleźliśmy się w Głównym Mandirze. Z czym porównać - nie
wiem. Powiem tak: powierzchnia 100 na 100 metrów, ogrodzona kutym ogrodzeniem o
wysokości człowieka. Są tylko poziomy podłogi i sufitu, połączone 24 granitowymi
kolumnami wysokości 7-8 metrów. Jest jasno, przestronnie i uroczyście. Świecą
żyrandole z mnóstwem błyszczących szklanych elementów i innych podobnych przedmiotów.
Najpierw osoby siedzące na liniach 1,2 i 3 siadają
zwartymi rzędami na czarnej marmurowej podłodze wzdłuż czerwonego chodnika.
Linia nr 8 zajmuje trzeci rząd. Do godziny 5 pomieszczenie zapełnia około 5
tysięcy ludzi. Kobiety z prawej strony patrząc na centrum, mężczyźni z lewej.
Wiele osób siedzi z zamkniętymi oczami. Jedni prosto, inni cały czas pochylają
się do przodu. Ci, co siedzą prosto zagłębili się w sobie, a ci, co się pochylają,
śpią. Salę wypełnia podniosła i tajemnicza atmosfera.
O godzinie 5 z dzwonnicy nad główną bramą aśramu, przez
którą wjeżdża tylko sam Bhagawan Sri Sathya Sai Baba, zabrzmiało 12 uderzeń dzwonu.
O 520 znowu uderzenie dzwonu i wszyscy, jednym
głosem, zaczęli śpiewać 21 razy dźwięk „OM”. Nazywa się to Omkar. Pierwsze wielkie
wrażenie dnia. Kilka tysięcy ludzi łączy swój oddech dla wydobycia jedynego
dźwięku. Każdy stara się nie utracić żadnego dźwiękowego strumienia. Efekt
pojawia się od razu po zakończeniu. Zauważam ożywienie nastroju, a umysł staje
się jaśniejszy. Wrażenie, jakby ktoś mnie oczyścił, przewiał.
Następnie niektórzy biorą udział w
rytuale – procesji z pieśniami od figury Ganeszy (słoń jako bóstwo), dookoła
pałacu Sai Baby, Mandiru i z powrotem. Pozostali przebywają w Mandirze. Darśan
zaczyna się około godziny 700. W tłumaczeniu z sanskrytu darśan
oznacza „widzenie Boga”, może także oznaczać błogosławieństwo.
Około godziny 7 w Mandirze zapanowała cisza. Wszystko zamarło.
Za dwie minuty siódma, popłynęła przyjemna muzyka o lekko wschodnim brzmieniu.
Z przeciwległego do strony mężczyzn wejścia, lekkim krokiem wszedł Ten, którego
miliony czczą jako żywego Boga – Śri Sathya Sai Baba. Miniaturowy, w
jaskrawo-pomarańczowej szacie do stóp, płynnie przesuwa się nie po chodniku,
specjalnie przygotowanym dla niego, a przecinając go ukośnie. Poruszał się od
jednych do drugich, zatrzymywał się, o coś pytał, słuchał i znowu pytał. Brał
sterty listów z rąk wyciągniętych w jego kierunku. Ale nie wszystkie. I szedł,
szedł lekko i spokojnie, jak chodzą zwykli ludzie. Szedł w kierunku mężczyzn.
Gdy zbliżał się do nas poczułem ożywienie. Niektórzy zaczęli wyjmować listy,
inni zmieniać pozycję na wygodniejszą podnosząc wyżej głowy. Pilnujący porządku
mimiką i gestami wskazywali, że należy utrzymywać spokój i zająć poprzednią pozycję.
Największe ożywienie zapanowało, gdy Awatar
zmaterializował wibhuti (święty popiół, zawierający oczyszczającą energię) lub
brał listy. W parę sekund sytuacja stawała się nie do opanowania – ludzie wstawali
i podbiegali do niego. Ochrona nie pozwalała przybliżyć się, chociaż niektórym
udawało się dotknąć szaty. W jego rękach jest już dużo listów. Ktoś wyciąga
ręce z dłońmi do góry. Baba przekazuje listy ochroniarzom, zatacza kręgi nad
wyciągniętymi dłońmi i sypie na nie biały proszek. Warto tu zaznaczyć, że nie
tylko do jednych dłoni, ale wszystkim w pobliżu. Następnie ochroniarz podaje Mu
białą chusteczkę i darśan toczy się dalej. Baba zatrzymuje się, ogarnia
wzrokiem któryś z sektorów, zatacza zamaszyście ręką po spirali dłonią do góry.
Chwila skupienia. Coś robi. Następnie znowu listy, prośby itd. Zatrzymuje się
znowu, ruchem ręki zatacza krąg w kierunku siedzących, robi spiralę, ale tym
razem na innej płaszczyźnie i nie dłonią a palcem. I znowu listy, wibhuti,
pytania, odpowiedzi. Podczas darśanu cały czas ogarnia wszystkich wzrokiem i to
nie tylko tych z pierwszego rzędu, ale i pozostałych. Ten wzrok później
porównywałem ze skanerem. Przy tym On może porozmawiać z kimś z czwartego czy
szóstego rzędu, zaprosić na interview.
Robi wiraż, mija sektory zapełnione ludźmi, kieruje się
do swojego gabinetu, dokładniej pomieszczenia, do którego zaprasza tych,
których wcześniej wybrał, na interview.
Darśan trwa 10-12 minut. Następnie Sai Baba udaje się na
interview, a 80% obecnych po zakończeniu melodii opuszcza pomieszczenie.
Pozostali jeszcze siedzą w skupieniu z błogością na twarzach. Większość ma oczy
zamknięte. Udając się do swojego pokoju, zauważyłem, że jestem wesoły i skupiony.
Analizuję to, co zobaczyłem i przeżyłem.
900 – poranne badźany (w tłumaczeniu z
sanskrytu – „szukanie jedności z Bogiem poprzez śpiew”). W czasie śpiewu
zauważyłem, że choć słów nie rozumiem, jednak uchwycić melodię i dostroić się
do kilkutysięcznego chóru – zajęcie przyjemne. Ludzi tysiące, ale dźwięk jest
zgrany. Przyjemny i niezwykły stan. Wspominam pieśni ukraińskie. U nas mówią
„dotyka duszy”. Bardzo podobny stan. Śpiewy trwają 20 minut. Następnie pojawia
się On i przy podniosłym śpiewie pokonuje krótki odcinek drogi do pałacu.
Na zegarze 925. Czuję się tak wspaniale, że
nie chcę wychodzić. Ale ciekawość turysty – podróżnika jest silniejsza.
Wychodzę na spacer po aśramie i na zewnątrz. Po spacerze czuję się zmęczony. To
jest dla mnie nowe. Na drugie piętro bloku North 2, w którym mieszkam, wszedłem
z wielkim trudem. Wytłumaczyłem sobie, że to z powodu zmiany klimatu,
pożywienia i innej strefy czasowej. Jednak dziwne, przecież rano od godziny 4
do 9 czułem się dobrze.
O 1200 zajmowanie kolejki na popołudniowy
darśan. Wszystko powtarza się do początku, z tą różnicą, że rano niebo było
gwiaździste, a teraz południowe słońce. Temperatura powietrza w cieniu – 30
stopni.
1340 – kolejka rośnie. Numer 15 czy 17.
Kierujemy się do Mandiru. Znowu kontrola, zajmowanie miejsc i oczekiwanie. O 1425
pojawia się Sai Baba. Odczułem podniosły nastrój na widok pomarańczowej szaty i
czarnej fryzury afro w przejściu bramy. I znowu przyjemna lekka melodia.
Wszystko przebiega tak samo jak na porannym darśanie, tylko Baba zatrzymuje się
i rozmawia rzadziej.
Muzyka milknie, większość wychodzi. Ja też wychodzę, gdyż
nie rozumiem co tu jeszcze można robić. Ale na popołudniowe badźany - sam się
temu dziwię - podążam śpiesznie. Nigdy ich nie śpiewałem, ale widocznie mi się
spodobały. Podczas śpiewu odnotowuję przyjemny stan i nie zauważam jak wychodzi
Baba. W oka mgnieniu formuje się kolejka. Pytam: „dokąd?”, słyszę odpowiedź:
„na 10-cio minutową medytację do świątyni”. Postanawiam, że pójdę jutro.
Na zegarze 530 po południu. 3,5 godziny do
nocnej ciszy. Ciekawość turysty wzywa. Wieczorem rozmawiam z Niemcem, który ze
mną mieszka. Proste zdania. Przed snem analizuję przeżyty dzień, w głowie
całkowity chaos. Za dużo pragnień jednocześnie. Brak sił i czasu by realizować
wszystkie. Coś trzeba wybrać.
8 stycznia 2000r.
Wszystko
powtórzyło się od początku. (Ale to tylko na zewnątrz.) Idąc na poranne Badżany
spotkałem samochód z Awatarem. Patrzył w okno, a gdy samochód zbliżył się do
mnie, spostrzegłem jego uważny wzrok i uśmiech. Po 15 minutach, już będąc w
Mandirze, zauważyłem że coś się dzieje wewnątrz mnie. Coś podnosi się, ściska
klatkę piersiową, podnosi się wyżej, a łzy zaczynają płynąć potokiem. W umyśle
pojawił się film z mojego dotychczasowego życia. Błysk zrozumienia winy w
jakiejś sprawie, a w momencie zrozumienia – łzy.
Darśan
popołudniowy: popłynęła muzyka, pojawił się On. Poczułem błogość. Pod koniec
dnia uchwyciłem myśl, że chcę znowu widzieć Sai Babę. Że mianowicie w Nim
znajduje się źródło tego, co spowodowało moje przeżycia.
9 stycznia 2000r.
Podczas
porannego darśanu nagle mnie olśniło, że wszystko chciałbym przelać na papier.
Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałem i być może nigdy więcej to się
nie powtórzy. Drugi dzień odczuwam ucisk w górnej części klatki piersiowej. Raz
silniej, raz słabiej. Myślę że takie uczucia są przyjemne, ale wciąż muszę
zwracać uwagę na tę część ciała. Zauważyłem też, że takiego stanu prawie nigdy
nie doświadczałem, może tylko parę minut wciągu całego życia. Pojawiło się
pragnienie by w tym stanie pozostać. Jest przyjemnie i błogo. Zauważyłem, że w
tym stanie rozluźniają się mięśnie i zmienia się wyraz twarzy. Powiem więcej!
Gdy w takim stanie rozmawiasz z kimś lub tylko patrzysz na niego, ten człowiek
się zmienia i dostraja do ciebie. Zdumieniu mojemu nie było końca.
Powoli opada
chęć chodzenia po sklepach, oglądania pamiątek itp. Zaczynam uświadamiać sobie
co tu się dzieje. Zauważyłem że błogość pojawia się tylko w czasie darśanu,
badźanów i po. Próbuję osiągnąć taki stan 1-2 godziny później i rozumiem że
jest to jednak trudne. Stan ten jest jak narkotyk, chce się go doświadczać
znowu i znowu. Przyjemny ucisk w piersiach, od nieudanych prób, przeplata się z
uczuciem jakiegoś bólu, który dotyka serca. To wszystko jest bardzo
skomplikowane. Wydaje się czasami, że jest po prostu niewykonalne. Pod wieczór
wyciągam wniosek, że łatwiej zarobić 1000 dolarów niż trwać w takim stanie cały
dzień. Ale doświadczywszy jeden raz zaczynasz go pragnąć. Miejsce to nazwałbym
„kliniką kardiologiczną”. Zdziwiło mnie, że czuję się tu chorym człowiekiem.
Jeżeli boli, znaczy – chory. A jakże inaczej?
...Umysł nie
jest w stanie pojąć tych przemian. Nie, takiego tempa do tej pory nie
doświadczał. Chociaż po dwóch dniach trochę się uspokoił. Stan szybko zmienia
się od nieuzasadnionej radości do fizycznego zmęczenia. Nie mogę się poruszać.
Leżę plackiem.
Zdumiewające.
Wczoraj jeszcze stwierdziłem chaos w umyśle (pragnienie zaspokojenia wszystkich
życzeń naraz), a dzisiaj gdy to wszystko zrozumiałem, stan automatycznie się
zmienił. Cud i nic więcej.
W Mandirze
łatwo i niespodziewanie napływają jasne myśli, nie myślisz o ciele, po prostu
go nie odczuwasz. W godzinę po wyjściu z Mandiru ledwie się wlokę. Jestem
senny. Śpię. Mam sny, które są do snów niepodobne. Jakieś wizje z konkretnymi
sytuacjami, które lada moment powinny zaistnieć. Ni mniej ni więcej – po prostu
przekaz. Po przebudzeniu już wiem jak mam się zachować by nie zdarzyło się to
co widziałem we śnie. W śnie była zawarta podpowiedź.
Pojawiło się
pragnienie, aby napisać list i oddać Babie.
10 stycznia 2000r.
Rano podczas
darśanu oddałem list. Miałem tremę. Z trudem doprowadziłem siebie do porządku.
Pojawiło się pytanie: „A co ja tu robię?” Pytanie ciekawe. Uświadomiłem sobie,
że tu nieustannie odbywa się praca nad treningiem uwagi i uporządkowaniem
siebie. Cel pracy – podtrzymywanie uwagi w okolicy serca, ale ta uwaga nie chce
tam przebywać. Jest natomiast w żołądku, głowie, sklepie, na bazarze lub w
domu. Zdumiewające, że gdy dotychczas w życiu codziennym uważałbym to normalne,
to w aśramie, pojawiają się problemy. Ból, lęk itp. A gdy uświadamiam sobie
przyczynę i skupiam się na właściwym miejscu mego ciała, wszystko powraca do
normy i jestem już spokojny. Fantastyka. Codziennie łzy. Szczególnie po
uświadomieniu zaistniałych zmian i przyczyn. Przedtem płakałem ostatni raz w
wieku 14 lat.
Przed snem
wyszedłem na spacer. Idąc po schodach w dół zrozumiałem, że już otrzymałem to o
co prosiłem w liście rano. Wymiana informacji zachodzi na niezrozumiałym
poziomie. Jestem zdumiony.
11 stycznia 2000r.
Dotarła do
mnie istota, tego co jest grane. W pierwszych dniach zachodziło coś w całym
moim ciele, na wszystkich poziomach mojego organizmu na poziomie całego ciała.
Objawy, to fizyczne znużenie (słabość) przy pełnej jasności umysłu. W okolicach
serca stałe uczucie obecności czegoś co jest w ciągłym ruchu. Wszystko to
pobudzało myśl: „Co się dzieje?” I umysł odpowiedział: Prawdopodobnie cała
energia niższych centrów energetycznych (aktywności fizycznej, fizycznego
zadowolenia i żołądka) została skierowana na pobudzenie czakramu serca, który
zaczął pracować.
12 stycznia 2000r.
Początek
niewiarygodnych zmian na poziomie ciała. Po porannym darśanie nie chciałem od
razu wychodzić i posiedziałem jeszcze 10-15 minut w zwykłym dla tego miejsca
stanie błogości. Wychodząc poczułem, że ze mną coś nie tak. Zacząłem powoli
uświadamiać sobie, że poruszam się w inny sposób, niż do tej pory. Moja głowa
znajduje się w niezwykłym położeniu. Kieruję wzrok nie tam gdzie zawsze, inaczej
widzę świat. Poczułem dreszcz, a włosy stanęły mi dęba gdy zacząłem rozumieć,
że dokonała się zmiana postawy i chodu. W oczach mimowolnie pojawiły się łzy.
Obecnie każdy krok był lekki i nie doprowadzał do wstrząsu całego ciała.
Przedtem w chodzie stawiałem nogę od pięty na całą stopę, a obecnie od razu
całą stopą. Idąc do pokoju rozkoszowałem się nowym stanem. Przyjemnie było
chodzić po nowemu. Czułem się jakbym miał skrzydła. Szedłem dalej i rozmyślałem.
I rozmyślając stwierdziłem, że to wszystko przysporzyło mi mnóstwo korzyści:
- poruszanie
się znaczniej łatwiejsze, mniej traci się energii;
- kierowanie
wzroku przed siebie i do góry pozwala czuć się pewnie i nie rozumiem czemu cały
czas patrzyłem pod nogi. Pewnie nie wierzyłem sobie, że chodnik jest w
porządku, czy coś tam jeszcze;
- i
najważniejsze, byłem zdumiony, że to jest możliwe.
W dzieciństwie mama
upominała mnie, bym się nie garbił i nie nosił torby na jednym ramieniu. Nie słuchałem
się i gdy nawet potem w latach późniejszych inni ludzie pytali: „Czemu się
garbisz?” ja sam tego nie zauważałem. I nagle w ciągu 5 dni wydarzyło się to,
co nie stało się w ciągu 30-tu lat. Niewiarygodne? Szedłem i rozkoszowałem się
nową formą poruszania się. Z niczym tego nie mogę porównać. Może tylko z
pierwszą jazdą samochodem z prędkością 130 km/h. Ale chyba bardziej było
podobne do płynięcia pod żaglem.
Wieczorem ostrość postrzegania osłabła
i już nie rozumiałem czy zostanie taki chód i postawa, czy nie. I gdy bez
żadnego wysiłku po porannym darśanie błoga rzeczywistość pozostawała przez 1-2
godziny to później by mieć taki stan potrzebny jest wysiłek, aby „rozruszać
barki”. Odczucia jak po operacji. Jakby ktoś nadał ci nowy kształt, a mięśnie
jeszcze nie przywykły.
13 stycznia 2000r.
Od początku chciałem trafić do
pierwszego rzędu. Gdy nie udawało się - traciłem nadzieję. Nadzieja pojawiała
się gdy przestawałem aktywnie działać, a całą uwagę kierowałem do wewnątrz
siebie. Wyniki były zdumiewające. Już po raz drugi coś w moim wnętrzu
wiedziało, która linia będzie miała pierwszy czy drugi numer. Było dla mnie skomplikowane
zrozumieć to „coś”, ale starałem się. Dziwne, ale to też przecież praca. Już
któryś raz złapałem siebie na myśli, że ja pracuję. Wyruszając w podróż
domyślałem się, że nie jadę na wypoczynek. Ale to wszystko przerosło moje oczekiwania.
Rozumiem, że to jeszcze nie koniec. Najciekawsze przede mną. Tak myślę.
Podczas popołudniowego darśanu
chciałem „utrwalić” dotychczasowe doznania i sprawdzić, gdzie będzie pierwsza
linia, kierowałem więc uwagę na to „coś” wewnątrz mnie na poziomie klatki
piersiowej. Określiłem w której kolejce usiąść, żeby trafić do linii numer 1.
Skierowałem się do tego miejsca i już miałem zamiar usiąść, gdy nagle w to
miejsce pakuje się jakiś chłopak, wypychając mnie w prawo. Zdenerwowałem się i
ruchem mechanicznym odrzuciłem go do tyłu, za plecy. Siadam w wybranym miejscu.
Wyciszam się. Po 40 minutach oczekiwania dowiedziałem się, że mój rząd
wylosował numer 16, a numer rzędu wypchniętego chłopaka – 1. Nauczka?
No a co dalej? Zrozumiałem to dopiero
wieczorem, myśląc co mogłem zrobić w tej sytuacji, ale nie zrobiłem. Nie
potrafię kontrolować siebie. Kontrola nad sobą, jak zrozumiałem, to kontrola
nad sytuacją. W gąszczu możliwych sytuacji człowiek nie jest w stanie wszystkiego
przewidzieć. Ale mechanizm działania jest chyba zawsze ten sam. Najczęściej
niepokój wprowadza nasze ego. Ale tu zawsze można znaleźć parę sekund by
uświadomić sobie obecność ego i odesłać je tam skąd przyszło. Innymi słowami,
uświadamiając sobie ego, umysł neutralizuje emocje i znowu możesz być w
harmonii, przyjmując wszystko co zaistniało w danej chwili. Domyślić się łatwo,
ale zrozumieć to - trzykrotnie trudniej. Chyba trzeba dużo trenować.
Mam uczucie, że zaliczam semestr.
Stałe uczucie nauki (pracy). Do wypoczynku niepodobne. Zewnętrznie – niby tak,
palmy, słońce itd., ale wewnątrz cały czas niezwykła i ciężka praca nad którymś
z poziomów. Wydaje się, że można zatrzymać się, rozluźnić. Przecież to wszystko
sam wymyśliłem. Ale „coś” pcha do przodu. I to „coś” znowu jest jednak wewnątrz.
14 stycznia 2000r.
Dzisiaj
święto i darśan przebiega uroczyście z przemowami. Po raz pierwszy usłyszałem
głos Baby. Byłem przyjemnie zdziwiony melodyjną barwą Jego głosu. Przemawiał w
języku telugu (dialekt indyjski). Tłumacz często nie nadążał i jego głos
nakładał się na głos Awatara. Nic nie rozumiałem. Uroczystość trwała około 5
godzin. Dziwne, ale wytrzymałem. Warto zaznaczyć, że gdy Baba pojawia się w
Mandirze, wysiedzieć jest znacznie łatwiej. Gdy On się pojawił, przez 5-10 minut
patrzył na obecnych. Wzrokiem ogarniał pomieszczenie i nic się nie działo.
Wszyscy trwali w ciszy. Zauważyłem kontrast. Zmęczenie znikło, powróciła wiara
w swoje możliwości. Dziwne, ale w Jego obecności przestaje boleć kręgosłup i
wszystko się łatwiej odczuwa. Po prostu cud i nic więcej.
Wyszedłem na spacer poza aśram. Po
20-30 minutach poczułem potworne zmęczenie. Ledwie dowlokłem się do bramy. Na
terenie aśramu znowu poczułem się lepiej, siły zaczęły powracać. Pomyślałem o
wykorzystaniu poprzedniego doświadczenia w otrzymywaniu informacji metodą
niekonwencjonalną: nie z książek, nie z rozmów, a z wewnątrz. Przeraziła mnie
wartość i objętość informacji. Nie ma zastrzeżeń co do wiarygodności, wyjątkowości
i oczywistej przewagi nad tym co było kiedykolwiek napisane czy powiedziane.
Wrażenie takie, jakbyś otrzymywał je ze źródła. Tylko jeszcze nie rozumiem co
to za źródło. Ale mam jeszcze czas i na pewno zrozumiem. Wiem jednak bez
wątpienia, że źródło to jest nie na zewnątrz, a wewnątrz mnie.
15 stycznia 2000r.
Zachwycające widoki i wzniosły nastrój
w czasie popołudniowego śpiewaniu badźanów. Zapragnąłem coś poczytać. W
księgarni jest dużo książek w różnych językach świata, ale nic po rosyjsku. A w
języku ukraińskim – tym bardziej. Najwięcej po angielsku. Poradzę sobie?
Wziąłem kilka. Jedna była ciekawa i łatwa w czytaniu. Kupiłem od razu. Zacząłem
czytać. Było w niej to co było mi potrzebne – doświadczenia innych z pobytu w
Prasanthi Nilayam. Przeżycia były podobne, tylko moje problemy na poziomie
ciała były nieznaczne. W większości wszyscy mieli problemy zdrowotne, jeżeli
nie za pierwszym to za drugim razem. I jeszcze dowiedziałem się, że tu płaczą
wszyscy.
16 stycznia 2000r.
Dzisiaj domyśliłem się, że okres
adaptacyjny mam za sobą, a zaczyna się okres nauki. Tak, nauki. Zaczął się
dzień, czy dwa temu, prawdopodobnie od zakupu książek. Sytuacja zaczyna się
zmieniać. Dzień minął na wysokich obrotach. Nigdy nie byłem taki rześki. Zacząłem
się przyzwyczajać do tutejszych warunków. W skrytości zacząłem się obawiać, że
przyzwyczajenie – to stagnacja i że powinno się coś wydarzyć. Właściwie nie
wydarzyć się, a na pewno zaistnieć. To co istnieje w tej chwili zostanie
zastąpione czymś innym.
W czasie popołudniowej medytacji i po
jej zakończeniu w klatce piersiowej poczułem żar. Takie wrażenie jakby ogień
przechodził ją na wylot. Łapię siebie na myśli, że już po raz 5-ty, z dokładnością
do 50 cm wiem gdzie będzie linia nr 1. To już nie przypadek.
17 stycznia 2000r.
Rano trafiam do linii nr 21, wieczorem
do nr 2 (w Mandirze siedziałem w pierwszym rzędzie). Pojawia się nowe
doświadczenie, nowa lekcja. W praktyce przekonałem się o tym co słyszałem, ale
nie zawsze dowierzałem. Sprawa w tym, że przyzwyczaiłem się aktywnie kontrolować
sytuację. Tak było dotychczas. Tu pomimo moich starań nie mogłem osiągnąć
pożądanych wyników. Ale w momencie gdy przestałem pragnąć by trafić do pierwszego
rzędu i po prostu pozwoliłem zaistnieć sytuacji, wszystko potoczyło się jak
najlepiej. Starałem się być w harmonii. Wyrzuciłem wszelkie pragnienia z umysłu
i w rezultacie wieczorem dostałem się do pierwszego rzędu. Oceniłem to jak
prawidłowo rozwiązane zadanie. W dzień podczas oczekiwania na darśan poczułem
ten nowy stan, którego umysł nie potrafił zaklasyfikować i powiązać z nowym
poziomem otrzymanych informacji.
Wieczorem, podsumowując wyniki dnia, z
radością stwierdziłem, że w ciągu dnia suma-sumarum potrafiłem skupić uwagę w
rejonie klatki piersiowej (celowe ukierunkowanie) przez 2,5-3 godziny. Pomyślałem,
że to wystarczy i z uczuciem zadowolenia udałem się na spoczynek. Czułem się
potwornie zmęczony.
18 stycznia 2000r.
Dzisiaj dopiero zrozumiałem sens mojej
nauki. Zdumiewające, że mogę już odczytywać informację innym kanałem. A
informacja ta jest bardziej prawdziwa, efektywna i aktualna. Wszystko to, co
poprzedziło to wydarzenie było przygotowaniem, jakby czyszczeniem kanałów dla
odbioru informacji. To jest to! To jest wyższa szkoła.
Awatar (Sai Baba) to przewodnik, my
jesteśmy uczniami. Są i nauczyciele, ale oni są obecni na planach wewnętrznych.
Ten proces można porównać z monitorem, z tym ze ten monitor jest wewnątrz nas.
Informacja trafia do niego zawsze na czas i potrzebna tylko tobie. Po prostu
trzeba tylko się dostroić. Większość z nas w oczekiwaniu na darśan tym się
zajmowała.
Jak
rozumiem to będzie jeden ze sposobów wymiany informacji w przyszłości. Bez
słów, ale precyzyjnie.
19 stycznia 2000r.
Coraz bardziej odczuwałem, że moje
ciało jest narzędziem, które odbiera informacje i reaguje na nie. Pierwsze 7-8
dni dostrajałem się i oczyszczałem się, a ostatnie 2-3 dni zacząłem odbierać
informacje. Ciekawe, że jeszcze nie oczyściłem się do końca, ale uczucie
oczyszczania przeszło jakby do centrów gardła i trzeciego oka.
Na pytania, które zadawałem,
natychmiast otrzymałem odpowiedzi. Pytań było dużo, a odpowiedzi otrzymywałem
na wszystkie. Pytania dotyczyły dnia dzisiejszego, mojej przeszłości i mojej
najbliższej przyszłości. Jak mam postępować w różnych sytuacjach i jak
najlepiej zorganizować swój dzień, co mam zmienić w życiu. Wszystko to było
ciekawe, i jak myślę, pożyteczne, ponieważ pytania miały charakter praktycznego
zastosowania.
W trakcie tej nauki uczyłem się nowych
metod dostrajania się do odbioru informacji. Nie spodziewałem się, że tak ich
dużo, ale uczyłem się odbierać te, które dotyczą mnie. Poczułem, że nie jestem
tu na próżno. Jednakże tak jak dawniej ciągle jestem jeszcze praktycznym człowiekiem.
Wieczorem leżąc obserwowałem gwiazdy.
Po raz pierwszy zrozumiałem słowa Sai Baby. „Nie jesteście ciałem”. Odczułem to
na sobie po raz pierwszy, że ciała nie ma – roztapia się. Potężny zielony
strumień przechodzi przez ciebie i ty się w nim roztapiasz. Na płaszczyźnie
fizycznej odczuwasz jak ciało powiększa się do nieprawdopodobnych rozmiarów i
stajesz się tym strumieniem, wielkości Drogi Mlecznej. A stan błogości i ogromnej
radości całkowicie cię przepełnia. Ciała nie ma, jest tylko przepiękny stan,
gdy zaczynasz rozumieć sens słów „Nie jesteście ciałem”.
Teraz już wiem to na pewno.
20 stycznia 2000r.
Dzisiaj jakiś dziwaczny dzień. Nie
mogę się dostroić do odbioru fali. Wrażenie, jakby przeszkadzały warunki
pogodowe. Ale siłą woli – udaje mi się. Wywnioskowałem, że jeżeli sytuacja nie
jest sprzyjająca to siłą woli można doprowadzić do pozytywnego wyniku.
Znowu wspominam słowa: „Nie jesteście
ciałem”. Chcę dodać „JESTEŚ STANEM”. O tym trzeba pamiętać zawsze.
21 stycznia 2000r.
Po raz pierwszy pomyślałem o powrocie
do domu, a wraz z nim przyszedł odpowiedni nastrój. Mimo woli zacząłem
podsumowywać rezultaty mego pobytu w aśramie. Postawiłem pytanie: „Co mnie
czeka przez najbliższe 2 miesiące w Kijowie?” Odpowiedziami nie byłem
zachwycony, ale na wszelki wypadek zanotowałem je w dzienniku. Dzisiaj
przeglądając notatki i wprowadzając je do komputera, jeszcze raz przekonuję się
o wartości tych informacji. Wszystko w lutym i w marcu, odbywa się tak, jak
przewidziałem w styczniu w Indiach.
Po porannych rytuałach poczułem się
oczyszczony i oświecony. Przed oczyma oślepiająco biała przestrzeń. Uczucie
błogości nie opuszczało mnie i podczas darśanu i podczas porannych badźanów. Pojawiło
się usilne pragnienie by te piękne jaskrawe uczucia pozostały na zawsze.
I znowu: „Nie jesteś ciałem”. „Jesteś
duszą”. W jakim stanie jest dusza – w takim jesteś ty.
Z tego wynika. Jeżeli jesteś w stanie
radości, harmonii, błogości, to jesteś Radością, Harmonią, Błogością.
Dzisiaj po raz pierwszy odwiedziłem
muzeum wszystkich religii. Ten budynek z trzema kopułami na wzgórzu widziałem z
balkonu każdego poranka. Na widok eksponatów byłem zdumiony. Pierwszy eksponat
oglądałem godzinę. Z filmu starałem się zanotować informację o początkach życia
na Ziemi. Wszystko zaczęło się od neutronu, protonu i elektronu.
W
drodze do muzeum na 20 minut zatrzymałem się pod Drzewem Medytacji. Przyjemne i
spokojne miejsce, drzewo rozłożyste a pod nim siedzą 3-4 osoby. Dlaczego
wcześniej nie odwiedziłem tego miejsca?
Pod tym drzewem otrzymałem nowe
doświadczenie. Na przemian przez cały czas nasłuchuję: to ciało, to żołądek, to
emocje, to umysł, a obecnie uczę się słuchać serca. A gdyby próbować tego nie
robić? Doprowadzić do harmonii i wejść w Pustkę. W Wielką Pustkę Milczenia.
Obecnie (po miesiącu) już wiem, że jest niezmiernie ważne, stosować to w
praktyce. Nawet więcej. To kwestia życia lub śmierci umieć przechodzić przez
Pustkę zachowując pamięć lub świadomość. Wtedy, 21 stycznia, wydawało mi się to
tylko ciekawym zjawiskiem, odczucie milczenia i ciszy.
Poczułem, że będąc tu zrobiłem krok w
stronę następnego schodka, ale nie wszedłem. Potrzebowałem tak dużo energii, by
tak mało osiągnąć. A ile jeszcze przede mną?
W
dniu dzisiejszym miałem jeszcze jedno doświadczenie. Po porannym darśanie będąc
w stanie wielkiej radości i błogości poszedłem i zjadłem orzech kokosowy. Potem
położyłem się i nastąpiła arytmia serca. Powtórzyło się to wszystko również i
po badźanach. Tylko przyczyną nie był kokos, a myśli o zakupach i związaną z
tym krzątaniną. Wieczorem, analizując wydarzenia dnia doszedłem do wniosku, że
arytmia pojawiła się w wyniku różnicy wibracji. Z jednej strony wysoka
częstotliwość z powodu radości i błogości, a z drugiej – niska z powodu
trawienia pokarmu i chaotycznych myśli. Nie wiedziałem jak sobie z tym
poradzić. Serce kołatało od stóp do czubka głowy. Przestraszyłem się
śmiertelnie. Jak już mówiłem, tu najpierw zachodzą wydarzenia, a później umysł
zastanawia się nad ich sensem.
Ciekawa rzecz. Gdy tylko umysł
zrozumie problem, wszystkie symptomy na poziomie ciała roztapiają się. W
momencie zrozumienia kody puszczają. Przekonałem się o tym w czasie pobytu w
aśramie. To jest dobre miejsce dla uświadamiania sobie tych rzeczy. Wrażenie że
czas i przestrzeń są mocno połączone, że od myśli do realizacji dzielą tylko
minuty, a nie miesiące, jak w Kijowie. Tak, tak, właśnie minuty. To jest sprawa
techniki. Najbardziej trudne i skomplikowane dla mojego zrozumienia zadanie to
uświadomienie sobie co się dzieje. W aśramie zajmowało mi to godziny. W życiu
codziennym – lata.
Ale czasy się zmieniają i nastanie
dzień, gdy na całej planecie myśl będzie urzeczywistniać się momentalnie. Tylko
póki co nasza świadomość nie jest zbyt chętna do wysiłku. Szybkość reakcji
jeszcze nie jest adekwatna do szybkości wydarzeń. Porównać można ze słoniem,
który korzysta z gier komputerowych. Tylko zaczął, a gra jest już rozegrana. Ja
nie chcę utracić tej gry – jest ujmująca. Na wyuczenie się tych reguł pozostaje
coraz mniej czasu. Liczą się już tylko miesiące.
Wieczorem powtórka z przerobionego
materiału – poszukiwanie złotego środka pomiędzy spożywaniem pokarmów, a
wysokim stanem duchowym. Skomplikowane to, ale się uczę.
Czuję się pierwszoklasistą.
22 stycznia 2000r.
Poranek
byle jaki. Zwiedziłem Muzeum Wszystkich Religii. Kolejka jak do mauzoleum (Lenina-przyp.
tłum.) Przypominam sobie, że dziś sobota. Postanowiłem, że dziś nic nie będę
jeść. W przewodzie pokarmowym nieporządki. Co 20-30 minut do gardła podchodzą
skurcze. Nieprzyjemny strach oddziaływuje na nastrój. Czyżbym zaraził się
którąś z chorób, na które cierpią Europejczycy w Indii? Tego bym nie chciał.
Dzień minął bez jaskrawych wrażeń.
Chcę do domu. Ale pojawiło się uczucie, że bez „egzaminu” stąd nie wyjadę. Nie
wypuszczą. Czuję to swoim wnętrzem. Po ukraińsku egzamin – to wypróbowanie.
Jest to bardzo do tego podobne.
23 stycznia 2000r.
Poranek zaczął się od wzniosłego
nastroju. Radosny stan spowodowały: medytacja, darśan i bhadźany. Głodówkę
kontynuuję do 1200. Ta zaraza podniosła się wyżej i teraz utkwiła w
gardle. Znaczy się jest ruch. To mnie cieszy.
W dzień kontynuacja procesu
zrozumienia nieznanych mi rzeczy „nowego czasu”, a wieczorem czekał mnie
egzamin. Ale ja jeszcze tego nie wiedziałem.
19:00. Wracam z zakupami ze sklepu. A
ponieważ wczoraj nic nie jadłem, dzisiaj przyjmuję pokarmy ostrożnie. (Jak
mogę, a mogę niewiele.) Wypijam sok z orzecha kokosowego i delektując się
zjadam zawartość – średnio dojrzały miąż. Szykuję się by się położyć i przed
snem pooglądać gwiazdy.
Widzę, że w moim kierunku kroczy
człowiek o niechlujnym wyglądzie. To nie miejscowy. To jeden z tych
pielgrzymów, co mieszkają w okolicy latami. Nazwałem go „derwiszem”. Po naszemu
– opętany. Podchodzi z uśmiechem na twarzy, spoglądając z ukosa na paczki z zakupami
leżące obok. Jakieś ogólne zdania: „Jak idą sprawy?”, „Co masz zamiar robić?”
Ale to tylko słowa, a ja rozumiem, że on chce jeść, tak jak i ja, a przyciągnął
go podobny problem. Poczułem, że te 6 rupii, które mam w kieszeni muszę mu dać,
by mógł kupić sobie kokos. Czuć sobie mogę, ale jednak nie daję. Chcę zjeść
jeszcze jednego kokosa. Z rozdrażnieniem patrzę na derwisza i ospale
podtrzymuję rozmowę. Myślę sobie: „Mów prędzej czego chcesz i spływaj stąd. Dam
ci tych 6 rupii tylko powiedz czego chcesz.” Ale on, jak na złość, tylko w
kółko dookoła: „Masz zamiar gwiazdy oglądać. To nie medytacja.” „No tak”
-myślę- „Przyszedł mnie uczyć co mam robić i gdzie patrzeć”. Uprzejmie daję do
zrozumienia, że czas zmienić temat. Ale chyba moja uprzejmość albo jego
nadwrażliwość spowodowały, że odszedł, znikł w ciemności. Ja pomyślnie kupiłem
i zjadłem drugi kokos.
Nie poszedłem.
Na tym dzień się skończył.
24 stycznia 2000r.
Rano o 525 jestem przy
posągu Ganeśy – słoń z parasolką. Wesoła istota. Tu rano, w dzień i wieczorem
wszyscy oddają mu pokłony. Jak tu się znalazłem – nie pamiętam. Jestem tu przy
rytuale pokłonów po raz pierwszy. Rozbijają orzechy kokosowe, dekorują statuę
girlandami z żywych kwiatów i okadzają wszystkich obecnych.
Stojąc, myślę o swoich sprawach. I nagle
uświadamiam sobie, że wczoraj był mój końcowy egzamin. Nie zdałem. Do mojego
odjazdu już prawie nic nie zostało. Przykro do łez. Wydaje się, że wszystkie
cierpienia były nadaremne. Celującym uczniem nigdy nie byłem, ale żeby tak się
skompromitować? 12 tysięcy kilometrów do domu. Nie. W ciągu 40 minut wszystko
można jeszcze zmienić w życiu.
Tak bardzo zapragnąłem zdać jednak ten
egzamin, że aż mnie całego skręcało. Nie wiem co wpłynęło na przebieg dalszych
wydarzeń, czy moje pragnienie, czy wiara w to, że jeszcze wszystko można
zmienić. Mianowicie, po 40 minutach po porannym darśanie otworzyłem oczy i
zobaczyłem w pobliżu tego derwisza. Rozmawiał z jakimś Anglikiem. Zamknąłem
oczy by go nie spłoszyć. Myślę, że to na pewno znak. W 5-cio tysięcznym tłumie zobaczyć
człowieka, który rozwiąże twoje problemy. To jest to. Tylko myśleć o tym nie
wolno. W to trzeba wierzyć. Czekam 3 minuty, 5 minut. Kiedy oni wreszcie
skończą rozmowę?
„Chyba znowu napastuję tego człowieka
głupimi pytaniami” -pomyślałem. „Głupie, nie głupie, ale właśnie na niego
czekasz w kolejce, mądralo” - odpowiedziałem sobie. Ile minęło czasu zanim
skończyli rozmowę, nie pamiętam. Ale gdy tylko podnieśli się, w mig podskoczyłem
do derwisza. Teraz ja przyczepiłem się do niego.
„Pamiętasz mnie? Wczoraj wieczorem...”
Przez kilka sekund było widać, że wspomina, i że ja nie byłem jedynym do kogo
podchodził tego wieczoru. Ale przypomniał sobie.
Byłem
zachwycony jego niebieskimi oczami. Widziałem w nich wyjątkowo czysty kolor. Pomału
zaczęliśmy nawiązywać rozmowę. Włożyłem maksimum wysiłku i całe moje
doświadczenie w prowadzeniu rozmów, by go zatrzymać. Dla mnie to była sprawa
życia lub śmierci.
Po
kwadransie byliśmy u mnie w pokoju i wiedliśmy przyjazną rozmowę. Opowiedziałem
mu o sobie, a on o sobie. Derwisz w przeszłości był architektem w Portugalii. W
Indii, jak domyśliłem się, jest już prawie rok. Pieniędzy i dokumentów nie
posiada.
Rozmawialiśmy o różnych sprawach.
Usłyszałem od niego wiele wartościowych rad. Ale czas naglił. Jeszcze chciałem
pobiec by się pożegnać z moskwiczanami, których poznałem w drodze do Indii.
Dada, tak mój gość miał na imię, wyraził chęć pozostania w pokoju na czas mojej
nieobecności. Zasmuciło mnie to, gdyż wszystkie moje rzeczy były spakowane.
Bierz i wynoś. Ale on, czytając moje myśli, zaproponował by go zamknąć od
zewnątrz. Tak zrobiłem. Jeżeli to jest egzamin – to niech będzie.
Trudno
było utrzymać spokój przez te 30 minut przebywania poza obrębem mojego pokoju,
w oddali od moich „wartości materialnych”. Moskwiczan nie zastałem w pokoju i
szybko wróciłem do siebie.
Mój
gość siedział w pozie medytacyjnej. Nastąpił najbardziej decydujący moment.
Chciałem usłyszeć od niego czego potrzebuje i on wydusił z siebie prośbę. Z
radością dałem mu trochę pieniędzy i owoce. Jeszcze poprosił o coś ze sprzętu.
Byłem gotów dać mu wszystko o co poprosi.
Jeszcze
10-15 minut przygotowania do podróży i nastąpił czas pójścia na darśan. Sedno w
tym, że gdy dziś rano chciałem siebie przeegzaminować powtórnie, teraz
zdecydowałem się jeszcze raz sprawdzić swoją moc. Chciałem to zrobić w ten
sposób: jeśli trafię do rzędu, który będzie miał numer 1 – to udało mi się.
Innego wyjścia nie ma. Przyjdę na darśan, usiądę w swoim rzędzie, a gdy
wypadnie numer 1 czy numer 2, to egzamin zdałem. Wstanę i wyjadę do Bombaju.
Czasu nie było wiele, ale uwijając się można jeszcze zdążyć.
Rozmawiając
idziemy do Mandiru. Czas zajmowania kolejki. Podchodzimy do jednej, siadam
pierwszy. Dla niego już zabrakło miejsca. Linia kończy się za mną. Czuję, że to
tak ma być. Znajdujemy się na liniach po sąsiedzku, a ja już wiem, że u mnie
będzie numer 1. Ale gdyby był numer 1 to będzie pokusa pójścia na darśan.
Pozostało 50 minut na przebycie 40 km trasy od Puttaparthi do stacji kolejowej.
Co robić? W rozmyślaniu nad tym dylematem spędziłem czas w oczekiwaniu swojego
losu. Z tego stanu wyprowadziło mnie trącenie w bok. Moja linia ruszyła do
wyjścia – miała numer 2. Jakie to proste, i już po problemie. Z uczuciem wykonanego
obowiązku, na oczach zdziwionego personelu pożegnałem się z Dadą i popędziłem
do taksówki.
Dalej układało się wszystko pomyślnie.
Gdy do aśramu docierałem przez prawie 6 dni, to z powrotem miałem uczucie, że
przestrzeń rozstępuje się przepuszczając mnie. Po trzech dniach byłem w
Kijowie. Powiem więcej. Jeszcze w Indii dokładnie wiedziałem, że w dzień mojego
powrotu wydarzy się to, o czym marzyłem prawie rok temu.
Gdy zdajecie egzamin z duchowości
wtedy już rzeczy niemożliwych nie ma. Spełnia się to wszystko w co wierzycie.
Epilog
4 marca 2000 roku
Od mojego
powrotu z Indii minął ponad miesiąc. Czy naprawdę tam byłem? Tylko zapisane linijki dziennika i
przyzwyczajenia tam nabyte potwierdzają, że to się wydarzyło. Te
przyzwyczajenia ratują mnie w wielu skomplikowanych sytuacjach, których w moim
życiu w Kijowie jest dużo. Mam nawet wrażenie, że przybyło ich jeszcze więcej.
Tylko ja już jestem inny. Już nie odbieram ich takimi jakie są. Problemem
wydają się one tylko wtedy, gdy nie jesteś w swoim „sercu”. Ale w momencie gdy
otwierasz swoją klatkę piersiową wszystkie problemy rozwiązują się same. W
ostatnim miesiącu miałem wiele możliwości by się o tym przekonać. Jednakże nie
jest łatwo być zawsze na poziomie serca, gdy otaczający ciebie ludzie ciągną
cię na niższe poziomy, i nie chcą zrozumieć, czemu nie przyjmujesz ich zasad.
Nie przyjmuję, ponieważ według tych zasad, życia pozostało parę lat, a może i
miesięcy. Pobawiwszy się w nowe gry tam i tu, wierzę, że to jest przyszłość.
Im więcej
upływa czasu od momentu mojego powrotu „z czwartego wymiaru”, tym bardziej w to
wierzę. Te reguły pracują tutaj tak samo, jak i tam. Tylko wcześniej tego nie
rozumiałem. Obecnie wiem już na pewno, że system naszej wiary kieruje nami. To
w co wierzysz, to wydarzy się w twoim życiu. Wierzysz w nieszczęścia,
katastrofy, koniec świata itp. - przyjdą. Wierzysz w swoje siły, ludzi, którzy
ciebie otaczają, w ich nowe możliwości, znajdą się i siły i ludzie i możliwości.
Fiodor Aleksiejenko
Kijów, luty-marzec 2000
Na podstawie
czasopisma „Дocьe Сeкemных Слyжб” Nr 3-4-2000, wydawnictwo „Иcтa-Yкpaинa”
tłum. Jan Kucucha