Wywiad z Dato' J. Jagadeesanem

Dnia 4 września 2001 r. podczas pobytu w USA i Kanadzie Jaga gościł w domu Davida Jevonsa w Langley (Kanada), któremu udzielił wywiadu opublikowanego później na łamach The Ramala Centre Newsletter.

David: Jakiej natury było twoje duchowe życie zanim spotkałeś Sai Babę?

Jaga: Nie bardzo mogę mówić o duchowym życiu, gdyż moja duchowa czy religijna przeszłość była naprawdę żadna. Sai Baba w czasie mojego drugiego interview powiedział ludziom tam siedzącym, że byłem agnostykiem. Sam o sobie myślałem, że byłem ateistą, dlatego po powrocie do domu sprawdziłem w słowniku. Stwierdziłem, że był chyba precyzyjniejszy ode mnie! Słownik określa ateistę jako kogoś, kto nie wierzy w Boga, zaś agnostyka jako kogoś, kto myśli, że być może ktoś tam jest, ale nie ma to dlań znaczenia. Tak więc prawdopodobnie byłem agnostykiem. W rzeczy samej nie byłem złym facetem – przestrzegałem bardzo ściśle swojego kodeksu postępowania. Ojciec zmarł, kiedy miałem około siedmiu lat, a jako nastolatek chadzałem w dość dzikiej zbieraninie. Krewni mówili matce, że zejdę na manowce, ale matka odpowiadała im: „Ufam mojemu synowi” i nigdy nie zawiodłem jej zaufania. Nigdy nie paliłem i nie piłem, chociaż przebywałem w tłumie największych palaczy i pijących. Wierzyłem więc w Boga, ale nie w Boga jakiejkolwiek szczególnej drogi duchowej. Po raz pierwszy spotkałem się z Sai Babą w wieku 32 lat. Myślałem, że to oszust i zajadle go atakowałem. Często wyśmiewałem go. Mawiałem: „Jeśli Bóg jest imaginacją, to Awatar jest nią w dwójnasób!” albo „Czy Bóg stworzył człowieka? Nie, człowiek stworzył Boga ponieważ, będąc psychicznie słabym, potrzebował podpory. Bóg jest więc wynalazkiem człowieka!” Spotykałem wielbicieli Sai Baby, którzy mówili mi, że potrafi on materializować rzeczy ruchem ręki, na co odpowiadałem: „Właśnie dlatego nosi długie rękawy – by ukryć artykuły, które rzekomo stwarza”. Wielbiciele mówili mi również, że na jego obrazach często pojawia się wibhuti. Zwykłem robić sobie z tego żarty chodząc do domów wielbicieli i ścierając kurz z obrazów. Mówiłem: „Widzicie, to jest wibhuti. Jeśli nie odkurzycie mieszkania przez cały tydzień, dostaniecie mnóstwo wibhuti!” Mówiłem im, że są naiwni wierząc w ten nonsens o wibhuti. Wszak było to niemożliwe, sprzeczne z nauką. Taki był, można powiedzieć, stan mojego umysłu.

David: Powiedz nam troszkę o swojej przemianie. Musiał to być znaczny wstrząs.

Jaga: Ta przemiana miała bardzo dramatyczny przebieg. Mogę nawet określić dokładny moment, kiedy stałem się wielbicielem Sai Baby! Było to o godz. 10:30 wieczorem dnia 8-go czerwca 1976 r. Byłem wtedy w swoim domu w Malezji, a z drugiej strony drogi, w domu mojej ciotki, mieszkał pewien dżentelmen ze Śri Lanki nazwiskiem Rajah. Zna go wielu mieszkańców Śri Lanki, gdyż był sławnym śpiewakiem. Był on wielbicielem Sai Baby i ciągle o nim opowiadał, dlatego chciałem się z tego człowieka ponabijać. Do domu ciotki chodziłem co wieczór. Wieczorem 8-go czerwca 1976 r. poszedłem jak zwykle na drugą stronę drogi. Był to surrealistyczny wieczór. W chwili, gdy wstąpiłem do tego domu, zapanował Sai Baba. Na stole zobaczyłem książkę ze zdjęciem Sai Baby na okładce. Spojrzałem na nią i w myślach powiedziałem: „Awatar? Nie sądzę”. Byłem nastawiony bardzo arogancko. Z ciekawości otwarłem książkę i przerzuciwszy kilka kartek ujrzałem ilustrację z postacią starego mężczyzny. Spytałem ciotkę, kim on jest, a ona powiedziała, że to Śirdi Sai Baba. „Któż to taki?” – dopytywałem się. „Poprzednia inkarnacja Sathya Sai Baby”. „O mój Boże, chcesz powiedzieć, że ci faceci przychodzą seryjnie?!” – rzekłem. Mój komentarz znów zapoczątkował spór i dyskusja ciągnęła się od ósmej do dziesiątej trzydzieści. Była to dwu i półgodzinna debata, w której ciotka i Rajah bronili Sai Baby, a ja go atakowałem. O 1030, w apogeum mojej arogancji, w myślach rzuciłem Sai Babie wyzwanie: „Jeśli jesteś tym, o którym oni mówią, daj mi znak” i niemal natychmiast na tym obrazku zaczęło pojawiać się wibhuti. Dotąd żadne z nas nigdy jeszcze nie widziało żadnego wibhuti, nikt też nie widział podobnego zjawiska. Najśmieszniejsze było to, że na zakończenie wieczoru wszyscy w tym domu zaczęli oskarżać mnie o nałożenie tego wibhuti na obrazek dla żartu, a ja byłem jedyną osobą, która wiedziała, że nie ja to zrobiłem! Był to ostateczny dla mnie dowód, gdyż gdyby ktoś zawołał mnie do tego domu i pokazał wibhuti, nigdy bym im nie uwierzył. Myślałbym, że sami je tam nasypali. Teraz zaś musiałem bronić swej niewinności, a nikt mi nie wierzył! Był to bardzo dziwny fenomen. Tak wyglądał moment mojej transformacji. Po raz pierwszy w życiu zdałem sobie sprawę z tego, że istnieje siła, nieznana nauce moc i że siła ta nie była ślepa czy głucha. Siła ta usłyszała mnie i dała mi odpowiedź. Najważniejszą dla mnie rzeczą było to, że ta siła była zdolna przejawić się w moim fizycznym świecie w postaci świętego popiołu. Nie było dla mnie ważne czy moc ta pochodziła z nieba, czy z przestrzeni kosmicznej, ale skoro może przyjść do mojego świata – rozmyślałem – czemu marnuję czas. Po raz pierwszy odezwała się we mnie tęsknota do szukania źródła tej siły.

David: Opowiedz nam o swojej pierwszej wizycie u Sai Baby. Co się wtedy wydarzyło?

Jaga: Moje pierwsze odwiedziny były bardzo ciekawe. Pracowałem wtedy dla Ministerstwa Przemysłu i cztery albo pięć razy w roku jeździliśmy do Europy, Ameryki i Japonii na konferencje. Miałem właśnie jechać na taką konferencję do Paryża więc postanowiłem wziąć cztery dni urlopu i po drodze do Europy odwiedzić Sai Babę. Muszę tu wtrącić małą dygresję. Zanim wyruszyłem w drogę moja matka powiedziała mi, że skoro jadę do Indii tylko na cztery dni, uczyniłbym rozważnie załatwiając uprzednio spotkanie z Sai Babą. Zadzwoniłem więc do przyjaciela, który pracował dla pewnej indyjskiej kompanii w Malezji i który miał wobec mnie pewien dług wdzięczności, i poprosiłem o umówienie mnie na to spotkanie. Zapewnił mnie, że nie będzie z tym żadnego problemu. Skontaktuje się z centralą w Bangalore, a oni umówią mnie na spotkanie z Sai Babą. Człowiek ten niewiele wiedział o Sai Babie! Po tygodniu oddzwonił i powiada: „Proszę pana, moja centrala twierdzi, że mogą ustalić panu spotkanie z dowolnym ministrem Indii, ale jest to niemożliwe w stosunku do Sai Baby!” W pewnym sensie byłem z tego bardzo rad. Tak czy inaczej, pojechałem do Indii, a po drodze zdarzyło mi się mnóstwo cudów. Ale w końcu znalazłem się w Puttaparthi i siedziałem na darśanie. Na trzeci dzień Swami odezwał się do mnie.

     Siedziałem w wielkim tłumie ludzi na darśanie i, oczywiście, należąc do rasy hinduskiej, zlewałem się z tym oceanem twarzy, gdyż wyglądałem jak każdy Hindus. Muszę tu wspomnieć, że odwiedzenie Indii było dla mnie wielkim wstrząsem kulturowym i że siedziałem tam czując się bardzo samotny. Sai Baba przeszedł przez tłum, podszedł wprost do mnie, spojrzał na mnie i powiedział: „Hi (cześć), Malezja”. Byłem tak zaskoczony, że potrafiłem tylko odpowiedzieć: „Yes, Sir (tak, proszę pana)”. Następnie wezwał mnie na interview, a wspaniałe w tym było to, że tego akurat dnia byłem jedyną osobą, którą zaprosił. W pokoju interview zaczął mówić do mnie jak ojciec. Mój ojciec odszedł, kiedy miałem zaledwie siedem lat. W wieku 32 lat znów znalazłem ojca. Był nim Sai Baba. Traktował mnie jak małe dziecko. Obejmował mnie, szczypał w policzek, głaskał po głowie i obficie obsypywał miłością. Wszyscy myślimy, że miłość to emocja, ale stojąc przed Sai Babą uświadomiłem sobie, że miłość to nie emocja, to energia. Jego energia dosłownie otulała mnie, a stojąc przed nim czułem jak ta niesamowita miłość zalewa mnie całego. Wezbrało we mnie uczucie wielkiej pokory. Powiedziałem do siebie: „Mój Boże, w świetle odczuwanej teraz boskiej energii miłości, jak mogłem kiedyś mu się przeciwstawiać? Dobrze byłoby go przeprosić”. Ale nie potrafiłem przemóc się i oświadczyć wprost, że byłem energicznym jego przeciwnikiem, pomyślałem więc, że zrobię to łagodniej i powiedziałem: „Swami, wybacz mi proszę, ale jeszcze cztery miesiące temu byłem niewierzący”. Sai Baba odpowiedział: „Nie tylko niewierzący, ale silna opozycja, silna opozycja”. Kolana załamały się pode mną i zwyczajnie upadłem na podłogę płacząc; nie cichymi łzami, lecz jak dziecko – naprawdę głośno. Sai Baba powiedział: „Szszsz, ludzie na zewnątrz usłyszą. Nie płacz, nie płacz, Swami wie wszystko” i podniósł mnie z podłogi.

    Moim macierzystym językiem był tamilski, ale przez większość życia w ogóle w nim nie mówiłem, ponieważ używałem angielskiego. Z żoną rozmawialiśmy po angielsku. Mój tamilski był bardzo słaby, ale mimo to w nocy po zdarzeniu, które opisałem, kiedy to na zdjęciu pojawiło się wibhuti, wróciłem do domu i skomponowałem moją pierwszą pieśń dla Sai Baby po tamilsku. Był to początek długotrwałego procesu. Do dziś wyszło ze mnie 950 utworów i nagrałem wiele taśm zarówno po angielsku, jak i po tamilsku. Do czasu, gdy po raz pierwszy pojechałem do Sai Baby, napisałem 32 pieśni i zebrałem je w małą książeczkę. Podałem ją jemu i powiedziałem: „Swami, dziękuję za pieśni”, gdyż dla mnie nie ulegało wątpliwości, że to on jest kompozytorem. Swami ujął mnie za ramiona i rzekł: „Nie martw się, jesteś moim narzędziem. Rozpowszechniaj to, rozpowszechniaj”. Wówczas tego nie rozumiałem, ale teraz widzę, że rzeczywiście odgrywam małą rolę w jego misji. „Swami – powiedziałem – w Malezji śpiewam do twojego obrazu. Czy mogę jedną pieśń zaśpiewać ci teraz bezpośrednio?” On zaś odparł: „Och, nie. Dziś wieczorem przyjdziesz i przyprowadzisz ze sobą tych pozostałych Malezyjczyków”. Nie wiedziałem, by jacyś Malezyjczycy w tym czasie tam przebywali, dlatego stwierdziłem: „Swami, przyjechałem sam, nie znam żadnych innych Malezyjczyków”. Sai Baba zaś odpowiedział: „W aśramie jest 32 Malezyjczyków, przyjdźcie dziś wieczorem”. Niezwykłe jest to, że normalnie Sai Baba zawsze pyta: „Ilu was jest w grupie?”, a tu po raz pierwszy i jedyny powiedział mi ilu było ludzi. To jest ta gra, w którą z nami się bawi. To zasłona maji, którą ciągle zaciąga przed nami zaskakując i zwodząc nas. Musimy zdać sobie sprawę z tego, że Sai Baba nie jest tu po to, by co minutę dowodzić, że jest Bogiem. Jest tu po to, byśmy zrozumieli, że jesteśmy boscy. Nie jest tu, by dowodzić swojej boskości lecz, jeśli mamy szczęście, może na minutkę uchylić tę kurtynę i pozwolić nam przelotnie dojrzeć jego boskość. Potem znów opuści kurtynę, a my ponownie zostaniemy pojmani przez to przedstawienie. Tej rzeczy ludzie nie rozumieją. Sai Baba nie jest tu po to, by dowieść, że jest Bogiem. Ojciec nie musi dowodzić swoim dzieciom, że jest ich ojcem. Można oczekiwać, że ojciec da swoim dzieciom prezenty i, oczywiście, okazyjnie, skarci je lub ukarze. Dokładnie taki jest Swami.

David:  Co do ciebie przemawia w naukach Sai Baby?

Jaga: Ktoś spytał mnie kiedyś, czy stałbym się wielbicielem Sai Baby, gdyby w moim życiu nie było owego zdarzenia z wibhuti. Szczerze mówiąc nie wiem, ale znalazłszy Swamiego wiem, że dał mi kierunek życia. Dwukrotnie wezwał mnie, gdy po raz pierwszy go odwiedziłem. Na drugim interview na oczach wszystkich powiedział: „Jagadeesan, chcę, byś wrócił do Malezji i chcę, byś był przewodniczącym sewa dal”. Nie wiedziałem nawet co znaczy sewa dal i myślałem, że chce, żebym został przewodniczącym Organizacji Sai w Malezji, dlatego odpowiedziałem: „Nie ja, Swami, jestem za młody. Znajdź kogoś starszego”. On nie ustępował: „Nie, nie. Wracaj i poprowadź wielbicieli do pracy służebnej”. Ponieważ w Malezji byłem dyrektorem działu inwestycji w Ministerstwie Przemysłu, co tydzień otrzymywałem jakieś piętnaście zaproszeń na koktajle i kolacje. Moje życie było przeładowane zajęciami dlatego powiedziałem Swamiemu, że nie sądzę, że będę miał dość czasu, by to robić. Swami tylko się odwrócił i kazał śpiewać. Jednak, kiedy wróciłem do Malezji, moje życie zmieniło się. Powiedziałem wszystkim moim współpracownikom, by nie zapraszali mnie po godzinach pracy, gdyż mój czas jest zbyt cenny. Od chwili, gdy Swami objawił światu, że jest Awatarem, wygłosił ocean dyskursów, ale nie musimy wypić całego oceanu, by poznać jego smak. Kiedy przemawiam do wielbicieli, mówię po prostu, że zamierzam dać słuchaczom kilka kropel z oceanu nauk Swamiego, aby mogli poznać ich smak.

     Jest pięć zasadniczych kropel w tym oceanie. (1) Wiara w Boga. Wiara, że On istnieje. Wiara ta powinna być niewzruszona. Znany jest On pod wieloma imionami, wieloma formami, a fakt, że czasami nie odpowiada na wasze wołanie, nie znaczy, że On nie słucha. Powodem może być to, że wasze pytanie jest niewłaściwe, albo możecie nie zasługiwać na odpowiedź. (2) Trwajcie w swojej religii, niezależnie od tego, jaka ona jest. Jeśli jesteście chrześcijanami, stańcie się lepszymi chrześcijanami; jeśli jesteście hinduistami, stańcie się lepszymi hinduistami; jeśli jesteście buddystami, stańcie się lepszymi buddystami. Każda religia może nauczyć nas ścieżki do Boskości i dobroci. (3) Szacunek. O ile na świecie mówi się wiele o religijnej tolerancji, od wielbicieli Sai nie wymaga się tej tolerancji, gdyż tolerancja zakłada, że nie lubicie ich religii, ale znosicie ją. Sai Baba mówi, że musicie szanować i czcić wszystkie religie. Wszystkie religie uczą jednej fundamentalnej prawdy, mianowicie tego, że wszystkie religie pochodzą od jednego Boga, a więc wszystkie religie powinniśmy szanować i darzyć czcią. (4) Podtrzymujcie wartości ludzkie. Wartości ludzkie stanowią esencję wszystkich religii, a Sai Baba uczy, że jest pięć wielkich wartości ludzkich – prawda, właściwe postępowanie, pokój, miłość i niekrzywdzenie. Wpierw wcielcie te wartości we własnym życiu, a potem promujcie je w społeczeństwie. (5) Bezinteresowna służba dla ludzkości. Jeśli prawdziwie wierzycie w braterstwo człowieka i ojcostwo Boga, wyjdźcie na zewnątrz i pomagajcie swoim braciom i siostrom. Wszystko, co Sai Baba mówi, opiera się na tych pięciu zasadach. Chce, byśmy tak postępowali. Ja swoje życie obecnie poświęciłem służeniu. Dzięki tej służbie i, w szczególności, pracy z rozmaitymi wyznaniami moje życie stało się jedną wielką przygodą usianą zadziwiającymi cudami. Starałem się ludzi połączyć. W Malezji jest wiele różnych religijnych ugrupowań więc mówię im, że chociaż może nie możemy modlić się w tych samych świątyniach, na pewno poza nimi możemy Bogu służyć razem. Tak więc, być może największą rzeczą, jaką Sai Baba dla mnie zrobił, jest uwolnienie mojego umysłu od podziałów. Uwolnił mnie od wyróżników jednostkowych i uczynił mnie osobą bardziej uniwersalną.

David: Które z objawień bądź cudów, jakich doświadczyłeś z Sai Babą, było największe?

Jaga: Uważam, że dla mnie największym cudem była moja konwersja, przemiana, o której już wam mówiłem. Od tamtego czasu zacząłem widzieć Sai Babę wszędzie. Było to bardzo zabawne. Nie tylko jego widziałem – widziałem także Ganeśę, Krisznę i Buddę. Widywałem Sai Babę obok siebie na poboczu drogi, na której uprawiałem bieganie dla zdrowia, w pracy, w domu – wszędzie. Było to bardzo osobliwe. Zdawało mi się, że postradałem zmysły. Kiedy byłem na drugim moim interview u Sai Baby, opowiedziałem mu o tym zjawisku. On rzekł: „Myślisz, że to omamy, ale tak nie jest. Jest to wizja. Pielęgnuj to, pielęgnuj”. Myślałem, że zamierza wezwać mnie na trzecie interview w dniu, kiedy miałem wyjechać, ale nie wezwał. Zignorował mnie, a to naprawdę mnie zmartwiło. Gdy opuszczałem Prasanthi Nilayam, w taksówce myślałem sobie: „Swami, wyjeżdżam, przecież mógłbyś chociaż pomachać mi ręką na pożegnanie”. Jadąc tą drogą od aśramu postanowiłem zatrzymać się, by sfilmować Sai Gitę, słonicę Swamiego, za pomocą małej 8-milimetrowej kamery, jaką miałem ze sobą. Wtedy, w 1976 r., Sai Gita była jeszcze całkiem mała. Skończyłem filmować i wracałem do taksówki, gdy mój wzrok padł na wzgórze przede mną. Zobaczyłem niesamowity widok – stały tam i machały do mnie ogromne postacie Sai Baby, Kriszny i Pana Subramanjam! Zamurowało mnie. Nie potrafiłem tego przyjąć więc spuściłem głowę i poszedłem w kierunku taksówki. Czułem, jak zbierają mi się łzy. Kiedy byłem już w samochodzie wyjrzałem przez okno.  Dalej ich tam widziałem machających do mnie. Po prostu zacząłem płakać. Płakałem i płakałem i płakałem i płakałem, i nie śmiałem podnieść głowy, gdyż za każdym razem jak ją podnosiłem widziałem ich stojących tam na górze i machających do mnie. Nikt inny w taksówce ich nie widział, tylko ja. Upłynęło chyba z godzinę zanim się uspokoiłem. Było to dla mnie dramatyczne objawienie. Widziałem, oczywiście, jak materializuje i przemienia rozmaite przedmioty, ale największym dla mnie cudem jest jego przemienianie ludzi. Jestem tego klasycznym przykładem, ale było wielu innych. Przemieniał samolubów, alkoholików, narkomanów, materialistów w niesamowicie bezinteresownych ludzi, którzy żyją jedynie po to, by służyć społeczeństwu. Dla mnie osobiście jest to największy cud Sai Baby.

David: Czy zechciałbyś podzielić się z nami tym, jak Sai Baba potraktował cię w związku ze śmiercią twojej żony?

Jaga: W listopadzie 1996 r. byłem w Prasanthi Nilayam. Swami obarczył mnie wtedy dwoma obowiązkami, po pierwsze, zorganizować obchody Chińskiego Nowego Roku i, po drugie, przygotować światową konferencję Sai. W drodze do domu dotarłem do lotniska w Madrasie, gdzie otrzymałem telefoniczną wiadomość od córki, że zmarła moja żona. Żona była najzdrowszą osobą na świecie, nigdy w ogóle nie chorowała, dlatego byłem tą wiadomością kompletnie zaskoczony. W przeddzień śmierci dzwoniła do wielu ludzi załatwiając spotkanie na następny wieczór, gdyż ja wracałem. Planowano wielkie spotkanie. O godzinie szóstej, kiedy wszyscy już przyszli ona pozostawała ciągle w swoim pokoju. Moje dzieci, dziwiąc się, że jeszcze nie zeszła, stwierdziły, że jej pokój jest zamknięty na klucz i nikt nie odpowiada. Wyłamali drzwi i znaleźli ją martwą w pozycji padanamaskaru, czyli schyloną tak, jakby dotykała czyichś stóp przed sobą. Oczywiście, próbowali ocucić ją i zawieźli do szpitala, ale wszystko to na nic się nie zdało. Po kremacji zachowałem część jej prochów i, ponieważ bardzo pragnęła być w Prasanthi Nilayam, postanowiłem, że zawiozę je tam. Tak więc, piętnaście dni po jej śmierci pojechaliśmy z czwórką moich dzieci do Puttaparthi do Sai Baby. Niewiele wcześniej opuściłem to miejsce jako szczęśliwy człowiek, a teraz wracałem jako pogrążony w żałobie wdowiec.

    Swami niemal od razu wezwał nas na audiencję. Wiedziałem wtedy dobrze jakie rzeczy mówił innym ludziom w przypadku śmierci współmałżonka, dlatego w pełni byłem przygotowany na to, co powie. Byłem pewien, że powie: „Byłem tam” i „Przyszła do mnie” itd., ale kiedy weszliśmy do pokoju interview, po raz pierwszy od śmierci żony zacząłem płakać. Słowa Sai Baby były niczym razy biczem: „Jagadeesan, gdzie jest twoja duchowość? Kim była twoja żona przed ślubem?” Następnie zwrócił się do moich dzieci mówiąc: „Kim była wasza matka przed urodzeniem?” Kiedy Swami wypowiada tego typu stwierdzenia, w umyśle człowieka zaczynają eksplodować rozmaite rzeczy. Nie jest istotne, jakich używa słów, ale to, co ta jego wypowiedź wydobywa z waszego wnętrza. Wiedziałem, że mówi do nas: „Za czyją żoną i czyją matką płaczecie? Skończcie z takimi nonsensami”. Potem, potraktowawszy nas szorstko, był już bardzo miły i zmaterializował pierścienie dla obu moich synów a wisiorki dla córek, oraz pierścień dla mnie. Następnie zaprosił nas do wewnętrznego pokoju interview. Tam powiedział mi: „Jagadeesan, twoja żona zwykła modlić się do mnie mówiąc 'Swami, chcę się z tobą połączyć' i teraz przyszedł jej czas”. Muszę tu dodać, że jest zapisane, iż Sai Baba powiedział, że z chwilą narodzin ustalony jest już także moment śmierci, ale jest on przed wami zakryty. Ani wasi lekarze, ani wasza technika medyczna nie jest w stanie zmienić tej chwili nawet o minutę. Łaska Boga może to zmienić, ale dlaczego, poza wyjątkowymi sytuacjami, miałby On interweniować? Potem Sai Baba powiedział: „Byłem tam”. Wiedziałem, że to powie, ale nigdy bym się nie domyślił tego, co miał dalej powiedzieć. On zaś rzekł: „Byłem tam, a ona zrobiła mi to” – tu wstał ze swojego krzesła i schylił się do pozycji padanamaskaru, w jakiej dzieci znalazły moją żonę – „I przyszła do mnie”. Ten pokaz jego wszechobecności i wszechwiedzy był dla mnie druzgocący, a dla moich dzieci była to ozdrowieńcza chwila.

David: Na pewno wiesz o tych wszystkich skandalicznych historiach, które teraz krążą o Sai Babie. Jak to jest widziane w Malezji i jak ty osobiście z tym sobie radzisz?

Jaga: Mówię do ludzi tak: patrzcie, z jednej strony mamy sto ton dobrych czynów Sai Baby, a z drugiej jest funt tych negatywnych opowieści. Dlaczego skupiacie się na tym funcie? Najpierw sprawdźcie te sto ton dobra, a wtedy porozmawiam z wami o tym jednym funcie. Powiedzcie mi, który ze światowych duchowych liderów, od Kriszny po Chrystusa, uniknął zniesławiania i opozycji? Awatarzy potrzebują przeciwników, by ich światło świeciło jaśniej. Trudno jest atakować Sai Babę, gdyż robi on tak wiele dobrego, jest to więc przednia okazja dla niektórych ludzi, którzy chcą go zaatakować!

     Ataki na Sai Babę przychodzą falami. Jakieś dwadzieścia lat temu pojawiła się książka „Lord of the Air” (Pan Powietrza). Narobiono wokół tego wówczas wiele szumu, ale potem wszystko ucichło. Od tamtego czasu były też inne fale. Niedawno w naszej telewizji pokazano negatywne wideo o Sai Babie. W wyniku tego przyszła do mnie dziennikarka, aby uzyskać moje komentarze o wideo. Powiedziałem, że nie chcę oglądać tego filmu, a ona na to: „Czy to nie jest obłuda?” Odparłem: „Nie. Nie potrzeba mi żadnego dowodu, by wiedzieć, że słońce istnieje, czemu więc miałbym oglądać wideo, które mówi, że słońce nie istnieje?” Potem przedstawiłem dziennikarce świadectwa niewiarygodnej pracy Sai, jaką wykonaliśmy w Malezji: nasz program wartości ludzkich, ochotnicza służba itd. Tak ją to zdumiało, że ostatecznie napisała bardzo  pozytywny raport, który ukazał się w gazecie. Całą tamtą rzecz odwróciła. W Malezji ludzie wiedzą o dobrych dziełach Sai Baby i ignorują wszystkie te plotki. Chrystus powiedział: „Po owocach cię poznają”.

    Faktem jest, że nikt nie uniknie negatywnych ocen. Ludzie atakowali mnie wiele razy, ale im bardziej atakowano, tym większą uwagą darzył mnie Swami, dlatego te ataki nie przeszkadzały mi! Opowiem wam pewną historię. Parę lat temu w Malezji istniało wiele niezależnych centrów Sai. Chciałem je połączyć, więc poszedłem do Swamiego i poprosiłem o pomoc. W tym czasie w pokoju interview siedziało wielu ludzi. Na kartce miałem wydrukowane kilka pytań do Swamiego. Spytałem: „Swami, czy mam sformować Radę Sathya Sai w Malezji?”, a on odparł: „Tak, jedź i zrób to”. „Ale Swami, jeśli wrócę i powiem im to, nie uwierzą mi” – zauważyłem. Swami wziął moją kartkę i pod pytaniami, które wydrukowałem, dopisał swoje imię jako znak zatwierdzenia. Ale kiedy kilka dni później wróciłem do Malezji, moja żona spytała, co takiego zdarzyło się w pokoju interview, bo ludzie opowiadają, że dałem Swamiemu kartkę z prośbą o zatwierdzenie sformowania Rady Sathya Sai Malezji i że on ją podarł a strzępami papieru cisnął mi w twarz! Nie mogłem w to uwierzyć! Jak ludzie mogą tak kłamać, a ta historia musiała wyjść od kogoś, kto był w pokoju interview. To klasyczny przykład kogoś, kto przyjął negatywną postawę i dlatego propaguje negatywne historie.

David: Sai Baba mówił o Złotym Wieku, który ma nadejść, i o wielkich zmianach, jakie wkrótce mają nastąpić. Jakie są twoje odczucia na temat przyszłości tej planety i ludzkości?

Jaga: Nie mogę przewidzieć, co się stanie, ale wydaje mi się, że nie każdy doświadczy Złotego Wieku. Wierzę, że wszyscy musimy znaleźć własny Złoty Wiek. Na przykład, tutaj w Brytyjskiej Kolumbii dzisiaj był wspaniały dzień Złotego Wieku dla nas wszystkich, ale dla biednych ludzi mieszkających w Somalii życie przesycone było problemami. Złoty Wiek musimy stworzyć sami wokół siebie. Ten Wiek nie będzie czasem, kiedy problemy w ogóle nie istnieją. Tak może być w Niebie, ale nie tutaj, chociaż być może nawet w Niebie są problemy! Złoty Wiek oznacza dla mnie, że choćby nie wiem co się działo trwasz w wewnętrznym spokoju i zadowoleniu. Mogą być trzęsienia ziemi, plagi, susze itd., tak jak w przeszłości, ale jeśli wszyscy znajdziemy sobie Złoty Wiek, wtedy zbiorowość jednostek, które go znalazły, wykreuje Złoty Wiek dla społeczeństwa jako całości. Jestem pewien, że za dwadzieścia lat ciągle jeszcze będą ludzie, którzy nigdy nie słyszeli o tym Awatarze. Tak było z Ramą i Kriszną, tak samo będzie z Sai Babą. Upoważnić musimy się sami.

David: Czy przez te liczne lata twojej bliskości z Sai Babą ujawnił ci on, kim jest?

Jaga: To bardzo ciekawa sprawa. Dla mnie osobiście jest on moim ojcem, ale kiedy ludzie pytają mnie czy Sai Baba jest Bogiem, jestem z nimi bardzo szczery. Mówię: „Nie wiem, gdyż nigdy nie widziałem Boga, nie wiem jak wygląda”. Gdyby przyszedł tu człowiek z dżungli i pokazałbym mu ten mikrofon pytając co to jest, powiedziałby, że nie wie. Nie widział czegoś takiego wcześniej. Jednak, kiedy powiem mu, że jest to mikrofon, wtedy przez resztę życia będzie wiedział co to jest mikrofon. Wszystko rozpoznajemy na podstawie jakiegoś punktu odniesienia, ale nie mamy takiego punktu na Boga. Niemniej, wszystkie pisma święte opisują Boga nie poprzez Jego fizyczną postać, lecz przez cechy: wszechwiedzę, wszechmoc i wszechobecność. Wszystkim, którzy przychodzą do niego, Sai Baba pokazuje wiele przymiotów przypisywanych Boskości. Dlatego, w takim znaczeniu, powiadam, że Sai Baba jest manifestacją boskiego pierwiastka. Proszę zauważyć, że mówię o boskim pierwiastku a nie o Bogu, gdyż każda religia ma inne pojęcie Boga; jeśli jesteś Hindusem, masz nawet więcej niż jednego Boga! Fakt, że Sai Baba na planie fizycznym przejawił wszystkie moce Boskości, ciągle jeszcze nie świadczy, że jest on Bogiem, wyjąwszy sens że, jak naucza Sai Baba, wszyscy jesteśmy Bogiem, wszyscy nie różnimy się od Boga. Ten punkt widzenia jest na pewno do przyjęcia przez wszystkich, którzy do niego przychodzą, niezależnie od postaci Boga, którą wybrali i czczą.

[tłum.: KMB]

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.