Rozpoczęła się zupełnie nowa i fascynująca
faza w pracy Swamiego dla ludzkości. W różnych miejscach sprowadza na świat,
jak ich nazwałem, „cudowne dzieci Sai”. Jak donoszono, pewnemu wielbicielowi,
który od dawna przebywał ze Swamim w Jego aśramie w Indiach, powiedział On, iż
będzie trzynaścioro takich dzieci. Mnie zaś wiadomo, że pięcioro z nich już się
inkarnowało. Jedno z nich żyje w Holandii, drugie w Indiach, dwoje w krajach,
co do których nie mam pewności, a piąte w Australii. Najbardziej pewny jestem
tego ostatniego, gdyż rozmawiałem z jego matką oraz otrzymywałem informacje od
kilku bliskich przyjaciół, którzy odwiedzali tego małego chłopca. Mam też jego
zdjęcie.
Historia narodzin chłopca, którą opowiedziała
mi jego matka, oraz relacje z późniejszych cudownych zdarzeń, są tak niezwykłej
natury, że chyba nikt prócz wielbicieli Sai w nie nie uwierzy, a jednak jest
wielu niepodważalnych świadków. Zatem najpierw o narodzinach. Kiedy matka była
w połowie siódmego miesiąca ciąży i bynajmniej nie spodziewała się porodu,
pewnego dnia spożywała posiłek w znanej restauracji wraz z mężem i być może
jakimiś przyjaciółmi. Powiedziała mi, że podczas jedzenia nagle doznała wizji
grupy małp, które stały przed nią i wydawały podniecone odgłosy, zaś jedna z
nich, zdaje się przywódca, podszedł blisko i mówił do niej w jakimś języku,
którego nie znała. Nic nie rozumiała z tej wizji podnieconych małp. Chociaż
jest wielbicielką Sai, myślę, że nie czytała o Panu Ramie i jego armii małp pod
dowództwem wielkiego wielbiciela Hanumana, lecz mnie się wydaje, że dziecko w
łonie matki miało jakiś bliski związek z Panem Ramą. W każdym razie następnego
dnia matkę zabrano do szpitala, gdyż nadchodził poród. Powiedziała mi, że gdy
się rozbierała, aby położyć się na łóżku w szpitalu, zauważyła wydzielające się
na ciele wibhuti, szczególnie w okolicach żołądka. Zaraz pomyślała, że to musi
mieć jakiś związek z dzieckiem, które nosiła. Uznała, że sama nie była godna
takiego cudu, zatem jej dziecko musi być wyjątkowo święte. Trochę się jednak
niepokoiła tym, że dziecko rodzi się przedwcześnie. Chłopiec przyszedł na świat
tego samego dnia i w rzeczy samej był bardzo mały, ważył zaledwie półtora
kilograma. Ułożono go w łóżeczku, a w tym szczególnym szpitalu panował zwyczaj
wypisywania przynależności religijnej noworodków na etykietce przymocowanej do
łóżeczka po to, by przedstawiciele określonego kościoła mogli pobłogosławić
wszystkie dzieci urodzone w ich religijnej owczarni. Ponieważ matka i ojciec
tego dziecka byli wyznawcami Sai Baby, na etykietce napisali „Sai Baba”. Matka
była nieco zaskoczona, ale i bardzo zadowolona, że wszyscy kapłani, którzy tego
dnia odwiedzili szpital, w tym jeden buddyjski i kilku z kościołów chrześcijańskich,
udzielili błogosławieństw maleńkiemu chłopcu z etykietką „Sai Baba” tak samo,
jak noworodkom z ich własnych wyznań. Tego pierwszego dnia jego życia
zaskoczyło ją jeszcze coś innego. Gdy podeszła do niego, by popatrzeć jak leży
w łóżeczku, na czole chłopczyka zobaczyła złoty krzyżyk. Zjawił się tam, kiedy
chłopiec pogrążony był we śnie. Zdjęła go i zawiesiła mu na szyi.
Chłopczyk, chociaż urodził się tak mały, był całkowicie zdrowy i
szybko urósł do normalnych rozmiarów. Rodzice reprezentowali wschód i zachód.
Urodziwa i uduchowiona matka była Syngaleską ze Śri Lanki, zaś wysoki,
przystojny ojciec pochodził z Grecji. Swojemu cudownemu synowi nadali imiona
Alexander Saisha. Na ogół nazywają go Aleksem. Ponieważ mam zdjęcie Aleksa
zrobione gdzieś między drugim i trzecim rokiem jego życia, wiem że jest
naprawdę bardzo przystojnym chłopcem.
Relację o cudach towarzyszących chłopcu zdała
mi częściowo jego matka, a uzupełnili ją moi bliscy przyjaciele, którzy go
odwiedzali. Myślę, że wibhuti
tworzyło się na jego skórze już wtedy, gdy był jeszcze noszony na rękach. Wiem,
że wibhuti pojawiające się na jego
twarzy i głowie nie mogło być dlań takim kłopotem, jak to było w przypadku
małego dziecka-wibhuti, które hinduscy rodzice przywieźli do Swamiego ponad dwadzieścia lat temu.
Widziałem wtedy jak popiół ten pojawiał się natychmiast, gdy matka zeń go
ścierała. Ona i ojciec dziecka przywieźli je do
Prasanthi Nilayam, aby prosić Swamiego, by sprawił, że wibhuti nie
będzie się tworzyło tak często. Piszę o tym w książce zatytułowanej Sai Baba Awatar. Powiedziałbym, że mały
Aleks z Australii nie jest odrodzonym joginem, jak w przypadku małego Hindusa,
o którym tak właśnie orzekł Swami. Alexander Saisha należy do owej grupy
wyznaczonej przez Sai Babę do inkarnowania się w szczególnym celu, o czym
powiem jeszcze nieco dalej.
Po jakimś czasie od pojawienia się na jego skórze wibhuti, w okolicy trzeciego oka
zaczęła wypływać amryta. Niekiedy jest ona nazywana „nektarem Bogów”. Następnie
z czubka głowy zaczęła wypływać lecznicza oliwa o cudownym zapachu. Informowano,
że oliwa ta, której odrobinę i ja dostałem, wyleczyła przypadki raka.
Oczywiście, ani amryta, ani oliwa nie płyną stale, co byłoby nie do zniesienia
dla dziecka. Wypływają z przerwami w ilościach wystarczających, by rodzice
mogli trzymać je w naczyniach i rozdawać szczęściarzom, którzy ich odwiedzali.
Otrzymałem również trochę wibhuti i
mogę stwierdzić, że jego smak nie jest taki jak innych wibhuti, które miewałem. Jest słodkie z nieokreślonym, przyjemnym
posmakiem.
Innym wyjątkowym fenomenem przejawianym przez
tego małego Australijczyka, który nie ma jeszcze trzech lat, jest stwarzanie lingamów Śiwy. Nie wydobywają się z jego
wnętrzności ani nie stwarza ich ruchem ręki, tak jak robi to Sai Baba, lecz po
prostu pojawiają się w jego maleńkiej dłoni, gdy śpi leżąc w łóżeczku. Może też
być przebudzony, gdy się pojawiają, ale zawsze są znacznych rozmiarów, niektóre
większe od kaczego jaja, jak mi mówiła jego matka, a ich substancją są piękne
kryształy o wspaniałych barwach. Do kogo mają trafić te święte symbole Pana
Śiwy, o tym informuje matkę sam Swami, który często przebywa w tym domu.
Otrzymać taki symbol to naprawdę wielki zaszczyt.
Kolejnym znaczącym „wytworem” cudownego chłopczyka
są od niedawna klejnoty. Chociaż kilka z nich to medaliony, znakomitą większość
stanowią złote obrączki i sygnety. Do czasu, gdy to piszę, czyli do maja 2001
r., pojawiło się trzydzieści do czterdziestu pierścieni. Niektóre z sygnetów
miały drogocenne kamienie szlachetne i wszystkie zdają się być najwyższej
jakości. „Takie można znaleźć u najlepszych jubilerów” – zauważył jeden z moich
przyjaciół. Pierścienie mogą pojawić się w rączce, częściowo pogrążone w
wibhuti, albo mogą leżeć obok śpiącego dziecka. Często po obu stronach tej
małej świętej istoty, pojawiają się płatki róży rozsypane przez jakąś
niewidzialną siłę. Czasami wśród płatków znajdują się lśniące złote
pierścienie. Kto dostaje te piękne i wartościowe pierścienie? Raz czy dwa razy
chłopczyk sam podał pierścień jednej z pań spośród gości, ale na ogół, jak rozumiem,
często Pan Sai obecny w subtelnej postaci mówi matce, dla kogo każdy z tych
pierścieni jest przeznaczony. Niektóre z niewiast, które otrzymują klejnot, są
bardzo przejęte otrzymaniem tak cennego prezentu. Czytelnik łatwo może się domyślić,
że ten mały australijski członek cudownej drużyny Swamiego przyjmuje licznych
gości. Faktem jest, że mimo iż poza przekazami z ust do ust, nigdy nie
rozgłaszano o chłopcu, codziennie przyjeżdżają do niego ludzie z całej
Australii a także wielu z zagranicy. Dom, w którym mieszka, jest mały i jednorazowo
może siedzieć tam wygodnie tylko trzydzieści osób. Szczodra, ciężko pracująca
matka zapisuje na każdy dzień powszedni tygodnia po trzydzieści osób, które
zgłaszają się telefonicznie. Niedziela jest dniem odpoczynku. Zgłoszeń jest tak
dużo, że zawsze ma rezerwacje wyczerpane na jakieś dziewięć kolejnych
miesięcy. Niewątpliwie nie zdołaliby
obsłużyć większej liczby chętnych i dlatego prosili mnie, abym nie podawał
żadnych wskazówek odnośnie miejsca pobytu chłopca i jego bezimiennych w tym
rozdziale rodziców.
Ci rodzice nie należą do ludzi zamożnych, w rzeczy samej jest
wręcz przeciwnie, a mimo to podają codziennie wszystkim gościom posiłek jako prasad (poświęcona strawa). Moja
opiekunka Sita Iyer, oraz dwóch moich dobrych znajomych dostąpili niedawno
błogosławieństwa i wielkiej radości odwiedzin tego domu w dniu, kiedy obecni
byli tam głównie przyjaciele i rodzina. O podawanych wtedy potrawach wyrażali
się jako o „czymś na podobieństwo bankietu”. Matka przygotowuje posiłki na ogół
osobiście z pomocą jakiegoś członka rodziny. Jeden z moich przyjaciół słyszał
jak matka mówi: „Gotuję dla Swamiego, a jest On często tutaj obecny i kieruje
mną, gdy gotuję. Potem podaję to jako prasad
gościom mojego synka”. Wiem z własnego wieloletniego doświadczenia, że w
obecności Swamiego podaje się wyłącznie posiłki najwyższej jakości, a gdy On
sam odwiedza przyjaciół, by z nimi jeść, zwykle najpierw idzie do kuchni i albo
osobiście pomaga w gotowaniu, albo udziela kucharzowi wskazówek. Domyślam się
więc, że kiedy On nadzoruje gotowanie dla gości swojego cudownego dziecka i być
może pozostaje tam jeszcze jakiś czas podczas podawania posiłku, matka uznaje,
że może podać tylko najlepsze rzeczy. Pytanie jednak, jak ta młoda para o
skromnych dochodach zapewnia tak kosztowne pożywienie dla tylu ludzi przez
sześć dni w tygodniu? Wiem, że niektórzy z moich przyjaciół myślą o „chlebie i
rybach” Jezusa karmiącego tłumy. Sądzę, że coś z takich rzeczy musi się dziać.
Znam z Indii przypadki, kiedy Swami pomnażał artykuły żywnościowe i przypomina
mi się niezwykłe wydarzenie, którego świadkiem był John Hislop. Gdy towarzyszył
Swamiemu podczas pewnej wizyty, gospodyni domu była wielce zakłopotana ponieważ
nie miała nic odpowiedniego do podania na kolację. Swami zwrócił się do
Hislopa: „Hislop, idź do samochodu i przynieś artykuły”. John bardzo dobrze wiedział,
że w samochodzie nie ma nic do jedzenia, ale mimo to poszedł. Przy samochodzie
zastał dwóch aniołów trzymających między sobą tacę z jedzeniem. Była to wielka
taca, ale John poradził sobie jakoś z wniesieniem jej do środka, na twarzy
jednak pozostał wyraz zadziwienia, na co Swami rzekł: „Możesz zamknąć usta,
Hislop. Oni zawsze tam są, tylko ty ich nie dostrzegasz”.
Rodzice małego Aleksa nie opowiadają jakim sposobem sprawiają ten
cud. Jest to, podobnie jak wiele innych rzeczy, o których nie mówią, sprawa
prywatna między nimi i Swamim. Tak więc, dla ich dobra i w istocie dla dobra
chłopczyka, mogę powiedzieć jedynie, że mieszkają gdzieś na rozległym
kontynencie Australii. Poza tym przypadkiem, nie wiem nic o pozostałych
czterech cudownych chłopcach, prócz tego, że istnieją. Ponieważ wszyscy należą
do drużyny Sai, zakładam, że ich cudowne moce są takie same lub podobne do mocy
małego Alexandra Saishy. Każdy może przez znajomych dowiedzieć się o miejscu
zamieszkania któregoś z tych cudownych dzieci Sai, ale jeśli zdarzy się to w
przypadku dziecka australijskiego proszę pamiętać, że jego rodzice to prawdziwi
wielbiciele Sai Baby i nie przyjmą wsparcia w postaci artykułów spożywczych,
pieniędzy ani w innej formie.
Rozważmy teraz pokrótce co też Swami miał na uwadze rozpoczynając
tę nową i nieoczekiwaną fazę w swojej misji. O ile mi wiadomo, Swami nikomu nie
powiedział o żadnym specjalnym powodzie, jaki mógłby mieć, dlatego mogę
zaoferować tutaj tylko swoje własne na ten temat zdanie. W swoim pisarstwie
wielokrotnie stwierdzałem, że Swami powiedział, a mówił to już w latach
60-tych, iż Złoty Wiek rozpocznie się zanim opuści to ciało. Spodziewam się więc, że każdy dobrze poinformowany wielbiciel Sai zdaje
sobie sprawę z tego, że teraz następuje kulminacyjny punkt Jego misji dla
ludzkości. Jest to misja większa niż jakakolwiek z podjętych wcześniej przez
innych Awatarów, ale jak mówił Sir
George Trevelyn z trybuny na pewnym spotkaniu Sai w Rzymie, „Awatarowie nie zawodzą, w naturze Awatara nie ma możliwości niepowodzenia
jego misji”, albo coś w tym sensie. Z pism świętych wiemy, o ile czytamy je z
pewną dozą wglądu, że poprzedni Awatarowie
nie zawiedli ludzkości w swoich misjach na ziemi. Dlatego też jestem głęboko
przekonany, że Awatar żyjący obecnie
wypełni swoją misję.
Niewątpliwie wielu z moich czytelników
słyszało o tej wielkiej kampanii propagandowej przeciwko Sai Babie, którą
ostatnio rozpętano. Ciemne albo wsteczne siły niewątpliwie zamierzały raz na
zawsze zrujnować misję tego Awatara.
A czy zrujnowały? Silny poryw wiatru, który wywiał plewy pozostawiając za sobą
samo ziarno, raczej pomógł misji niż ją powstrzymał. Być może On chciał tego
wiatru, gdyż czym są plewy jeśli nie [wielbicielami] małej wiary i jeszcze
mniejszego zrozumienia? Według słów pewnego starego hymnu są to „Ci, co nigdy
nie kochali go prawdziwie i ci, co utracili miłość, którą mieli”. Jaką wartość
mają takie unoszone wiatrem plewy w gromadzeniu krytycznej masy, którą Sai Baba
musi przygotować w tym bardzo krótkim okresie, w latach jakie ma do dyspozycji?
Skoro Złoty Wiek ma się rozpocząć, jak stwierdził, w tych niewielu latach od
teraz do 2021 r., jaką rolę ma odegrać ta masa krytyczna, jak ją zwą w nauce?
Dobrą analogią z praktyki domowej jest niewielka ilość drożdży lub zaczynu
wymagana po to, by niewyrośnięte, płaskie ciasto urosło do postaci
piekarniczego bochenka chleba. Tak samo jest ze świadomością ludzkości, której
obecny poziom mocą masy krytycznej może się skokowo wznieść na wysokość wymaganą
przez Złoty Wiek. Co ilościowo i jakościowo musi zawierać ta krytyczna masa? My
nie znamy tych liczb, ale Bóg z pewnością je zna. Możemy coś mniemać o jej
jakości, jej składzie; niewątpliwie musi to być prawdziwe ziarno bez
jakichkolwiek domieszek plew. Muszą to być wielbiciele Boga, którzy mają
głębokie zrozumienie, silną wiarę, tacy co pełną mocą własnej woli starają się
żyć zgodnie z najwyższymi wartościami prawdy i Boskiej Miłości. Krótko mówiąc,
ci z wielbicieli, którzy mocno kroczą po drodze do domu.
Uważam więc, że może być tak, iż ta drużyna trzynaściorga
cudownych dzieci ma za zadanie stać się silnym orężem w budowie wspomnianej
krytycznej masy i w ten sposób dopomóc w spełnieniu się w wyznaczonym czasie
największego cudu w dziejach. Inaczej mówiąc, dzieci te mają być zaczynem do
wzrostu ogromnego bochna chleba ludzkiej świadomości, przez co nastanie nowy
światowy pokój, zadowolenie i radość, za którymi wszyscy tęsknimy. Takie jest
przynajmniej moje zdanie i moja wielka nadzieja.
====
Tak,
jak dodaje autor w Epilogu, kończy
się ostatnia z serii sześciu jego książek o żyjącym Purna Awatarze (purna
znaczy ‘pełny’) i uznaje za nieprzypadkową chociaż niezaplanowaną zbieżność
wymowy tytułu swojej pierwszej książki Sai
Baba – człowiek cudów oraz tematu tego rozdziału.
Ta
książka, podobnie jak dwie poprzednie: Where
the Road Ends (U kresu drogi) i Sai
Inner Views (Wewnętrzne spotkania z Sai), została najpierw zarejestrowana
na taśmach magnetycznych, a potem przepisana przez inne osoby. Taka procedura
była konieczna, gdyż wcześniej Howard Murphet zaczął tracić wzrok.
[tłumaczenie
i uwagi końcowe: KMB]