Narada był starożytnym mędrcem, który żył tysiące
lat, wędrując swobodnie poprzez wszystkie poziomy świadomości od nieba po
ziemię. Ponieważ był bardzo bliski Panu Krisznie, mógł mu zadawać najróżniejsze
pytania. Pewnego razu, gdy się razem przechadzali, Narada zapytał Krisznę:
„Panie, czy mógłbyś wyjaśnić mi na czym polega tajemnica owej magii, którą
zwiemy mają? Kriszna zawahał się,
jako że zrozumieć czym jest maja znaczyło pojąć całokształt życia, zważywszy jednak
na szczere oddanie Narady postanowił mu odpowiedzieć. „Oczywiście,” rzekł.
„Usiądźmy sobie w cieniu i zaraz ci wszystko objaśnię. Ale jest tak strasznie
gorąco, że najpierw poproszę cię, żebyś przyniósł mi szklankę wody.” „Już idę,”
odpowiedział Narada i raźno ruszył przez pola. Słońce prażyło niemiłosiernie i
chociaż mędrzec był dobrym piechurem, wydawało mu się, że idzie i idzie, a
linia słomianych dachów wioski na horyzoncie wcale się nie przybliża. Upał stał
się nie do wytrzymania. Naradzie też zaschło w gardle, pomyślał więc, że
poprosi o dwie szklanki wody i sam jedną wypije. W końcu dotarł do wioski i
pobiegł do najbliższego domu. Zapukał, a kiedy drzwi się otworzyły, ujrzał
najpiękniejszą dziewczynę, jaką kiedykolwiek dane mu było oglądać. Dziewczyna
uśmiechnęła się do Narady, mrużąc cudowne oczy okolone długimi, czarnymi
rzęsami, a on poczuł, że dzieje się z nim coś takiego, czego nigdy jeszcze nie
przeżywał. Dosłownie odebrało mu mowę. W końcu jednak zdołał wykrztusić: „Czy
zechcesz mnie poślubić?”
Dziewczyna wyraziła zgodę i już
wkrótce odbył się ślub. I tak zaczęło się szczęśliwe życie małżeńskie, po czym
na świat zaczęły przychodzić dzieci, aż wreszcie Narada został głową tętniącego
życiem domostwa. Zawsze tam kogoś kąpano lub ubierano, trzeba było zadbać o
posiłki i opiekować się domownikami. Narada i jego żona pogrążyli się w swoim
osobistym światku, powoli budując nowe marzenia. Mijały lata. Dzieci dorosły, pokończyły
szkoły, założyły rodziny i z czasem Narada został dziadkiem. Stał się patriarchą
wielkiego rodu, którego posiadłości rozciągały się aż po bezkres i cieszył się
szacunkiem całej wioski. Oboje z żoną popatrywali na siebie wzajemnie z
zadowoleniem i mawiali: „Czyż bycie dziadkami nie jest najwspanialszą rzeczą
pod słońcem?”
Aż tu nagle, któregoś dnia przyszła
wielka powódź. Przez pola wokół wioski przetoczyła się rwąca rzeka, która na
oczach bezsilnego Narady zmiotła wszystko co kochał i dla czego żył – jego
ziemie, bydło, dom i przede wszystkim ukochaną żonę oraz wszystkie dzieci i
wnuki. Z całej wioski ocalał tylko on jeden. Nie mogąc znieść widoku
straszliwych zniszczeń Narada upadł na kolana i z głębi serca zaczął wołać o
pomoc: „Kriszno! Kriszno!” W ułamku sekundy rwące wody znikły, a przed oczami Narady
ukazał się Pan Kriszna i te same pola, po których przechadzali się razem,
zdawałoby się wieki temu. „Narado,” spytał łagodnie Kriszna, „gdzie moja
szklanka wody?”